Zorganizowany przez Wierzbińskiego i rotmistrza Józefa Miernickiego oddział pod dowództwem kapitana Mossakowskiego, wkroczył 20. kwietnia do Kongresówki w sile 317 ochotnika. Siły te podzielone były na 2 kompanie strzelców dowodzonych przez kapitanów Wiesnera i Franciszka Skąpskiego i półkompanię Kopecznego, kosynierami dowodził kapitan Miszewski, jazdą Miernicki Józef z oficerem Zarembą, adjutantami byli: Mossakowskiego -
Czesław Pieniążek a Wierzbińskiego -
Wojciechowski.
Przeszedłszy przez Rabsztyn stanął
Mossakowski d. 22. kwietnia o g. 10. rano pod Golczowicami przy karczmie Pazurek /Nie mogła to być karczma Pazurek, gdyż ta znajdowała się 4 km na płd.wsch od Golczowic i na zach. od Rabsztyna, zaś w relacji Czesława Pieniążka wyraźnie jest napisane, że chodzi o karczmę przy Golczowicach na drodze ku Pilicy - a więc na płn.wsch/. W południe, gdy powstańcy dzielili się dowiezioną żywnością, zaatakowała Mossakowskiego wysłana z Olkusza kolumna złożona z 1 roty i jazdy. Oddział kilkudziesięciu konnicy przebiegł tuż koło obozu. Polacy rzucili żywność, porwali za broń, lecz równocześnie na wzgórzu oddzielającym wieś od boru ukazała się piechota moskiewska rozsypana w tyralierę i rozpoczęła żywy, lecz nieszkodliwy ogień. Odpędziwszy jazdę powstańcy rzucili się w tyraliery, odpowiadając rzadkim, lecz celnym ogniem piechocie a podsunąwszy się pod nieprzyjaciela, zagrozili obu jego skrzydłom. Wtedy moskale zaczęli się cofać i zajęli Golczowice
[Ziel.]Informacje o losach dowódcy kawalerii (
Miernicki) który miał tu polec, są błędne.
Następnie miała miejsce
bitwa o GolczowiceRelacja
Czesława PieniążkaOkoło 10. spuściliśmy się z lesistego wzgórza na równinę piaszczystą, porosłą krzewami. Środkiem doliny płynęła rzeka Przemsza, na jej brzegach rozciągały się długiemi łańcuchy zabudowania wieśniacze. Wieś ta nazywa się Golczowice, leży w dole, a po za nią ku północy ciągnie się wyżyna pochylona ku wschodowi, piętrząca się i najeżona pagórkami od zachodu. Przez tę wyżynę szliśmy drogą ku Pilicy wiodącą. Sztab ruszył naprzód i zatrzymaliśmy się przed karczmą, stojącą na pół drogi między wsią i lasem, a cały oddział przedefilował potem przed nami i pomaszerował do lasu.
Mossakowski odezwał się do mnie, abyśmy z N. zostali w karczmie i postarali się o jakie ciepłe śniadanie. Wierzbiński zostawił w tym samym celu adjutanta swego Wojciechowskiego.
Zostaliśmy więc we trzech, a z nami mój Piotruś do pomocy.
W karczmie nie było stajni, zatem musieliśmy konie poprzywiązywać przed karczmą do drzwi i okien.
— Ciągnijmy guzki, kto z nas ma co robić — odezwałem się do kolegów. Kolej taka: jeden musi objeżdżać w koło, jakby na pikiecie, drugi zostanie przy koniach, a trzeci z Piotrusiem zajmie się kuchnią.
Wojciechowskiemu wypadła pikieta, N. straż przy koniach, a mnie kuchnia.
W karczmie było kilku wieśniaków, patrzących na nas bojaźliwie i usuwających się na bok.
Rozmowy nie można było zawiązać z nimi, bo ledwie półsłówkami odpowiadali. Ponieważ nic innego dostać nie było można, prócz jaj, chleba i masła, zebrałem się do smażenia jajecznicy i gotowania jaj dla Mossakowskiego, ledwie atoli masło się roztopiło, wpada N. cz dobytym pałaszem i woła do mnie:
— Moskale!
Wybiegamy do sieni, chcemy dosiąść koni cała karczma otoczona moskiewską jazdą. Krzyk, nawoływania Moskali, chrzęst broni, sygnały trębacza, komenda moskiewska, wszystko to zmięszane z sobą chaotycznie, po raz pierwszy obiło mi się o uszy. Wyjść niepodobna, bez narażenia się na bezpożyteczną zgubę, lub niewolę, w sieni zostać nie można, bo Moskale zsiadają z koni, aby nas zabrać, więc zobaczywszy w powale otwarte drzwi do strychu, „za mną“ wołam i spinam się po drabince na górę. W tej chwili N. i Piotruś stanęli przy mnie, po czem wyciągnęliśmy drabinkę za sobą.
Kilku kawalerzystów moskiewskich wpadło do karczmy szukać nas, lecz daremnie wypytywali wieśniaków, bo i oni nie wiedzieli o naszem ukryciu.
Biedny Piotruś zakopał się w siano ze strachu, a myśmy z N. stanęli z pałaszami na temblaku, z rewolwerami w ręku nad drzwiami, będąc w pogotowiu do odpierania ataku. Pozycyę mieliśmy nie do zdobycia prawie, bo każde go, ktoby się spinał ku nam, mogliśmy wybornie wziąć na cel, sami niewidzialni.
— Słuchaj; powiada N., ostatniego strzału nie dawaj, ten będzie dla mnie, a ja mój ostatni dla ciebie zachowam. Żywcem nie wezmą nas do niewoli.
Mimo niebezpieczeństwa, jakie nam groziło, mieliśmy najzupełniejszą przytomność i swobodę umysłu i rozmyślaliśmy nad tem, jak się stać mogło, że Moskale zajęli karczmę, skoro oddział nasz w lesie o 500 kroków. Byłem pewien, że Mossakowski widząc przemagające siły Moskali, poszedł w głąb lasu z oddziałem i pomaszerował dalej, nas na pastwę losu zostawiając. Dziwnem mi także było, gdzie się podział Wojciechowski i czemu nam znać nie dał zawczasu, że jazda moskiewska się zbliża, gdy przecież mógł ją zdaleka zobaczyć.
Gdy tak w oczekiwaniu, rychło dać pierwszy strzał, rozmyślam, dochodzi nas z oddali głośne:
— Hurra! hurra! — potem tętent jazdy, wreszcie strzały tyralierskie.
Odezwała się trąbka moskiewska, komenda, i Moskale dopadli koni i pędem oddalili się od karczmy. Wybijam gont w dachu i patrzę ku lasowi, a tu pędzi nasza kawalerya z lancami do ataku, prosto ku karczmie.
Zeskoczyliśmy czemprędzej ze strychu, wypadamy na dwór, a tu ani śladu z naszych koni. Jazda moskiewska uprowadziła je z sobą i popędziła do wsi, uciekając przed naszymi ułanami.
N. odzyskał potem swego konia, jak mi się zdaje, bo Moskal uciekając puścił z przestrachu swą zdobycz, a koń wrócił i złączył się z kawaleryą ścigającą Moskwę. Moja siwka przepadła, a z nią niejedna pamiątka w mantelzaku i cały zapas świeżej bielizny.
Właśnie gdyśmy z karczmy wychodzili, postępowała koło nas kawalerya, goniąc ku wsi jazdę moskiewską, my zaś piechotą wracali do obozu.
Na wstępie spotkałem Wojciechowskiego z obwiązaną głową, pokrwawionego na czole i twarzy. Jeździł on w koło karczmy, a zobaczywszy Moskali, chciał dopaść do nas, lecz koń jego usłyszawszy trąbkę moskiewską, pędem uniósł Wojciechowskiego ku Moskalom, a potem wraz z nimi unosił go ku karczmie. Gdy nasza kawalerya wypadła z lasu, Moskale uciekając zostawili rannego.
[Pieniążek Czesław, Lat temu 27]Gazeta Narodowa 1.5.1863Gdy obóz nasz był w lesie, adjutanci dowódzcy oddziału pozostali przy karczmie, dla zgotowania skromnego śniadania. Dwaj byli wewnątrz karczmy, a trzeci przed karczmą. Nagle przestraszone pastuchy wpadają, wołając: „Moskale, moskale!“ Dwaj adjutanci, którzy się w karczmie znajdowali, byli pewni, że ich towarzysz, będący na dworze, dosiadłszy konia, pomknął do obozu, więc sami gotowali się w izbie karczemnej do obrony. Tymczasem ów trzeci został otoczony przez 30 dragonów, i z tak nierównej walki wyszedł z lekką tylko raną, bo moskale na odgłos hurra! który z lasu się rozległ, w galopie uciekali ku wsi. Kawalerja. nasza w pięć koni gnała tych dragonów ćwierć mili przeszło.