Portal w rozbudowie, prosimy o wsparcie.
Uratujmy wspólnie polską tożsamość i pamięć o naszych przodkach.
Zbiórka przez Pomagam.pl

Golczowice 22.04.1863

Bitwa miała miejsce na płn zboczu Golczowic oraz w samej wsi.

Po ataku na obóz pod karczmą Kiermasów Moskale zaczęli się cofać i zajęli Golczowice, lecz zostali wyparci stąd śmiałym atakiem na bagnety, przerzuceni zostali przez most i gnani do lasu, zostawiając 2 furgony z żywnością i mając 12 rannych i zabitych. Mossakowski, którego straty wynosiły 3 rannych, nie czekając nadejścia drugiej roty z Olkusza, o godzinie 7. wieczorem ruszył przez Ogrodzieniec do Poremby, gdzie następnego dnia rozłożył się obozem. W czasie walki pod Golczowicami i podczas marszu oddział zmalał o 40 maruderów
[Ziel.]

Relacja Feliksa Borkowskiego
Wspomnieć mi tu jeszcze wypada o kapitanie Wieznerze [Wiesner], z wojska austryackiego, który podczas bitwy pod Olkuszem, zamiast odwagą osobistą zagrzewać żołnierzy, schował się ze strachu za ogromny kamień i bezczynnie tam leżał, chociaż przed bitwą zucha wielkiego udawał. Zmuszony przeze mnie, wylazł wreszcie ze swej kryjówki i stanąć musiał obok mnie do walki.
[Borkowski Feliks, Przejścia i wspomnienia uczestnika powstania polskiego z roku 1863-4, Kraków 1904]

Relacja Czesława Pieniążka
Byliśmy‎ ‎frontem zwróceni‎ ‎do‎ ‎Golczowic;‎ ‎przed‎ ‎nami‎ ‎na‎ ‎prost droga,‎ ‎którąśmy‎ ‎przyszli,‎ ‎ciągnąca‎ ‎się‎ ‎po‎ ‎za‎ ‎nas lasem‎ ‎ku‎ ‎Ogrodzieńcowi,‎ ‎na‎ ‎lewo‎ ‎przed‎ ‎naszym frontem‎ ‎droga‎ ‎do‎ ‎Pilicy‎ ‎wiodąca.‎ ‎Obie‎ ‎krzyżowały‎ ‎się‎ ‎przed‎ ‎lasem.‎ ‎Na‎ ‎lewo‎ ‎przed‎ ‎frontem mieliśmy‎ ‎bagniste‎ ‎wklęsłości,‎ ‎w‎ ‎środku‎ ‎wyzinę,‎ ‎o której‎ ‎wspominałem,‎ ‎a‎ ‎na‎ ‎prawo‎ ‎kilka‎ ‎pagórków zarosłych.‎ ‎Cała‎ ‎piechota‎ ‎nasza‎ ‎rozsypała‎ ‎się‎ ‎na brzegu‎ ‎lasu‎ ‎w‎ ‎tyraliery‎ ‎i‎ ‎ciągły‎ ‎utrzymywała ogień.‎ ‎Mossakowski‎ ‎rozrzuciwszy‎ ‎w‎ ‎tak‎ ‎długi łańcuch‎ ‎piechotę,‎ ‎chciał‎ ‎tym‎ ‎sposobem‎ ‎maskować‎ ‎istotne‎ ‎nasze‎ ‎siły‎ ‎i‎ ‎dać‎ ‎się‎ ‎Moskalom‎ ‎domyślać,‎ ‎że‎ ‎po‎ ‎za‎ ‎tak‎ ‎ogromnym‎ ‎łańcuchem‎ ‎tyraljerskim‎ ‎zapewne‎ ‎silna‎ ‎znajduje‎ ‎się‎ ‎kolumna.
Prawe‎ ‎skrzydło‎ ‎zajęła‎ ‎kompania‎ ‎Skąpskiego z‎ ‎majorem‎ ‎Wierzbińskim‎ ‎na‎ ‎czele,‎ ‎lewe‎ ‎zajęli Wiesner‎ ‎i‎ ‎Kopeczny.‎ ‎Skrzydła‎ ‎łączyły‎ ‎się‎ ‎na drodze‎ ‎las‎ ‎przecinającej;‎ ‎na‎ ‎niej‎ ‎stała‎ ‎kolumną‎ ‎kompania‎ ‎kosynierów‎ ‎i‎ ‎sztab.‎ ‎Kawalerya wpędziwszy‎ ‎do‎ ‎wsi‎ ‎jazdę‎ ‎moskiewską,‎ ‎wróciła kłusem,‎ ‎bojąc‎ ‎się‎ ‎we‎ ‎wsi‎ ‎zasadzki‎ ‎piechoty‎ ‎i‎ ‎stanęła‎ ‎za‎ ‎kosynierami.
Było‎ ‎koło‎ ‎1-szej‎ ‎w‎ ‎południe,‎ ‎gdy‎ ‎ogień‎ ‎się rozpoczął.‎ ‎Dzień‎ ‎był‎ ‎prześliczny,‎ ‎pogoda‎ ‎złocista‎ ‎weseliła‎ ‎się‎ ‎ku‎ ‎nam‎ ‎i‎ ‎jakoś‎ ‎raźniej‎ ‎było‎ ‎nam w‎ ‎sercu,‎ ‎dzielniej‎ ‎w‎ ‎duszy,‎ ‎że‎ ‎niebo‎ ‎nam‎ ‎się uśmiechało.‎ ‎Z‎ ‎lekka‎ ‎powiewał‎ ‎ciepły‎ ‎wietrzyk wiosenny‎ ‎i‎ ‎cichym‎ ‎liści‎ ‎szelestem‎ ‎rozgwarzyły‎ ‎się drzewa,‎ ‎szepcąc‎ ‎nam‎ ‎słowa‎ ‎dobrej‎ ‎wiary.
Rzecz‎ ‎dziwna,‎ ‎że‎ ‎huk‎ ‎strzałów‎ ‎i‎ ‎groza‎ ‎chwili najmniejszego‎ ‎we‎ ‎mnie‎ ‎nie‎ ‎obudziły‎ ‎drżenia, najmniejszej‎ ‎obawy;‎ ‎spokojny‎ ‎byłem‎ ‎jak‎ ‎zwykle i‎ ‎weselszy‎ ‎niż‎ ‎kiedykolwiek.‎ ‎Mówiono‎ ‎mi‎ ‎zawsze,‎ ‎że‎ ‎pierwszy‎ ‎ogień‎ ‎sprawia‎ ‎denerwujące wrażenie‎ ‎i‎ ‎dopiero‎ ‎ostrzelać‎ ‎się‎ ‎trzeba,‎ ‎ażeby mieć‎ ‎krew‎ ‎zimną‎ ‎i‎ ‎wytrwałą‎ ‎odwagę.‎ ‎U‎ ‎mnie było‎ ‎przeciwnie.‎ ‎Pierwsze‎ ‎strzały,‎ ‎początek‎ ‎walki‎ ‎rozbudziły‎ ‎we‎ ‎mnie‎ ‎energię‎ ‎jakąś,‎ ‎jakiej‎ ‎nigdy‎ ‎ni‎ ‎przedtem,‎ ‎ni‎ ‎potem‎ ‎nie‎ ‎czułem‎ ‎i‎ ‎spotęgowały‎ ‎swobodę‎ ‎umysłu‎ ‎i‎ ‎humor‎ ‎wesoły.‎ ‎Dopiero‎ ‎później‎ ‎widok‎ ‎rannych‎ ‎i‎ ‎poległych‎ ‎tak‎ ‎mi ścisnął‎ ‎piersi,‎ ‎takim‎ ‎tęsknym‎ ‎żalem‎ ‎przejął‎ ‎serce,‎ ‎iż‎ ‎łzy‎ ‎puściły‎ ‎mi‎ ‎się‎ ‎z‎ ‎oczu‎ ‎i‎ ‎doznałem w‎ ‎wysokim‎ ‎stopniu‎ ‎bojaźni,‎ ‎lęku‎ ‎jakiegoś‎ ‎tak, że‎ ‎byłbym‎ ‎rad‎ ‎w‎ ‎owej‎ ‎chwili‎ ‎znaleźć‎ ‎się‎ ‎raczej w‎ ‎najcięższem‎ ‎więzieniu,‎ ‎niż‎ ‎pośród‎ ‎boju.‎ ‎Z‎ ‎godzinę‎ ‎ulegałem‎ ‎takiemu‎ ‎uczuciu,‎ ‎dopiero‎ ‎zebrawszy‎ ‎się‎ ‎na‎ ‎refleksyę,‎ ‎zacząłem‎ ‎swobodniej‎ ‎rozważać‎ ‎i‎ ‎pomyślałem‎ ‎sobie:
—‎ ‎Wstyd,‎ ‎hańba!‎ ‎Dziadek‎ ‎nie‎ ‎lękał‎ ‎się‎ ‎walcząc‎ ‎pod‎ ‎Kościuszką,‎ ‎ojciec‎ ‎stał‎ ‎dzielnie‎ ‎pod Grochowem,‎ ‎a‎ ‎ty‎ ‎drżysz‎ ‎jak‎ ‎kobieta!
Tu‎ ‎już‎ ‎ambicya‎ ‎wzięła‎ ‎górę,‎ ‎ochłonąłem‎ ‎jakoś‎ ‎i‎ ‎zimna‎ ‎determinacya,‎ ‎spokój‎ ‎umysłu‎ ‎i‎ ‎serca‎ ‎i‎ ‎odwaga‎ ‎nie‎ ‎opuszczały‎ ‎mnie‎ ‎potem‎ ‎już‎ ‎nigdy,‎ ‎a‎ ‎nawet‎ ‎pewna‎ ‎zaciętość‎ ‎i‎ ‎cokolwiek‎ ‎lekkomyślności‎ ‎skłoniły‎ ‎mnie‎ ‎do‎ ‎niepotrzebnych‎ ‎hazardów.
Moskale‎ ‎bili‎ ‎się‎ ‎z‎ ‎początku‎ ‎bez‎ ‎decyzyi;‎ ‎łańcuch‎ ‎ich‎ ‎tyralierski‎ ‎znacznie‎ ‎krótszy‎ ‎od‎ ‎naszego, utrzymywał‎ ‎ogień,‎ ‎ale‎ ‎ani‎ ‎się‎ ‎posuwali‎ ‎ku‎ ‎nam, ani‎ ‎też‎ ‎nie‎ ‎ściągali‎ ‎kolumny.‎ ‎Z‎ ‎pół‎ ‎godziny‎ ‎trwała,‎ ‎zdaje‎ ‎się‎ ‎zupełnie‎ ‎daremna‎ ‎strzelanina,‎ ‎gdy Mossakowski‎ ‎powysłał‎ ‎kawaleryę‎ ‎na‎ ‎skrzydła dla‎ ‎zrekognoskowania,‎ ‎czy‎ ‎zabawiając‎ ‎nas‎ ‎tyralierami‎ ‎Moskale‎ ‎oskrzydlić‎ ‎nas‎ ‎nie‎ ‎zamyślają.
Rekonesanse‎ ‎sprawdziły,‎ ‎że‎ ‎najmniejszego‎ ‎nie było‎ ‎niebezpieczeństwa,‎ ‎poczem‎ ‎kawalerya‎ ‎zajęła stanowisko‎ ‎przy‎ ‎kosynierach.
Strzelanina‎ ‎nie‎ ‎ustawała,‎ ‎a‎ ‎że‎ ‎na‎ ‎lewe‎ ‎skrzydło‎ ‎nasze‎ ‎najmniej‎ ‎strzelali‎ ‎Moskale‎ ‎i‎ ‎przed‎ ‎frontem‎ ‎tego‎ ‎skrzydła,‎ ‎cofnęli‎ ‎się‎ ‎bokiem‎ ‎ku‎ ‎naszemu‎ ‎prawemu,‎ ‎Mossakowski‎ ‎rozkazał‎ ‎tyralierom lewego‎ ‎skrzydła‎ ‎ścisnąć‎ ‎się‎ ‎w‎ ‎kolumnę‎ ‎i‎ ‎pospiesznym‎ ‎krokiem‎ ‎z‎ ‎bronią‎ ‎do‎ ‎ataku,‎ ‎posuwać‎ ‎się półobrotem‎ ‎w‎ ‎prawo‎ ‎ku‎ ‎wsi,‎ ‎tak,‎ ‎aby‎ ‎z‎ ‎prawem skrzydłem‎ ‎zachować‎ ‎czucie.‎ ‎Zaledwie‎ ‎zawiozłem ten‎ ‎rozkaz‎ ‎dowódcom‎ ‎kompanii,‎ ‎wysłał‎ ‎mnie naczelnik‎ ‎z‎ ‎rozkazem‎ ‎do‎ ‎majora‎ ‎Wierzbińskiego,aby‎ ‎wziąwszy‎ ‎kilkudziesięciu‎ ‎strzelców‎ ‎na‎ ‎ochotnika,‎ ‎atakował‎ ‎obsadzone‎ ‎przez‎ ‎Moskali‎ ‎wzgórza.‎ ‎Miałem‎ ‎teraz‎ ‎misyę‎ ‎wielce‎ ‎niebezpieczną.
Lasem‎ ‎niepodobna‎ ‎mi‎ ‎było‎ ‎przedzierać‎ ‎się‎ ‎z‎ ‎rozkazem,‎ ‎który‎ ‎trzeba‎ ‎było‎ ‎w‎ ‎mgnieniu‎ ‎oka‎ ‎oddać‎ ‎majorowi;‎ ‎puścić‎ ‎się‎ ‎po‎ ‎przed‎ ‎las‎ ‎w‎ ‎krzyżowy‎ ‎ogień,‎ ‎to‎ ‎śmierć‎ ‎widoczna,‎ ‎jeżeli‎ ‎nie‎ ‎od moskiewskiej,‎ ‎to‎ ‎od‎ ‎bratniej‎ ‎kuli.
Hej,‎ ‎w‎ ‎imię‎ ‎Boże,‎ ‎spiąłem‎ ‎leniwego‎ ‎gniadosza‎ ‎ostrogą,‎ ‎że‎ ‎o‎ ‎mało‎ ‎ze‎ ‎skóry‎ ‎nie‎ ‎wyskoczył‎ ‎i‎ ‎pędzę‎ ‎po‎ ‎przed‎ ‎las,‎ ‎śród‎ ‎gęstych,‎ ‎krzyżujących‎ ‎się‎ ‎strzałów,‎ ‎przed‎ ‎samym‎ ‎frontem‎ ‎na szych‎ ‎strzelców.‎ ‎Za‎ ‎mną‎ ‎skoczył‎ ‎Zaremba,‎ ‎a‎ ‎nie wiem,‎ ‎czy‎ ‎aby‎ ‎mnie‎ ‎nawrócić,‎ ‎czy‎ ‎też‎ ‎wyprzedzić,‎ ‎bo‎ ‎miał‎ ‎doskonałego,‎ ‎lotnego‎ ‎arabczyka.
Wyminął‎ ‎mnie‎ ‎i‎ ‎widziałem,‎ ‎jak‎ ‎kula‎ ‎zerwała mu‎ ‎białe‎ ‎piórko‎ ‎od‎ ‎czapki.‎ ‎Mój‎ ‎gniadosz,‎ ‎jakby rozumiał,‎ ‎że‎ ‎tu‎ ‎nie‎ ‎bardzo‎ ‎bezpiecznie,‎ ‎wyciągał‎ ‎doskonałego‎ ‎galopa‎ ‎i‎ ‎gdy‎ ‎dopadam‎ ‎z‎ ‎rozkazem‎ ‎do‎ ‎Wierzbińskiego,‎ ‎major‎ ‎komenderuje:‎ ‎
‎—Za mną‎ ‎na‎ ‎ochotnika‎! ‎—‎ ‎wybiega‎ ‎naprzód,‎ ‎a‎ ‎za mm‎ ‎sypie‎ ‎się‎ ‎wiara‎ ‎z‎ ‎bagnetem‎ ‎do‎ ‎ataku,‎ ‎a wszyscy‎ ‎co‎ ‎do‎ ‎jednego‎ ‎poszli‎ ‎na‎ ‎ochotnika. Mimo‎ ‎tego‎ ‎powiedziałem‎ ‎majorowi‎ ‎o‎ ‎rozkazie‎ ‎naczelnika,‎ ‎a‎ ‎on‎ ‎mi‎ ‎na‎ ‎to:
‎—Jak‎ ‎pan‎ ‎widzisz,‎ ‎domyśliłem‎ ‎się‎ ‎sam‎ ‎tego.‎ ‎
Poczem‎ ‎już‎ ‎wracałem‎ ‎lasem,‎ ‎a‎ ‎Zaremba‎ ‎popędził‎ ‎dalej,‎ ‎stanął‎ ‎na‎ ‎wzgórzu,‎ ‎rozpatrywał‎ ‎się w‎ ‎pozycyi‎ ‎i‎ ‎zrównał‎ ‎się‎ ‎ze‎ ‎mną,‎ ‎mówiąc,‎ ‎że kawalerya‎ ‎moskiewska‎ ‎pokazała‎ ‎się‎ ‎na‎ ‎prawem skrzydle‎ ‎naszem‎ ‎i‎ ‎zapewne‎ ‎chce‎ ‎z‎ ‎tyłu‎ ‎na‎ ‎nie uderzyć.
Złożyliśmy‎ ‎raporta‎ ‎nasze‎ ‎naczelnikowi,‎ ‎poczem‎ ‎kawalerya‎ ‎puściła‎ ‎się‎ ‎pędem‎ ‎na‎ ‎wzgórza, po‎ ‎za‎ ‎plecy‎ ‎atakującej‎ ‎na‎ ‎prawem‎ ‎skrzydle‎ ‎piechoty.‎ ‎Zajęła‎ ‎tam‎ ‎pozycyę‎ ‎i‎ ‎na‎ ‎niej‎ ‎pozostała czas‎ ‎dłuższy‎ ‎na‎ ‎obserwacyi.‎ ‎Jazda‎ ‎moskiewska cofnęła‎ ‎się‎ ‎do‎ ‎wsi.
Prawe‎ ‎skrzydło‎ ‎pod‎ ‎Wierzbińskim,‎ ‎z‎ ‎bagnetem‎ ‎w‎ ‎ręku‎ ‎spędziło‎ ‎Moskali‎ ‎z‎ ‎pozycyi‎ ‎i‎ ‎pędem gnało‎ ‎ich‎ ‎ku‎ ‎wsi,‎ ‎co‎ ‎widząc‎ ‎Mossakowski,‎ ‎że Moskale‎ ‎stanowczo‎ ‎cofają‎ ‎się‎ ‎na‎ ‎całej‎ ‎linii‎ ‎rzucił‎ ‎kosynierów‎ ‎naprzód,‎ ‎a‎ ‎za‎ ‎nimi‎ ‎kolumnę‎ ‎lewego‎ ‎skrzydła‎ ‎i‎ ‎cały‎ ‎nasz‎ ‎oddział‎ ‎szybko‎ ‎posuwał‎ ‎się‎ ‎do‎ ‎Golczowic.‎ ‎Kawalerya‎ ‎odwołana‎ ‎z‎ ‎pozycyi,‎ ‎kłusem‎ ‎szarżowała‎ ‎na‎ ‎uciekającą‎ ‎piechotę‎ ‎moskiewską,‎ ‎która‎ ‎zostawiając‎ ‎wielu‎ ‎zabitych i‎ ‎rannych,‎ ‎umknęła‎ ‎po‎ ‎za‎ ‎chałupy.
Wszyscy‎ ‎ze‎ ‎sztabu‎ ‎atakowaliśmy,‎ ‎wyminą wszy‎ ‎kolumnę‎ ‎piechoty,‎ ‎w‎ ‎jednej‎ ‎linii‎ ‎z‎ ‎kawaleryą.‎ ‎Zatrzymaliśmy‎ ‎się‎ ‎na‎ ‎wzgórku‎ ‎drogi‎ ‎do wsi‎ ‎spadającej,‎ ‎dla‎ ‎rozpatrzenia‎ ‎się‎ ‎w‎ ‎ruchach Moskali.‎ ‎Kawalerya‎ ‎moskiewska‎ ‎znikła‎ ‎bez‎ ‎śladu,‎ ‎jakeśmy‎ ‎się‎ ‎później‎ ‎dowiedzieli,‎ ‎pognała przyspieszyć‎ ‎posiłki,‎ ‎piechota‎ ‎zaś‎ ‎w‎ ‎nieładzie uciekała‎ ‎przez‎ ‎most‎ ‎na‎ ‎Przemszy,‎ ‎a‎ ‎nawet‎ ‎brodem‎ ‎rzeki,‎ ‎zostawiając‎ ‎furgony‎ ‎za‎ ‎sobą,‎ ‎których właśnie‎ ‎kosynierzy‎ ‎nasi‎ ‎dopadli‎ ‎i‎ ‎opanowali‎ ‎takowe.‎ ‎Na‎ ‎furgonach‎ ‎było‎ ‎sporo‎ ‎chleba‎ ‎i‎ ‎cokolwiek‎ ‎mundurów.‎ ‎Kiedy‎ ‎piechota‎ ‎rzuciła‎ ‎się‎ ‎chleb zabierać,‎ ‎kosyniery‎ ‎krzyczeli:
—‎ ‎Nie‎ ‎bierzcie,‎ ‎bo‎ ‎zatruty‎ ‎i‎ ‎umyślnie‎ ‎pod rzucony.‎ ‎—‎ ‎Piechota‎ ‎też‎ ‎porzuciła‎ ‎zdobycz,‎ ‎a kosynierzy‎ ‎wszystko,‎ ‎śród‎ ‎śmiechów‎ ‎zabrali‎ ‎sobie‎ ‎wraz‎ ‎z‎ ‎mundurami,‎ ‎które‎ ‎wielce‎ ‎się‎ ‎niektórym‎ ‎przydały,‎ ‎gdyż‎ ‎byli‎ ‎gorzej‎ ‎niż‎ ‎licho‎ ‎odziani.‎ ‎Takim‎ ‎sposobem‎ ‎w‎ ‎szeregach‎ ‎naszych,‎ ‎świeciły‎ ‎mundury‎ ‎moskiewskie.
Moskale‎ ‎szalonym‎ ‎pędem‎ ‎bez‎ ‎ładu‎ ‎pierzchali, a‎ ‎piechota‎ ‎nasza‎ ‎ścigała‎ ‎ich‎ ‎wciąż‎ ‎po‎ ‎za‎ ‎most, na‎ ‎ową‎ ‎równinę‎ ‎krzaczystą,‎ ‎leżącą‎ ‎u‎ ‎stóp‎ ‎pagórków‎ ‎lesistych,‎ ‎przez‎ ‎które‎ ‎przeszliśmy‎ ‎rano od‎ ‎Rabsztyna.‎ ‎Gdy‎ ‎piechota‎ ‎rozsypuje‎ ‎się‎ ‎po‎ ‎za rzeką,‎ ‎kosynierów‎ ‎ustawiono‎ ‎w‎ ‎kolumnę‎ ‎przy innej‎ ‎karczmie,‎ ‎która‎ ‎w‎ ‎środku‎ ‎wsi‎ ‎nad‎ ‎mostem się‎ ‎znajdowała.‎ ‎Kawalerya‎ ‎z‎ ‎Miernickim‎ ‎na‎ ‎czele‎ ‎zajęła‎ ‎obok‎ ‎wyczekującą‎ ‎pozycyę,‎ ‎przy‎ ‎niej sztab‎ ‎cały,‎ ‎z‎ ‎wyjątkiem‎ ‎Mossakowskiego‎ ‎który gdzieś‎ ‎zniknął.
Położenie‎ ‎takie‎ ‎trwało‎ ‎z‎ ‎pół‎ ‎godziny,‎ ‎gdy nagle‎ ‎od‎ ‎strony‎ ‎moskiewskiej‎ ‎silny‎ ‎zaczyna‎ ‎się ogień‎ ‎naprzemian‎ ‎nieregularny,‎ ‎naprzemian‎ ‎rotowy.‎ ‎Dosięgał‎ ‎on‎ ‎naszej‎ ‎piechoty,‎ ‎która‎ ‎zacietrzewiona,‎ ‎zbiwszy‎ ‎się‎ ‎teraz‎ ‎w‎ ‎kolumnę,‎ ‎w‎ ‎jakimś‎ ‎szalonym‎ ‎zapale,‎ ‎powstałym‎ ‎z‎ ‎powodzenia, wciąż‎ ‎posuwała‎ ‎się‎ ‎naprzód.‎ ‎Miernicki‎ ‎powiada do‎ ‎mnie:
—‎ ‎Źle;‎ ‎Moskalom‎ ‎przyszły‎ ‎posiłki,‎ ‎piechota nasza‎ ‎tam‎ ‎się‎ ‎nie‎ ‎utrzyma.‎ ‎Gdzie‎ ‎naczelnik? spiesz‎ ‎do‎ ‎niego‎ ‎po‎ ‎rozkazy.
Ruszam‎ ‎z‎ ‎kopyta,‎ ‎pędzę‎ ‎w‎ ‎prawo,‎ ‎w‎ ‎lewo, nigdzie‎ ‎naczelnika‎ ‎nie‎ ‎widać.‎ ‎Zniecierpliwiony, wreszcie‎ ‎w‎ ‎strachu‎ ‎o‎ ‎los‎ ‎piechoty,‎ ‎przebiegam most,‎ ‎wpadam‎ ‎na‎ ‎równinę,‎ ‎ocieram‎ ‎się‎ ‎o‎ ‎kolumnę‎ ‎i‎ ‎powiadam‎ ‎Wierzbińskiemu,‎ ‎że‎ ‎Mossakowski‎ ‎rozkazał‎ ‎cofnąć‎ ‎się‎ ‎do‎ ‎wsi‎ ‎i‎ ‎zająć‎ ‎pozycyę, opierając‎ ‎się‎ ‎o‎ ‎domy.
W‎ ‎największym‎ ‎porządku,‎ ‎zupełnie‎ ‎prawidłowo‎ ‎wykonano‎ ‎odwrót,‎ ‎poczem‎ ‎Wierzbiński furgonami‎ ‎most‎ ‎zabarykadował‎ ‎i‎ ‎wskazaną‎ ‎przeżeranie‎ ‎zajął‎ ‎pozycyę.
Na‎ ‎chwilę‎ ‎przerwali‎ ‎Moskale‎ ‎strzelaninę, i‎ ‎z‎ ‎godzinę‎ ‎cisza‎ ‎była‎ ‎ze‎ ‎stron‎ ‎obu.‎ ‎Teraz‎ ‎dopiero‎ ‎miałem‎ ‎czas‎ ‎i‎ ‎sposobność‎ ‎przypatrzyć‎ ‎się poległym‎ ‎i‎ ‎rannym‎ ‎i‎ ‎tu‎ ‎doznałem‎ ‎tych‎ ‎przykrych zabijających‎ ‎ducha‎ ‎wrażeń,‎ ‎o‎ ‎których‎ ‎wyżej‎ ‎wspominam.‎ ‎Kosynierzy‎ ‎włócząc‎ ‎się‎ ‎teraz‎ ‎wśród‎ ‎pobojowiska‎ ‎w‎ ‎tyle‎ ‎wsi‎ ‎i‎ ‎koło‎ ‎mostu,‎ ‎naliczyli siedmnastu‎ ‎poległych‎ ‎Moskali‎ ‎i‎ ‎pięciu‎ ‎rannych znieśli‎ ‎do‎ ‎karczmy‎ ‎nad‎ ‎mostem‎ ‎leżącej.‎ ‎Myśmy trzech‎ ‎mieli‎ ‎rannych,‎ ‎a‎ ‎żadnego‎ ‎poległego.
Zjawił‎ ‎się‎ ‎naczelnik,‎ ‎zmęczony,‎ ‎zabłocony, bo‎ ‎gdzieś‎ ‎ugrzązł‎ ‎z‎ ‎koniem‎ ‎posunąwszy‎ ‎się‎ ‎do obserwacyi.‎ ‎Zaraportowałem‎ ‎mu‎ ‎wszystko;‎ ‎po chwalił‎ ‎mnie,‎ ‎aprobował‎ ‎mą‎ ‎czynność.
Śród‎ ‎tego‎ ‎bojowego‎ ‎spoczynku,‎ ‎niektórzy‎ ‎ze sztabu‎ ‎pozsiadali‎ ‎z‎ ‎koni,‎ ‎także‎ ‎i‎ ‎Miernicki.‎ ‎Oddawszy‎ ‎konia‎ ‎ordynansowi,‎ ‎zaniepokojony‎ ‎poprzedniem‎ ‎już‎ ‎spotęgowaniem‎ ‎strzałów‎ ‎moskiewskich,‎ ‎wspiął‎ ‎się‎ ‎na‎ ‎dach‎ ‎najwyżej‎ ‎położonej chaty‎ ‎i‎ ‎rozpatrywał‎ ‎przed‎ ‎siebie.‎ ‎Nagle‎ ‎zeskakuje‎ ‎i‎ ‎powiada,‎ ‎że‎ ‎Moskale‎ ‎stają‎ ‎w‎ ‎kolumnę sformowani,‎ ‎a‎ ‎po‎ ‎za‎ ‎nich‎ ‎frontem‎ ‎spuszcza‎ ‎się z‎ ‎lasu‎ ‎rota‎ ‎piechoty‎ ‎i‎ ‎znaczny‎ ‎oddział‎ ‎kawaleryi‎ ‎i‎ ‎spiesznym‎ ‎krokiem‎ ‎rozwijać‎ ‎się‎ ‎zaczyna w‎ ‎kolumnę‎ ‎bojową.
Mossakowski‎ ‎natychmiast‎ ‎rozkazał‎ ‎odwrót‎ ‎na dawną‎ ‎naszą‎ ‎pozycyę,‎ ‎gdzieśmy‎ ‎bitwę‎ ‎rozpoczęli.‎ ‎Była‎ ‎wówczas‎ ‎godzina‎ ‎piąta.‎ ‎Moskale‎ ‎tym czasem‎ ‎zaczęli‎ ‎energicznie‎ ‎nacierać‎ ‎i‎ ‎rotowym ogniem‎ ‎strzelać.‎ ‎Strzały‎ ‎te‎ ‎żadnej‎ ‎nie‎ ‎czyniły nam‎ ‎szkody,‎ ‎mimo‎ ‎iż‎ ‎nas‎ ‎dosięgały.‎ ‎Istotnie‎ ‎tego‎ ‎pojąć‎ ‎nie‎ ‎mogę,‎ ‎żeby‎ ‎armia‎ ‎wyćwiczona,‎ ‎regularna,‎ ‎tak‎ ‎haniebnie‎ ‎strzelała.
Stanęliśmy‎ ‎na‎ ‎dawnej‎ ‎pozycyi,‎ ‎w‎ ‎tym‎ ‎samym co‎ ‎poprzednio‎ ‎porządku,‎ ‎poczem‎ ‎ogień‎ ‎ustał‎ ‎na chwilę,‎ ‎a‎ ‎następnie‎ ‎z‎ ‎lekka‎ ‎tylko‎ ‎i‎ ‎nieregularnie się‎ ‎powtarzał‎ ‎ze‎ ‎stron‎ ‎obu.
Ponieważ‎ ‎wieczór‎ ‎zapadać‎ ‎zaczął,‎ ‎uważali śmy‎ ‎bitwę‎ ‎za‎ ‎skończoną‎ ‎i‎ ‎dziękowaliśmy‎ ‎Bogu za‎ ‎taki‎ ‎jej‎ ‎wynik‎ ‎szczęśliwy.‎ ‎Istotnie‎ ‎byliśmy niesłychanie‎ ‎szczęśliwi,‎ ‎odniósłszy‎ ‎zwycięstwo, zdobywszy‎ ‎furgony,‎ ‎mając‎ ‎tylko‎ ‎trzech‎ ‎rannych gdy‎ ‎tylu‎ ‎legło‎ ‎i‎ ‎rannych‎ ‎zostało‎ ‎Moskali.‎ ‎Siły moskiewskie‎ ‎składały‎ ‎się‎ ‎z‎ ‎dwóch‎ ‎rot‎ ‎piechoty i‎ ‎plutonu‎ ‎dragonów‎ ‎na‎ ‎początku‎ ‎bitwy,‎ ‎a‎ ‎potem przybyła‎ ‎im‎ ‎jedna‎ ‎rota‎ ‎z‎ ‎pół‎ ‎plutonem‎ ‎drago nów‎ ‎na‎ ‎pomoc.‎ ‎Moskale‎ ‎więc‎ ‎byli‎ ‎znacznie‎ ‎liczniejsi‎ ‎od‎ ‎nas,‎ ‎bo‎ ‎przynajmniej‎ ‎o‎ ‎sto‎ ‎kara binów‎ ‎(Moskale‎ ‎tak‎ ‎nie‎ ‎śmiało‎ ‎uderzali,‎ ‎bo‎ ‎jak‎ ‎dowie dzieliśmy‎ ‎się‎ ‎później,‎ ‎otrzymali‎ ‎błędne‎ ‎raporty,‎ ‎że‎ ‎oddział nasz‎ ‎liczy‎ ‎do‎ ‎dwóch‎ ‎tysięcy‎ ‎żołnierzy.‎ ‎Zabawiali‎ ‎nas‎ ‎tedy, wyczekując‎ ‎na‎ ‎posiłki‎ ‎z‎ ‎Olkusza,‎ ‎które‎ ‎nadejść‎ ‎im‎ ‎miały.)
[Pieniążek Czesław, Lat temu 27]

[1]Gazeta Narodowa 1.5.1863
Zaczął się bój. Moskale mieli 2 roty piechoty, 1 szwadron dragonów i pół sotni kozaków. Zająwszy wzgórza, ogniem tyraljerskim strzelali do nas będących w lesie. Kule ich padały na drzewa. Jednakże pozycja nieprzyjaciół mogłaby się była stać groźną dla nas w razie, gdyby wzgórzą wspomniane moskale silniej obsadzili. Dlatego 30 naszych strzelców, uzbrojonych w sztućce belgijskie, podsunęło się łancuchem tyraljerskim pod owe wzgórza, i po podwójnym wystrzale wyparto moskali. Natenczas kompanja z 40 ludzi naszych strzelców, zajęła wspomnianą karczmę, zkąd moskali prażono wyśmienicie. Moskale w nieładzie zaczęli się cofać. Wtenczas cały nasz oddział, wyjąwszy rezerwy, w pogoń za nimi. Gnano ich blizko pół mili. W pogoni przez rzekę, odebrano moskalom 3 furgony z chlebem, krupami, sucharami, wódką i kilkanaście sztuk umundurowania. W sam czas się nam przydała zdobycz, bośmy byli głodni.
Po odpędzeniu moskali zaczęliśmy się cofać do obozu, by się gotować do dalszego marszu. Wtenczas moskale ponowili atak, ale tak nieszczęśliwie dla nich, że dwóch naszych kawalerzystów, strzelających z pistoletów i karabinków, ubiło 4 dragonów, a cały szwadron rozsypał się w nieładzie. Na tem ukończyła się bitwa. Tylko jeszcze z godzinę blizko moskale strzelali, zapewne odstrzeliwali się w odwrocie, co i myśmy również robili Strata moskali wynosi najmniej 7 zabitych a kilkunastu rannych. Z naszej strony było trzech lekko rannych, a mianowicie: Łucjan Wojciechowski, ów adjutant, i 2 strzelców, jeden w nogę, drugi w bok lewy.
Id
520
Data
22.04.1863
Miejsce
Golczowice
Region
Krakowskie
Zdjęcie
brak
Inne nazwy
Pazurek, Rabsztyn, Siewierz, Golczewice, Olkusz
Artykuł
brak
Uwagi
brak
Link do tego rekordu
Link wewnętrzny GP (BBCode)