Bitwa miała miejsce na płn zboczu Golczowic oraz w samej wsi.
Po
ataku na obóz pod karczmą Kiermasów Moskale zaczęli się cofać i zajęli Golczowice, lecz zostali wyparci stąd śmiałym atakiem na bagnety, przerzuceni zostali przez most i gnani do lasu, zostawiając 2 furgony z żywnością i mając 12 rannych i zabitych. Mossakowski, którego straty wynosiły 3 rannych, nie czekając nadejścia drugiej roty z Olkusza, o godzinie 7. wieczorem ruszył przez Ogrodzieniec do Poremby, gdzie następnego dnia rozłożył się obozem. W czasie walki pod Golczowicami i podczas marszu oddział zmalał o 40 maruderów
[Ziel.]Relacja
Feliksa BorkowskiegoWspomnieć mi tu jeszcze wypada o kapitanie Wieznerze
[Wiesner], z wojska austryackiego, który podczas bitwy pod Olkuszem, zamiast odwagą osobistą zagrzewać żołnierzy, schował się ze strachu za ogromny kamień i bezczynnie tam leżał, chociaż przed bitwą zucha wielkiego udawał. Zmuszony przeze mnie, wylazł wreszcie ze swej kryjówki i stanąć musiał obok mnie do walki.
[Borkowski Feliks, Przejścia i wspomnienia uczestnika powstania polskiego z roku 1863-4, Kraków 1904]Relacja
Czesława PieniążkaByliśmy frontem zwróceni do Golczowic; przed nami na prost droga, którąśmy przyszli, ciągnąca się po za nas lasem ku Ogrodzieńcowi, na lewo przed naszym frontem droga do Pilicy wiodąca. Obie krzyżowały się przed lasem. Na lewo przed frontem mieliśmy bagniste wklęsłości, w środku wyzinę, o której wspominałem, a na prawo kilka pagórków zarosłych. Cała piechota nasza rozsypała się na brzegu lasu w tyraliery i ciągły utrzymywała ogień. Mossakowski rozrzuciwszy w tak długi łańcuch piechotę, chciał tym sposobem maskować istotne nasze siły i dać się Moskalom domyślać, że po za tak ogromnym łańcuchem tyraljerskim zapewne silna znajduje się kolumna.
Prawe skrzydło zajęła kompania Skąpskiego z majorem Wierzbińskim na czele, lewe zajęli Wiesner i Kopeczny. Skrzydła łączyły się na drodze las przecinającej; na niej stała kolumną kompania kosynierów i sztab. Kawalerya wpędziwszy do wsi jazdę moskiewską, wróciła kłusem, bojąc się we wsi zasadzki piechoty i stanęła za kosynierami.
Było koło 1-szej w południe, gdy ogień się rozpoczął. Dzień był prześliczny, pogoda złocista weseliła się ku nam i jakoś raźniej było nam w sercu, dzielniej w duszy, że niebo nam się uśmiechało. Z lekka powiewał ciepły wietrzyk wiosenny i cichym liści szelestem rozgwarzyły się drzewa, szepcąc nam słowa dobrej wiary.
Rzecz dziwna, że huk strzałów i groza chwili najmniejszego we mnie nie obudziły drżenia, najmniejszej obawy; spokojny byłem jak zwykle i weselszy niż kiedykolwiek. Mówiono mi zawsze, że pierwszy ogień sprawia denerwujące wrażenie i dopiero ostrzelać się trzeba, ażeby mieć krew zimną i wytrwałą odwagę. U mnie było przeciwnie. Pierwsze strzały, początek walki rozbudziły we mnie energię jakąś, jakiej nigdy ni przedtem, ni potem nie czułem i spotęgowały swobodę umysłu i humor wesoły. Dopiero później widok rannych i poległych tak mi ścisnął piersi, takim tęsknym żalem przejął serce, iż łzy puściły mi się z oczu i doznałem w wysokim stopniu bojaźni, lęku jakiegoś tak, że byłbym rad w owej chwili znaleźć się raczej w najcięższem więzieniu, niż pośród boju. Z godzinę ulegałem takiemu uczuciu, dopiero zebrawszy się na refleksyę, zacząłem swobodniej rozważać i pomyślałem sobie:
— Wstyd, hańba! Dziadek nie lękał się walcząc pod Kościuszką, ojciec stał dzielnie pod Grochowem, a ty drżysz jak kobieta!
Tu już ambicya wzięła górę, ochłonąłem jakoś i zimna determinacya, spokój umysłu i serca i odwaga nie opuszczały mnie potem już nigdy, a nawet pewna zaciętość i cokolwiek lekkomyślności skłoniły mnie do niepotrzebnych hazardów.
Moskale bili się z początku bez decyzyi; łańcuch ich tyralierski znacznie krótszy od naszego, utrzymywał ogień, ale ani się posuwali ku nam, ani też nie ściągali kolumny. Z pół godziny trwała, zdaje się zupełnie daremna strzelanina, gdy Mossakowski powysłał kawaleryę na skrzydła dla zrekognoskowania, czy zabawiając nas tyralierami Moskale oskrzydlić nas nie zamyślają.
Rekonesanse sprawdziły, że najmniejszego nie było niebezpieczeństwa, poczem kawalerya zajęła stanowisko przy kosynierach.
Strzelanina nie ustawała, a że na lewe skrzydło nasze najmniej strzelali Moskale i przed frontem tego skrzydła, cofnęli się bokiem ku naszemu prawemu, Mossakowski rozkazał tyralierom lewego skrzydła ścisnąć się w kolumnę i pospiesznym krokiem z bronią do ataku, posuwać się półobrotem w prawo ku wsi, tak, aby z prawem skrzydłem zachować czucie. Zaledwie zawiozłem ten rozkaz dowódcom kompanii, wysłał mnie naczelnik z rozkazem do majora Wierzbińskiego,aby wziąwszy kilkudziesięciu strzelców na ochotnika, atakował obsadzone przez Moskali wzgórza. Miałem teraz misyę wielce niebezpieczną.
Lasem niepodobna mi było przedzierać się z rozkazem, który trzeba było w mgnieniu oka oddać majorowi; puścić się po przed las w krzyżowy ogień, to śmierć widoczna, jeżeli nie od moskiewskiej, to od bratniej kuli.
Hej, w imię Boże, spiąłem leniwego gniadosza ostrogą, że o mało ze skóry nie wyskoczył i pędzę po przed las, śród gęstych, krzyżujących się strzałów, przed samym frontem na szych strzelców. Za mną skoczył Zaremba, a nie wiem, czy aby mnie nawrócić, czy też wyprzedzić, bo miał doskonałego, lotnego arabczyka.
Wyminął mnie i widziałem, jak kula zerwała mu białe piórko od czapki. Mój gniadosz, jakby rozumiał, że tu nie bardzo bezpiecznie, wyciągał doskonałego galopa i gdy dopadam z rozkazem do Wierzbińskiego, major komenderuje:
—Za mną na ochotnika! — wybiega naprzód, a za mm sypie się wiara z bagnetem do ataku, a wszyscy co do jednego poszli na ochotnika. Mimo tego powiedziałem majorowi o rozkazie naczelnika, a on mi na to:
—Jak pan widzisz, domyśliłem się sam tego.
Poczem już wracałem lasem, a Zaremba popędził dalej, stanął na wzgórzu, rozpatrywał się w pozycyi i zrównał się ze mną, mówiąc, że kawalerya moskiewska pokazała się na prawem skrzydle naszem i zapewne chce z tyłu na nie uderzyć.
Złożyliśmy raporta nasze naczelnikowi, poczem kawalerya puściła się pędem na wzgórza, po za plecy atakującej na prawem skrzydle piechoty. Zajęła tam pozycyę i na niej pozostała czas dłuższy na obserwacyi. Jazda moskiewska cofnęła się do wsi.
Prawe skrzydło pod Wierzbińskim, z bagnetem w ręku spędziło Moskali z pozycyi i pędem gnało ich ku wsi, co widząc Mossakowski, że Moskale stanowczo cofają się na całej linii rzucił kosynierów naprzód, a za nimi kolumnę lewego skrzydła i cały nasz oddział szybko posuwał się do Golczowic. Kawalerya odwołana z pozycyi, kłusem szarżowała na uciekającą piechotę moskiewską, która zostawiając wielu zabitych i rannych, umknęła po za chałupy.
Wszyscy ze sztabu atakowaliśmy, wyminą wszy kolumnę piechoty, w jednej linii z kawaleryą. Zatrzymaliśmy się na wzgórku drogi do wsi spadającej, dla rozpatrzenia się w ruchach Moskali. Kawalerya moskiewska znikła bez śladu, jakeśmy się później dowiedzieli, pognała przyspieszyć posiłki, piechota zaś w nieładzie uciekała przez most na Przemszy, a nawet brodem rzeki, zostawiając furgony za sobą, których właśnie kosynierzy nasi dopadli i opanowali takowe. Na furgonach było sporo chleba i cokolwiek mundurów. Kiedy piechota rzuciła się chleb zabierać, kosyniery krzyczeli:
— Nie bierzcie, bo zatruty i umyślnie pod rzucony. — Piechota też porzuciła zdobycz, a kosynierzy wszystko, śród śmiechów zabrali sobie wraz z mundurami, które wielce się niektórym przydały, gdyż byli gorzej niż licho odziani. Takim sposobem w szeregach naszych, świeciły mundury moskiewskie.
Moskale szalonym pędem bez ładu pierzchali, a piechota nasza ścigała ich wciąż po za most, na ową równinę krzaczystą, leżącą u stóp pagórków lesistych, przez które przeszliśmy rano od Rabsztyna. Gdy piechota rozsypuje się po za rzeką, kosynierów ustawiono w kolumnę przy innej karczmie, która w środku wsi nad mostem się znajdowała. Kawalerya z Miernickim na czele zajęła obok wyczekującą pozycyę, przy niej sztab cały, z wyjątkiem Mossakowskiego który gdzieś zniknął.
Położenie takie trwało z pół godziny, gdy nagle od strony moskiewskiej silny zaczyna się ogień naprzemian nieregularny, naprzemian rotowy. Dosięgał on naszej piechoty, która zacietrzewiona, zbiwszy się teraz w kolumnę, w jakimś szalonym zapale, powstałym z powodzenia, wciąż posuwała się naprzód. Miernicki powiada do mnie:
— Źle; Moskalom przyszły posiłki, piechota nasza tam się nie utrzyma. Gdzie naczelnik? spiesz do niego po rozkazy.
Ruszam z kopyta, pędzę w prawo, w lewo, nigdzie naczelnika nie widać. Zniecierpliwiony, wreszcie w strachu o los piechoty, przebiegam most, wpadam na równinę, ocieram się o kolumnę i powiadam Wierzbińskiemu, że Mossakowski rozkazał cofnąć się do wsi i zająć pozycyę, opierając się o domy.
W największym porządku, zupełnie prawidłowo wykonano odwrót, poczem Wierzbiński furgonami most zabarykadował i wskazaną przeżeranie zajął pozycyę.
Na chwilę przerwali Moskale strzelaninę, i z godzinę cisza była ze stron obu. Teraz dopiero miałem czas i sposobność przypatrzyć się poległym i rannym i tu doznałem tych przykrych zabijających ducha wrażeń, o których wyżej wspominam. Kosynierzy włócząc się teraz wśród pobojowiska w tyle wsi i koło mostu, naliczyli siedmnastu poległych Moskali i pięciu rannych znieśli do karczmy nad mostem leżącej. Myśmy trzech mieli rannych, a żadnego poległego.
Zjawił się naczelnik, zmęczony, zabłocony, bo gdzieś ugrzązł z koniem posunąwszy się do obserwacyi. Zaraportowałem mu wszystko; po chwalił mnie, aprobował mą czynność.
Śród tego bojowego spoczynku, niektórzy ze sztabu pozsiadali z koni, także i Miernicki. Oddawszy konia ordynansowi, zaniepokojony poprzedniem już spotęgowaniem strzałów moskiewskich, wspiął się na dach najwyżej położonej chaty i rozpatrywał przed siebie. Nagle zeskakuje i powiada, że Moskale stają w kolumnę sformowani, a po za nich frontem spuszcza się z lasu rota piechoty i znaczny oddział kawaleryi i spiesznym krokiem rozwijać się zaczyna w kolumnę bojową.
Mossakowski natychmiast rozkazał odwrót na dawną naszą pozycyę, gdzieśmy bitwę rozpoczęli. Była wówczas godzina piąta. Moskale tym czasem zaczęli energicznie nacierać i rotowym ogniem strzelać. Strzały te żadnej nie czyniły nam szkody, mimo iż nas dosięgały. Istotnie tego pojąć nie mogę, żeby armia wyćwiczona, regularna, tak haniebnie strzelała.
Stanęliśmy na dawnej pozycyi, w tym samym co poprzednio porządku, poczem ogień ustał na chwilę, a następnie z lekka tylko i nieregularnie się powtarzał ze stron obu.
Ponieważ wieczór zapadać zaczął, uważali śmy bitwę za skończoną i dziękowaliśmy Bogu za taki jej wynik szczęśliwy. Istotnie byliśmy niesłychanie szczęśliwi, odniósłszy zwycięstwo, zdobywszy furgony, mając tylko trzech rannych gdy tylu legło i rannych zostało Moskali. Siły moskiewskie składały się z dwóch rot piechoty i plutonu dragonów na początku bitwy, a potem przybyła im jedna rota z pół plutonem drago nów na pomoc. Moskale więc byli znacznie liczniejsi od nas, bo przynajmniej o sto kara binów (Moskale tak nie śmiało uderzali, bo jak dowie dzieliśmy się później, otrzymali błędne raporty, że oddział nasz liczy do dwóch tysięcy żołnierzy. Zabawiali nas tedy, wyczekując na posiłki z Olkusza, które nadejść im miały.)
[Pieniążek Czesław, Lat temu 27][1]Gazeta Narodowa 1.5.1863
Zaczął się bój. Moskale mieli 2 roty piechoty, 1 szwadron dragonów i pół sotni kozaków. Zająwszy wzgórza, ogniem tyraljerskim strzelali do nas będących w lesie. Kule ich padały na drzewa. Jednakże pozycja nieprzyjaciół mogłaby się była stać groźną dla nas w razie, gdyby wzgórzą wspomniane moskale silniej obsadzili. Dlatego 30 naszych strzelców, uzbrojonych w sztućce belgijskie, podsunęło się łancuchem tyraljerskim pod owe wzgórza, i po podwójnym wystrzale wyparto moskali. Natenczas kompanja z 40 ludzi naszych strzelców, zajęła wspomnianą karczmę, zkąd moskali prażono wyśmienicie. Moskale w nieładzie zaczęli się cofać. Wtenczas cały nasz oddział, wyjąwszy rezerwy, w pogoń za nimi. Gnano ich blizko pół mili. W pogoni przez rzekę, odebrano moskalom 3 furgony z chlebem, krupami, sucharami, wódką i kilkanaście sztuk umundurowania. W sam czas się nam przydała zdobycz, bośmy byli głodni.
Po odpędzeniu moskali zaczęliśmy się cofać do obozu, by się gotować do dalszego marszu. Wtenczas moskale ponowili atak, ale tak nieszczęśliwie dla nich, że dwóch naszych kawalerzystów, strzelających z pistoletów i karabinków, ubiło 4 dragonów, a cały szwadron rozsypał się w nieładzie. Na tem ukończyła się bitwa. Tylko jeszcze z godzinę blizko moskale strzelali, zapewne odstrzeliwali się w odwrocie, co i myśmy również robili Strata moskali wynosi najmniej 7 zabitych a kilkunastu rannych. Z naszej strony było trzech lekko rannych, a mianowicie: Łucjan Wojciechowski, ów adjutant, i 2 strzelców, jeden w nogę, drugi w bok lewy.