Portal w rozbudowie, prosimy o wsparcie.
Uratujmy wspólnie polską tożsamość i pamięć o naszych przodkach.
Zbiórka przez Pomagam.pl

Powstanie Styczniowe - uczestnicy

Największa baza Powstańców Styczniowych.
Leksykon i katalog informacji źródłowej o osobach związanych z ruchem niepodległościowym w latach (1861) 1863-1865 (1866)

UWAGA
* Jedna osoba może mieć wiele podobnych rekordów (to są wypisy źródłowe)
* Rekordy mogą mieć błędy (źródłowe), ale literówki, lub błędy OCR należy zgłaszać do poprawy.
* Biogramy opracowane i zweryfikowane mają zielony znaczek GP

=> Powstanie 1863 - strona główna
=> Szlak 1863 - mapa mogił i miejsc
=> Bitwy Powstania Styczniowego
=> Pomoc - jak zredagować nowy wpis
=> Prosimy - przekaż wsparcie. Dziękujemy

Szukanie zaawansowane

Wyniki wyszukiwania. Ilość: 2015
Strona z 51 < Poprzednia Następna >
Roman Bniński
Urodzony w powiecie zwiahelskim gub. wołyńskiej, w dobrach ostropolskich, nabytych przez dziada Bnińskiego, który z Wielkopolski przeniósł się na Wołyń, ukończył uniwersytet kijowski, a odziedziczywszy po ojcu zadłużone dobra, sprzedał je marszałkowi gubernialnemu wołyńskiemu Włodzimierzowi Szwejkowskiemu, rozpłacił się najsumienniej z wierzycielami i pozostał przy bardzo małym kapitale, od którego procent musiał starczyć na potrzeby matki jego i dwóch sióstr. Nie będąc już bardzo młodym, w przeddzień niemal wypadków 1863 r. ożenił się z panną , bogatą dziedziczką ukraińską i gorącą patrjotką. Gdy powstanie na Rusi postanowionem zostało, Roman Bniński, wspólnie z małżonką wystawił pluton kawalerji własnym kosztem umundurowanej, na czele którego bił się mężnie pod Platonem Krzyżanowskim, a okryty ranami dostał się do niewoli. Skazany na lat dwadzieścia do ciężkich robót, przybył do Usola w 1865 roku, gdzie był wzorem dla innych pod każdym względem. Oboje Bnińscy, oszczędzając się bardzo, dopomagali potrzebującym kolegom wygnania w największej tajemnicy, jako ludzie wolni od wszelkiej próżności. Po wyjeździe z Usola długoletniego prezesa Towarzystwa Usolskich Wygnańców Alesandra Oskierki, czynność tę przez czas jakiś pełnił Roman Bniński. Czci najgodniejsza pani Wacława skutkiem denuncjacji została powołaną z Usola do komisji śledczej w Kijowie i tylko dzięki ludzkości władz irkuckich uniknęła tej podróży, odpowiadając na wszelkie pytania urzędowe z Usola jako chora. Sprawa ta wlokła się aż do manifestu wierzbołowskiego, który wszystkie nieukończone sprawy przerwał, a tem samem Bnińskę i jej majątek ocalił. W czasie gdy sprawa ta była w biegu, pani Wacława, jako aresztowana w mieszkaniu własnem, nie mogła wychodzić na ulicę bez asystencji kozaka burjackiego, którego jej dodano jako szyldwacha. Zabawny był widok tej pani, za którą automatycznie postępowało bezwiedne narzędzie autokracji rosyjskiej, tem zabawniejszy, że naówczas my wszyscy wolni już byliśmy od straży. Sybiracy zaś po swojemu tłumaczyli uwięzienie Bnińskiej, twierdząc, że zapewne musiała sobie coś przywłaszczyć z własności męża i dlatego jest pod aresztem. W szeregu manifestów i ulg na mocy prywatnych starań polepszał się stopniowo los Bnińskich, czemu towarzyszyło ciągłe zbliżanie się do kraju. Tym sposobem przenosili się kolejno do Irkucka, Tobolska, Astrachania, Chersonu, Odessy, wreszcie osiedli w Krakowie, gdzie pani Wacława zmarła w 1887 roku. Po zgonie ukochanej małżonki osiadł Bniński na Ukrainie w Wacławówce, gdzie dotąd mieszka obok młodszego syna Hilarego. Z dwóch córek Bnińskich młodsza Wacława zmarła w dzieciństwie, starsza zaś Marja poślubiła hr. Adama Komorowskiego Suffczyńskiego, jest wzorową żoną i matką dwóch dziarskich chłopaków i dorastającej córki. Z synów pp. Romanowstwa starszy Roman pracuje nad wydżwignięciem majątku rodzinnego z interesów, w chwili zaś obecnej, gdy to piszę, jest pełnomocnikiem bogatego właściciela ziemskiego na Wołyniu, Małyńskiego, i stanowić może słusznie chlubę rodziny i wzór dla młodzieży na Rusi. W 1904 roku poślubił pannę Marją Czarnecką z Wielkopolski. Młodszy Hilary, wielki zwolennik sportów, ożeniony od lat paru z hrabianką Tarnowską, córką Stanisława, mieszka w Wacławówce, zajmując się gospodarstwem i zarządem dóbr własnych, nie odrzucając rad i wskazówek starszego brata.
Jan Bober
(20.08.1842 –1864), syn Jana i Marianny z Michalskich. W dniu 26 listopada 1863 r. w ramach poboru dokonanego przez powstańców w Bodzentynie zabrany wraz z 14 innymi mieszkańcami miasteczka i wcielony do szeregów wojska narodowego. Pobór przeprowadził oddział piechoty pod dowództwem por. Kazimierza Szermentowskiego. Bober znalazł się prawdopodobnie w kompani kpt. Waltera i wyróżnił w potyczce pod Kunowem (21.01.1864). Według raportu (z 31.05.64) A. Gajerskiego Bober (22 lata) wraz z Tomaszem Koniecznym (17 lat)[1] zostali straceni przez powstańców w dniu 15.02.1864 r. w lasach cisowskich. Na podstawie tego meldunku ujęto ich w wykazie poszkodowanych przez powstańców mieszkańców guberni radomskie z adnotacją o braku przyczyny ich śmierci. Nie są wymieniani na wykazach, w których uszczegóławiano lojalność lub zasługi straconych wobec władz, które dawały ich bliskim możliwość korzystania z określonych przywilejów. Natomiast wg aktów zgonów sporządzonych przez proboszcza w Cisowie (1.03.64 r) wynika, że zmarli w dniu 24.02.1864 r. o godz.3-ej po południu. Odnotowano, że byli urodzeni w Bodzentynie, a mieszkali w Cisowie, czyli potwierdzono stacjonowanie w pobliżu obozu powstańczego. Zapisy metrykalne podają inny wiek chłopców odmienny od rzeczywistego: Bober-19lat, Konieczny-16lat. Dane o rodzicach szczegółowe i zgodne. Ten najwcześniejszy zapis pozwala na hipotezę, że - po klęsce opatowskiej i rozbiciu wycofujących się oddziałów powstańczych – mogli zginąć w czasie rosyjskiej obławy w pobliżu Cisowa. Oczywiście bierzemy pod uwagę także to, iż chłopcy – powstańcy mogli popełnić wykroczenie dyscyplinarne, za które wojskowy kodeks karny określał karę śmierci. Mogła to być np. dezercja z oddziału lub zaśnięcie na posterunku podczas służby.
Karol Boberski
Po srogiej klęsce, jakiej doznał w d. 1. lipca r. 1863. pod Radziwiłłowem oddział pułkownika Franciszka Horodyńskiego, przesiedziałem dzień cały nieruchomo pomiędzy trzcinami bagniska — ukryty przed pościgiem kozaków. Opodal leżały gęsto trupy. Nie jestem pewien, ale, zdawało mi się, w jednych ze zwłok poznawać Antoniego Kotarbińskiego, studenta z Petersburga. Około północy wyruszyłem wśród ulewnego deszczu, przemoczony i przeziębnięty, w drogę. Nagle w debrze — błysk światła. Było to ognisko sześciu rozbitków oddziału Młotka (Gustawa Strawińskiego), którzy nie wiedząc o przegranej pod Radziwiłłowem, dążyli do naszej chorągwi! Głową tych ochotników był kapitan Tadeusz Janowski, ongi podoficer legii polsko-węgierskiej z r. 1848. Z brzaskiem dnia puściliśmy się razem na dalszą wędrówkę, natknąwszy koło południa na ośmnastu naszych kolegów, z oddziału jenerała Józefa Wysockiego. Borykając się z kilkudziesięciu kozakami, odpierali oni dzielnie ich ataki strzałami, bagnetem, kolbą. Bez namysłu pospieszyliśmy im w pomoc i z okrzykiem: »Za Boga i Ojczyznę!« uderzyli z tyłu na przeciwnika, a ten przerażony niespodziewanym napadem, rzucił się do ucieczki. Tak ocalało 11-tu kolegów zdrowych, 3-ech lekko rannych, podczas gdy 4-ech pokładło się na pobojowisku. Powiększeni w trójnasób zyskaliśmy wprawdzie na sile odpornej, ale straciliśmy za to możność ukrywania się przed wrogiem. Linia graniczna, od strony Austryi, była szczelnie obsadzoną, liczne piesze i konne patrole snuły się wokoło, chwytając rozbitków przy pomocy poruszonych chłopów i psów wiejskich.. Dążąc wciąż lasami powiększamy się znów o ośmiu rodaków\ Zbiegli oni przed tygodniem z szeregów rosyjskich. Odziani w mundury, poszukiwali pierwszego lepszego oddziału, iżby zaciągnąć się pod sztandar narodowy. Gromadka więc nasza wynosiła już teraz 29-ciu uzbrojonych ludzi. Potrzeba było tylko przeczekać gdzieś w gąszczach, zanim nie uspokoi się na granicy. Obliczenie nasze zdawało się teoretycznie dobre, ale robione bez moskali. Zaledwie bowiem jedna noc przeszła w bezpiecznem miejscu, zaledwńe zaczęło świtać, gdy któraś wedeta dała sygnał o zbliżaniu się nieprzyjaciela. Będzie rozprawa! Miejscem przez naczelnika wybranem był pagórek /prawd. /, grzązkiemi błotami wokoło otoczony, a gęstym kryty lasem. Znaleziono nas i otoczono. Już z dala brzmiały okrzyki: »Zdaj sia! kryczy pardon! nie ujdiosz!« Położenie wprost bez wyjścia, a poddanie się jedyną możliwością ocalenia życia, ale, niestety, nie dla wszystkich. Biedni dezerterzy skupili się razem, oświadczając, że muszą iść przebojem, nam zaś zostawiają zupełną swobodę ruchu. Honor zabrania! nam wszakże — z jednej dwie czynie sprawy, więc bez słowa, uściskawszy się wszyscy po raz ostatni, w odpowiedzi na wezwanie do poddania się, stoczyliśmy się jak lawina na ogłupiałych sałdatów. Zanim zaś mogła paść jakakolwiek komenda, rozprysły się rozbite szyki, a my znaleźliśmy się po za obsaczeniem. Nie wszyscy! Chociaż nieregularne, nieliczne, dane z blizka wystrzały, odniosły przecie swój skutek. Biegnąc tuż przy kapitanie, uczułem nagłe uderzenie w łokieć. Za chwilę dojął mnie ból piekielny. Broń wypadła mi z dłoni. Przyszedłszy do przytomności, ujrzałem się w niewoli, ze związanemi w tył rękami, przytroczonym do siodła kozackiego. W ręce opuchniętej nie czułem ani bólu, ani władzy, tylko palenie w głowie, w którą, jak mi później powiedziano, otrzymałem trzy cięcia. Inni, ocaleli prawie wszyscy! Ku wieczorowi, razem z rannym towarzyszem, odstawiono nas do Ostroga /prawd. chodzi o Ostrów/. Komendant tamtejszej załogi, stary major, Warchołow, zdjęty litością, kazał nas nie do kazamat, lecz odstawić do »bolni«, czyli szpitala. Zapełniali go zaś ranni i chorzy żołnierze, tak, że zbrakło już dla nas miejsca. Poczciwy major i na to poradził ; kazał pozsuwać tapczany, przynieść jeden dla nas dwóch i ustawić go tuż koło drzwi, gdzie o wiele lepsze było powietrze, przyczem obdarował nas pożądanemi zawsze papierosami. Po dniach kilkunastu troskliwej opieki naszego dobrodzieja, miałem się o wiele lepiej, rany moje goiły się zwolna, kości ze strzaskanego łokcia wyjął felczer. Mój kolega, 18-toletni student ze Stanisławowa, Ludwik Gorzycki /lub Górzycki/, postrzelony w obie nogi, czuł już również w nich władzę, kiedy zjawia się zacny major i oświadcza, że dziś wieczór maszeruje dalej. — Opuszczam was moje dzieci — mówił rozrzewniony stary moskal — a na moje miejsce przychodzi wasz, »polaczek«, pies najgorszego gatunku! Radzę wam więc nie czekać na jego przybycie i odesłanie was do kazamat. Dziś wieczór, jak tylko pościągam warty, zanim drugie zajmą stanowiska, zbierajcie siły i uciekajcie co żywo! Do granicy zaledwie 3 mile, możecie próbować dostania się do waszej Galicy i... Mówiąc te słowa, wcisnął każdemu z nas po parę rubli srebrem i nakreślił jeszcze krzyż nad nami... Obmyśleliśmy pospiesznie plan ucieczki. Umykać trzeba było w szpitalnej bieliznie. Na dwóch — przypadła jedna para pantofli i szlafrok. Gorzyckiemu więc oddałem te skarby, sam okrywając się kocem. Kiedy już dobrze zmierzchło, przeprowadzamy zamysł nasz do skutku... Już jesteśmy przy parkanie. Pomagam Gorzyckiemu przeleźć przez deski... Ha, wolność, w dali las gęsty i ciemność dokoła... Ale przeceniliśmy nasze siły. Ja naruszyłem przy parkanie strzaskaną rękę, jemu otworzyły się rany na nogach. Aż ustał i ze łzami w oczach prosił, aby go zostawić własnemu losowi. Oburzony — chwyciłem go zdrową ręką, usadziłem na ramionach, ruszając ku granicy. Już tak do niej blisko!... Dobywam więc resztek sił, lecz sam krwawić poczynam... Ot... tam... o kroków kilkanaście zjadą się warty i rozejdą za chwilę. Moment do przemknięcia się jedyny! Rzucam się więc prawie ku ochronnej stronie. Na nieszczęście spostrzega mnie objeszczyk... Daje już strzał ku mnie... Po strzale uczułem ciało kolegi zsuwające się z ramion bezwładnie. Nie wiedząc, jak rzeczy stoją — przebywam kordon, jestem w gęstwinie leśnej, po tej stronie. Pierwsze promienie słońca... oświecają martwą twarz Gorzyckiego. W najbliższej wsi pochowano kolegę broni, a w najbliższym szpitalu amputowano mi prawą rękę. Ale i bez niej można chwalić P. Boga i kochać Ojczyznę! [1] ur. 1838 w zaścianku szlacheckim Hnilczu w Brzeżańskim powiecie [na Podolu, obecnie na Ukrainie] [2] Do szkół uczęszczał w Stanisławowie. W 20 r życia wzięty do wojska do 58 p. arc. Stefana odbył kampanię włoską w r. 1859. Otrzymawszy urlop w r 1861 w randzie sierżanta zaciągnął się w szeregi narodowe i służył jako oficer w kilku oddziałach, między innymi w oddziele Horodyńskiego. Był ranny. W 1864 emigrował do Turcji. [2]
Rygobert Bocheński
Rygobert Bohdan Bocheński, ur. 16.1.1846[1], zm. 17.12.1926 Lwów Bardzo rzadkie imię (z niem. Rigobert), było często zapisywane z błędem (Rogobert, Rigibert, Dagobert, lub Robert). Nazwisko rodziny zapisywane czasem Bochyński. (c. Wacława i Wiktoii Gegermann). Jego rodzeństwo urodziło się w Kętach, gdzie ożenili się też rodzice w 1845 roku (lecz jego samego nie ma w księgach). Matka miała wcześniej dwójkę nieślubnych dzieci (być może z tym samym ojcem). Mieszkali pod nr domu 98.[2] Po szkole rymarskiej praktykował w Krakowie na ulicy Floriańskiej u rymarza Sokołowskiego. Stamtąd wydalił się do obozu Langiewicza. Służył jako żuaw - szeregowiec w oddziale Rochebruna, pod dziesiętnikiem Łąckim. Oglądał przysięgę Langiewicza w Goszczy. Walczył pod , , i . Tam w nocy z 19/20 marca trafił do niewoli. Przeprowadzony do Olkusza a następnie do Warszawy do Pawilonu X, gdzie spędził 3 miesiące na II piętrze. Zasądzony na 11 lat zsyłki do guberni tobolskiej. Powrócił (piechotą[12][18]) w 1867 roku.[1] (Najprawdopodobniej nie była to ucieczka, lecz na mocy amnestii dla obywateli austriackich). Mieszkał przez pewien czas w Winnikach gdzie rodziły się jego dzieci. Pracował jako woźny sądowy w Birczy[18], Dobromilu[5] i we Lwowie[3][4]. W lutym 1900 roku z powodu coraz większych obowiązków (noszenie węgla i wody), słabnących sił, chorej żony i niepełnosprawnego syna na utrzymaniu,[1] targnął się na swoje życie, lecz został odratowany.[9] W 1901 mieszkał przy ul. Hausnera 13[3] a następnie w 1904 przy Łyczakowskiej 47[4]. W 1906 zgłosił się do Towarzystwa Weteranów (powoływał się na opinie: szewca, , - szewca i ). Brał udział w uroczystościach powstańczych w 1912. W 1913 mieszkał w przytulisku dla weteranów powstania we Lwowie. Pochowany na cmentarzu Łyczakowskim, w kwaterze powstańczej. Żona Karolina Segelbach[7] c. Michała i Antoniny Grunach[18] Miał 4 (lub więcej) dzieci, m.in.: * Antoni Sebastian[6][7][18] ur. 20.1.1874 Winniki, ojciec Tadeusza Antoniego - geologa i paleontologa[8], * Michał[17][18], * Helena[12].
Stefan Bogucki
urodzony w 1846 r. we wsi Laski w Płockiem wojew. syn właściciela tejże wsi kończył nauki w Warszawie. Podczas manifestacyj 1861-62 r. brał czynny udział, poszukiwany przez policyą moskiewską zmuszony opuścić kraj, udając się wprost do Wioch natychmiast wstąpił do szkoły wojskowej w Cuneo Na hasło powstania pospieszył w jego szeregi, i 20 Marca wszedł z kilkunastu towarzyszami do królestwa kongresowego, połączył się z oddziałam Teofila Jurkowskiego kolegi szkoły Genueńskiej, gdzie wkrótce bo 13 Kwietnia w jednej z potyczek w Płockiem pod Kościelnem, ugodzony kulą, cięciem pałasza i kilką pchnięciami lancą, wzięty w niewolę po zagojeniu ran zdołał uciec, schroniwszy się w Poznańskie połączył się z wychodzącym oddziałem i walczył aż do upadku powstania, poczem udawszy się do Drezna i tam się już przygotowywał do zdania exarainu wojskowego. W końcu 1864 r. udał się do Paryża ubiegając się o przyjęcie do szkoły, gdzie po świetnym w 1865 r. examinie został przyjęty niedługo się cieszył życiem i powodzeniem w naukach, w któ rych obiecywał wielkie nadzieje. Odnowiona rana od kuli tak szybkie postępy czyniła że w kilka dni zma ł. Uczniowie wszyscy szkoły Saint-Cyr towarzyszyli orszakowi pogrzebowemu i liczny zastęp tułaczy. W ostatniej tej posłudze zasłużonemu ojczyźnie młodzieńcowi, oddane zostały wszystkie honory wojskowe. Jenerał francuzki dyrektor szkoły Gondrecourt, w wymownych słowach skreślił nad grobem życie Stefana, którego przedstawił jako wzór młodzieży polskiej i dzielnego żołnierza. Pochowany na cmentarzu miejscowym, w pierwszych dniach marca 1867 r.
Paulin Bohdanowicz
Paulin Bohdanowicz (Nieczuj). Obok postaci które powagą swego stanowiska stawały na czele narodowego ruchu, zjawiały się coraz to nowe imiona patrjotów, uwieńczone laurowym wieńcem, zdobytym na krwawem polu ofiary. Z liczby takich Polaków był Paulin Bohdanowicz. Męztwo i chwalebne czyny, złożone na ołtarzu ojczyzny, zapiszą nazwisko Niecznja obok imion Dołęgi i ks. Mackiewicza, niezatartych w narodowej pamięci. Bohdanowicz był młodzianem lat 21, pełen zdrowia i życia, z sercem pełnem miłości ojczyzny. Wychowanie odebrał w szkole artyleryjskiej w Petersburgu. Lubo od dzieciństwa opuścił ojczystą ziemię, szlachetna ta dusza przechowała cały ogień patrjotyzmu. Miłość ojczysta była właśnie powodem, iż Bohdanowicz został wydalony ze szkoły, za jakąś polską manifestację i odtąd jako junkier artyleryjski, pełnił służbę w arinji moskiewskiej. Wkrótce też uwolnił się z pułku, gdy sprawa narodowa zawezwała go na pole działań. Posiadając znaczną majętność w powiecie szawelskim, gdzie przebywała jego rodzina, tam się też naprzód udał. Pisarski był zanominowany wojennym naczelnikiem powiatu, więc Nieczuj wdrożoony do karności, oddal się pod jego rozkazy. Pisarski udzielił mu upoważnienie do zgromadzenia ochotników, aplikowania ich na żołnierzy i wcielania do jego oddziału. Nieczuj więc został organizatorem. Nie przesądzimy kwestji, jeśli, powiemy, że w ostatniem powstaniu rzadko kiedy umiano się poznać na ludziach. Nieczuj posiadał wszystkie zalety dobrego żołnierza i dowódcy. Karny, odważny i przytomny, chciwy był niebezpieczeństw, a główną zasadą jego taktyki było: naprzód — na bagnety! Szkoda, iż nie wielu dowódców naszych było z podobnem usposobieniem. Wychowanie żołnierskie oswoiło go z wojennemi trudami i pracom iego nadało hart wojskowy, którego najwięcej brakowało naszym sejmikowym partyzantom. Szanowany i ubóstwiany przez żołnierzy, w prędkim czasie otoczył siebie gronem 150 doborowego żołnierza wprawiając go w musztrę i oswajając ze wszelkiemi wymaganiami wojny. Nie widząc chwili stosownej unikał potyczki, a gdy wyaplikował żołnierza, stawił się przed Pisarskim i oddał mu 120 ludzi. Pozostałych 30stu towarzyszyło mu w dalszej wyprawie. Za kilka dni Nieczuj posiadał już przeszło 80 osób, z których 20stu stanowiło kawalerję (kozaków), reszta piechotę (strzelców). Skwarny czerwiec dokuczał powstańcom i znojem słońca i znojem trudów wojennych. Dnia 20 t. m. Mieczuj po męczącym pochodzie, wprowadził oddział na krótki spoczynek pod cień puszczy odwiecznej, gdy zadyszany wieśniak przyniósł wiadomość o Moskwie. W miasteczku Wornie o milę od obozu ulokowało się 80 dragonów i nic nie stawało na przeszkodzie do skorzystania ze zręczności. Pojmujemy jakie owa wiadomość sprawiła wrażenie na umyśle Nieczui. W mgnieniu oka uszykował kompanję, wezwał najodważniejszych i na czele 50ciu ludzi przyśpieszonym marszem udał się ku Worniom. Już się słońce chyliło ku zachodowi, kiedy Nieczuj zbliżał się ku miasteczku. Wornie, położone w dolinie nad rzeczką Wornienką, otoczone są pagórkowatą miejscowością, a miasto ukazuje się widzom wtenczas zaledwo kiedy doń wstępują. Miejscowość szła w parze z zamiarami Nieczui. Korzystając przytem z furgonów żydowskich, które wstępowały do miasta, wpadł z nienacka, a oskoczona wedeta złożyła broń. Aresztowany moskal stał się przewodnikiem. Równa kolej spotkała i drugą wede-tę. W mgnieniu błyskawicy rozniosła się trwoga po mieście Moskale poczuli niebezpieczeństwo. Rozproszonych po mieście ogarnęła trwoga. Nie było dla nich, ani ogrodzenia dosyć wysokiego, ani Wornienką nie była zbyt głęboka. Bez mundurów i bez' broni unosili się przez pola, a wieśniacy z upodobaniem przyglądali się widowisku. W domu asesorskim były natenczas koszary, gdzie pozostałych kilkunastu nie mogąc ratować się ucieczką, dało kilka strzałów do powstańców. Nieczuj w celu powstrzymania uciekają cej Moskwy, wysłał kawalerję dla oskrzydlenia pozycji i zabierania jeńca. Zaledwo kawaler ja posunęła się się ku rynkowi, ujrzała z przeciwnej strony szykującą się piechotę moskiewską w liczbie dwóch kompanji, które niespodzianie przybyły z Kosień. Zawiadomiono o tem Nieczuję. Nie tracąc przytomności, z męztwem godnem podziwu, Nieczuj wydał rozkazy nielicznej garstce. Dwudziestu killcu pod dowództwem Palczewskiego, wysłał na drugą stronę Wornienki, sam zaś z kawalerją, niemając czasu do odwrotu, zaj:\ł karczmę drewniany położoną nad samym brzegiem Wornienki. Skrzydła powstańców, lubo przecięte rzeką, wspierały się wzajemnie, lecz Palczewski, zajmując ogród przy kurji kanonika Kul-wińskiego, bronił karczmy od otoczenia. Rozpoczęła się walka zacięta. Nieczuj jeszcze przed wstąpieniem do karczmy, został raniony w ramię. Nie tracąc jednak odwagi, rozkazuje zatarasować otwory, wstąpić na dach i z tamtą d rozpocząć ogień. Wornienką wzbraniała Moskwie ostąpić karczmo. Z drugiej zaś strony szereg domów razem połączonych, stawił v o-skwę w możności atakowania tylko z dwóch stron. Powstańcy razili strzałami i wszelkie usiłowania atakujących spełzły na niczem. Cztery razy moskiewskie kolumny szły na bagnety, ale liczne strzały zmuszały do odwrotu. Przed samym zachodem Moskale zdołali podpalić karczmę. Krew się sączyła po rynsztokach i kłęby dymu rozdzielały walczących. Już się rzadziej dawały słyszeć strzały Palczewskicgo i atak Moskwy stał się mniej natarczywym. Zaczęło zmierzchać. Karczma objęta ogniem wkrótce już miała zniknąć w płomieniach. Znaglony pożarem Nieczuj zgromadza kilkunastu pozostałych i korzystając ze zmroku, przez tylne drzwi wymyka się ku Wornience. Osłabiony upływem krwi i zmęczeniem w trzygodzinnej walce, na haikach towarzyszy przebył rzekę i niepostrzężony wymknął się z miasta. Tejże nocy miał się na miejsce obozu. Przywitał pozostałych w lesie towarzyszy, lecz nie mogąc im dalej przywodzić po-uwalniał do domów, naznaczając dzień zbioru. Ha u a mu dolegała, sprawując coraz to nieznośniejszą męczarnię. Pożegnał więc mężnych towarzyszy broni i uda) się w bezpieczne miejsce na dwutygodniowy spoczynek. Po miesiącu dopiero, kiedy się zagoiła rana, Nieczuj zażądał znowu walki. W połowie sierpnia zebrał naprędce kilku swoich i połączył się z ks. Dębskim, który dowodził 60 ludźmi. Wkrótce przybył Pisarski na czele kilkunastu. Tegoż dnia zawiadomiono, iż kozacy świeżo zaciężni przez Szeremietjewa, w celu zemszczenia się za śmierć brata zabitego pod Popielanami (potyczka Jabłonowskiego), będą przechodzić gościńcem o póltory mili od obozu. Połączeni wodzowie złożyli radę, a zagrzani męztwem i zapałem Nieczuja, postanowili zrobić zasadzkę. Przebyli trzęsawiska i bagna, na których może nigdy ludzka nie stanęła stopa i w niewielkim gaiku, nad raeką Szymszą, uszykowali swoich w gęstwinie. Przepuścili bez strzału kilkunastu kozaków i godzin kilka czekali z niecierpliwością, a nawet już wątpili o ich przybyciu, kiedy usłyszeli głuchy, zbliżający się tentent. Przeszła awangarda, a w minut kilka ukazał się korpus. Runęły wtenczas strzały powstańców. Oniemieli kozacy, stanęli jak wryci. Zeskoczyli z koni, które tratowały zabitych i rannych i rucili się ku stronic przeciwnej. Przerażenie Moskwy i nieład kawalerji zbitej na miazgę, trudne są do opisania. Z przeraźliwym wyciem rzucali się tu i owdzie, wołali: na piki! lecz żadnego nie byli w stanie postawić odporu. Na nieszczęście za kozakami zdążała piechota. Szybkim zwrotem oskrzydliła powstańców, zostawiając im bagno do odwrotu. Powstańcy przebyli bagno, a ciężka piechota moskiewska zmuszona była zaniechać pogoni. Zasadzka owa miała miejsce w polowie sierpnia, w powiecie szawelskim pod Szyrwuciami. Ilu legło Moskali, trudno obliczyć. Siniało jednak można powiedzieć, źe żaden strzał powstańców nie padł na próżno. Przedzieleni kilkunastokrokową przestrzenią, strzelali w ścieśnioną masę, bezwładną i bierną, pod wpływem nieoczekiwanego ciosu. Odtąd Nieczuj wspólnie z księdzem Dębskim, wciąż ścigani przez Moskwę, do późnej jesieni dzielili los wspólnych trudów. Pod koniec, sierpnia zaatakowani przez kilkudziesięciu Moskali pod Piłwela-mi zręczny postawili opór, lecz Moskale uratowali siebie szybkim odwrotem. W kilka dni po potyczce, Nieczuj widząc niepodobieństwo podjazdowej wojny, dla przeciągania ruchawki, uwolnił piechotę i sformował niewielki kawaleryjski oddział. Niespodziany napad w lasach tyrszklewskich (w powiecie telszewkim), pozbawił go koni. Jeden tylko ks. Dębski zdołał ratować się konno. Wspólne usiłowania prze-dewszystkiem zaś niezmordowana czynność Nieczuja, stworzyły znowuż nieliczny oddział kawalerji. W początkach listopada zaniemógł ks. Dębski i opuścił obóz. Toż zamierzył uczynić Nieczuj. Nadwątlono zdrowie, zwłaszcza gdy się odnowiła rana, zmusiło go w pierwszej połowie listopada uwolnić żołnierzy i udać się na spoczynek. Nieostrożność zdradziła miejsce jego pobytu. Nieczuj krył się w majętności Puszynów [Puszynowo], należącej do jego rodziny. Zdrada, której powodem była pokątna intryga, odkryła jego kryjówkę, poczem pewna kobieta den uncjo wała Moskwie. W chwili kiedy najmniej się spodziewano, kapitan Szram (niemiec), oskoczył mieszkanie i aresztował Nieczuję. Mężny młodzian porwał za rewolwer, z którym się nigdy nie rozstawał i chciał sobie odebrać życie. Zwilgocony proch wymówił posłuszeństwo. Stawiony przed komisję w Szawlach, z prawdziwą rezygnacją i męztwem odpierał zarzuty sędziów. Znalezienie się jego wzbudzało nie tylko uszanowanie w obecnych, lecz wywołało nawet przyjazną manifestację wojskowych. Oficerowie jako kolegę, wzięli go pod swoją opiekę, osładzali jak mogli resztę jego życia i obiecali protekcję w razie gdyby wyrok Murawjewa skazał go na śmierć. Komisja śledcza do tego stopnia posunęła swą powolność, że zezwoliła na odwiedziny krewnych i znajomych. Trudno było przypuszczać, żeby po takim obrocie rzeczy, Nieczuj mógł być rozstrzelany. Dekret Murawjewa zapadł, lecz wstrzymano się z wykonaniem. Oficerowie zażądali zwłoki, Sodali petycję do cara, prosząc o złagodzenie kary dla Nieczuja. Poczciwość moskiewska przekroczyła zwykłe swe granice, więc jakżeż car mógł na to zezwolić. Murawjew potępiając gorszącą swawolę wojskowych, powtórzył wyrok i mężny Bohanowicz zginął od kuli oprawców.
Ksawery Bolewski
h. Łodzia, urodzony w Żydowie, na Kujawach, dnia 11 Listopada 1811 r., uczeń we Włocławku i w Warszawskiem liceum. Dla zbyt młodzieńczego wieku przyjęty z trudnością do artyleryi w 1831 r. pod Ostrołęką, gdy towarzysze legli, ostatni przy armacie oczekiwał pocisku, który mu nogę strzaskał. Ranny i obalony, podjęty był na konia przez rannego oficera 6 pułku jazdy, który gdy nie wiedział kędy uchodzić, bo mu oczy zalewała krew, unoszony służył za wzrok unoszącemu. Do Warki tak dobiegli, do Warszawy odniesieni byli. Krzyż „virtuti militari" odebrał Bolewski w dzień amputacyi palców. Ukończył szkołę „sztuk i rzemiosł" i „jeneralnego sztabu" w Paryżu za dni wygnania. Czas niejaki w Anglii i trzy lata na wyspie Jersej spędził, gdzie z hiszpańskimi żyjąc wygnańcami, zaznajomił się z ich mową i wiedzą. W 1843 r. do Francyi wrócił, w mi8tycznem rozgorliwieniu owego czasu udział przyjął, w 1845 r. ożenił się, 1860 żonę utracił 4 Kwietnia, a na dniu 13 Listopada umarł mu piętnastoletni syn. Pod tę boleść i czasy, rozwinięty w Horodle sztandar woli i przyszłości narodowej nie dozwolił Bolewskiemu spocząć ani się zatrzymywać, dwoje sierotek i wiek nie były mu zaporą, w burzę wielką o nocy, dnia 20 Lipca 1863 r. ujechał z Paryża do Samostrzału, gdzie równie nie wstrzymany, dwa dni zaledwo przebył, biegnąc pod naczelnictwo jenerała Edmunda Różyekiego, do Galicyi. Ńa Wołyniu, dokąd weszli pod Poryckiem, w ośmset ludzi i zaraz tysiącami nieprzyjaciela otoczeni, gdy rozdzielili się na głosy na wstecz i naprzód iść chcących, Ksawery Boleski z mniejszością heroiczną radził: „na przebój", lecz wysłany temu gwoli z siódemką zbrojnych, 2 Listopada, zaledwo pół mili ujechać zdołał, natychmiast przez tłumy moskiewskiego otoczony, porwał za sobą podwładnych swoich i uderzył. Kilkanaście trupów nieprzyjaciela, gdy nie poprawiło w niczem położenia, zestrzelony z konia, upadł pod ciosami nieprzyjaciół. Zwłoki jego śmiertelne, rozpoznane po głowie i obliczu wielkiej powagi, zabrane zostały na płaszcze żołnierzy z oddziałów owdzie nadeszłych, i pochowane w Porycku na cmentarzu. (p. Roczniki towarzystwa historyczno literackiego w Paryżu).
Marcin Borelowski ps. Lelewel
Lelewel, naczelnik sił zbrojnych województwa podlaskiego. Urodził się w 1829 r. w Krakowie na Półwsiu Zwierzynieckim. Ojciec jego mularzem. Marcin ukończył trzy klasy szkoły wydziałowej w Chrzanowie. W 1846 r. pomagał powstańcom przenosząc broń. Prusacy go złapali na skazali na 50 plag, które publicznie wymierzono mu na rynku. Był chrzest patriotyczny Marcina. Potem przeniósł się do Krakowa, gdzie terminował u majstra blacharskiego. Wyzwoliwszy się na czeladnika udał się w podróż po Węgrzech, Czechach, Austrii i Niemczech. Jako maszynista i studniarz przebywał w rozmaitych miastach w Galicji. W 1859 r. przeniósł się do Warszawy, gdzie został majstrem studniarskim i gdzie zaczęło mu się dobrze powodzić. Brał czynny udział w ruchach narodowych w latach przedpowstańczych. Później okazał się znakomitym partyzantem. W połowie maja ze swoim oddziałem był pod Tomaszowem, niedaleko granicy galicyjskiej, a juz w Końcu tego miesiąca ucierał się szczęśliwie w lasach gościradzkich, pomiędzy Zawichostem i Zaklikowem. Ścigany przez nieprzyjaciela stawił mu 1 czerwca czoło pod Opolem, posunął się do Kazimierza i zmyliwszy pogoń pod Firlejami połączył się z Rudzkim i Koskowskim i stoczył bitwę pod Korytnicą. Potem, przeprawiwszy się przez Wieprz wpadł do Międzyrzecza, zaalarmował Kałuszyn i 22 czerwca pobił atakujących go Rosjan. Na drugi jednak dzień, w okolicach Stoczka pod wsią Różą, zaalarmowany przez ogromne siły rosyjskie - miało być 2000 piechoty, szwadron dragonów, 2 sotnie Kozaków i 4 działa - nadesłane z okolicznych miast, po siedmiogodzinnej walce poniósł ogromną stratę i musiał szybko uchodzić, utrzymując wszakże oddział w dobrym porządku. Zdawszy naczelnictwo województwa podlaskiego Krukowi wyruszył w Lubelskie, gdzie od 6 lipca do 25 sierpnia organizował i uczył nowy oddział , a połączywszy się później z Ćwiekiem i Eminowiczem pobił między Zwierzyńcem a Terespolem 3 września 3000 Moskali. Moskale wysłali przeciwko niemu znaczne siły, które go zaskoczyły w lasach pod Batorzem 6 września. Bitwa skończyła się straszną klęską powstańców. Lelewel został śmiertelnie ranny, a bitwa ustała prawie równocześnie z jego życiem. Żołnierze serdecznie go kochali i wesoło śpiewali w obozie: Ej Marcinie Lelewelu/ Nie chmurz Twego czoła/ Bo choć nas tu jest niewielu/ Każdy z nas zawoła:/ Wodzu Lelewelu, licz na nasze męstwo/ My gotowi zginął, by Bóg dał zwycięstwo!
Marcin Borelowski ps. Lelewel
(1829 Półwieś Zwierzyniecka pod Krakowem - 06.09.1863 Batorz) - powstaniec 1863 r., poległ w bitwie pod Batorzem na Lubelszczyźnie, dowódca oddziału [1]. Pochowany na cmentarzu w Batorzu. [1] Urodził się w 1829 r na Półwsiu Zwierzynieckiem pod Krakowem i był synem murarza. Za młodu stracił rodziców i pod opieką stryja kończył szkoły elementarbe oraz szkołę wydziałową w Chrzanowie. W 17 roku życia podczas wypadków 1846 r niósł pomoc powstańcom, przenosząc broń, a ujęty następnie przez Prusaków, skazany został na 50 plag, które mu wymierzono publicznie na rynku w Poznaniu. Uwolniony z więzienia, powróciwszy do Krakowa odbywał praktykę blacharską, a jako czeladnik dalszego kształcenia się przebywał w Niemczech, Czechach i na Węgrzech. W 1857 roku w Warszawie wszedł w spółkę z ś.p. Józefem Spornym, aby wyrabiać pompy. Przymiotami charakteru zjednywał sobie miłość całej młodzieży rękodzielniczej, to też z chwilą wybuchu odrazu pociągnął za sobą towarzyszy. W przygotowaniach do powstania wybitny brał udział, pracując w j=tajnej drukarni, fabryce kos, bomb itd. Był także organizatorem policyi narodowej. Wykształcenie własną zdobyte pracą pozwalało mu pisać odezy, z który jedna "Do wszystkich Polaków" szczególnie była rozpowszechnioną i działała na umysły. W powstaniu przybrał nazwisko dziejopisarza Lelewela. Wysłany przez rząd narodowy w Podlaskie zeberał oddział z 400 ludzi, wziął Łuków i rozpocząwszy walkę w Lubelskiem staczał z Moskalami aż do zgonu prawie codziennie krwawe potyczki, w których często zwyciężał. " [2] Blacharz i właściciel fabryki pomp w Warszawie. [1] Krakowianin [1], dowódca oddziału młodzieży [1], awansowany przez Rząd Narodowy do stopnia podpułkownika i mianowany Naczelnikiem wojennym województwa podlaskiego. [1]
Mieczysław Ignacy Borkowski
Mieczysław Ignacy Dunin-Borkowski h. Łabędź. Mieczysław hr. Dunin-Borkowski ur. 30.7.1833 Płotycz, zm. 11.11.1906 Płotycz, poch. Mielnicy Podolska. Syn Henryka Jakuba i Julii Marii Korytkowskiej, z hrabiów Korytowskich [9] Odziedziczył dobra Mielnicę z Mazurówką i Wołowszczyznę oraz Chudykowice [5] W 1851 r fundował kościół w Mielnicy. [9] W 1863 r miał powierzone przez Rząd Narodowy przeprowadzenie organizacji powstańczej na Podolu. [5] Organizator powstania z ramienia Rządu Narodowego na Podolu. Poseł na Sejm Krajowy, odznaczony licznymi orderami. Po powstaniu był marszałkiem Rady Powiatowej w Borszczowie i urząd ten nieprzerwanie sprawował aż do ostatniego dnia swego życia. [5] Był posłem sejmowym i parlamentarnym, w końcu członkiem izby panów. Gdy podczas pobytu cesarza we Lwowie w r. 1894 przypadła rocznica urodzin cara Aleksandar III, hr. Borkowski jako podkomorzy odmówił przyjęcia zaproszenia, nie mógł bowiem gdy siwizna pokryła jego skroń, on organizator powstanie z r. 1863 pogodzić się z myślą, aby piś toast na cześć cara [5] W 1868 r został marszałkiem borszczowskiej rady powiatowej [9' W 1881 r był posłem na sejm krajowy [9] Od 1883 r był posłem w sejmie mniejszych posiadłości powiatu borszczowskiego. [9] Należał do komisji drogowej i dyscyplinarnej. [9] W latach 1891-1897 należał do Rady państwa [9] W 1897 r został powołany do Izby panów [9] Prezes oddziału boryszczowskiego towarzystwa gospodarczego [9] Doprowadził do odrestaurowania kościoła w Okopach św. Tórjcy, poświęcenie kościoła odbyło się 3 lipca 1904 r [9] Żona: (15.1.1867 [8] hrabianka [9] Maria Eleonora Stanisława Wodzicka [8] z Olejowa [9] (jej rodzice: hrabia [9] Kazimierz Wodzicki [8], [9] i Eleonora Plater [8]) Dzieci: 1. Henryk Kazimierz Dunin-Borkowski -ur. 1868 - zm 11.09.1868 Mielnica par. Mielnica Podolska [6] 2. Kazimiera (1869), 3. Florentyna 4. Helena (1871, żona Kazimierz Dunin-Karwickiego) 5. Juliusz (1875), Władysław (1877) 6. Jadwiga (1879, żona Henryka Mniszek-Tchórznickiego) 7. Maria Karolina Dunin-Borkowska - ur. ok. 1872 - zm. 01.10.1874 Mielnica par. Mielnica Podolska [7] Przodkowie - znana gałąź zapiastowskich komesów ze Skrzyna Dunina herbu Łabędź, która od dóbr Borkowic w sandomierskiem wzięła dzisiejsze swe nazwisko i z której Jan na Borkowicach otrzymał dd. Augsburg dnia 15 marca 1597 r od Ferdynanda, króla rzymskiego tytuł hrabiowski S.J.R. Jego wnuk, hr. Stanisław, kasztelan połaniecki, przeniósł się na kresy, tego syn Jerzy pułkonik kresowy zostawił Jerzego, bohaterskiego obrońce Wiśniowca i tamże zabitego przez Tatarów 1675 r, zaś prawnuk Jan pułkownik, który także między innymi walczył pod Wiedniem zostawił Jerzego męża rycerskieg, buńczuckiego królewskiego, kasztelana gostyńskiego, a tego syn także Jerzy na Gródku, starosta radelicki, zostawił z Józefy Olizarównej trzech synów, założycieli trzech nowych gałęzi tego rodu. Z nich najstarszy h. Jerzy Jakób - dziedzic Mielnic z przyl., marszałek szlachty prowoncji tarnopolskiej, żonaty z Julią hr. Lanckorońską był dziadkiem Mieczysława Dunin-Borkowskiego. [9]
Strona z 51 < Poprzednia Następna >