Portal w rozbudowie, prosimy o wsparcie.
Uratujmy wspólnie polską tożsamość i pamięć o naszych przodkach.
Zbiórka przez Pomagam.pl

Powstanie Styczniowe - uczestnicy

Największa baza Powstańców Styczniowych.
Leksykon i katalog informacji źródłowej o osobach związanych z ruchem niepodległościowym w latach (1861) 1863-1865 (1866)

UWAGA
* Jedna osoba może mieć wiele podobnych rekordów (to są wypisy źródłowe)
* Rekordy mogą mieć błędy (źródłowe), ale literówki, lub błędy OCR należy zgłaszać do poprawy.
* Biogramy opracowane i zweryfikowane mają zielony znaczek GP

=> Powstanie 1863 - strona główna
=> Szlak 1863 - mapa mogił i miejsc
=> Bitwy Powstania Styczniowego
=> Pomoc - jak zredagować nowy wpis
=> Prosimy - przekaż wsparcie. Dziękujemy

Szukanie zaawansowane

Wyniki wyszukiwania. Ilość: 86
Strona z 3 Następna >
Konstanty Adamski
Urywki życiorysu pisane przez: Konstanty Adamski „... Urodziłem się w roku 1841. 21 lutego w gminie Berezowce parafij Tarnowieckiej powiatu Jasielskiego z Maryi Wilgosz i Szymona Adamskiego. Ojciec był w obowiązku u Pana Pilinskiego w Tarnowcu w obszarze Dworskiem Leśniczem, pochodził z Kamieńca Podolskiego, a Matka Zmigroda powiatu Jasielskiego. Było nas trzech braci, najstarszy był oficyjalistą prywatnem, średni był Adjutantem przy g Pałku 4 Bataili, a ja najmłodszy chodziłem do szkoły w Jaśle normalny, będąc w 4 klasie na nieszczęście Ojciec umarł 4 stycz 1852...” Protokół przyjęcia do przytuliska z dnia 16.05 1902 r. Przed powstaniem: był w praktyce u leśniczego W powstaniu: Najpierw był pod Mosakowskim pod Gołczewicami - w drodze do Złotego Potoku (koło Częstochowy) napadnięci przez Moskali rozpierzchli się. Weteran poszedł do Chrzanowa, tam złapany przez wojsko austriackie . Siedział w Chrzanowie 2 tygodnie – potem wysłany do Krakowa i wreszcie do Jasła. Po sformowaniu się oddziału Czachowskiego poszedł do jego oddziału i bił się pod Rybnicą. i Żarnowicacmi w kompanii kapitana Rosnera, Później przedostał się przez Moskali z kapitanem Lemelnowskim i uszedł do lasów Kunowskich . urywek życiorysu. „...W 1864 roku sformowane oddziały uderzyły na Opatów pod dowództwem Generała Topora – tam nas odparto – a ja dostałem się do niewoli rosyjskiej. Zasądzony zostałem do rot aresztanckich i odesłano mnie do Guberni Orłowskiej. W r. 1867 wróciłem do kraju....” Po powstaniu: Pracował przy budowie kolei do roku 1900. Do Przytuliska przyjęty w 1902 roku.
Marcin Borelowski ps. Lelewel
Lelewel, naczelnik sił zbrojnych województwa podlaskiego. Urodził się w 1829 r. w Krakowie na Półwsiu Zwierzynieckim. Ojciec jego mularzem. Marcin ukończył trzy klasy szkoły wydziałowej w Chrzanowie. W 1846 r. pomagał powstańcom przenosząc broń. Prusacy go złapali na skazali na 50 plag, które publicznie wymierzono mu na rynku. Był chrzest patriotyczny Marcina. Potem przeniósł się do Krakowa, gdzie terminował u majstra blacharskiego. Wyzwoliwszy się na czeladnika udał się w podróż po Węgrzech, Czechach, Austrii i Niemczech. Jako maszynista i studniarz przebywał w rozmaitych miastach w Galicji. W 1859 r. przeniósł się do Warszawy, gdzie został majstrem studniarskim i gdzie zaczęło mu się dobrze powodzić. Brał czynny udział w ruchach narodowych w latach przedpowstańczych. Później okazał się znakomitym partyzantem. W połowie maja ze swoim oddziałem był pod Tomaszowem, niedaleko granicy galicyjskiej, a juz w Końcu tego miesiąca ucierał się szczęśliwie w lasach gościradzkich, pomiędzy Zawichostem i Zaklikowem. Ścigany przez nieprzyjaciela stawił mu 1 czerwca czoło pod Opolem, posunął się do Kazimierza i zmyliwszy pogoń pod Firlejami połączył się z Rudzkim i Koskowskim i stoczył bitwę pod Korytnicą. Potem, przeprawiwszy się przez Wieprz wpadł do Międzyrzecza, zaalarmował Kałuszyn i 22 czerwca pobił atakujących go Rosjan. Na drugi jednak dzień, w okolicach Stoczka pod wsią Różą, zaalarmowany przez ogromne siły rosyjskie - miało być 2000 piechoty, szwadron dragonów, 2 sotnie Kozaków i 4 działa - nadesłane z okolicznych miast, po siedmiogodzinnej walce poniósł ogromną stratę i musiał szybko uchodzić, utrzymując wszakże oddział w dobrym porządku. Zdawszy naczelnictwo województwa podlaskiego Krukowi wyruszył w Lubelskie, gdzie od 6 lipca do 25 sierpnia organizował i uczył nowy oddział , a połączywszy się później z Ćwiekiem i Eminowiczem pobił między Zwierzyńcem a Terespolem 3 września 3000 Moskali. Moskale wysłali przeciwko niemu znaczne siły, które go zaskoczyły w lasach pod Batorzem 6 września. Bitwa skończyła się straszną klęską powstańców. Lelewel został śmiertelnie ranny, a bitwa ustała prawie równocześnie z jego życiem. Żołnierze serdecznie go kochali i wesoło śpiewali w obozie: Ej Marcinie Lelewelu/ Nie chmurz Twego czoła/ Bo choć nas tu jest niewielu/ Każdy z nas zawoła:/ Wodzu Lelewelu, licz na nasze męstwo/ My gotowi zginął, by Bóg dał zwycięstwo!
Marcin Borelowski ps. Lelewel
(1829 Półwieś Zwierzyniecka pod Krakowem - 06.09.1863 Batorz) - powstaniec 1863 r., poległ w bitwie pod Batorzem na Lubelszczyźnie, dowódca oddziału [1]. Pochowany na cmentarzu w Batorzu. [1] Urodził się w 1829 r na Półwsiu Zwierzynieckiem pod Krakowem i był synem murarza. Za młodu stracił rodziców i pod opieką stryja kończył szkoły elementarbe oraz szkołę wydziałową w Chrzanowie. W 17 roku życia podczas wypadków 1846 r niósł pomoc powstańcom, przenosząc broń, a ujęty następnie przez Prusaków, skazany został na 50 plag, które mu wymierzono publicznie na rynku w Poznaniu. Uwolniony z więzienia, powróciwszy do Krakowa odbywał praktykę blacharską, a jako czeladnik dalszego kształcenia się przebywał w Niemczech, Czechach i na Węgrzech. W 1857 roku w Warszawie wszedł w spółkę z ś.p. Józefem Spornym, aby wyrabiać pompy. Przymiotami charakteru zjednywał sobie miłość całej młodzieży rękodzielniczej, to też z chwilą wybuchu odrazu pociągnął za sobą towarzyszy. W przygotowaniach do powstania wybitny brał udział, pracując w j=tajnej drukarni, fabryce kos, bomb itd. Był także organizatorem policyi narodowej. Wykształcenie własną zdobyte pracą pozwalało mu pisać odezy, z który jedna "Do wszystkich Polaków" szczególnie była rozpowszechnioną i działała na umysły. W powstaniu przybrał nazwisko dziejopisarza Lelewela. Wysłany przez rząd narodowy w Podlaskie zeberał oddział z 400 ludzi, wziął Łuków i rozpocząwszy walkę w Lubelskiem staczał z Moskalami aż do zgonu prawie codziennie krwawe potyczki, w których często zwyciężał. " [2] Blacharz i właściciel fabryki pomp w Warszawie. [1] Krakowianin [1], dowódca oddziału młodzieży [1], awansowany przez Rząd Narodowy do stopnia podpułkownika i mianowany Naczelnikiem wojennym województwa podlaskiego. [1]
Stefan Brykczyński
Ten ostatni... W dniu 30 maja odprowadzono na miejsce wiecznego spoczynku ostatniego w Krakowie weterana z powstania 1863 r., Stefana Brykczyńskiego, który zmarł 28 maja. Rzadko mam czas na słuchanie radia, to też uważać można za szczególnie zrządzenie losu, że onego popołudnia, 6 czy 7 lat temu, miałam właśnie słuchawki na uszach... Tajemniczymi falami płynęła z przestrzeni entuzjastyczna opowieść o roku owym, gdy tłumy na ulicach Warszawy stawały nieustraszenie przeciw najeźdźcy, zbrojne jedynie w krzyż i czarodziejstwo pieśni. Nie słyszałam początku, ale zaraz przy pierwszych paru zdaniach stanęła mi jasno przed oczami ta cyfra i szereg obrazów: 1861 rok... Grottgerowski ponury cykl... pierwsze trupy... zamykanie kościołów... żałoba narodowa... A przecież mocny męski głos, co wskrzeszał tamte dzieje, brzmiał dziwnie jasno, rześko, jakby samą tylko radością zawartego w nich nieśmiertelnego piękna. Aż w pewnej chwili buchnął młodzieńczością uniesienia: - Wtedy, po pierwszej salwie, zobaczyłem oficera – Moskala, jak wybiegł przed front, wyrwał z pochwy pałasz, złamał go na kolanie i odrzucił przecz od siebie. Blady był, oczy mu płonęły... Ja to widziałem!!! A więc mówił starzec co najmniej 80 letni – czy to możliwe? Porwał chyba wszystkich słuchaczy, tak jak mnie, upił życiem tętniącym w historii i czymś więcej jeszcze: żarem duszy. - Nazajutrz wysłałam do dyrekcji krakowskiego radia list adresowany do prelegenta, Stefana Brykczyńskiego, oraz prośbę, aby takie zachwycające odczyty powtarzały się częściej. Na wyrazy mego hołdu i nieśmiałą prośbę o adres odebrałam odpowiedź dopiero w kilka tygodni później. Pan Brykczyński musiał się wpierw przewiedzieć kim jestem, wydostać i przeczytać moje wspomnienia z wojny, a wówczas zwrócił się do mnie z jowialnym uznaniem, jakby do kolegi, akcentując wielką swą cześć dla Marszałka, która go zjednała także dla mojej książki. Na szczęście mieszkał w Krakowie, w zakładzie Helclów. Prosił, aby go odwiedzić. Jakże się lękałam zawodu dążąc chłodnymi, długimi korytarzami do wskazanych drzwi!... Może autor nie będzie taki, jak ten odczyt, jak ten list. I rzeczywiście: ni jedno, ni drugie nie mogło dać jeszcze całkowitego pojęcia o ogromie żywotności umysłowej, wdzięku i temperamentu, które promieniowały od wysokiej, barczystej postaci Weterana. Długa, srebrna broda przy czerstwej cerze, stanowiła efekt niebywały, niebieskie oczy, nie zimne, jakby u dobrego, rozumnego dziecka wychodziły zawsze tak ślicznie naprzeciw odwiedzających! Lubił bardzo gości, tak dawnych przyjaciół, jak i znajomości nowe, wśród których orientował się bystro i swobodnie. Z trudem, lecz niezmiennie, odruchem światowym a serdecznym, dźwigał się z fotela, żartobliwie tłumacząc ociężałość swej ''nóżki'', przestrzelonej na wylot w powstaniu. Przez całe długie, bujne życie nie dawała wcale znać o sobie, pozwalając nawet na sporty, aż o kilku lat coraz więcej dokazuje, że chodzić trudno... Z miejsca zaczynały się opowiadania, jak to było z ta raną, z tą potyczką i tylu innymi (Tyszowce, Tuczempy, Mołozów). Jak to się bił o Polskę ów 15 letni Stefek... radosna jego beztroska, młody animusz i zapał biły od każdego słowa i gestu starca. Co za barwność, obrazowość narracji , jaki mocny kontakt z psychiką słuchacza, ekspresja głosu, ruchu, spojrzenia! Co opowiadanie, to małe arcydziełko swoistego kunsztu, a taką przepojone siłą i prostotą zdrowego duchowego życia, że chciałoby się przyprowadzić tu na naukę, po kolei, całe szkoły... W tym malutkim pokoiku, przy zagraconym stole, nakrytym gazetami, naprzeciw kilku ubożuchnych fotografii na przybrudzonej ścianie przeżywało się jakieś cudowne podróże ''a la recherche du temps... passe'', w piękno epoki umarłej niby, która jednak stanowi istotny podkład dla wszelkich przyszłych możliwości niepodległego bytowania. Tu się czuło wieczność, przeświecającą poprzez mijanie czasu, ale tak po prostu, bez górnych frazeologii, bo staruszek, jako inżynier z zawodu, mocno trzymał się realizmu życiowego, trzeźwą logiką i zmysłem rzeczywistości. Interesowało go wszystko, co się w Polsce dzieje i czyni, jakby ciągle czuł swoją cząstkę odpowiedzialności za naród. Z jego to inicjatywy i z wybitnym współudziałem zorganizowano w Krakowie, przez niewielu laty, podoficerską szkołę pływacką, był bowiem od dawna konsekwentnie czynnym propagatorem (także przez rasę) tego sportu. - Każdy mały Niemiec umie pływać – mówił do mnie z żalem- bo go tego w szkole uczą – a u nas? Topi sie tego co lata w każdej rzeczułce, jak szczurów – czy nie szkoda?! A w razie wojny... aż myśleć przykro. Widział, że społeczeństwo, że armia nie docenia wartości owej podstawowej nauki – to było jedyną kroplą goryczy w jego jasnym na świta spojrzeniu. Jakże pięknie, przejmująco opowiadał o swoim bohaterskim czynie w drodze na katorgę: skoczywszy w rozszalałe nurty jakiejś ogromnej rzeki syberyjskiej, uratował z nich tonącego żołnierza rosyjskiego, za co potem został uroczyście ułaskawiony i odznaczony wysokim orderem. Najbardziej jednak cieszyło go to, że uratowany okazał się Polakiem. Wyobrażałam sobie nieraz, jakim uosobionym huraganem musiał być ten człowiek w młodości i w sile wieku: istny Kmicic tego niewdzięcznego okresu, kiedy to nic się nie działo właściwie. Cóż dziwnego, że szukał sobie ujścia w jakichś pionierskich niemal zadaniach inżynierskich w głębi Rosji, dorabiając się wśród zmagań z obcą, pierwotną przyrodą, aby wreszcie do kraju powrócić i założyć rodzinę. Tamten najdawniejszy błysk, krótki a świetny – powstanie – został mu w sercu, rozrastał się z latami: w perspektywy widać wyraźnie, że on to prześwietlił sobie życie całe. Pozostał godnym jego do końca! Ileż dzielności, wielkopańskiej jakiejś fantazji, finezyjnego humoru w tej jego dumnej rezygnacji, nienarzucającej się nikomu: on przecie wiedział, że już nigdy nie będzie normalnie chodził, że jego rówieśni odeszli niemal wszyscy, a on sam jest właśnie na odlocie... Czy zdawał sobie sprawę, że poza szczupłym gronkiem przyjaciół, był żałośnie, krzywdząco samotny: on , co mógł był obdzielać całe rzesze chlebem żywiących wspomnień i mądrości radosnej? Miałam szczęście zaliczać się do bliskich mu – a przez całe te 6 lat nie poskarżył się przede mną nigdy na nikogo i na nic w ogóle. Przychodząc bez zapowiedzi, o najróżniejszych porach dnia, zastawałam go zawsze, zawsze pogodnym, w ochoczej gotowości do pogawędki, takiej właśnie, jaka mogła gościa interesować. Kochał prawdziwie i potrafił podbijać młodzież: to też lekcje konwersacji francuskiej, którymi mile zabijał czas, sztukując zarazem swe weterańskie ubóstwo, dawały początek przyjaźniom obustronnym, długotrwałym. Dwunastoletnia wówczas córka moja uskarżała się nieraz, że ją prowadzam w Krakowie ''po samych starych ciotkach'', ale rwała się zawsze samorzutnie do ''naszego Weterana''. I warto było widzieć jak się witali! Zostanie mi w oczach ten obraz: złota, bujna czupryna dziewczątka, przytulona czule do bielutkiej brody – wyraz obu twarzy... i dziękuję Bogu, że dał mojemu dziecko wziąć w serce na całe życie błogosławieństwo tamtych oczu! Od pół roku mniej więcej wzrok tak nie dopisywał staruszkowi, że nie mógł wcale czytać – o tym jednym wspominał z lekką melancholią. Zmobilizowane przeze mnie ''pewiaczki'' (przysposobienie wojskowe kobiet) przychodziły w ostatnich czasach czytywać mu, dyżurami – ileż przy tym zyskać musiały niezastąpionych wspomnień! O śmierci Pana Brykczyńskiego dowiedziałam się zupełnie nagle i poraziła mnie jakby lękiem myśl, że nigdy, przenigdy nie będzie można przyjść do znanego domu, do małego pokoiku, odetchnąć tamtym powietrzem... jakby się zapadła w morze czarodziejska wyspa. Nie nad nim płakałam, tylko nad sobą, nad nami wszystkimi... Kraków witał właśnie Pana Prezydenta Rzplitej, kiedy koło dworca przechodził kondukt żałobny ze sztandarem powstańczym – za karawanem prowadzonym przez pluton wojska szło 30 może osób, dalej, w dorożce dwaj weterani (z Podgórza i Chrzanowa). Zmarły był w samym Krakowie ostatnim. Gdybyż o dwie godziny później... kto wie, może sam najwyższy dostojnik państwa brałby udział w tym pogrzebie?... Los chciał inaczej – a nie będzie już dane miastu błędu niepojętego naprawić – bo taką trumnę odprowadza się na cmentarz raz tylko – nigdy więcej... Lecz nie mogło to zaważyć ani cieniem na słonecznej duszy starca – idącej teraz śmiało, lekko, jak niegdyś do bitwy ku ''wzgórzom wiekuistym''. Jakby się koniec wiązał z początkiem w logice prostej, nieuchronnej...: ''Bój, zwycięstwo: Czarowne słowo, cudne uczucie, z niczym nieporównane. Ono to chłodziło grenadierów napoleońskich wśród spiekłych pustyń Egiptu, a rozgrzewało wśród mroźnego dnia pod Austerlitz... Mnie, wychowanemu w tych tradycjach, brzmiało w uszach po francusku: Mourir pour la patrie, c’est le sort le plus doux, le digne d’envie!''. Jedna taka chwila za życie starczy, żal mi tych, co jej nigdy nie doświadczyli... Broń zdawała się nam w ręku jak piórko... jakby unosiła w górę, każdy niby skrzydeł dostawał i wnet wlot pofrunie'' (S. Brykczyński: Moje wspomnienia, s. 62). Zofia Zawiszanka
Zygmunt Jordan
naczelnik wojenny krakowskiego i sandomierskiego województwa, stronnik Czartoryskich w Krakowie, potomek starożytnej rodziny, urodzony w 1824 r. w Warszawie. Ojciec jego Ludwik był dowódcą 13. Pułku Huzarów Księstwa Warszawskiego. Ukończywszy szkoły słuchał kursów filozoficznego wydziału na Uniwersytecie Krakowskim. Nie mogąc w kraju kształcić się w sztuce wojskowej udał się do Rosji, gdzie wstąpił do artylerii i w trzecim roku służby na oficera przedstawionym został, co mu dawało możność wejścia do akademii wojskowej. [W 1846] Wezwany przez starszego brata Władysława do Krakowa objął kierunek sprawy powstania w okręgu krakowskim i zebrawszy mały oddziałek pod Proszowicami zdejmował patrole rosyjskie stojące nad granicą, a objąwszy dowództwo nad oddziałem sformowanym z okolicy Chrzanowa ruszył na Kraków, który bez wystrzału powstańcy zajęli. Oddawszy się pod rozkazy Suchorzewskiego walczył pod Gdowem. Po rozproszeniu powstania udał się do Prus, gdzie w Koźlu został uwięziony. Po wypuszczeniu pojechał wraz z bratem do Paryża. Następnie walczył we wszystkich bitwach pod Dembińskim na Węgrzech oraz w wojnie krymskiej pełnił służbę jako zdolny oficer przy boku Selima Paszy. Wróciwszy do Paryża w 1862 r. objął przy księciu Władysławie Czartoryskim kierunek spraw politycznych. W 1863 r. przybywszy do Krakowa mianowany przez Rząd Narodowy generałem objął komendę nad dwoma województwami, lecz zaraz po wejściu do Królestwa Kongresowego, otoczony przeważającymi siłami, straciwszy najszlachetniejszych towarzyszy, a dowiódłszy w boju osobistej odwagi i przytomności, ścigany wszędzie i podupadłszy na zdrowiu zażądał urlopu i wrócił do Paryża. Cios zadany powstaniu, zawód na polu bitwy i nieszczęścia jakie zwaliły się na kraj sterały go do reszty jego siły. Umarł w Paryżu 15 czerwca 1866 r. Spoczywa na cmentarzu Montmartre. Zapytywani lekarze, z jakiej słabości umarł odpowiedzieli, że ze zgryzoty. Zabiła go niedola ojczyzny.
Strona z 3 Następna >