Portal w trakcie przebudowywania.
Niektóre funkcje są tymczasowo wyłączone, inne mogą nie działać poprawnie.

Podania, legendy, opowieści cudowne z lat dawnych na Litwie

19.11.2008 13:02
Zahorski Władysław z lit.Vladislav Zagorsky (1858 Święciany -1927 Wilno), szlachcic z Guberni Kowieńskiej, lekarz, pisarz, działacz społeczny.
Władysław Zahorski spisał wspaniałe podania i legendy Wileńskie . Pierwsze wydanie ukazało się w 1925 r.
Nota bograficzna
Genealogia Zahorskich

Siemieński Lucjan (1807-1877)
literat, działacz niepodległościowy
Urodził się 13.08.1807 r. w Kamiennej Górze k/ Rawy Ruskiej w Galicji. W 1827 r. ukończył Szkołę Wojewódzką w Lublinie. Zaangażowany w organizacjach niepodległościowych Światowy człowiek .Od młodych lat pisze, jest nowelistą, tłumaczem i krytykiem literackim.
Zmarł w Krakowie w 1977 r.Autor wielu publikacji m.in. bardzo pięknej "Podania i legendy polskie, ruskie i litewskie

Karłowicz Jan Aleksander (1836-1903), polski językoznawca, etnograf i muzyk. Studia historyczne, filozoficzne, językoznawcze i muzyczne w Moskwie, Paryżu, Heidelbergu i Brukseli. Redaktor czasopisma etnograficznego Wisła (1888-1899). Od 1887 członek Akademii Umiejętności,. Pochodził z rodziny szlacheckiej, był synem Aleksandra Karłowicza herbu Ostoja i Antoniny z domu Mołochowiec. Ożeniony z Ireną, córką Edmunda Sulistrowskiego. Autor wielu światłych prac .Piękne podania i bajki ludowe zebrane na Litwie zostaly opublikowane UJ w 1887 r w Krakowie

Szukiewicz Wandalin ur. 10.12.1852 w Naczy z ojca znanego adwokata. Szkoły ukończył w Wilnie a studia w Warszawie. W.Szukiewicz był badaczem przeszłości Wileńszczyzny. Pasją Jego życia była archeologia i prehistoria. Zbiory i wykopaliska ofiarował różnym instytucjom w Wilnie, Krakowie i Moskiwei. Prace naukowe
I księgozbiór Towarzystu Naukowemu w Wilnie.
Oprócz pracy naukowej oddawał się w swoim życiu pracy literackiej oświatowej i społecznej. Umarł mając 67 lat na atak serca 1 grudnia 1919 r.

Komentarze (159)

Strona z 8 < Poprzednia Następna >
3.04.2009 21:40
DLACZEGO LIŚCIE OSINY *) DRŻĄ ZAWSZE?
Pewien ojciec miał dziewięciu synów i jednę córkę bardzo ładną; po śmierci ich matki ożenił się z czarownicą, która była bardzo złą dla pasierbów. A miał także klacz z dziewięciu źrebcami.
Pewnego czasu wszyscy pasierbowie wyjechali na wojnę i zabrali te źrebce. Zostały w domu tylko macocha, pasierbica i klacz, a ojciec był umarł. Tymczasem pasierbica, dręczona przez macochę, postanowiła odjechać do braci, licząc na to, że jak powie klaczy: „Kur ir tawa diewiń żirgaj, tynaj mana diewiń brolej", *) to klacz zarży, źrebce się odezwą i tak trafi do braci. Zaprzęgła ją tedy do wózka i pojechała. Słysząc to macocha, a nie chcąc aby braci znalazła, gdy pasierbica poszła wykąpać się przed drogą, przemieniła ją w brzydką i ułomną dziewkę, a sama wsiadła na wóz, pojechała i dojechała do miasta, gdzie dziewięciu braci byli na wojnie, ale zabrała z sobą pasierbicę, niby służącą, dla tego że sama miała gruby i brzydki głos, na który klacz rżeć nie chciała.
Przyjechawszy do miasta, macocha przybrała postać pasierbicy, wydała się za siostrę dziewięciu braci, ci też ją za siostrę przyjęli; o pasierbicy powiedziała że to służąca, kazali więc jej paść konie.
Pasła tedy biedaczka konie. Aż raz przyszedł starszy brat zobaczyć, czy dobrze konie pasie i prosił aby mu w głowie poszukała.*) Siadła, zaczęła szukać i przytem płakać. Pyta się brat: „Ar cze litus lije, ar cze rasa kranta" *) a brzózka odpowiada: „nej cze litus lije, nej cze rasa kranta, jusu sesuła gailej werkie." *) Usłyszawszy to, odprowadził on ją do braci, a ona się przemieniła w dawną piękną swą postać; czarownicę zaś przywiązano do koni i roztargano na kawałki ; każdemu drzewu po kawałku się jej ciała dostało, tylko osinie nie i dla tego dotąd drży liśćmi ze złości.
[Ze Żmudzi, 1870].-------------
*) Osiki.
*) Gdzie twoje dziewięć rumaków, tam moich dziewięciu braci. Wyrazy te i poniższe osoba opowiadająca bajkę, mówiła po litewsku.
*) Opowiadająca dodała to, że po litewsku nazywa się to gałwa jeszkoti; porównaj nasze iskać, wiskać, niemieckie lausen, francuskie épouiller, angielskie to louse i t. d.
*) Czy to deszcz leje, czy rosa pada.
*) Ani to deszcz leje, ani rosa pada, ale wasza siostrzyczka gorzko płacze.

Jan Karłowicz
3.04.2009 21:44
DO BAJKI O „KOPCIUSZKU."
W Rosieńskiem około r. 1850 opowiadano bajkę o Kopciuszku w takim mniej więcej składzie, jak jest podana w zbiorach podań polskich. Następne tylko jej rysy godnemi zdają się uwagi.
1. Kopciuszka-sierotę osoba, opowiadająca baśń po polsku, nazywała z litewska „Pielędrusią". Imię to brzmi po litewsku Pelenrusis (złożone z pelenał popiół i rusys dół, więc dosłownie dołek popiołowy, popielisko) i znaczy brudas, piecuch kopciuch.
2. „Pielędrusia" chodziła we „wszywym kożuszku." Piękne swe stroje chowała w ziemi pod kamieniem, który się usuwał za dotknięciem czarodziejskiej laski, danej jej przez nieznajomego staruszka, a tym był sam Pan Bóg.
3. Królewiczowi, na zapytanie zkąd jest, odpowiadała aluzyją do ostatniego jego z nią niegrzecznego postępku; więc pierwszy raz, gdy ją uderzył ręcznikiem, odpowiedziała ze jest „od ręcznika", drugi raz, gdy ją oblał wodą, że „od wody" i t. d.
[Z Rosieńskiego, około 1850].
Jan Kasprowicz
3.04.2009 21:45
DURNA BABA.
Pewna kobieta miała kilkoro dzieci; ale córki poumierały, a został jej tylko jeden syn. Razu pewnego wyszedł on z domu, baba została sama. Przychodzi jakiś żebrak i prosi o jałmużnę; pyta ona zkąd jest, a ten jej powiada, że jest z tamtego świata, że widział jej córki, które są zdrowe, kłaniają się jej i proszą o przysłanie różnych rzeczy do jedzenia i ubrania. Rozczulona tem kobieta dała mu słoniny, mięsa, mąki, chleba, a także różnego odzienia, i tego wszystkiego ponadawała tak dużo, że dziad nie mógł zabrać, więc przyprowadził swego towarzysza, zabrali te wszystkie rzeczy i wyszli.
Gdy powrócił syn, opowiedziała mu matka co było. A on jej na to: Ot, nie widziałem jeszcze tak durnej baby, jak moja matka.
---------------
*) Żmija (smok).
Jan Karpowicz
3.04.2009 21:48
DUSZA POKUTUJĄCA W ZAMKU TROCKIM.
Księdzu w Trokach przyśniła się bardzo piękna dziewczyna i prosiła, aby na wyspę jeziora Trockiego przypłynął i odprawił mszę w zwaliskach zamku, czem ją z pokuty miał wyzwolić; ale powinien był strzec się, aby nic nie zapomniał odpływając: ani świecy, ani szczypców do objaśniania, ani nic podobnego, za to przyrzekła mu wskazać skarb zakopany.
Ksiądz trzy razy mszę odprawiał, ale każdy raz zapominał jakiegoś sprzętu; tak więc dusza została niewybawiona.
[Z Trockiego, 1870.]
Jan Karpowicz
3.04.2009 22:05
DWAJ BRACIA I SIEKIERA.
Było dwóch braci: bogaty i ubogi; tego ostatniego jedynym zarobkiem była siekiera. Pewnego razu wpadła mu przypadkiem do wody. Biedak począł szukać lamentując, bo bez siekiery nie miał czem na wyżywienie siebie i dzieci zarobić, a nowej nie miał za co kupić; starszy zaś brat był chciwy i skąpy, więc nic od niego spodziewać się nie mógł. Kiedy tak nad brzegiem płacze, wynurza się z wody człowieczek, trzyma w ręku złotą siekierę i zapytuje: Płaczesz po siekierze; patrz czy to twoja? — Nie, nie moja. Zanurzył się znowu człowieczek i występuje z wody ze srebrną siekierą mówiąc: A ta? — I ta nie moja. Trzeci raz wynurza się z żelazną, ta właśnie, którą biedak wrzucił. A ta twoja? — zapytuje; — Moja, moja! — No to ją masz. Rzekł i zaraz wydobywszy złotą i srebrną, oddaje i te biedakowi. Ten uradowany, bierzy do domu, sprzedaje złotą i srebrną i żyje w dostatkach.
Dowiedział się o tem starszy brat bogaty. A że chciwy był, więc idzie nad tęż wodę i niby nieumyślnie wrzuca do niej siekierę, poczem narzekać i płakać zaczyna. Wynurza się z wody ów człowieczek z żelazną siekierą i zapytuje: Płaczesz po siekierze, poznaj czy to twoja? — Nie, nie moja. — To samo powiedział i na srebrną. A gdy złotą pokazał, bogacz rzuca się chciwie, krzycząc: Ot ta moja,
Jan Karłowicz
8.04.2009 16:19
KAPRYŚNA PANI.

Pewna pani, wielka elegantka i bardzo kapryśna, której żadna służąca dogodzić nie mogła, szczególnie gdy zaczynała się ubierać, wpadała w ogromną złość i natychmiast każdą wydalała, tak iż ani jednego dnia żadna wybyć u niej nie mogła. I tak się wsławiła swemi kaprysami, że żadnej służącej dostać już nie mogła.
Dnia jednego siedziała zasmucona, nie wiedząc co ma począć; wtem weszła jakaś młoda, zgrabna dziewczynka i mówi: Słyszałam że u pani żadna służąca ani jednego dnia wybyć nie może i żadna przyjść tu już nawet nie chce. Ja ręczę że rok wybędę i postaram się we wszystkiem pani dogodzić. Uszczęśliwiona pani zapytała jakiej chce zapłaty, na to odpowiedziała jej służąca: Dwa razy pani mię wyłaje, a trzeci raz wybije; innej zapłaty nie chcę. Zdziwiona pani przyrzekła jej, że jeżeli będzie dobrą, nigdy złego słówka od niej me usłyszy i na próbę jej zręczności kazała siebie ubrać. Dziewczynka zrobiła to z największą umiejętnością, czesała ją tak ostrożnie, że zaledwie zdawała się włosów dotykać i uczesała tak ślicznie, że pani była tem zachwycona. Wszystkie czynności przy ubieraniu, od wkładania bucików, do przypięcia czepka na głowie, wykonywała z największą zgrabnością, tak że nic do życzenia nie pozostawiała.
Razu jednego, była to niedziela, czy tak jakieś święto, pani jadąc do kościoła zabrała z sobą tę dobrą dziewczynkę i razem z nią
w ławce siedziała. Wtem, gdy ksiądz wyszedł ze mszą, otworzył mszał i już miał zaczynać czytać, dzieweczka czem prędzej wyskoczyła z ławki, przybiegła do ołtarza, odwróciła inną kartę i od nikogo niespostrzeżona, oprócz swej pani, na miejsce wróciła. Wracając do domu wyłajała ją pani za tę zuchwałość, ale dzieweczka milczała.
Po niejakimś czasie umarł najstarszy syn pani, chłopczyk bardzo kapryśny i niegodziwy, który wszystkim dokuczał, a którego nikt cierpieć nie mógł; matka nawet go nie lubiła i była rada ze śmierci jego, rodzeństwo i cała służba też się cieszyła; lecz dobra dzieweczka gorzkiemi zalewała się łzami i przez kilka dni była bardzo smutną; pani znów mocno ją za to wyłajała.
Po kilku tygodniach umarło najukochańsze dziecko pani, dobre i słodkie jak anioł, które wszyscy bardzo kochali, więc niezmiernie go żałowali i płakali po niem, a pani aż mdlała z żałości. Dzieweczka była najweselszą, śmiała się, śpiewała, i była rozpromieniona radością. Widząc to pani, z wielkiego bólu wpadła w okropną złość i wybiła ją za to; dzieweczka nic nie powiedziała.
Wkrótce potem przychodzi do pani i mówi: mój rok się skończył, muszę już odejść. Zdziwiona pani wierzyć temu nie chciała i mówiła że to być nie może, że jej ten czas przeszedł tak prędko, jak jeden miesiąc; ale służąca dowiodła że tak jest rzeczywiście. Pytała ją pani, czem ją ma wynagrodzić za tak niesłychanie dobre usługi. Dzieweczka odpowiedziała że podług umowy pani już jej zapłaciła. Tu powtórzyła swoje dawne wymagania i opowiedziała w następny sposób jak one były zaspokojone:
Razu jednego zabrała mię pani z sobą do kościoła; ja poszłam do ołtarza i wynalazłam księdzu mszę na ten dzień wyznaczoną; ksiądz i ludzie nie widzieli tego, pani tylko widziałaś i wyłajałaś mię za to; gdybym tego nie zrobiła całe nabożeństwo byłoby nieważne, bo ksiądz się pomylił i odkrył zupełnie co innego.
Drugą razą wyłajałaś mię pani za to, że płakałam po śmierci nielubionego przez panią dziecka; wszystkie chóry aniołów płakały i smuciły się, widząc jego duszę idącą do piekła i ja razem płakałam.
Trzecią razą wybiła mię pani za to, że się śmiałam, gdy umarło najmilsze dziecko pani. Wszyscy aniołowie i święci z największą radością spotykali duszę jego i całe niebo się weseliło, że się powiększył orszak błogosławionych i ja razem z nimi się cieszyłam.
I pani jeżeli będziesz tak kapryśną i niedobrą, jak byłaś dotąd, to ziemia będzie się cieszyła, gdy się ciebie pozbędzie, a niebo przyjąć ciebie nie zechce; a gdy się poprawisz, z największem weselem powitamy cię w niebie. To powiedziała i znikła; a pani się poprawiła i stała się wzorem cierpliwości.
[Z Szawelskiego, 1870].
Żródło. J.Karłowicz Podania i legendy Litewskie
20.04.2009 19:49
Dzięcioł.

Zdarzyło się w pewnem miejscu, że dzięcioł wysiedział kilkoro dzieci i cieszył się niemi, że piękne i pstrokate. Pewnego razu powiada im: chciałbym was pochrzcić. A lis który wtedy stał pod drzewem i słyszał to, powiada: daj mnie, ja twoje dzieci pochromszczę *). Więc dzięcioł zrzuca jedno pisklę po drugiem, a lis wszystkie schrupał. Zlatuje dzięcioł z drzewa i pyta go: a gdzieś to moje dzieci podział? A lis powiada: pochromstałem. Dzięcioł wpadł w roz- pacz i mówi: niedoczekanie twoje, ja ci nie daruję za moje dzieci. Poleciał i zaczął namawiać psy przeciw lisowi; ale one wymawiały się pod różnemi pozorami. A był jeden bardzo stary i zgłodniały, zaledwie chodzić mogący; dzięcioł prosi i tego; ale psisko odpowiada: nie mogę iść, głodny jestem. A dzięcioł mówi: choć, ja cię nakarmię. Właśnie wtedy dziewki doiły krowy w oborze. Dzięcioł kazał psu iść do obory, a sam wleciał do chlewa i zaczął dzióbać w ścianę, drażniąc tem dziewki. A na dzienniku *) stał ceber mleka nadojonego. Dziewki, widząc że taka ładna ptaszka *) lata po oborze, powiadają jedna do drugiej: obacz, jaka ładna ptaszka i dalej pędzać dzięcioła po chlewie, a tymczasem zgłodniały pies dorwał się do cebra, wypił wszystko i czując się ociężałym od przejedzenia się, prosi o pozwolenie wypoczynku; potem, odetchnąwszy idzie z nim do lasu do tego lisa, co pojadł młode dzięcioły. Znalazłszy go, pies pognał za nim drogą. A wtem garncarz wiezie garnki i widząc goniących dwoje zwierząt, myśli że to dwa lisy, uderza kijem i zabija psa. Widząc to dzięcioł, który leciał ponad lasem, mówi do siebie: ja ci tego nie daruję, poczekaj, niegodziwy garncarzu, za coś ty zabił mojego przyjaciela; siada na łeb koniowi i zaczyna dzióbać; garncarz, chcąc go zabić, wali kijem po głowie konia i zabija, a dzięcioł sobie poleciał; potem znów wrócił, usiadł na wozie i dalej dzióbać garnki; garncarz znowu drągiem w dzięcioła, ale zamiast dzięcioła, pobił wszystkie garnki na wozie. Dzięcioł uleciał i udał się do chaty garncarza; wleciał do środka, a było tam mnóstwo garnków niepalonych, zaczął i te dzióbać; garncarzowa, nie wiedząc o przygodzie męża, zaczęła pędzać ptaka po izbie i pobiła wszystkie garnki; potem dzięcioł usiadł na dziecko leżące w kołysce i zaczął dzióbać w głowę; garncarzowa zła, że z powodu ptaka pobiła garnki, postanowiła go zabić i z całej siły uderzyła weń pranikiem *), ale trafiła w dziecko i zabiła je. Tymczasem nadchodzi garncarz i znajduje znajomego dzięcioła w chacie. A tuś mi, złoczyńco, woła; z twojej przyczyny mam tyle strat; garnki pobiłem i konia zamordowałem. A żona dodaje: i ja z powodu jego potłukłam garnki i dziecko zamiast niego zabiłam. Cóż robią nareszcie: zamykają okna i drzwi chaty i dalej go łowić, i złapali; radzą się tedy, co z nim począć; garncarz powiada do żony: pójdzi *) i przynieś masła; ja go całego nasmaruję i w całku połknę; tak też zrobił; ale dzięcioł przedostał się przez kiszki, wytknął głowę na świat i coraz to dziób garncarza w miękisze, a jak on chce go złapać, to dzięcioł chowa głowę; powiada nareszcie mąż do żony: weź siekierę i stań za mną z tyłu; jak tylko on głowę pokaże, pal siekierą, aby go raz już zarąbać. Wtem dzięcioł nos wystawił, garncarzowa jak machnęła siekierą, tak mężowi całe siedzenie odrąbała; dzięcioł uciekł nietknięty, a garncarz na wieki skaleczony został.
[Ze Święciańskiego, 1875.]
--------------
*) Gra wyrazów: pochromstać albo schromstać znaczy pogryźć zjeść; dzięcioł wysoko siedząc na drzewie, niby nie słyszy co mówi lis, zdaje mu się że słyszy pochrzczę.
*) Oborzysko, dziedziniec przed obora, albo pomiędzy dwoma oborami.
*) Ptaszek.
*) Pranik albo pralnik — kijanka do prania bielizny
*) Pójdź.
Żrodło: Podania Ludowe zebrane na Litwie- Jan Karłowicz
22.04.2009 15:53
FAŁSZYWY I PRAWDZIWY NASTĘPCA KRÓLA.
    Był król i królowa, którzy przeżywszy z sobą szczęśliwie lat piętnaście, nie mieli dzieci; mocno ich to trapiło, że nie będą mogli po śmierci swojej zostawić następcy na królestwo, a zatem wspólnie uradzono, aby sam król wyszukał w calem swem królestwie jakiego dziecka, któreby, doszedłszy lat, mogło wstąpić na tron. Pożegnawszy król swą małżonkę, udaje się w drogę. Po długiem szukaniu i rozpatrywaniu po miastach i dworach różnych, nie mógł żadnego dziecka podług swej myśli i chęci znaleźć; wjeżdża nakoniec do jakiejś puszczy i spostrzega w dali światełko, a że była noc, więc postanowił przenocować. Przybliża się do światełka i spostrzega chatkę, w której mieszkał leśnik z żoną i dziesięciu już prawie dorosłemi synami. Król posilił się i położył spać; wtem słyszy, jakby przez sen, kwilenie dziecka; nazajutrz przywołuje leśnika i zapytuje go, coby to mogło znaczyć? Leśnik odpowiada, że tej nocy żona jego powiła jedenastego syna. Król, postanowiwszy zakończyć swą wędrówkę, opowiada o celu swej podróży i mówi do leśnika, że to dziecko weźmie za swego syna, teraz zaś zostawuje mu pieniądze na wyhodowanie i ukończenie nauk, a gdy wyrośnie na młodzieńca, weźmie go na swój dwór i zrobi królem. Leśnik upadł do nóg królowi i podziękował.
    Król uradowany, że tak się stało, po niejakim czasie powraca na dwór swój, gdzie dowiaduje się o śmierci żony. Zasmucił się bardzo i uczuł jakiś żal do tego dziecka, że przez nie najmilszą żonę utracił, a że był honorowym i nie odmieniał nigdy swego słowa, nie zrzekał się tego przybranego syna, regularnie posyłał pieniądze na jego opatrywanie i wychowanie.
    Po niejakimś czasie otrzymuje król zawiadomienie, że przybrany jego syn stał się pięknym i dorosłym już młodzieńcem, przytem bardzo rozumny. Król, potrzebując pomocy, każe mu przyjechać na swój dwór. Uradował się młodzieniec, że zobaczy swego dobroczyńcę i króla, żegna rodziców i braci i jedzie na koniu z jednym sługą. Ujechawszy kawał drogi, że było bardzo gorąco, każe słudze poszukać jakiego źródła i przynieść napić się wody. Gdy się ten zbliżył do rzeczułki, spostrzega leżącego tam jakiegoś młodzieńca, który wybadawszy szczegółowo kto jego pan i dokąd jedzie, zabija sługę, idzie sam po panicza i rzecze: musisz się zgodzić na to, co ci powiem, bo w przeciwnym razie zabiję ciebie, twoich rodziców i braci; oto ja zamiast ciebie przedstawię się temu królowi, jako wybrany przez niego. Sługa twój, którego zabiłem, opowiedział mi wszystko, gdzie jedziesz i w jakim celu, gdzie mieszkają rodzice twoi i bracia. Otóż będziesz u mnie służyć i dopatrywać tylko parę koni i nikomu mię nie wydasz.
    Pożałował biedny młodzieniec rodziców, wreszcie i siebie; zgadza się na wszystko; na jednym koniu sam siada, na drugim zbójca; przyjeżdżają do króla. Uradowany król przyjmuje tego zbójcę z uprzejmością, obwozi go po swojem królestwie, a biedny młodzieniec płacze i opatruje owe dwa konie.
    Razu jednego zbójca chodząc z królem po dziedzińcu, mówi do króla: ojcze, (tak król kazał siebie nazywać) dla czego nie każesz skopać tej nad pałacem góry? Król odpowiada, że to jest miasto zaklęte i nikt nie jest w stanie go odkopać. Zbójca na to: każę swemu słudze, a on może co na to zaradzi. Idzie do stajni, przywołuje młodzieńca i rozkazuje mu skopać tę górę, a w przeciwnym razie, grozi zabiciem jego samego, rodziców i braci. Młodzieniec powraca do koni i zaczyna płakać i narzekać, że taki jest nieszczęśliwy. Wtem jeden z koni odzywa się do niego: Jesteśmy zaklęte przez pewną wróżkę na zgubę tego zbójcy, za to, że on zabił jej najukochańszego kota; radzi więc aby nie płakał, aby zapotrzebował od zbójcy nowego rydla i taczki, wszedł na wierzchołek tej góry, wsypał trzy razy piasku do taczki i takowy nie oglądając się zwiózł na dół.
    Po wykonaniu tego wszystkiego przez młodzieńca, ukazało się najpiękniejsze miasto i król tak był tem uradowany, że zaczął namawiać zbójcę aby się ożenił, mówiąc: jest jedna królewna tak piękna i bogata że nikt z ludzi nie widział; ale cóż, jak przyjedzie kto, a wielu już takich było, ojciec tej królewny każdemu zadaje próby nader trudne do wykonania i jak tylko nie wykona, każe ścinać głowę i na kół zatykać; a takich głów już jest koło pałacu jego tysiące. Usłyszawszy to zbójca każe przywołać do siebie młodzieńca i rozkazuje mu, aby tę królewnę przywiózł mu za żonę, bo inaczej pozabija rodziców, braci i jego samego. Powraca młodzieniec do koni i zaczyna serdecznie płakać; wtedy drugi koń odzywa się do niego: nie płacz biedaku, to mniejsza jeszcze rzecz od miasta; oto zrób tak: jak będziesz jechał po królewnę, na drodze spotkasz wielką masę mrówek; zjedź z drogi i daj im przejść, aby żadna z nich nie zginęła; później będzie lecieć wielka liczba pszczół, i z tych żadnej nie zabijaj; na ostatek spotkasz bardzo wiele pięknych muszek, żadnej nie bierz, choćby ci na ręku i twarzy siadały.
    Jak koń powiedział, tak młodzieniec wszystko wykonał. Przybywa do dworu, król przywołuje go i mówi: widziałeś głowy na kołach? to są wszystko tych, którzy starali się o rękę królewny; kiedy tobie życie miłe, to wracaj na powrót; a młodzieniec na to: proszę pokazać królewnę, abym wiedział, czy mogę dać głowę za nią. Król kazał prosić królewnę. Młodzieniec ujrzawszy ją, tak się w niej zakochał, że zapomniał o grożącej śmierci i na wszelkie próby się zgodził.
    Król na pierwszy raz każe zmieszać beczkę popiołu z makiem, zanieść ją do altany w ogrodzie i mówi młodzieńcowi, że przez noc powinien oddzielić popiół od maku. Idzie wieczorem młodzieniec smutny do altany; usiadł nad beczką i zaczyna rozmyślać; wtem w ogromnej masie wpełzają mrówki, rzucają się na mak i do północy wszystek wybierają. Na drugą noc każe król wystawić piękny pałac z suchych plastrów wosku; udaje się znowu młodzieniec do ogrodu na wskazane miejsce; przylatują pszczoły i przez noc robią prześliczny pałac. Król rzecze: jeszcze jednę próbę zrobisz. Postawię ci tysiąc panien, wszystkie jednostajnie będą poubierane i gęstemi zasłonami zawieszone, aby nic nie można było dojrzeć; wzrostu też wszystkie będą jednostajnego; jeśli odgadniesz, która królewna, weźniesz ją sobie za żonę i powieziesz.
    Na dzień naznaczony mnóstwo zebrało się dworzan; przywołują młodzieńca; gdy wszedł i spojrzał na taki szereg jednostajnie ubranych panien, aż w oczach mu się zaćmiło. Przechodzi kilka razy i spostrzega na jednej piękną i takąż samą jaką widział na drodze muszkę; podchodzi, zdejmuje zasłonę i ukazuje się jego oczom ubóstwiona królewna. Król tedy rzecze: i głowy nie straciłeś, i żonę zyskałeś; chodź teraz z nami biesiadować, a potem powieziesz ją z sobą. Wtedy kazał dać wiele kosztownych rzeczy córce, a ona tak upodobała tego, z którym odjechać miała, że wesoło pożegnała ojca i wyruszyła w podróż.
    Jadąc widzi młodzieńca smutnego, rzecze więc doń: sądziłam że mnie kochasz, będziesz rad i wesół, a tyś smutny jakbyś na śmierć szedł; jeżeliś nie rad ze mnie, to ja sobie pójdę i wrócę do ojca. Młodzieniec usłyszawszy to, zaczyna ją przepraszać i opowiada płacząc, że ją wiezie nie dla siebie, lecz dla zbójcy, który jest jego najzacietszym wrogiem. Gdy szczegółowo opowiedział wszystko, królewna na to: miły mój i drogi, nie smuć się, ja za innego nie pójdę, bom ciebie pokochała; a jak przyjedziemy do króla, to mu wszystko opowiem. Jakoż gdy przyjechali, królewna udała się do swego pokoju i posłała prosić do siebie starego króla, któremu wszystko opowiedziała. Gdy król nie chciał temu wierzyć, królewna doń rzecze: „poszlij panie po rodziców i braci, a ich osobno każ pozamykać; rodzice i bracia poznają który z nich prawdziwy." Król uradowany tak mądrą radą królewny, kazał obu trzymać pod ścisłą strażą, a tymczasem posłał po rodziców i braci. Po niejakimś czasie przywieziono leśnika z całą rodziną; zebrało się mnóstwo dworzan i cały dwór wyszedł; wyprowadzają dwóch młodzieńców, z których jeden miał być na królestwie. Bracia i rodzice jak tylko spostrzegli swego, rzucili się ku niemu; nadbiega królewna, która nie widząc długo swego kochanka, także rzuca się mu w objęcia. Król i wszyscy panowie osądzili go prawdziwym następcą po królu; a zbójcę tego skazali na roztratowanie temi właśnie końmi, które przyprowadził. Konie jak tylko go ujrzały, rzuciły się nań i rozerwały na kawałki. Król wyprawił sute wesele i wszyscy cieszyli się, że im Pan Bóg dał taką dobrą i rozumną królowę, która potrafiła odkryć prawdę. Stary król długo jeszcze przy nich żył, wspominając swą żonę, że to ona tak mu dobrze doradziła wyszukać następcę na królestwo.
    [Z Nowogrodzkiego, od Horodyszcza, 1876],
Żródło: Podania Ludowe zebrane na Litwie- Jan Karłowicz
22.04.2009 15:58
GADAJĄCA KOZA.
    Był dziad i baba, mieli dwoje dzieci i jednę kozeczkę, która gadać umiała. Baba popędziła kozę w pole, pasła ją długo, później zapytuje, czy podjadła, czy pędzić do domu? podjadłam, napiłam się, pędź mię do domu. Przypędziła baba, wychodzi z wiadrem dziad i pyta się kozeczki: czy podjadłaś, czy się napiłaś? nie podjadłam, nie napiłam się, baba mnie nie napasła. Zagniewał się dziad i zabił wiadrem babę.
    Na jutro *) dziad kazał synowi kozę wypędzić; ten pasł jeszcze dłużej niż baba i pyta się wieczorem, czy podjadłaś, czy się napiłaś, czy pędzić do domu? podjadłam, napiłam się, pędź mię do domu. Przypędził do domu, wychodzi z wiadrem dziad i zapytuje: kozo, kozo, czy podjadłaś, czy się napiłaś? Koza odpowiedziała że głodna, dziad zagniewał się i zabił wiadrem syna.
    Trzeciego dnia dziad córkę wysyła; pasie ona jeszcze dłużej, o zmroku do domu kozę przypędziła; wychodzi z wiadrem dziad i zapytuje: kozo, kozo, czy podjadłaś, czy się napiłaś? koza odpowiedziała: głodna jestem, ona mnie nie napasła. Dziad i córkę zabił.
    Czwartego dnia dziad sam kozę w pole popędził, pasie długo, później zapytuje kozeczki: czy podjadłaś, czy sie napiłaś, czy pędzić do domu? Podjadłam, napiłam się, pędź mię do domu. Jak przypędził, znów zapytuje: kozo, kozo, czy podjadłaś, czy się napiłaś? Nie podjadłam, nie napiłam się, dziad mnie nie napasł. Dziad rozgniewany zaparł kozę do chlewa, zaczął ją bić, szarpać, aż nim jej skóry z jednego boku nie zdarł; wyrwała się koza z chlewa i pobiegła; znalazła chatkę w lesie, pobiegła do niej i siedzi.
    Przychodzi wilk; stuk, stuk, zamknięto; więc pyta: jakij bies u maju chatku ulez? *) Koza prędko odpowiedziała: Sama koza z białym bok:em, bok obdarty, bok nieobdarty, siedzę sobie jak pani; wilk zląkł się i uciekł.
    Przychodzi do drzwi zając; stuk, stuk, i mówi: jakij bies u maju chatku ulez? Sama koza z białym bokiem, bok obdarty, bok nieobdarty, siedzę sobie jak pani. Zając pobiegł.
    Przychodzi lis do chatki; stuk, stuk: Jakij bies u maju chatku ulez? Ona znowu odpowiada: Sama koza z białym bokiem, bok obdarty, bok nieobdarty, siedzę sobie jak pani. Lis pobiegł i pszczółkom opowiedział; przyleciały pszczółki i pytają: Jakij bies u naszu chatku ulez? Koza odpowiedziała: Sama koza z białym bokiem, bok obdarty, bok nieobdarty, siedzę sobie jak pani.
    Jak wleciały pszczoły, zaczęły wszystkie ciąć kozę, tak koza do lasu uciekła, wilk za kozę i zjadł, później wrócił i szczęśliwie mieszkał.
    --------------
*) Nazajutrz.
[Z Nowogrodzkiego od Horodyszcza, 1875].
Żródło: Podania Ludowe zebrane na Litwie- Jan Karłowicz
22.04.2009 16:00
GILTYNIA.
    Giltynia jest to malutki duch domowy; włazi do izb przez szpary lub dziurki od klucza, a czasem siedzi w orzechu, wlazłszy tam dziurką Przez robaka wytoczoną. Kto się jej nie boi, temu nic złego me czyni. Mówi się o wścibskim: wszędzie wlezie i wścibi się, jak Giltynia; a przeklinając mówią; bodaj cię Giltynia porwała. Po żmudzku nazwa jej brzmi Gýltiné (y oznacza i długie, znak nad niem przygłos, a kropka nad e brzmienie pośrednie między e i i niby fraucuzkie é), Wyraz pochodzi zapewne od geliú kłuję, bolę; géla znaczy długi ból, dręczenie. Nesselmann w słowniku nazwę tego ducha tak objaśnia: „bogini śmierci u pogańskich Litwinów, karząca ludzi nagłym zgonem, zarazą i innemi chorobami; obecnie śmierć wogóle, szczególnie nagła. Zachowały się jednak wyrażenia, odnoszące się do jej uosobienia: bodaj cię Giltynia zdusiła! A podczas grasowania chorób zaraźliwych mówią: „Giltynia się kręci". Donalejtys, wydanie Schleichera, w dwóch miejscach nazwę Giltyni wspomina: raz w wierszu 37, a drugi w 440 pieśni drugiej.
    [Z Rosieńskiego, 1868].
Żródło: Podania Ludowe zebrane na Litwie- Jan Karłowicz
22.04.2009 16:02
GŁUPI KRÓLEWICZ I GOŁĄBKA-KRÓLEWNA.
    Byli król z królową i mieli dwanaście córek; a drugi król miał trzech synów, dwóch rozumnych, a trzeciego głupiego. W dzień te panienki przemieniały się w gołębie i do morza kąpać się latały.
    Pewnego razu dwóch królewiczów wyszło na polowanie a i trzeci, którego się wstydzili, za nimi poszedł; dwaj pierwsi nie znaleźli żadnej zwierzyny i wrócili do domu; trzeci w lesie pozostał i skrył się w krzakach; wtem spostrzegł że dwanaście gołębi do morza przyleciało ; przemieniły się one w panienki; te zrzuciły z siebie suknie i kąpać się zaczęły. Królewicz zbliżył się pomału, zabrał najstarszej sukienkę leżącą na brzegu morza i znowu się schował: młodsze gołębie odleciały, a ta biedna zaczęła go prosić i błagać, mówiąc: jeżeli oddasz moją sukienkę, wyjdę za mąż za ciebie. Królewicz zgodził się oddać jej ubranie, a ona mu dała kłębuszek i tak powiada : Jak wyjdziesz ztąd, zakręć sobie na palcu nitkę, a kłębuszek rzuć na ziemię; on cię doprowadzi gdzie ja mieszkam; będzie się toczył przez góry, lasy i wodę, a ty za nim idź.
    Królewicz przyszedł do niej, najgrzeczniej został przyjętym, a potem wyprawiła go ona do swego ojca z prośbą aby jej pozwolił wyjść za mąż za niego. Król zgodził się pod tym warunkiem jeżeli za *) noc wytrzebi morg lasu, poorze, pobronuje i pszenicą zasieje, a ta rano dojrzeje. Królewicz wrócił od ojca narzeczonej bardzo zasmucony i powiada do niej: nic z tego nie będzie, to nie moja siła, nie jestem złym duchem, ażebym to uczynił.
    Bądź spokojny, wszystko się zrobi jak najlepiej, a teraz połóż się spać, boś zmęczony bardzo. Nazajutrz rano zrywa się z łóżka i bieży zobaczyć co się tam stało, aż widzi dojrzałą pszenicę, proszą go tylko opędzać ptaki, aby ziarna nie opijały. W parę godzili król przyjechał i pochwalił robotę, iż wszystko tak jak życzył uczyniono i zaraz odjechał.
    Drugiego dnia znowu królewna posyła swego narzeczonego do ojca o naznaczenie dnia ślubu. Król powiada, trzeba jeszcze żebyś za noc zmłócił tę pszenicę, spytlował, pirogów *) napiekł i przywiózł mnie do herbaty; zobaczę czy piękna mąka i czy smaczne bułeczki. Powraca królewicz i bieduje przed narzeczoną, iż nie będzie mógł tego zrobić; nie lękaj się odrzekła ona, zaufaj mnie i śpij spokojnie. Nazajutrz rano uszczęśliwiony królewicz spostrzegł świeże bułeczki na stole; królewna nawiązała do chusteczki aby jej ojcu zaniósł, prosząc o przyśpieszenie ślubu.
    Król jeszcze dał jedno zlecenie, aby konia dzikiego ujeździł, na którym dwanaście lat nikt nie jeździł, a wtenczas córkę weźmie za żonę. Gdy narzeczony jej o tym koniu opowiedział, przelękła się bardzo iż z nim trudna sprawa będzie, chciała jednak spróbować czy się nie uda. Schodź *) do kowala, rzecze mu, i każ zrobić buławę z żelaza, zerznij dwanaście rózeg mocnych z wierzby; jak siądziesz na konia, nie bij nigdzie tylko po głowie, z początku temi rózgami, a potem buławą. Stangretom cała służba dworska siodłać konia pomagała; nakoniec przyprowadzili pod ganek i tak rozmawiali ze sobą po cichu: prędzej kości jego koń ten rozniesie, niż potrafi go ujeździć; a byłto zły duch pod postacią konia.
    Królewicz jak wsiadł na konia, poleciał przez góry, wierzchem lasu, aż w głowie mu się kręciło, bił ciągle po głowie i wszystkie rózgi na nim pobił i buławę połamał i jeszcze uderzył kułakiem po głowie, aż koń stanął i nie mógł biedz dalej, tak był zmęczony; królewicz zsiadł z konia prowadząc go za cugle pod pałac królewski; służba wyskoczyła, przyjęła konia i do stajni postawiła. Królewicz gdy wszedł do pałacu, król wyszedł na spotkanie z obwiązaną głową, (uskarżał się iż nagle mu głowa zabolała) i winszował że tak dzikiego konia ujeździć potrafił.
    Królewna wiedziała o skrytych zamiarach ojca swego iż postanowił stracić ich koniecznie, więc oboje natychmiast uciekli; nie prędko dowiedział się o tem król; dworzanom rozkazał gonić za niemi choćby
    na koniec świata. Królewna słysząc iż las szumieć zaczął, przyłożyła uszy do ziemi; ach to nas dopędzają, zawołała; już niedaleko nawet; więc sama zamieniła siebie w kościół, a królewicza w księdza, który ciągle powtarzał: Bóg widział, Bóg i nie.
    Dworzanie wchodzą do kościoła, zapytują księdza, czy nie widział dwojga ludzi? on ciągle swoje powtarza, nie obracając się nawet. Po długiem poszukiwaniu wrócili dworzanie do króla z oznajmieniem iż nikogo nie spotkali, tylko w kaplicy modlił się ksiądz. Jacyż wy nierozsądni, zawołał król, oni to byli, wracajcież natychmiast, zabierzcie tu księdza, a kapliczkę spalcie; pośpieszyli dworzanie na to miejsce, lecz wszystko to gdzieś znikło i nic nie znaleźli.
    Nareszcie dalej idą, po niejakim czasie królewna posłyszała iż las szumi, znowu przyłożyła uszy do ziemi; ach to nas gonią, powiada, już niedaleko; w jednej chwili zamieniła siebie w owcę, a narzeczonego w pasterza; przybiegli posłańcy królewscy i zapytują pasterza, czy nie widział idących dwojga ludzi ? Pasterz głuchy, obdarty, powtarzał ciągle: szkiry baczyu, szkiry nie; 1) mowy jego zrozumieć nie mogli i z niczem do domu wrócili. Król do najwyższego stopnia zagniewany, rozkazał im wracać i zabierać cokolwiekby na drodze spotkali; lecz znowu nikogo tam nie znaleźli.
    Trzeci raz królewna zamieniła się w szklankę, a narzeczony w studnię; dworzanie domyślając się iż oni to byli i chcąc ich pojmać, bez końca szklanką pili i pili ze studni wodę aż popękali.
    Tymczasem królewicz ze swoją narzeczoną przybyli do ojca jego, w prędkim czasie ślub wzięli i sto lat żyli bardzo szczęśliwie.
    -------------
*) Jaki bies do mojej chatki wlazł?
*) Przez.
*) Bułek.
*) Pójdź.
[Z Nowogrodzkiego, od Horodyszcza, 1875].
Żródło: Podania Ludowe zebrane na Litwie- Jan Karłowicz
22.04.2009 16:05
GŁUPI KRÓLEWICZ I KONIE.
    Był król i miał trzech synów, dwóch rozumnych a trzeciego głupiego. Lubił gospodarzyć, często obchodził swoje pola i stodoły i cieszył się porządkiem we wszystkiem. Pewnego dnia spostrzega ze smutkiem że po nocy kawał pola pszenicznego zdeptany a pszenica zjedzona. Radzi się ludzi co począć; uradził wysłać kilku dworzan aby pola pilnowali; poszli oni, pilnowali ale nic nie spostrzegli, a pszenicy zjedzono jeszcze większy kawał. Po kolei cały dwór chodził pilnować, ale nikt nic nie dostrzegł. Posyła więc król najstarszego syna swojego i przyrzeka oddać mu królestwo, jeżeli złodzieja przyprowadzi. Królewicz zabrawszy poduszkę i piernat poszedł na pole, ale tak smaczno zasnął że go zaledwie słońce obudziło. Następnej nocy posyła król średniego syna i jemu przyrzeka królestwo; ten zabrał tylko poduszkę, ale zaspał i nic nie widział. Posyła więc król najmłodszego syna; ten poszedł bez poscieli, przykrył się broną, nie śpi i czeka co będzie.
    O północy słyszy tentent i rzenie koni; przyleciało ich troje, jeden ze słońcem, drugi z księżycem, a trzeci z gwiazdą na czole, wszystkie miały złote ogony i pęta. Królewicz mocno się strwożył widząc takie dziwy, zaczął te konie wołać i zdumiał się widząc że posłuszne jego głosowi zbliżyły się; on je ujął za pęta i do ojca przyprowadził.
    Król bardzo był rad z koni, lecz trudno mu było dotrzymać przyrzeczenia i oddać królestwo głupiemu synowi. Powiada mu więc że nie dość że konie złowił, że wyjeżdża na trzy dni i że jeżeli przez ten czas, najmłodszy królewiczu, pałac postawisz, pszenicę zerzniesz, wymłócisz, spytlujesz, bułki upieczesz, oddzielisz garniec maku od garnca popiołu, to już słowa nie cofnę.
    Biedny królewicz poszedł do stajni do swych koni i płacze, bo widzi że nie potrafi zadania ojcowskiego spełnić; płacze biedny, płacze, aż konie się zlitowały i mówią: nie rozpaczaj, poratujemy ciebie, boś ty nam nic złego nie zrobił. I nauczyły go jak co ma zrobić. Na pierwszą noc przyniósł królewicz maku po połowie z popiołem zmieszanego : na ranku oddały mu konie mak oddzielony. Przez drugą noc zżęły pszenicę, zmłóciły, spytlowały i z rana bułki świeże oddały. Trzeciej nocy wybudowały pałac.
    Powraca król i nie chce oczom swoim wierzyć, lecz już cofnąć się nie mógł i królestwo dostało się najmłodszemu królewiczowi.
    [Z Poniewiezkiego, 1869].
Żródło: Podania Ludowe zebrane na Litwie- Jan Karłowicz
22.04.2009 16:08
GŁUPIEC PIECZĘTOWANY.
    Był sobie jeden człowiek dobry, niebogaty i niebiedny; miał trzech synów, dwóch rozumnych, a trzeciego bardzo głupiego. Razu pewnego zachorował i będąc blizkim śmierci przywołał synów i tak do nich przemówił: jak umrę gdy mię pochowacie, wymagam od was abyście po kolei trzy dni po jednemu w nocy na grób mój przychodzili. Umarł ojciec, pochowali go synowie; a gdy przyszła noc, najmłodszy z synów, ten głupi, mówi do najstarszego: idź dziś na grób ojca, bo on tak kazał; ale brat wyłajał go i powiedział: kiedy chcesz to idź sam, a ja nie pójdę; i średni to samo odpowiedział. Dureń pomyślał: ciężko to, nie posłuchać ojca, i nic nie mówiąc poszedł na grób, a gdy przyszedł, po chwili grób się otworzył, wyszedł ojciec i zapytał, czemu najstarszy syn nie przyszedł: głupi odpowiedział że nie zechciał; ojciec na to: otoż ja tobie dam konia, na którego gdy wsiądziesz, oblecisz cały świat i wrócisz do mnie; syn wsiadł na konia przejechał się, a ojciec oddał mu konia i znowu do grobu zstąpił.
    Na drugą noc kolej na średniego syna; i ten nie zechciał i znowu ten trzeci głupi poszedł na grób, i znowu ojciec mu się ukazał i mówi: a cóż, znowu ty; a tamten pewno także nie chciał; otóż ja tobie dam konia, na którego jak wsiądziesz, będziesz rycerzem we zbroi całej ze srebra i w pół godziny oblecisz świat cały; a gdy to syn wykonał, wrócił nad grób ojca, ten mu oddał tego konia i zalecił aby jutro znowu przychodził na mogiłę. Nazajutrz poszedł tedy znowu już sam za siebie do ojca. Ojciec ukazał się po raz trzeci i rzekł: chciałem abyście wszyscy byli szczęśliwi, ale dwaj synowie nie posłuchali mnie, więc za to żeś ojca rozkazu wysłuchał, zrobię cię szczęśliwym; oto masz trzeciego konia, na którego gdy wsiądziesz, będziesz rycerzem całym we zbroi i w kwadrans cały świat oblecisz; gdy to wykonasz wróć jeszcze raz do mnie; wrócił więc syn, a ojciec przemówił do niego: Już mój synu nie przychodź więcej do mnie, bądź szczęśliwy i pamiętaj , że niezadługo król jeden będzie ogłaszał, że ma córkę, którą ten poślubi, kto doskoczy na trzecie piętro i pocałuje królewnę; otóż gdy już będzie ogłoszono, to ty na pierwszym koniu doskoczysz pierwszego piętra, na drugim drugiego, a na trzecim trzeciego; a te konie puść teraz w pole, a jak ci będą potrzebne, wyjdziesz na pastwisko i gwizdniesz a wnet koń przybieży, i tak na każde gwizdnięcie będziesz miał konia, na którego zamyślisz; a teraz żegnam cię i błogosławię mój synu, i znikł w grobie; a syn wrócił do domu i znowu żył cicho, gnuśnie i nic o tem braciom nie mówił.
    Wtem wychodzi ogłoszenie od króla, który miał jednę córkę, ale bardzo piękną, że piękniejszej w całem królestwie nie było; że jeśli się znajdzie kto taki, coby na trzecie piętro doskoczył, gdzie ta królewna u okna stać miała, i ją pocałuje, zostanie jej mężem a król królestwo mu odda. Gdy się dowiedzieli bracia tego nierozumnego, zaczęli się wybierać w drogę, mówiąc: a może nam się uda. A ten nierozumny myśli sobie: idźcie, czy jedźcie, a ja was prześcignę i będę mieć królewnę i królestwo. Jakoż pojechał; wyszedłszy wprzódy w pole, gwizdnął na konia, ten przyleciał, a gdy wsiadł na niego i przemienił się w rycerza, koń poniósł go na dwór tego króla. W drodze napotkał braci, których biczem zaciąwszy wyminął i dostawił się na dwór króla, gdzie zewsząd pozbierali się książęta, bogaci panicze na pięknych koniach; lecz żaden z nich nie doskoczył na pierwsze piętro; wtedy on, syn najgłupszy, ukazał się na swoim pierwszym koniu i doskoczył na pierwsze piętro ze zdziwieniem wszystkich; a gdy go chciano spytać, zkądby był, uciekł od nich i wrócił do domu. A że było ogłoszenie że do trzech razy miano próbować, więc na drugi raz jedzie na drugim koniu, gdzie byli zebrani z całego świata młodzi rycerze, i znowu żaden z nich nie doskoczył; ten zaś dosiągł drugiego piętra i tak samo znikł, aby go nie pytano zkądby był.
    Nic braciom ani matce nie powiedziawszy gdzie jeździł, cicho w domu siedział, a gdy przyszło po raz trzeci jechać na dwór króla, wybrał się na trzecim koniu i przemienił się w rycerza bardzo pięknego, całego okrytego złotem. Gdy się wszyscy zebrali, nikomu się nie udało; on, ukłoniwszy się królowi, ktory go bardzo pokochał, wskoczył na trzecie piętro, pocałował królewnę, a ta mu pieczęć przyłożyła na czoło, aby go poznać mogła, i znowu uciekł do domu i ukrywał się, bo był nieśmiały.
    Królewna bardzo go pokochała i wesoło się śmieje, że znalazła takiego dzielnego rycerza, jakiego sobie życzyła; ale ten opuścił ją. Zaczęła więc prosić ojca aby jej pozwolił jechać w świat i szukać tego, którego tak pokochała, mówiąc że go pozna, bo naznaczyła pieczęcią. Ojciec zgodził się na to, bo ją bardzo kochał i widział jak płakała dzień i noc; wybrała się więc w drogę i wszędzie go szukała, po najmniejszych domkach i największych pałacach i zamkach; tak szukała długo, długo, nareszcie smutna i znużona weszła do domu tego, gdzie mieszkali trzej bracia, dwóch rozumnych a trzeci nierozumny, co od ojca na grobie konie otrzymał, za swoją uległość rozkazowi ojca. Wchodzi królewna, a wiedząc że tam byli trzej młodzieńcy każe im się przedstawić. Wchodzą dwaj bracia rozumni i klękają przed nią, a ona pyta: a gdzie trzeci wasz brat? oni odpowiadają: jest prawda i trzeci, ale on dureń; to pewno nie ten, rzecze królewna, ale pokażcie mnie i tego durnia, chcę go widzieć. A on od czasu jak królewna pieczęć mu na czoło przyłożyła, ukrywał się na piecu; biorą go bracia, ciągną, śmiejąc się z niego i stawią przed królewną. Królewna, gdy go spostrzegła, krzyknęła uradowana: to mój rycerz, to będzie mój ukochany mąż.
    Bracia zdumieni pytają, zkądby to być mogło, aby on był tym rycerzem, co doskoczył do królewny. Wtedy on im powiedział: czemuście ojca nie posłuchali, gdy wam kazał przychodzić na grób; ja trzy dni za was i za siebie chodziłem i to on za to dał mi konie, na których i świat cały obleciałem i tak piękną królewnę dostałem. Na to uszczęśliwiona królewna zabiera go z sobą i przywozi do ojca. Ten cieszy się że córka wróciła i odszukała swego narzeczonego; wyprawuje sute wesele, oddaje im swoje królestwo i dotąd się cieszy, patrząc jak oni są szczęśliwi.-
---------
*) Obrać, odebrać.
[Ze Swięciańskiego, 1875.]
Żródło: Podania Ludowe zebrane na Litwie- Jan Karłowicz
22.04.2009 16:14
JAKO NAJMŁODSZY BRAT GŁUPI ZABIŁ ŻYDÓWKĄ, PANA ZRABOWAŁ
    Było trzech braci, dwóch rozumnych, trzeci głupi; siedzieli na gospodarstwie z rodzicami, a po śmierci ich jeden ze starszych postanowił się ożenić. Dają pieniądze głupiemu i posyłają go do miasta po mięso. Kupił on mięsa i wracając do domu widzi nieżywego psa i mówi: Ciuciùk, ciùciuk, nia kusi mianiè, dam tabiè miasà *) i rzucił mu mięso, a sam uciekł.
    Bracia pytają: kupiłeś mięs, ZBÓJCĘ ZAMORDOWAŁ I NABYŁ ZŁOTA.
    a? Kupiłem.
    A gdzież ono? Oddałem psu wściekłemu na drodze. Ot, durnia posłaliśmy, to i mamy, mówią bracia.
    Ale na drugi dzień posyłają go znów po sól. Głupi niesie sól, aż na drodze wół pije wodę; on do niego i mówi: Byczùk, byczùk, nia kali mianiè, ja tabie łużynku zasalu! *) i wysypał sól do wody. Wraca a starsi bracia znowu pytają: gdzie sól? i znowu żałują że młodszego posyłali. Ale na trzeci dzień posyłają go jeszcze garnki kupować; a że dużo miał ich nieść, więc nanizał *) wszystkie na drąg i tak do domu przyniósł.
    Starsi bracia oburzyli się na taką niedorzeczność, ale cóż było durniowi mówić! Tymczasem on się na piec położył i słucha. A bracia mówią między sobą: Co z tym durniem począć, wybrał nam na sprawunki wszystkie pieniądze; trzeba wsadzić go do worka, zawiązać na strychu zawiesić i drabinę odebrać, a sami tymczasem pójdziemy żydówkę okraść.
    Głupi dał się zawiesić; ale gdy już bracia odeszli, potrafił się i z worka uwolnić i bez drabiny zleźć, dogonił braci pod samą kai czmą i mówi: co tu ją okradać! kiedy kraść, to wprzód ją trzeba zarznąć. Bracia się sprzeciwiali, aż wreszcie usłuchali. Głupi swoim ostrym nożykiem zarznął żydówkę, a bracia okradli. Ale pomyśleli, co będzie z ciałem. Na to głupi: trzeba je zabrać z sobą. Wziął ją do worka, na plecy i niesie. Przyszli do puszczy, aż zaczął padać ogromny deszcz, więc głupi radzi wleźć na drzewo; wleźli i żydówkę z sobą wciągnęli. A że byli bardzo znużeni, więc zdrzemali się trochę. Ozykają się, aż widzą że pod drzewo zajeżdża powóz pan i pani z dziećmi, a słudzy rozstawują rądelki jeść gotować. Dureń mówi że chce okropnie wodę wypuścić; bracia na to: trzymaj jak możesz. A on: nie zdołam! i puścił na rądelki. Pan pyta się, co to ? Słudzy mówią, że to z drzewa spada. Po pewnym czasie głupi mówi że chce czegoś więcej. Bracia mówią: trzymaj i siedź cicho, bo nas odkryją. A on: nie dotrzymam! i puścił na rądelki. Pan pyta, co to? Słudzy mówią: szyszki. Nareszcie głupi mówi, ze nie ma sił żydówki utrzymać. Bracia na to: a po cóż durniu, brałeś? A on: co tu teraz gadać, nie utrzymam. I puścił. Jak pan skrwawioną żydówkę zobaczył, przeląkł się, co prędzej wsiadł i pojechał, rądelki i jedzenie zostawiwszy. A dureń, jak odjeżdżali, wrzucił co prędzej trupa żydówki na ostatni wóz.
    Dureń śmieje się, rad, woła że choć głupi, a tak mądrze się urządził. Siadają bracia i jedzą.
    Aż przychodzi zbójca z ogromną maczugą i mówi: Spórz, Boże Prosimy, odpowiadają bracia. Zbójca siadł i je. A dureń mówi: jaki to u wasana włos na języku? Zbójca wyciąga jeżyk i prosi go zdjąć. Jak wystawił język, dureń za scyzoryk i odkroił połowę. Zbójca coś bełkotał, a dureń za maczugę, zabił zbójcę i poszli do domu. A maczuga była pusta we środku i cała złotem napełniona Przyszli do domu, a głupi mówi: mieliście mnie za durnia, a ja wam ot jak się przysłużyłem. Zaprowadzili bardzo piękne gospodarstwo i żyli długo szczęśliwie.
    *) Piesku, nie kąsaj mnie, dam ci mięsa.
    *) Byczku, nie bodź mnie, ja ci kałużeczkę posolę.
    *) Nawlekł jak paciorki.
    [Z Lidzkiego, 1870.]
Żródło: Podania Ludowe zebrane na Litwie- Jan Karłowicz
22.04.2009 16:16
KARA W PIĘĆDZIESIĄT LAT ZA ZABÓJSTWO.
    Pewien ojciec miał bardzo ładną córkę; dwóch ją kochało, a ona jednego. Rodzice zaś radziby byli za każdego z nich ją wydać, a nawet skłonniejsiby byli wydać za niekochanego. Kochany zaś czyhał na nieszczęśliwszego i dobrawszy porę stosowną, zabił go w lesie.
    Powiedział o tem swojej pannie, ta zaś niebardzo zabitego żałowała; ale zabójca doświadczał strasznych zgryzot: chodził na mogiłę zamordowanego, czekając czy nie zobaczy lub posłyszy czego. Raz usłyszał w nocy wychodzący z mogiły głos: Boże pomścij się krzywdy mojej. Drugi raz powiedział: Za pięćdziesiąt lat będziesz pomszczony.
    Ożenił się jednak, a powodziło mu się całe pięćdziesiąt lat pomyślnie i dzieci się hodowały dobrze. Ale jednego dnia w pięćdziesiątym roku pożycia żona coś robiąc stłukła jaje: wchodzi do męża bardzo niespokojna, mówiąc, że przeczuwa jakieś nieszczęście, bo co się jej nigdy nie zdarzyło, stłukła jaje; mąż ją ile mógł uspokajał.
    Pod wieczór tegoż dnia zajechał do nich ksiądz podróżny i zanocował. Gdy zasnął, usłyszał szarpanie za rękę, zdawało mu się jakby ktoś mówił, aby prędzej wstawał i wyjeżdżał. Trzy razy go tak coś budziło. Wstał nareszcie, ubrał się i wyjechał; ale z pośpiechu zapomniał na stole brewijarza i stuły. Odjechawszy pół milki, spostrzegł się; postał konnego po zapomniane rzeczy. Wraca sługa do noclegu i zamiast domu znajduje tylko wodę; na niej pływa stolik, a na nim brewijarz i stuła. Przerażony nie bierze tych rzeczy, ale wraca i księdzu opowiada co zaszło. Ksiądz wraca, aby się o prawdzie przekonać; znajduje jak sługa opowiedział. Postarawszy się czółna, dostał swoje rzeczy, poczem stolik zatonął. Taka to była zemsta boża, choć spóźniona.
---------------
[Z Poniewiezkiego, 1870].
Żródło: Podania Ludowe zebrane na Litwie- Jan Karłowicz
22.04.2009 16:18
KONIUSZY I ZŁOTY PTAK.
    Był sobie chłopiec przy koniach; pewnego dnia mówi do gospodarza swojego: dziękuję panu za służbę, pójdę innego starać się obowiązku. Cóż tobie dam za tyle lat twojej służby? mówi pan; niczego nie chcę powiada chłopiec, tylko daruj mi pan konia. Bierz którego chcesz. Wybrał więc sobie najgorszego, za służbę raz jeszcze podziękował i w świat pojechał.
    Jedzie przez puszczę nie dzień, nie dwa; a przejeżdżając koło jednego krzaczka widzi blask niezwykły; schyla się, aż to pióro cudownego blasku; wzięła go ogromna chęć zabrać je z sobą; ale koń sprzeciwia się temu, mówiąc: Nia biarý piará, ba búdzie biadá! *). Jaka tam może być bieda, pomyślał chłopiec; schował pióro za nadro, na konia wskoczył i dalej pojechał.
    Jedzie, jedzie, przyjechał do jakiegoś królestwa i został koniuszym u króla. Nigdy świec nie potrzebował, a zawsze czysto było w stajni. To zwróciło uwagę dworzan i doszło do króla. Bo ten młodzieniec zatykał tylko pióro za przeorynę *), a ono oświecało mu stajnię. Król zawołał go do siebie i pyta: czem sobie świecisz? Chłopak wyznał i pokazał pióro. Król zawołał: to pióro złotego ptaka! Jedź i dostań koniecznie mnie tego ptaka; inaczej będziesz ścięty.
    Idzie nasz koniuszy do konika swego, płacze i skarży się. Koń na to: A co, nie mówiłem: nie bierz pióra, bo będzie źle! Ale to
    jeszcze nia biada; búdzia jaszcze horszaja *). Idź do miasta, kup trzy buteleczki spirytusu; jednę mocnego, drugą mocniejszego, trzecią najmocniejszego. Potem jedź pod ów krzaczek, gdzie pióro znalazłeś i na żwirku postaw buteleczki; jak ptak o północy przyleci, wypije te butelki i zaśnie, wówczas go pochwycisz.
    Chłopiec tak postąpił, a złapawszy ptaka, przyniósł go do króla, który niezmiernie się z tego ucieszył. Ptak świecił tak cudownie, że cały pałac blaskiem napełniał. Trzy dni był wesoły, potem posmutniał i nic jeść nie chciał. Król pyta się: co ci jest, mój ptaku? Tęskno mi za mojemi trzema siostrami, które zostawiłem, odrzecze ptak. Jeżeli masz tak dzielnego rycerza, który mnie złowić zdołał, to mu każ i siostry moje tu sprowadzić. Mieszkają one na morzu na
    Król przywołał koniuszego i kazał mu te siostry sprowadzić; inaczej miał być ścięty. Idzie chłopak do konika swego i płacze. A konik: A co, czy nie mówiłem, nie bierz pióra, bo będzie źle; ale to jeszcze nie bieda, będzie gorsza. Nauczył go aby kupił woże *) bardzo mocne, osmolone i jechał w drogę na tym samym koniku.
    Pojechali. Przyjechali nad brzeg morski; widać wyspę. Konik jak uderzył kopytem w brzeg morski, wnet stanął most z ryb; przejechali po nim na wyspę. Chłopak zsiadł z konia, zostawił go na dziedzińcu, a sam idzie do pałacu. Tam siedzą trzy siostry przy jednym stole; robiły roboty; ale w tej chwili przestały, zamyśliły się, posmutniały; jedna z nich mówi: jakże smutno bez brata naszego; znikł on; musiało coś się z nim stać. A tak były zadumane, że nie słyszały jak koniuszy podkradł się i wszystkie trzy razem związał powrozem. Krzyknęły, prosić zaczęły aby wypuścił, aby choć trochę zwolnił powróz. Ale koniuszy, nauczony przez konia, że jeżeli choć trochę zwolni sznura, to one obrócą się murem *), nie popuszczał. Przywiązał je mocno do konia i zawiózł do króla. Tam radość była wielka, szczególnie brat ich się cieszył. Zdawało się chłopcu naszemu że koniec trudów jego nastąpił.
    Ale ptak znów mówi do króla: jeżeli masz tak dzielnego rycerza, co mnie i siostry tu dostawił, to mu każ sprowadzić klacz samą dwunastą z jedenastu ogierami jej synami; król zawołał chłopca i kazał mu to spełnić, grożąc ścięciem gdy nie dokaże tego.
    Poszedł chłopak do konika i płacze. Konik znów mówi: A co, nie mówiłem, nie bierz pióra, bo będzie źle; ale to nie bieda, będzie jeszcze gorsza. Kazał mu zrobić pałeczkę z żelaza, a siebie, to jest konia, oblepić pakułami ze smołą, wsiąść i jechać.
    Jadą. Przyjechali na brzeg łąki; konił zarżał, klacz odpowiedziała i przyleciała bić się z konikiem. Bije ona konika, pakuły tylko lecą; a on ją do żywego. Jak już pakuły kończyły się, koniuszy począł bić klacz pałeczką żelazną; klacz osłabła tak dalece: że pyta wreszcie: czegóż chcesz odemnie ? Chłopiec rzecze: idź za mną i każ synom iść razem. Klacz z ogierami usłuchała. Przybyli do króla; radość była wielka. Zdawało się już że biedy chłopca skończone.
    Ale jedna z panien sióstr ptaka, mówi do króla: trzebaby się przekonać czy koniuszy jest prawdziwym rycerzem. Trzeba mu kazać aby wskoczył do kotła z gorącym olejem i znów wyskoczył.
    Chłopak poszedł do konika i płacze, biedę opowiada. Konik mówi znów: A co, nie mówiłem, nie bierz pióra, bo będzie bieda; ale teraz najgorsza! Młody jesteś, szkoda mi cię, bo oto zginiesz. Ale że byłeś zawsze dla mnie dobry, to ci i ten raz usłużę. Proś króla, gdy już trzeba będzie do oleju skakać, iżby mnie wypuścił, abyś się ostatni raz mógł ze mną pożegnać.
    Postawili ogromny kocioł oleju na dziedzińcu, wszyscy wyszli patrzeć. Przywołano koniuszego. Ten prosi o pozwolenie ostatniego pożegnania się z konikiem. Król pozwolił.
    Konik wyleciał ze stajni, obiegł trzy razy kocioł i parsknął trzy razy, ostudził olej; koniuszy wskoczył i wyskoczył nieuszkodzony. Co widząc zechciało się i królowi takiej kąpieli spróbować. Kazał wypuścić swojego ogiera, który dwanaście lat ludzi nie widział, bo był zamurowany; jeść mu dawano przez szczelinkę. Ale jak wypuścili ogiera, pobiegł i tyle go widziano. Król wskoczył do oleju i zgotował się. Koniuszy ożenił się z jedną z sióstr ptaka, został królem i żył szczęśliwie.
    ---------------
    *) Nie bierz pióra, bo będzie źle.
    *) Ścianka oddzielająca konia od konia w stajni, przegroda.
    *) Nie bieda; będzie jeszcze gorsza.
    *) Lejce postronkowe.
    *) W mur się zamienię.
[Z Lidzkiego, 1869.]

Żródło: Podania Ludowe zebrane na Litwie- Jan Karłowicz
25.04.2009 17:30
KRÓLEWICZ W PIEKLE.
    Pewien król mieszkał z żoną w pięknym zamku, koło którego znajdował się ogród tak ogromny i tak gęsty, że nikt tam nie chodził, lękając się zbłąkać i tym sposobem nikt go dokładnie nie znał.
    Razu pewnego król odważył się przejść po tym tajemniczym sadzie; zadumał się, szedł nie patrząc i zbłąkał się. Przerażony chciał wracać, ale jeszcze dalej zaszedł. Zmęczył się bardzo, pragnienie go dręczyło; więc znalazłszy źródło, napił się chciwie, przykląkłszy i dotykając ustami wody; poczem chciał powstać, aż tu czuje że za brodę uczepił mu się diabeł i mówi: Jeżeli chcesz abym cię puścił i do domu odprowadził, to musisz mi dać to, czegoś w domu nie zostawił. Dobrze, odpowie król, bo myśli cóż to może być ważnego. Wtem znalazł się przy swoim zamku i jakże bolesne było jego zadziwienie, gdy pierwszą osobą, którą spotkał, była jego żona z nowo narodzonym synkiem na ręku. Domyślił się wtedy, czego żądał diabeł, ale postanowił pilnie strzec dziecięcia, spodziewając się, że może zły duch zapomni o niem.
    Upływały lata, diabeł się nie pojawiał, a król i królowa o nim ani myśleli. Pewnego razu, gdy chłopczyna miał już lat kilkanaście, rodzice zabrali go na przejażdżkę w powozie. Gdy przejeżdżali przez wioskę, królewicz spostrzegł że dzieci niezgrabnie kaczołkę *) taczają, więc rzekł: Ja ich nauczę jak to trzeba taczać; wysiadł z powozu i chciał się do gromadki przybliżyć. Diabeł na to tylko czatował, porwał chłopca i uniósł do piekła, a rodzice w rozpaczy powrócili do domu,
    Diabeł przyniósłszy królewicza do piekła, kazał mu podkładać drwa pod kotły, gdzie się smaliły grzeszne dusze, zalecając najsurowiej, aby nie zaglądał do nich. Ale chłopak zdjęty ciekawością, uchylił pokrywy od kotła i ujrzał tam duszę smażącą się w smole. Zaledwie zdążył zamknąć wieko, aż tu stoi przed nim rozzłoszczony czart i krzyczy: „Zaglądałeś do kotłów!" Nie, panoczku, odrzecze pokornie królewicz. Kłamiesz, widziałem ja cię dobrze! wrzasnął diabeł; ten raz ci daruję, ale dam ci inną pracę; a kiedy i znów nie będziesz posłuszny, to cię nauczę! Kazał mu tedy pracować koło starannie zakrytej studni, do której zabronił zaglądać.
    Królewicz wszakże nie mógł wytrzymać, żeby tam nie zajrzeć. Jak tylko diabeł znikł, a raczej stał się niewidzialnym, nie oddalając się ani na krok od młodzieńca, chłopiec odkrywszy studnię, spostrzegł że cała była napełniona rozpuszczonem złotem. Olśniony i zachwycony blaskiem, sam nie wiedząc co robi, zanurzył piąty palec do płynnego kruszcu... Przypomniał sobie wnet djabła, mył i szorował pozłocony palec, lecz musiał obwinąć go w końcu gałgankiem, gdyż złoto nie dało się odmyć żadnym sposobem.
    Wtem zjawia się diabeł, zły okropnie. Zaglądałeś do studni, dotykałeś do mego złota, nie posłuchałeś mnie, wiem wszystko, zawył straszliwym głosem! jeszcze ci raz przebaczę ale to już ostatni, pamiętaj ! — Dobrze, już w niczem nie wykroczę, rzecze królewicz. Jeżeli tak, to ci dam robotę koło stajni, ale pod warunkiem, że nie wejdziesz do niej. Przyrzekam ci to, odpowiedział królewicz. Diabeł wyznaczył mu robotę przy stajni; królewicz z początku pilnie pracował, lecz później porwała go nie przezwyciężona chętka zobaczyć co jest w tej stajni. Wszedłszy tam, ujrzał śliczne koniki, poprzywiązywane ogonami do żłobów. Biedny chłopak przypatrywał się każdemu, aż w samym rogu stajni ujrzał pysznego białego rumaka, który się odezwał do niego (umiał mówić, był bowiem jak i wszystkie zaklętą duszą). „Nie przypatruj się nam, ale śpiesz do studni ze złotem i zmocz w niej twoje włosy, owiń je potem onuczką, weź czem prędzej kociołek, ręcznik i szczotkę, siadaj na mnie i uciekaj!" Młodzieniec uczynił wszystko jak rozkazał konik! wtem gdy już był pewien, ze go szatan nie dosięgnie, obejrzał się i ujrzał lecącego w ślad za nimi czarta. Rzuć za siebie kociołek, szepnął rumak. Królewicz rzucił kociołek, a z tego kociołka powstała góra na cały świat, tak, ze nim djabeł ja przebył, zbieg zyskał wiele czasu. Ale cóż to znaczy dla złego ducha; w mgnieniu oka przebył on przestrzeń dzielącą go od uciekających, już, już dogania, gdy wtem: Rzuć szczotkę, rzekł koń do królewicza; zrobił tak i widzi że z każdej szczecinki powstało drzewo tak iż las ogromny i gęsty bronił ich od napaści diabła, który jednak nie tracąc nadziei dopędzenia zbiegów, pazurami i zębami torował sobie drogę przez zarośla. Niebawem przedarł się przez bór i ściga dalej królewicza, który, gdy diabeł był coraz bliżej, z rozkazu dzielnego konia, rzucił ręcznik i wnet ze zdumieniem spostrzegł, że się on stał ogromną rzeką, z którą diabeł nie mogąc sobie dać rady, zaczął zawzięcie pić jej wodę, chcąc ją takim sposobem osuszyć, lecz nie dokazał tego i pękł. Wtedy już królewicz mógł bezpiecznie uciekać. W końcu zatrzymał się koń w pośród zielonej łączki.
    Ja tu zostanę, rzekł, a ty idź do pobliskiego dworu i proś aby cię przyjęto za lokaja; gdy cię tam nie przyjmą, idź do drugiego, w drugim cię przyjmą niezawodnie. Pamiętaj nade wszystko nie pokazywać nikomu głowy i palca, a mnie odwiedzaj co sobotę. Przyrzekł to królewicz, obwiązał głowę i palec, poszedł do dworu; tam go nie chciano, mówiąc że może ma jaką chorobę w głowie.
    W drugim pałacu, do którego przyszedł, mieszkał król z trzema córkami; ten go przyjął za służącego, nie pytając wcale o głowę. Bardzo dobrze się naszemu królewiczowi powodziło u tego bogatego króla. Panienki raz chciały wyskoczyć na niego z za drzwi, w chwili gdy będzie niósł wazę do stołu, aby go przestraszyć, ale on się domyślił zasadzki, postawił wazę na oknie, mówiąc: „Niech panienki same niosą wazę, albo niech ztąd odejdą". Inną razą królewny były na drugiem piętrze, a chłopak odwinął onuczę i korzystając ze sposobności zaczął złote włosy rozczesywać. Blask od nich zajaśniał aż na drugie piętro, królewny zbiegły na dół, lecz młodzieniec owinął już znów głowę onuczą; panienki pytają, badają, ale na próżno, nic się nie dowiedziały. Najmłodsza bardzo go upodobała i pomimo zakazu ojca poślubiła. Król bardzo rozgniewany rzekł do niej: Nie posłuchałaś mnie, wyszłaś wbrew mojej woli za tego lokaja, zatem idź z nim mieszkać w chałupie, bo ja wam nie pozwolę dłużej być w zamku. Poszli więc mąż i żona mieszkać w lichej lepiance; ale lokaj nie przestawał odwiedzać konia na łące.
    Wkrótce wybuchła wojna. Królewicz, z rozkazu swego rumaka, odwinął głowę i palec, ustroił się w pyszne odzienie, wsiadł na niego i pojechał na wojnę, gdzie wszystkich nieprzyjaciół zwyciężył, a powróciwszy, natychmiast zakrył pozłocone włosy i palec.
    Drugi raz tak samo się działo; znowu była wojna, a królewicz wszystkich zwyciężył. Był trochę raniony w nogę; aż tu jego teść nadjeżdża; nie poznał zięcia i usłyszawszy że to temu walecznemu rycerzowi winien jest zwycięstwo nad wrogiem, przybywał osobiście mu podziękować; zsiadł z konia, ukląkł przed nim i dziękował, a ujrzawszy ranę na nodze, własnoręcznie ją obwiązał chusteczką wyhaftowaną przez jego najmłodszą córkę. Pożegnali się potem, a młodzieniec powróciwszy do domu uczuł się bardzo zmęczonym, więc natychmiast się położył. Troskliwa żona przyszła mu ranę opatrzyć i jakież jej było zdziwienie, gdy ujrzała nogę obwiniętą chusteczką jej własnej roboty. Wtedy pierwszy raz przyszło jej na myśl, aby korzystając ze snu męża, odwinąć onuczkę. Odwinęła i ujrzawszy złote włosy, domyśliła się wszystkiego; on się obudził wyznał jej całą prawdę, więc ona napisała list do ojca, a ten zaprosił ich, żeby mieszkali zawsze w jego pałacu. Później królewicz pojechał konno odwiedzić swoich rodziców, którzy niezmiernie byli uradowani z odzyskania drogiego jedynaka; a koń cudowny nie opuścił ich nigdy i wszyscy żyli szczęśliwie i długo.
    [Ze Święciańskiego, 1877.]
---------------
*) Krążek drewniany, uderzany kijami; rodzaj gry wiejskiej na Litwie, od wyrazu kaczać = taczać.
Żrodło.J.Karłowicz.Podania i bajki litewskie
25.04.2009 17:34
KRUCI NIA WŁARCI, TREBA UMIARCI.*)
    Pewien parobek służył siedm lat u gospodarza, zasług nie brał; ale wydalając się poprosił o obiad na dwie osoby; dostał i poszedł sobie. Idzie drogą, spotyka staruszka. Pyta się starzec: gdzie idziesz? Parobczak odpowiada: idę w świat nie mam służby! mam obiad na dwie osoby, żeby z kim dobrym, toby sieuby i zjeuby*). A któż ty
    jesteś staruszku? Jestem Pan Bóg. Ej, to nie jesteś dobry, bo nierówno dzielisz; jednemu dajesz więcej, drugiemu mniej; jeden chory, drugi zdrów; nie chcę z tobą jeść obiadu.
    Idzie dalej, spotyka kobietę w bieli ubraną. Kto jesteś kobieto? Śmierć. A to ty dobra jesteś, boś dla wszystkich sprawiedliwa i panów i chłopów, i bogatych i biednych bierzesz zarówno. Siadł z nią i zjadł obiad. Kobieta się pyta: czego chcesz, to ci zrobię. On na to: niczego nie chcę, tylko umrzeć bo mi życie zbrzydło. Aleś przecie młody, dla czegoż tak? Ot, służyć nie chcę, a sam gospodarzyć nie mam za co; wolę umrzeć. A śmierć na to: ot lepiej zrobię ciebie lekarzem. Jakim sposobem? Ot tak: ja, śmierć, będę zawsze przy twojem leczeniu: kiedy stanę w nogach chorego, to będzie znaczyło że wyzdrowieje, cokolwiek mu dasz; a kiedy w głowach, to nic nie pomoże, umrze. Tak będzie siedm lat.
    Chłop zostaje tedy doktorem. W siódmym roku sam zachorował, a że zebrał dużo pieniędzy, bo był sławnym i szczęśliwym doktorem, więc nie chcąc umierać, kazał sobie urządzić łóżko obracające się na sprężynach. Śmierć staje w głowach, łóżko się obraca; śmierć staje znowu i znów się obraca; aż wreszcie chłop widząc że nic nie pomoże, poddaje się losowi, mówiąc: kruci nia wiarci, treba umiarci. I umarł.
    Zakończenie tak jeszcze opowiadają: Śmierć widząc że nie da rady, puszcza się na figiel, mówi chłopu: masz ogromną pchłę na szyi, pozwól, zdejmę. Chłop szyję nastawił, a śmierć łap za nią i udusiła.
    [Z Lidzkiego, 1870.]
---------------
*) Wykręcaj się czy nie, a umrzeć trzeba.
*) Siadłbym i zjadłbym.
Żrodło: J.Karłowicz Podania i bajki ludowe zebrane na Litwie
25.04.2009 17:37
KTO POD KIM DOŁKI KOPIE, SAM W NIE WPADA.
    Był kupiec bardzo bogaty, wyjechał w świat z towarami; a że było już późno, zajechał do ubogiego człowieka i prosił go o nocleg; człowiek wymawiał się, że gościowi niewygodnie będzie, że ma dzieci małe. że nie ma pościeli i traktamentów; ale kupiec powiedział: jak jest, tak będę nocował, bo już późno.
    Żonie gospodarza tej samej nocy Pan Bóg dał syna; kupiec nie mógł zasnąć; aż tu po północy słyszy cichutko rozmawiających parę gołąbków na oknie (gołąbki te były aniołkami): Urodziło się dziecko i będzie szczęśliwe mówi jeden; a drugi zapytuje, dla czego szczęśliwe? Bo i kupcowa dziś córkę miała, to będzie para.
    Kupiec sobie myśli: co to będzie z tego, taki prostak, taki ubogi ma być moim zięciem? to być nie może. Nazajutrz, przespawszy się, mówi do tych gospodarzy: macie dużo dzieci, sprzedajcie mnie tego małego, dam tyle wam srebra, ile on jest duży; będziecie więc mieli czem dzieci swoje wykarmić, a ja go wychoduję, dam edukacyję i często o nim do was listy pisać będę. Matka żałowała oddać, ale ojciec perswaduje, że mu tam lepiej będzie, że człowiekiem zostanie. Kupiec mówi, rozmyślajcie sobie, a tymczasem dziecko niech się podhoduje. W kilka tygodni kupiec wracając znowu do nich zajeżdża; rodzice namyślili się i sprzedali dziecko, a byłoto w zimie; gdy kupiec odjechał kilka wiorst od domu, mówi do służącego, że chce dziecko to stracić, że mu da tyle pieniędzy ile zechce, aby nikomu o tem nie mówił; sługa z początku nie zgadzał się, ale kupiec jak zaczął go prosić i dał mu sto rubli, zgodził się wreszcie i zaniósł daleko od drogi, otulił pieluszkami, położył pod drzewo nie zasypując śniegiem, wrócił do pana i w dalszą drogę pojechali. Może z wiorstę odjechali, nadjeżdża na to miejsce jakiś człowiek i słyszy płacz dziecka; ulitował się nad niem i chociaż sam był biednym i miał dzieci, wziął je i przywiózł do siebie; żona zaczęła narzekać i podejrzewać męża, że nie znalazł, ale mu ktoś podrzucił; on przysięgał że prawdę mówi, i prosił żony, niechaj z naszemi hoduje się, będzie tak jak nasze, my za to znajdziem przed Bogiem.
    Chłopczyk podrósł, miał już ze dwanaście lat; ludziska nazywali go znajdkiem; pasł on z dziećmi bydło. Pewnego razu jedzie ten sam kupiec, zatrzymuje się i pyta. dla czego tak tego chłopca nazywacie? Dzieci mówią: dla tego, że gospodarz go w lesie pod sosną znalazł i wyhodował. Zaprowadźcie mnie do tego gospodarza, który znalazł, powiada kupiec; przychodzi i prosi oboje gospodarstwo : sprzedajcie mnie tego chłopca. Gospodarz bardzo go żałował, bo wychował jak własne dziecko; a żona mówi, niech lepiej kupuje, bo jak wyrośnie, nie będzie nam z niego korzyści; i zgodzili się; kupiec tyle pieniędzy srebrem nasypał, jakiej wielkości był chłopczyk i oddał gospodarzom, zabrał go na wóz i jedzie długo; po kilku dniach przybywa nad morze. Tam sadzi go na kamienną płytę, przywiązuje i puszcza na wodę; płyta przewróciła się, chłopczyna znikł mu z oczu i już zdawało się że utonął; ale on tylko popłynął.
    Długo tak pływał po morzu, wyrósł nareszcie na dużego chłopca i na drugi brzeg wody przepłynął, gdzie pałac kupca budował się; przychodzi na dziedziniec i mówi, ja wam będę robił, zapłacicie mnie tylko ode dnia; zaraz o tem oznajmiono kupcowi, sam on wyszedł i zapytuje: Zkąd jesteś, mój kochany? On jemu zaczął opowiadać, jak kupiec jakiś go kupił, przywiózł nad morze, przywiązał do kamienia i wrzucił w wodę na stracenie, ale on nie utonął, że pływał tak lat kilkanaście, nareszcie aż tu przypłynął, a teraz dziennie chciałby się nająć u niego. Strwożony kupiec napisał list do żony, (która w drugim majątku o kilkanaście mil mieszkała) i kazał mu list ten odnieść, a jemu powiedział, że czeladnikiem tam będzie; a w tym liście napisano było, żeby żona natychmiast go straciła, przez otrucie.
    Idąc drogą, spotyka chłopiec staruszka, a byłto sam Pan Bóg; pyta się staruszek dokąd idziesz, czy masz jakie pismo? mam. Pokaż mnie. Wziął ten list, podarł i puścił na wiatr, a drugi niby od kupca do żony napisał, aby córkę za mąż za niego wydała zaraz jeszcze przed kupca przyjazdem; żona jak najlepiej gościa przyjęła, a wypełniając rozkaz męża, zaraz go ożeniła ze swoją córką.
    Po niejakim czasie przyjeżdża kupiec, zapytuje żony, czy zrobiłaś tak, moja duszko, jak napisałem? Zrobiłam, odpowiada. A jakżeż ty z nim zrobiłaś? Ożeniłam z naszą córką. Ach! kupiec wykrzyknął, nieszczęśliwy jestem. Wieczorem najął ludzi i kazał przed gankiem dół wykopać, a ktoby najpierwej tam wpadł, tego zasypać rozkazał i wartę postawił, spodziewając się że zięć wpadnie. W nocy słabo kupcowi się zrobiło; Bóg tak dał że pamięć zupełnie stracił, zapomniał o jamie, którą kazał wykopać, chciał wyjść na dziedziniec i sam pierwszy w nią wpadł, a ludzie tam stojący natychmiast poczęli go ziemią zasypywać; on krzyczy: ja nie zięć jestem, ja kupiec, ale oni nie wierząc jemu zasypali. Po śmierci kupca, oboje młodzi żyli szczęśliwie; żona nauczyła męża czytać, pisać i tego co sama umiała i żyli tak do śmierci. *)
    [Z Nowogrodzkiego, od Horodyszcza, 1875].
*) Zupełnie podobną bajkę opowiadano pod Wilnem r. 1879; zamiast „Znajdek" mówiono tam „Znajdeczka," t.j. właściwie „Znajdeczek."
Żródło: J.Karłowicz Podania i bajki ludowe zebrane na Litwie
25.04.2009 17:53
LUSTRO GADAJĄCE.
    Była piękna czarownica i miała śliczną córkę, której piękności bardzo zazdrościła. Razu pewnego stojąc przed lustrem tak go pytała: lustro, lustro, czy ja piękna jestem? Lustro odpowiedziało: piękna, piękna, ale twoja córka jeszcze piękniejsza. Dalej pytała: a czy mię kochają kawalerowie? Lustro na to: kochają, ale twoją córkę jeszcze więcej. Zagniewała się matka na córkę i postanowiła ją zgubić. Przywołała służącą, kazała zaprowadzić córkę do lasu, zabić ją tam i przynieść jej serce. Służąca zaprowadziła do lasu panienkę, która na wszystko ją prosiła, aby jej nie zabijała, i sama służąca nie chciała tego, więc wzięła pieska co biegł za nimi, zabiła go, wyjęła serce i zaniosła pokazać swej pani Ta powąchała i mówi: psem była to i serce czuć psem. Panienka, zostawiona w lesie, szła gdzie ją oczy prowadziły i przyszła do jakiegoś pałacu. Tam było cicho i pusto, kucharz tylko gotował wieczerzę na dwanaście osób. Panienka weszła do pokoju, ale jak usłyszała jakiś szmer, schowała się za szafę i patrzyła przez szczelinkę. Widziała jak przyleciało dwunastu sokołów, otrzęsły swoje pióra, przemieniły się w ślicznych kawalerów; ci zasiedli jeść wieczerzę. Nazajutrz zamienili się znowu w sokoły i wylecieli. Panienka wyszła z kąta, pochodziła po pokojach, ale chciało się jej bardzo jeść. Przyszedł kucharz, znowu nakrył do stołu; zjadła ona po parę łyżek rosołu z każdego talerza i po kawałeczku mięsa. I tak przez jakiś czas jej się udawało. Ale razu jednego za wiele nadjadła; tak że jeden z kawalerów spostrzegł, że jego talerz jest niepełny i mówi: "co to jest, mój talerz niepełny, a także mięso i chleb ponad krajane". Nareszcie wszyscy się obejrzeli, że każdy był pokrzywdzony. Mówili więc do siebie, że tu pewno ktoś jest. Zaczęli wszędzie szukać; panienka stojąc za szafą mimo woli zakaszlała, więc zaraz ją znaleźli. Bardzo się ona im wszystkim podobała, bo takiej piękności nigdy jeszcze nie widzieli. Najstarszy z nich z nią się ożenił, a drudzy kochali ją jak swoją rodzoną siostrę.Zbliżał się nareszcie czas kiedy ich zaklęcie skończyć się miało, bo to byli młodzieńcy zaklęci w sokoły. Matka dowiedziała się, że jej córka tak jest szczęśliwa i pozazdrościła jej tego. Chcąc ją zgubić, przysłała jej zatrute pończoszki. Córka była bardzo rada z podarunku od matki, ale jak tylko pończoszki włożyła, padła nieżywa. Przyleciały sokoły i znalazły ją martwą; przemieniwszy się jak zwykle w kawalerów, bardzo jej żałowali, kazali zrobić szklaną trumnę, tam ją włożyli i dopóki byli w domu, ciągle na nią patrzyli. Ktoś im powiedział, że matka przysłała jej jakiś prezent, że zapewne ma go przy sobie i dla tego żyć przestała. Zaczęli ją zaraz rozbierać i jak tylko zdjęli pończoszki, natychmiast odżyła. Wkrótce kończyło się ich zaklęcie; nie przemieniali się już więcej w sokołów i żyli wszyscy bardzo szczęśliwie.
    [Z Wileńskiego, 1879.]
----------------
*) Jak gdyby ziemię (własną) sprzedał.
Żródło: J.Karłowicz Podania i bajki ludowe zebrane na Litwie
Strona z 8 < Poprzednia Następna >