Opowiadanie z książki z serii "Z kuferka prababci" - cz. IV Rok wydania 2020 Autorami są dzieci ze szkół rejonu Solecznik na Litwie Wydanie sfinansowane przez Fundację "Orlen"
Tę historię usłyszałem od swojej mamy. Ona z kolei usłyszała ją od mojej prababci Weroniki Łukaszewicz i pradziadka Antoniego Łukaszewicza. Było lato roku najprawdopodobniej 1943 roku. Weronika Łukaszewicz wracała właśnie do domu z rynku pod Halą w Ejszyszkach na wieś do Montwiliszek. Jako kobieta pobożna wstąpiła po drodze do kościoła w Ejszyszkach na krótką modlitwę i stamtąd, wybierając najkrótszą drogę, skierowała swoje kroki w stronę wsi. Nagle jej oczom ukazał się makabryczny widok... Przerażona prababcia, obładowana tobołkami z zakupami, siłą rzeczy musiała zatrzymać się na poboczu ulicy Wareńskiej, aby przepuścić maszerującą kolumnę nieszczęśników. Nagle, korzystając z chwili nieuwagi podchmielonych policjantów, do Weroniki zbliżyła się Żydówka, którą znała z widzenia, z błagalną prośbą, by ukryła dwoje jej małych dzieci. Weronika miała dosłownie ułamki sekundy na decyzję. Bez wahania wzięła dwójkę 4-6 letnich dzieci za ręce i ukryła je, jak kwoka własne pisklęta, pod długą do pięt spódnicą. Pewnie w tym momencie nawet nie zdawała sobie sprawy, na jakie ryzyko wystawia życie własne i całej swojej rodziny. Wdzięczna Żydówka zdążyła jedynie szepnąć, że po dzieci później się do niej zgłoszą ludzie i odwdzięczą się jej. Gdy prababcia Weronika ukryła żydowskie dzieci pod spódnicą, przeżyła chwilę zgrozy. Nie mogła ruszyć z miejsca ani o krok, by się nie zdradzić. Musiała więc przeczekać w jednym miejscu, aż minie ją cała kolumna wraz z patrolującymi policjantami. Nietrudno sobie wyobrazić, co wówczas musiała przeżywać bohaterska kobieta. Gdy wreszcie zagrożenie minęło, prababka Weronika wzięła dzieci za ręce i powróciła do domu do Montwiliszek, śpiesznie oddalając się od Ejszyszek. Po drodze zorientowała się, że dzieci na ubrankach mają żółte gwiazdy, znak, który z daleka był widoczny i zdradzał żydowską narodowość osoby. Musiała szybko czymś przykryć maluchy i okrężnymi drogami dotarła do domu. Tam poczuła się ocalona, choć zdawała sobie sprawę, jak niebezpieczne jest ukrywanie Żydów i co za to grozi jej i całej rodzinie. Zapadła decyzja, że żydowskie dzieci przez cały czas zagrożenia nie mogą wyjść nawet na krok z domu. Maluchy były bardzo posłuszne, nigdy nie złamały nakazu swej przybranej rodziny. Prababci Weronice i pradziadkowi Antoniemu tymczasem znacznie przybyło trosk. Musieli wykarmić już sześcioosobową rodzinę. Heroicznie wręcz zmagali się o byt. Aby zdobyć nieco żywności, musieli bardzo dużo pracować. Powoli jednak wojna zmierzała ku końcowi. Przyszedł wreszcie sierpień roku 1944, kiedy było już słychać salwy sowieckich armat. Armia Czerwona przy wsparciu brygad Armii Krajowej wyzwalała Wilno, Niemcy się wycofywali. Na odchodnym jednak jeszcze przeczesywali teren, szukając „bandytów". Tak niemiecki patrol dotarł również do Montwiliszek. Na swej działce pradziadek Antoni i prababcia Weronika jeszcze na samym początku wojny wykopali schron. Zamierzali z niego korzystać w razie niebezpieczeństwa. Schron znajdował się w dole parceli za domem. Uciekając w sierpniu 1944 roku przed salwami armat bombardujących Wilno, cała rodzina i sąsiedzi ukryli się w schronie. Łącznie 15 osób, wśród nich siedmioro dzieci. Przebywający w nim w pewnym momencie usłyszeli niemiecką mowę. Dwóch uzbrojonych Niemców weszło na podwórko. Jeden zatrzymał się przy domu na pagórku, drugi zszedł na dół, gdzie dostrzegł wejście do schronu. Gdy uchylił drzwi, zobaczył kilku dorosłych i całą gromadkę małych wystraszonych dzieci. Dwoje z nich, blade ze strachu, trzymały w rękach duże obrazy Matki Bożej Ostrobramskiej. Niemiec zaskoczony niezwykłym widokiem na chwilę zesztywniał. Na co zareagował jego kolega, wydobywając granat z zapytaniem: „Czy jest ktoś w środku?”. Wtedy penetrujący wnętrze szybko zamknął pokrywę do schronu, odpowiadając krótko: „Nein”. Gdy Niemcy odeszli, wszyscy dziękowali Bogu za ocalenie. Byli uratowani i wkrótce wyzwoleni spod niemieckiej okupacji. Niedługo po wkroczeniu Rosjan do Wilna, zjawili się w domu pradziadka i prababci ludzie, którzy mieli zabrać żydowskie dzieci. Mieli jeszcze wrócić, żeby odwdzięczyć się za pomoc i uratowanie im życia. Nie wrócili. Kto wie, jakie były dalsze losy dwójki dzieci? Prababcia Weronika do końca życia miała pewność, że Pan Bóg – również przez ręce Żydów – za wszystko wynagrodził jej rodzinę. Rodzinną sagę o bohaterskiej prababci przechowuje moja mama, która zawdzięcza swoje wychowanie również ukochanej babuni. Wychowywała ją prababcia Weronika. Pamięta jej dobroduszne przytulania, bo ją kochała jak własne dziecko. Pamięta wypiekane przez nią na święta chleby w ruskim piecu, pamięta, jak z wielką nabożnością uczyła ją pacierza. Pamięta dobroć i miłość ze strony prababci i pradziadka. W domu babci było bardzo dobrze, radośnie i pięknie, bo taka była ona. Cicha bohaterka, która ratowała podczas wojny własne i cudze dzieci...