Opowiadanie z książki z serii "Z kuferka prababci" - cz. IV Rok wydania 2020 Autorami są dzieci ze szkół rejonu Solecznik na Litwie Wydanie sfinansowane przez Fundację "Orlen"
Nasz dziadek Zdzisław zabiera nas często - swoje wnuczęta - na długie spacery. Mówi nam o wędkarstwie, o polowaniu, o swoim dzieciństwie, braciach i siostrach, których ma aż dziesięć. - Zastanawiamy się, nieraz, ile im mama musiała upiec blinów na jeden posiłek. - Opowiada też często o swojej odważnej cioci-łączniczce w Armii Krajowej, która dostarczała konno depesze oddziałom AK, za każdym razem chowając pistolet damski w grzywie końskiej. Robiła tak, by uniknąć niebezpieczeństwa i nie narażać siebie na aresztowanie. Wiedziała, że sprawą honoru jest niewydanie oddziałów a w razie konieczności - godna śmierć za ojczyznę. Dziadek wspomina często przy nas historię zamordowanego wilczka i zemsty wilczycy, czy opowiada o fabryce płodów rolnych i leśnych na skraju Puszczy Rudnickiej. Przywołuje też z pamięci koniucha*, który pracował w Pałacu u Wagnerów i nawet pokazuje nam janczary, czyli dzwonki od koni, na których jeździł pan z pałacu. Z tych wszystkich zasłyszanych skarbów przeszłości, najbardziej jednak zachwyca nas opowiadanie o pradziadku Karolu Jurgo (1922-2017). Mój pradziadek Karol urodził się w Strzelcach na skraju Puszczy Rudnickiej nad rzeką Solczanką. W tej rzece w tamtych czasach tak dużo było ryb, że ludzie specjalnie przyjeżdżali w te okolice, a potem pełne wozy wywozili do Wilna na sprzedaż. Ryby można było złapać za pomocą zwykłego kosza czy widelca. W lesie było pełno zwierzyny a wiosną na rozległe łąki na toki zbierały się setki cietrzewi. Mój pradziadek był silny i sprytny. W latach 1943-1944 jego mama szykowała posiłki dla żołnierzy Armii Krajowej ukrywających się w lesie, a pradziadek przynosił je do puszczy. Nigdy nie wiedział, ilu ichtam było, ani gdzie była ich kryjówka. Dla bezpieczeństwa, zmieniali ją co trzy doby, rannych leczyli mchem rojstowym, pyłkiem z widłaka i plewą z jajka. Posiłek zawsze zabierano na skraju puszczy. W 1944 roku, gdy szedł z węzełkiem do puszczy wyśledziło go NKWD - został zatrzymany i aresztowany. Skazano go na 15 lat więzienia. Został wywieziony, choć przez dłuższy czas nie rozumiał dokąd. Ciężko pracował w zakładzie przy produkcji czołgów (jak dowiedział się później - w Czelabińsku), w kopalni węgla. Za dnia pracował, a nocami był przesłuchiwany i trwało to bez przerwy przez trzy miesiące. W czasie przesłuchiwań był poddawany torturom - chciano, by przyznał się, komu nosił posiłki, komu pomagał. Bili go wyciorami, czyli stalowymi prętami do czyszczenia broni. Trudno było to wytrzymać, ale nikogo nie wydał. Czas mijał, męczył głód, nędza. Po jakimś czasie znowu zmieniono mu miejsce pracy. Został wywieziony do Murmańska na spław drewna. - Dziadek umiał opowiadać a my zawsze siedzieliśmy zasłuchani. Często zdarzało się, że wspomnienie ożywało na tyle, że mieliśmy poczucie, że czas spowalnia... Do celi trafiam razem z dwoma kapralami z Polski. Jeden z nich podczas częstych przesłuchań zapamiętuje po trosze mapę, która wisi w gabinecie śledczym. Po powrocie z dopytywań, węglem rysuje na papierze zapamiętaną część, aż w końcu udaje mu się skleić skrawki papieru żółtkiem i kawałki mapy łączy w całość. Jako wojskowy dobrze orientuje się, gdzie jest i planuje ucieczkę. W 1953 roku podczas pracy przy spławianiu drewna, nie zważając na skaliste góry, kolczaste druty i silnie uzbrojony konwój, mnie i dwóm kapralom z Polski udaje się uciec. Przez kilka miesięcy nasza trójka, omijając posterunki, przechodzi ponad 2000 km i dociera do Porojścia na Białorusi. Tam mieszka moja siostra. Zatrzymujemy się u niej wycieńczeni długą i niebezpieczną drogą i śpimy bez przerwy przez trzy doby. Jesteśmy tak spuchnięci od zmęczenia i głodu, że aby zdjąć ubrania i buty, musimy je porozcinać. - Dziadek powoli wychodzi z zadumy i kontynuuje... Jak ułożył się los kaprali z Polski?, nie wiadomo... ja wróciłem do rodzinnego domu. Odważny Franek Sakson z Butrymańc, apilinkowy**, narażając siebie i swoją rodzinę, wydał mi nowy dowód osobisty. - Wiemy, że z dokumentami pradziadek ożenił się po roku, wybudował dom. Z żoną Ireną, z domu Sokołowskich, doczekali się dziesięciorga dzieci. Pracował na roli, był koniuchem. Nigdy się nie skarżył i lubił życie.
* przypis redakcji: koniuch - parobek doglądający koni, pastuch koni ** przypis redakcji: starosta w gminie