Portal w trakcie przebudowywania.
Niektóre funkcje są tymczasowo wyłączone, inne mogą nie działać poprawnie.

Jak Józio walczył z kołtunem

8.07.2022 23:37
Z kuferka prababci cz. VI

Opowiadanie z książki z serii "Z kuferka prababci" - cz. VI
Rok wydania 2020
Autorami są dzieci z Borysławia na Ukrainie
Wydanie sfinansowane przez Fundację "Orlen"

Z kuferka prababci - o projekcie i spis wszystkich numerów.

Jak Józio walczył
z kołtunem

Artykuł ekspercki.
Autor: Marcin Niewalda

Józio siedział pod wierzbą Lato płynęło leniwie w Podbórzu. Sierpniowe słońce chyliło się ku zachodowi i zbliżało do szczytu porośniętej lasem Dumianki. Mały Józio siedział pod wierzbą nad brzegiem Bystrzycy, strugał wierzbową witkę i nucił przyśpiewkę, jaką tata często powtarzał gdy przyjeżdżał z Sambora: „ach miła żono, cóż poradzimy, jak jeszcze krowę wyprowadzimy, bieda nam dokuczy, bez tego już mruczy między ścianami". Było ciepło, więc nie myślał o surowej szkole, ani dziadkach Kulczyckich, do których miał pójść, ani o dziesięciorgu rodzeństwa, ani o modlitwie „Ojcze nasz", którą mu matka przykazała dzisiaj odmówić. Panoszyło się lenistwo i słychać było szmer wody.
Zjadłby tylko trochę pytlowego chleba z miodem, albo nawet zrazów czy bigosu. Nagle, gdy tak spoglądał na wodę, dostrzegł nieznaną dziewczynę, z potarganymi włosami. Przystanęła nieopodal, płacząc i drapiąc się po głowie.
Co tak chlipiesz - Ale jesteś beksa, co tak chlipiesz? – zawołał.
- Jestem Zośka, a nie beksa, buuuu – powiedziała dziewczyna łapiąc powietrze - a płaczę, bo mnie matka wyrzuciła spać na polu, więc przyszłam tu, aż ze Smolnej – buuuuu.
Faktycznie, przypomniał ją sobie. Widział ją niedawno na targu w Drohobyczu.
- Też coś, nie ma co płakać, ja lubię spać na sianie.
- Ale matka mi kazała, bo nie może znieść jak się ciągle drapię, mówi że jestem chora na kołtun.
Spojrzał na je włosy. Faktycznie, wyglądały strasznie.
- Wiesz co, ja na to poradzę – dziewczyna przestała płakać i spojrzała na niego – a jak?
- Zamknij na chwilę oczy.
A on rycerzem w czarnej zbroi Wziął do ręki nożyk, chwycił w rękę włosy, gdzie był zbity nierozczesany kłąb i rach-ciach, przeciął go. Jedno cięcie, drugie, w prawo, w lewo. Wydało mu się, że kołtun stał się wielkim stworem, rycerzem w czarnej zbroi, a on jak mieczem kłuje go, tnie od lewej od prawej. Jeszcze jedne cios, a teraz uskok i śmiertelny cios w serce.
Usieczony nieprzyjaciel poległ a Józio stał z jego pióropuszem w ręku.
- A teraz się umyj w rzece.
Dziewczyna podskoczyła.
- Coś Ty zrobił? Zabiłeś go?
- Można tak powiedzieć.
Jak prosto jest przywrócić komuś radość Patrzył na nią jak myła włosy piaskiem i parsknął śmiechem, widząc nieliczne pozostałe kosmyki sterczące na wszystkie strony.
Powstrzymał się jednak i nie powiedział jej, jak śmiesznie wygląda.
- Ojoj, pomogło. Biegnę do domu. Pa.
Józio siadł znowu pod wierzbą. Chwycił do ręki kijek.
- Hmmm… jak prosto jest wyleczyć kogoś i przywrócić mu radość - pomyślał – wystarczy tylko wyciąć to, co mu dokucza i nie pozwala się uśmiechać.
Tego dnia postanowił zostać lekarzem. Uczył się pilnie, jak mówił „żem do nauki zawsze był zawzięty jak Rusin, wytrwały jak Niemiec, a ochoczy jak Polak”. Wiele lat później, jako znany doktor, został nawet sławnym prezydentem Krakowa, stolicy całej Małopolski zwanej przez zaborcę Galicją Zachodnią, a jego nazwiskiem do dzisiaj nazywa się w tym mieście jeden z ogrodów „Planty Dietlowskie” – ale to już całkiem inna historia.

Pomnik Józefa Dietla w Krakowie Józef Dietl urodził się w 1804 roku w Podbużu koło Drohobycza.
Mieszkał w zwykłej chacie wraz z ojcem Franciszkiem, matką Anną Kulczycką i sześciorgiem rodzeństwa. Po szkole, którą skończył w Samborze, kontynuował naukę w Tarnowie, Nowym Sączu, Lwowie i Wiedniu. Przed Powstaniem Styczniowym był rektorem Uniwersytetu Jagiellońskiego, ale z powodu patriotycznej postawy, niemiłej zaborcy, został z tego stanowiska usunięty.
Działał jako lekarz i społecznik. Zasłynął jako twórca balneologii – nauki zajmującej się uzdrowiskami i wpływem leczniczych wód – choć właściwości licznych źródeł były znane od średniowiecza. Już w 1616 roku Erazm Sykst pisał o wodach zdrowotnych, ropie i oleju skalnym w Drohobyczu:
Takowe tedy Cieplice rozmaite mają w sobie przymieszanie; jedne albowiem mają w sobie siarkę albo hałun, drugie kley, albo ropę jako to nazywają ci, którzy za Drohobycza kopają tę ropę podobną coś do petrola przemożnemu na tokowech choroby jest pożyteczna.
Józef Dietl zwalczył także kołtun (rodzaj splątanych włosów), który według ludowego zwyczaju miał mieć właściwości magiczne, a był przyczyną wielu chorób. Wykorzenić to przekonanie było niezwykle trudno. Naukowiec, choć w dzieciństwie miał trudności z przyswojeniem języka polskiego, zasłynął jako patriota, który walczył o polskość krakowskiego uniwersytetu czy przywrócenie języka polskiego jako wykładowego w szkołach. Pełnił też funkcję pierwszego prezydenta autonomicznego miasta Krakowa w latach w latach 1866–1874. Zmarł w 1878 roku. Obecnie, pomniki z jego podobizną zdobią ulice miasta, jest patronem jednej z nich i jego imienia nosi nazwa krakowskich Plant (rodzaj ulicznego parku). Od 2008 roku przyznawana jest nagroda jego imienia osobom fizycznym lub instytucjom działającym na terenie województwa małopolskiego za wybitne osiągnięcia i pracę na rzecz społeczności lokalnej czy samorządu terytorialnego. Można więc przyjąć, że dobro zapoczątkowane przez Józefa Dietla ma swych kontynuatorów.