Druga partya
Jordana, przy której znajdował się on sam, nieco silniejsza niż Dunajewskiego, bo licząca około 350 piechoty i 50 jazdy, dowodzona przez majora Popiela (Chościakiewicza), b. of.cera papieskiego, przeszedłszy równocześnie Wisłę, postępując podobnie jak Dunajewski, między brzegiem Wisły a wałem nadbrzeżnym, zaatakowaną została o godzinie 8. z rana przez rotę piechoty, będącej za walem. Oddział powstańczy, poprzedzony łańcuchem tyralierów, posuwał się naprzód, a wyparłszy moskali z za wału, pchał ich ku Komarowu. Wysławszy jazdę pod dowództwem rotmistrza St J. St. w bok, celem utrzymania kontaktu z oddziałem Dunajewskiego, tudzież zagrożenia nieprzyjaciela na tyłach, rozpoczął Chościakiewicz atak na wieś, zajętą przez cofającą się rotę moskali i drugą jeszcze. Oddział tyralierów zajął koniec wsi a część oddziału, usadowiwszy się za domami, prowadziła nieszkodliwy ogień do przeciwległych domów, gdy strzelanie przedłużało się bez rezultatu, Chrościakiewicz wraz z adiutantem
Juliuszem hr. Tarnowskim uderzył z bagnetem w ręku na czele 20 ochotników. Przywitani strzałami, ochotnicy w liczbie 13 zawrócili, a 7-miu tylko z bagnetem w ręku biegło na stodoły, skąd zamierzali wypędzić nieprzyjaciela. Już moskale zaczęli pierzchać, gdy od kul padło śmiertelnie ugodzonych 5 ochotników, a na ich czele Tarnowski, dalej Brokhausen, właściciel ziemski ze Sandomierskiego, i ksiądz, starzec z Przecława w obw. tarnowskim, który bez broni, z odkrytą piersią szedł na bagnety, w ataku tym ugodzony został bagnetem w piersi kapitan Broński. Moskale uciekający już, powrócili tym ochoczej, że nadciągnęły un z pomocą te roty, które wyparły Dunajewskiego. Wobec tego dowódca wycofał się ze wsi i zajął lasek przy nieustannym ogniu tyralierskim, odpierając cztery szarże dragonów, których szwadron właśnie był nadciągnął. Atakujących przypuszczał Popiel na 40 kroków i dopiero wtedy dając rozkaz strzału salwą, odpierał ataki jazdy, która tracąc za każdym razem po kilku ludzi, pierzchała. Wysunąwszy się z lasku w otwarte pole, poza którem zaczynały się rozległe lasy staszowskie, do których oddział zamierzał dotrzeć, ujrzał się zaatakowany z trzech stron przez nieprzyjaciela w łącznej sile, wraz z posiłkami nadeszłymi w trakcie walki, 4 rot piechoty, 2 szwadronów dragonów, oddziału kozakow i objeszczyków. Część oddziału walczącego już od 7 godzin bez przerwy, bezładnie cofnęła się ku Wiśle, garstka przedarła się do lasów staszowskich. Ogółem poległo 80 ludzi, a 56 prócz rannych, dostało się do niewoli, jak Broński, kapitan Maciszkiewicz, b. porucznik wojsk austryackich, Mieczysław Darowski, student politechniki lwowskiej i inni, kilkudziesięciu tylko przebywszy wpław Wisłę, wpadło w ręce austryaków. Na diugi dzień jeszcze moskale wielu pochwycili.
Jazda tymczasem, odcięta od reszty oddziału, kilkakrotnie usiłowała połączyć się z Chościakiewiczem, lecz na próżno. Pod Komarowem polegli między innymi, Krajewski, Lewartowski i Władysław hr. Jabłonowski.
Lucjan Rydel - wspomnienie o Juliuszu Tarnowskim (fragm).
Cała wyprawa w sile niespełna ośmiuset ludzi, składała się z dwóch oddziałów. Nad pierwszym objął dowództwo Dunajewski, nad drugim Jan Popiel. Występował on teraz pod nazwiskiemn Chościakiewicza. Naczelną komendę nad oboma oddziałami zachował sobie Jordan. Według jego planu, miały się obadwa oddziały przeprawić przez Wisłę w bród i to równocześnie w dwóch miejscach pobliskich: Dunajewski powyżej Szczucina — Popiel poniżej. Utrzymywać pomiędzy nimi związek, było zadaniem kawaleryi.
Jordan, który Juliusza Tarnowskiego zamianował jednym ze swoich adjutantów, pozostał przy oddziale Chościakiewicza, liczącym 425 ludzi.
W sobotę 20 czerwca słońce już było wysoko, dochodziła bowiem godzina 6 rano, gdy powstańcy w bród przeszli Wisłę. Wielu nie umiało się nawet obchodzić z bronią, sformowali się jednak wcale sprawnie i raźno posuwali się naprzód, spodziewając się, że lada chwila oddział Dunajewskiego połączy się z nimi. Lecz Moskale byli wyprawie dokładnie powiadomieni: uprzedził ich o tem dyrektor policyi krakowskiej, Merkel. Dopadli więc u przeprawy ludzi Dunajewskiego, rozgromili przeważną siłą i napowrót ich do rzeki wparli. On sam, cofając się, nie natrafił na bród utonął.
Jordan z Popielem, nie wiedząc nic o tem, postępowali śmiało naprzód ku wiosce Komorowu, gdzie na ich przyjęcie oczekiwali już Rosyanie bezpiecznie ukryci w zabudowaniach. I siły i położenie było nierówne: powstańcy mniej liczni, w otwartem polu za jedyną zasłonę mieli łany zboża i rzadkie drzewa polne, gdy nieprzyjaciel znacznie silniejszy, z okien, strychów i z poza ścian prażył ich nieustannym ogniem. X. Hendrzak w sutannie kulami podartej nieustraszenie dysponował na śmierć towarzyszów padających gęsto.
Tymczasem kawalerya, wysłana przez Jordana, by związek obu oddziałów utrzymać, natknęła się zamiast na Dunajewskiego — na dragonów moskiewskich; została przez nich odcięta i po krótkiej utarczce odrzucona za Wisłę, poczem dragoni ukazali się najniespodziewaniej na tyłach oddziału Jordana, chcąc go ścisnąć w dwa ognie i osaczyć.
Jenerał uznał, że innej rady niema, tylko trzeba jegrów za wszelką cenę wyparować bagnetami z komorowskich zabudowań.
Czy na ochotnika? Jeśli Jenerał każe, spróbuję... — odezwał się młody adjutant i otrzymawszy pozwolenie zeskoczył z konia, odpasał swój karabin z nasadzonym bagnetem
Jest rozkaz: na ochotnika! Za raną! Na bagnety! – Rzucił się pędem naprzód za nim około czterdziestu śmiałków.
Nie sposób jednak było wręcz uderzyć na ścianę stodoły czy szopy ziejącej kulami. Tarnowski skręcił w bok aby Moskali z nienacka napaść od tyłów przez ogród i pasiekę.
Garść ochotników za jego przykładem gnała jak wicher. Już dopadali płotu, w tem gruchnęła salwa, powstańcy pierzchli w popłochu. Siedmiu tylko przeskoczyło przez płot.
Prócz Tarnowskiego do tych siedmiu nieustraszonych należał Jan Popiel, Henryk Brockenhausen i Michał Piotrowski — obaj z Sandomierskiego. Nazwiska trzech innych nie zachowały się w pamięci ludzkiej; wiadomo tylko, że był między nimi ksiądz z Przecławia, który dla przykładu poszedł z atakującymi, nie mając w ręku żadnej broni!
Każdy krok naprzód groził śmiercią. Lecz oni w siedmiu, pod wodzą Tarnowskiego przesadziwszy płot pędzili niepohamowani jak burza. Dopadają; z nad ludzkim rozmachem wyrzucają Moskali bagnetami z szopy. Teraz tylko z dalszych zabudowań ogniem wykurzyć nieprzyjaciela, jak borsuka z jamy ! Trzasnęła zapałka, płomień błysnął pod strzechą... Wtem rosyjski oficer opamiętawszy się, wyrywa jegrowi karabin, wychyla się z poza węgła... mierzy... wypalił — a Juliusz Tarnowski runął nieżywy na ziemię. Kula trafiła w oko i ugrzęzła w mózgu.
Zaczęła się walka na śmierć i życie. Sześciu mężnych borykało się do upadłego z przemożnym zastępem wroga. Dwóch zaledwie uszło z życiem: Jan Popiel i Michał Piotrowski.
Nie obok Juliusza Tarnowskiego, lecz w ciągu tego samego dnia i na tem samem żałosnem polu klęski padł jego i braci serdeczny przyjaciel, Władysław Jabłonowski. Ciało jego, nazajutrz przez ciotkę znalezione, przewieziono później w tajemnicy go grobu rodzinnego.
Znany jest nieszczęsny koniec wyprawy Jordana. Rozbici na drobne kupy, szarpani ustawicznemi natarciami, bronili się niektórzy rozpaczliwie, zażarcie, oparłszy się nawzajem o siebie plecami, a w końcu ginęli, zmiatani gradem kul rosyjskich; drudzy w oszalałej rozsypce, kryli się wśród zbóż i w chaszczach przydrożnych krzewin, tych roznosiło kozactwo na kopytach i dobijało spisami. Na wszystkie te okropności patrzało z nieba słońce dnia upalnego, bezlitosne, zbielałe od skwaru. Późno już po południu straszliwa nawałnica rykiem piorunów i strugami ulewy przerwała srogie żniwo śmierci.
Na drugi dzień, gdy rozeszła się wieść o klęsce, najstarszy z braci; Jan Tarnowski, przeprawił się przez Wisłę, chcąc dowiedzieć się o losach Juliusza. Znalazł go w długim szeregu trupów, leżących na wiejskim cmentarzyku w Beszowie, nad świeżo wykopanym wspólnym grobem. Wszystkie ciała były odarte do naga, niektóre pokaleczone okrutnie, tylko na zwłokach Juliusza, prócz owej śmiertelnej rany w oko, nie było nawet zadraśnięcia. Pochowano go z wszystkimi razem; o przewiezieniu ciała do grobów rodzinnych, o publicznym pogrzebie powstańca w tych czasach nie mogło być mowy. Jan postarał się tylko o trumnę dla brata.
Później dopiero przewieziono zwłoki tajemnie do Dzikowa i obok rodziców złożono w podziemiach kościoła Dominikańskiego.
[Czas, 27.8.1913 ]Relacja
Adama Piernikarskiego20go czerwca wczas rano przeszliśmy Wisłę w bród, gdzie woda była płytka i stanęliśmy w szeregi, ruszyliśmy pod Komarów. W Komarowie w domach i stodołach dworskich ukryci byli Moskale, którzy przywitali nas ogniem. Dowódzca zapytał nas, którzy pójdą na ochotnika stodoły zapalić, aby Moskali wypłoszyć. Ruszyło nas kilkudziesięciu śmiało i odważnie, mając kilka rakiet, których zapaliwszy lonty puszczaliśmy na dachy słomiane. Zapaliliśmy kilka budynków, a Moskale zaraz wypadli, lecz nas zaledwie kilkunastu z tej wyprawy wróciło, zdziesiątkowani przez kawaleryę. Schowaliśmy się do lasu, a że oddział poszedł dalej błąkaliśmy się po lesie, wreszcie udaliśmy się polami przez zboża ku Wiśle. Niebawem znaczna ilość dragonów napadła na nas i zaraz dała ognia. Nie pozostało nam nic innego jak tylko rzucić się do Wisły, lecz natrafiliśmy na głęboką wodę, dragoni bez przerwy strzelali do nas jak do kaczek, bardzo mało nas przepłynęło Wisłę, gdyż nie każdy umiał pływać, a innych wystrzelali dragoni z brzegu. Znalazłszy się na drugiej stronie i położywszy się na ziemi, gdyż kule latały jak pszczoły, tylko chyba cudem ocalałem. Przy tej samej przeprawie płynąc przez Wisłę na koniu
[nieścisłość], został ugodzony kulą moskiewską
Julian hr. Tarnowski i na miejscu zginął. Gdy się już zupełnie uspokoiło a Moskali już nie było widać, zebrało się nas zaledwie kilku i udaliśmy się do pobliskiej wioski, gdzie nas wieśniak odwiózł furmanką do dworu Trzciany do pana Szafera.
[Pamiętnik Adama Piernikarskiego, rkps, oprac. Krystyna Szymonowicz]