Portal w rozbudowie, prosimy o wsparcie.
Uratujmy wspólnie polską tożsamość i pamięć o naszych przodkach.
Zbiórka przez Pomagam.pl

Powstanie Styczniowe - uczestnicy

Największa baza Powstańców Styczniowych.
Leksykon i katalog informacji źródłowej o osobach związanych z ruchem niepodległościowym w latach (1861) 1863-1865 (1866)

UWAGA
* Jedna osoba może mieć wiele podobnych rekordów (to są wypisy źródłowe)
* Rekordy mogą mieć błędy (źródłowe), ale literówki, lub błędy OCR należy zgłaszać do poprawy.
* Biogramy opracowane i zweryfikowane mają zielony znaczek GP

=> Powstanie 1863 - strona główna
=> Szlak 1863 - mapa mogił i miejsc
=> Bitwy Powstania Styczniowego
=> Pomoc - jak zredagować nowy wpis
=> Prosimy - przekaż wsparcie. Dziękujemy

Szukanie zaawansowane

Wyniki wyszukiwania. Ilość: 1306
Strona z 33 < Poprzednia Następna >
Antoni Berezowski
Grzegorz Antoni Berezowski. Ur. 9.5.1847 , zm. 22.12.1916 Bourail, Nowa Kaledonia. Pochodził z rodziny szlacheckiej niezatwierdzonej przez Heroldię zaborczą. Ojciec: Józef (ur. ok. 1823, syn Mikołaja, wcześnie nauczyciel fortepianu i stroiciel, mieszkający w Żytomierzu, dawniej posiadający część wsi Awratyń (Jawrocin), oskarżony bezpodstawnie przez media zaborcze o gwałt na córce). Matka: Kamila Hryniewicz (nie Rygniewicz, c. Józefy, właścicielki wsi Kutyszcze w pow. nowogrodzkim na Wołyniu, zm. 1852). Kształcił się prywatnie w domu babki. W 1862 ojciec przeprowadził się, zaś Antoni został na Podolu, pragnąc oddać się stanu duchownemu. W 1863 wstąpił do oddziału powstańczego służąc w pułku jazdy wołyńskiej . Do powstania przybył w własnoręcznie wykutą lancą na uroczysko Pustocha pod Lubarem gdzie 9 maja doszło do . Charakteryzował się energią, zapałem i niekłamanym patriotyzmem. Służył w 2 szwadronie kawalerii dowodzonym przez , w drugim plutonie. 16.5.1863 brał udział w . Po długim rajdzie najpierw na Podole a potem do powiatu starokonstantynowskiego brał udział w 25.5.1863 i następnego dnia . Następnie pułk udał się nad granicę gdzie miał się połączyć z kolejnymi oddziałami. Niestety nie udało się to aż do marca 1864 w związku z czym pułk został rozformowany a powstańcy własnym sumptem udali się na emigrację. Po wyjeździe Berezowski przez Wiedeń trafił do Leodium w Belgii, gdzie przyuczał się do zawodu rusznikarza. Niestety rosyjska ambasady naciskała na wydalenie Polaków, przez co został zmuszony do przeniesienia do Paryża. Pracował tam w zakładach maszyn parowych Gouin jako mechanik-składacz. W tym czasie wstąpił do szkoły Jouffret, lecz nie mógł się tam utrzymać z powodu słabych zarobków. Wiódł życie zamknięte, bez rozrywek, z zamiłowaniem i mocnymi emocjami czytał jedynie prasę z terenów Polski, z Petersburga a także książki historyczne i filozoficzne. W 1865 pracował jako ślusarz w zakładach Kolei Północnej. O pracę tam wystarał mu się jego dowódca Ruszczewski, również tam pracujący. 1.6.1867 na Avenue du Longchamps w Lasku Bulońskim w w Paryżu dokonał nieudanego zamachu na cesarza Aleksandra II. Zmodyfikowana przez niego amunicja eksplodowała raniąc go, a on sam został pochwycony. W wyniku procesu, gdzie wziął całą winę na siebie został skazany na dożywotnie roboty na Nowej Kaledonii. Nie udała mu się ucieczka w trakcie transportu. W tym czasie ojciec jego szukał w Galicji. Został jednak zaaresztowany za nielegalne przekroczenie granicy a po 1867 słuch o nim zaginął. Na Nowej Kaledonii z początku mieszkał w zakładach prac przymusowych w Ille du Nou. W 1882 wyrok dożywocia skrócono do 20 lat. W 1884 otrzymał działkę 5 hektarów w Bourail, lecz dalej pozostawał w areszcie domowym. W 1899 zwolniono go całkowicie. Pomimo licznych prób czynionych przez przyjaciół nie udało mu się uzyskać całkowitego ułaskawienia. W listach do utrzymujących z nim kontakt rodaków (szczególnie od ppłk Ruszczewskiego, i ) prosił jedynie o polskie książki oraz mikroskop „aby móc obserwować świat, ukryty w liściu lub w kropli wody, bo na tej skalistej wyspie nie ma nic godnego uwagi". Do końca życia mieszkał w miasteczku Bourail. Karny, pogodzony z losem, przywykł do życia wygnańca. Coraz trudniej składał myśli. Nie zajmował się jednak polityką. W wywiadach widać było osobę głęboko wierzącą, patriotę, która dokonała aktu walki z tyranem i z - jak sam mówił - gdyby mógł, zrobiłby to ponownie. Zmarł w szpitalu w Ille du Nou. Cmentarz na których chowano zmarłe tam osoby nie zachował się. Miał brata (powstańca i zesłańca), siostrę Karolinę (w 1865 u ciotki Rybczyńskiej w Kutyszczach, zam. Kusocińska), Cezarego (zajmującego się końmi w Żytomierzu u francuskiego oberżysty Minellego). W Bourauil w znajduje się dzisiaj poświęcona jemu tablica. Kilka dni po zamachu Cyprian Kamil Norwid napisał wiersz: [i]Gdyby ducha - prąd lub czar kuglarstwa, Pędzel obracał w grot, sztukę w czyn zamieniał kolejką, Berezowski byłby politycznym - Matejką, A Matejko Berezowskim - malarstwa![/i]
Andrzej Białkowski
Dnia 16-go bm przeniósł się do wieczności jeden ze szczupłej już garstki wojowników z roku 1831 i następnych lat, śp. Andrzej Białkowski. Za długo musielibyśmy się rozpisywać chcąc wyliczać wszystkie jego przejścia w życiu i podnieść zalety, jakiemi się odznaczał, tak na wojence, jak i w prywatnem życiu. nie możemy jednakże pominąć aby choć krótki wspomnieniem nie uczcicć pamięci zgasłego w cichości Rodaka. Andrzej Białkowski vel Szelest urodził się na Wołyniu roku 1810. Ukończywszy potrzebne do swego zawodu szkoły zajmował sią aż do 1830 roku gospodarstwem u krewnych i w tymże roku wstąpił do organizującego się tamże pułku Olizara, w którego szeregach brał udział w kilku potyczkach. Następnie przydzielony został do 2go pułku ułanów i walczył pod dowództwem Dwernickiego, po zajęciu Warszawy przeszedł do Galicji wstąpiwszy do ułanów-ochotników. Po rozproszeniu pułku w lat trzy należał do ruchu partyi kolbuszowskiej, za co został wydany przez Austryjaków Moskwie i we Włodziemierzu przez 4 lata siedział więzieniu. Po uwolnieniu znowu należał do organizacji Konarskiego, za co znowu został oddany w proste sołdaty i pozbawiony praw i rangi na lat 15. Po wysłużeniu w roku 1856 w wojsku wrócił na ziemię rodzinną i pełnił obowiązki prywatnego oficjalisty. W roku 1863 walczył w powstaniu przeciwko Moskwie, jako porucznik w oddziale Rudzkiego, gdzie się odznaczył jako dzielny żołnierz i dobry kolega a czyny jego dadzą się skreślić w słowach: "Miał serce złote, charakter ze stali" Wzięty w tymże roku do niewoli jako Roman Szelest (rodem z Galicji) skazany został na 8 lat do robót katorżnych w Syberyji, zkąd powróciwszy złamany na siłach walką, więzieniem i tyloletnim tułactwem, znalazł niestety i za powrotem straszną tylko przed sobą walkę o byt. Zostawał też przeważnie na łasce kolegów i towarzyszów niedoli, a przed śmiercią znalazł na kilka lat stały przytułek u Pana S. kolegi z Syberyji. Potrzebując jednak ciągłej opieki lekarza, umieszczony został przez Szan. Komitet Opieki Weteranów w Szpitalu św. Łazarza, gdzie życie swoje szlachetnego poświęcenia, zaparcia się siebie i swej przeszłości dla idei narodowej zakończył. Spokój jego duszy!
Kazimierz Białobłocki
Szlachcic z piórkowa, pow. rypińskiego, jedynak, po skończeniu gimnazjum w Płocku w 1859 r., zajmował się gospodarstwem w majątkach ojca, Piórkowie i Szafarni. w r. 1862 wziął na prawach wieczystej dzierżawy majątek rządowy Londy (Lądy), w gminie Ciechocin, pow. lipnowskiego. Po śmierci ojca, Izydora, matka wyszła za mąż za Aleksandra Karwata, któremu w lutym 1863 r. Kazimierz odstąpił dzierżawę majątku Londy, a otrzymawszy paszport od naczelnika pow. lipnowskiego, zamieszkał naprzód we Włocławku, potem Warszawie, wstąpił do partii Raczkowskiego, potem był w partiach Calliera, Zielińskiego i Syrewicza, skąd przy końcu 1863 r. uciekł za granicę do Drezna. Matka wysyłała mu do Drezna pieniądze. W styczniu 1865 r. z Drezna wysłał Białobłocki prośbę do cesarza o zezwolenie mu na powrót do kraju i odbycie służby wojskowej. Nie otrzymawszy na swoją prośbę odpowiedzi, Białobłocki, zaopatrzony przez matkę w nową, dosyć dużą sumę pieniędzy, udał się w podróż po Szwajcarii, Włoszech, Francji i Algierze, gdzie wstąpił do Legii Cudzoziemskiej. 27 marca 1873 r. został mianowany oficerem armii francuskiej, w 1871 bronił Paryża przed Niemcami. Walczył potem z komuną paryską, w 1876 r. został zwolniony z wojska i przybył do Polski. Zaaresztowano go, lecz dzięki staraniom, został tylko skazany na opłacenie kosztów paszportowych za niepoprawne przejście granicy, złożenie przysięgi wiernopoddańczej, którą złożył w kościele lipnowskim 2 maja 1877 r. wobec wikariusza, ks. M. Czaplickiego, i pozbawienie prawa zajmowania jakiegokolwiek urzędu państwowego. Białobłocki zamieszkał w Warszawie i przyjął posadę w Warszawskim Tow. Ubezpieczeń od Ognia.
Władysław Bieniedzicki
H. Łodzia. syn Karola i Sabiny z Wiśniewskich, ur. w r. 1839 we Wrzawach, w pow. tarno-brzeskim. Studya gimnazyalne odbył częścią w Rzeszowie, częścią w Krakowie. Po śmierci ciotecznego dziadka, Franciszka Wiśniewskiego odziedziczył po nim dożywotnio majątek ziemski. Kozinę. Polska gorąca natura ideowo rozbudzona w 20-letnim młodzieńcu, pchnęła go wcześnie na drogę czynów rycerskich w imię ideałów wolności narodowej. Na wzór młodzieży polskiej, walczącej w epoce porewolucyjnej w szeregach napoleońskich, Bieniedzki uniesiony prądem idei republikańskiej, zaciągnął się pierwotnie w szeregi wielkiego rewolucyonisty Garibaldiego i z pułkiem węgierskim jako ochotnik powstańczy walczył za wolność i zjednoczenie Włoch. Tam nauczył się musztry i taktyki wojennej. Po skończonej kampanii powrócił w progi rodzinne, gdzie ojciec jego prowadził administracyę majątku jemu jako najstarszemu synowi przekazanego. W kilka lat po kampanii włoskiej wybuchło powstanie polskie z r. 1863. Jako dawny ochotnik włoski, rozgrzany nadzieją oswobodzenia własnej Ojczyzny od tyrańskiej grabieży ciemięzców, pospieszył Władysław Bieniedzki na pole rozpaczliwej, bohaterskiej walki polskich, pełnych męczeństwa patryo- tów z barbarzyńskimi, wrogimi zastępami. Wyćwiczony w powstaniu włoskiem i obeznany z taktyką wojenną, wyróżniał się Bieniedzki w pośród bezładnie zebranych ochotników i został niebawem mianowany porucznikiem małego oddziału, walczącego w szeregach naczelnego dowódcy Wiśniowskiego. Oddział ten wyszedł z Tarnopola i w Sokalskiem przeszedł granicę. Brał udział w kilku mniejszych potyczkach z wyćwiczoną armią rosyjskich kozaków w potrójnie przeważającej liczbie. W końcu rozbity, zdziesiątkowany, mały oddział z kilkunastu ludzi złożony, dowlókł się i przedostał napowrót przez granicę do Galicyi, przeprowadzony lasami przez Bieniedzkiego. Tenże po powrocie z powstania i dojściu do pełnoletności objął w zarząd własny majątek, w 10 lat później ożenił się i do końca życia pracował na roli jako krzewiciel i obrońca polskości na kresach granicznych Galicyi wschodniej w powiecie skałackim. Był opiekunem i ojcowskim doradcą wiejskiego ludu a przejęty szlachetną tradycyą polskiej gościnności miał dom i serce otwarte dla braci rodaków, dając w domu swym do końca życia przytułek rodzinie, wskutek długoletniej choroby ojca samoistnego utrzymania pozbawionej. Z wysokiego poziomu kulturalnego, niezwykłej pamięci i zdolności znany był w całej okolicy. Umarł po krótkiej chorobie sparaliżowany w r. 1901 w 62 roku życia jako prawy obywatel-patryota.
Władysław Bieniedzki
h. Łodzia (1839 - 1901) - ur. we Wrzawach [1] w powiecie tarnobrzeskim [2], brat Jana. W 1360 służył pod rozkazami Giuseppe Garibaldiego we Włoszech. W 1863 walczył pod rozkazami Wiśniowskiego w randze porucznika. Po powstaniu osiadł w majątku Kozin [1] Studia gimazjalne odbył częscią w Rzeszowie, częścią w Krakowie, osiadł wreszcie w Kozinie, majątku odziedziczonym po swym ciotecznym dziadku, Franciszku Wiśniewskim. [2] Zaciągnął się w szeregi rewolucjonisty Garbaldiego i jako ochotnik walczył za wolność oraz zjednoczenie Włoch. [2] Po skończonej kampanii powrócił w progi rodzinnego domu, a gdy wybuchło powstanie wyruszył do oddziału. Obeznany z taktyką wojenną został mianowany porucznikiem małego oddziału walczącego w szeregach naczelnego dowódcy Wiśnioweskiego. Brał udział w kilku bitwach, poczem musiał się cofać wraz z oddziałem, który został rozbity i zdziesiątkowany przez nieprzyjaciela. Po powstaniu osiadł na roli własnej i do końca życia pracował jako krzewiciel i obrońca polskości na kresach granicznych Galicji wschodniej w powiecie skałackim. Zmarł w r. 1901 jako obywatel patriota. [2] Zmarł 1901 r. Kozina par. Grzymałów [obecnie na Ukrainie, obwód tarnopolski] [3] Zona - Joanna Madwej, córka Sabiny z domu Jezierskiej [4] Dzieci: 1__Jan Franciszek Bieniedzki - ur. 1873 Kozina par. Grzymałów [4] Rodzice: 2_Karol Bieniedzki [4] 3_Sabina Wiśniewska po mężu Bieniedzka [4] - zm. 1881 Kozina par. Grzymałów [obwód tarnopolski] [5]
Arkadiusz Bieńkowski
Drugie imię: Marceli, oficjał przy Zakładzie dla Obłąkanych w Kulparkowie, adres zamieszkania: Kulparków poczta Lwów. Urodzony 4 stycznia 1842 r. w miejscowości Brzóstówek pow. Opoczno, gubernia Radom, wyznania rzymskokatolickiego, żonaty, bezdzietny. W chwili składania przez niego oświadczenia rodzice nie żyli, dwaj bracia i trzy siostry mieszkały w Królestwie Polskim. Przed powstaniem – „przy familii”. W powstaniu walczył jako żołnierz a następnie podoficer w konnych strzelcach. W oddziale Dworzaczka i Sawickiego a po rozbiciu tego oddziału pod wsią Dobrą w oddziale Skowrońskiego pod dowództwem Parczewskiego i Orłowskiego w powiecie łęczyckim guberni warszawskiej. „Oddział Skowrońskiego, w którym od początku do samego końca byłem, brał udział w bitwach pod Kutnem, Kterami, Łodzią, Popowem Górnym, Kołem, Walewicami, Cymsową Wolą, Krykowem a ostatecznie pod Balkowem został zupełnie rozbity”. Nie był ranny. „Dokumentów nie mam żadnych. Powołuję się na kolegów z oddziału Skowrońskiego, którzy prawdopodobnie w Galicyi się znajdują, a przy obecnej sposobności razem się skoncentrują, gdzie pod moim nazwiskiem mnie znali, jak również na współkolegów z oddziałów Skrzyńskiego, Syrewicza, Kaliego (?) i Szumlańskiego jako należących pod jeneralne dowództwo Taczanowskiego, z którymi oddział Skowrońskiego brał wspólny udział w niektórych bitwach”. Zobowiązał się do wpłacenia wpisowego w wysokości 1 złotego i składki rocznej w wysokości 4 złotych, płaconej w ratach kwartalnych. Oświadczenie podpisał w Kulparkowie 17 maja 1888 r. Przyjęty na członka czynnego 23 czerwca 1888r.
Adam Bitis
Adam Bitis był włościaninem koronnym (skarbowym, czyli przypisanym do dóbr rządowych), ze wsi Białozoryszki, w szawlańskiej parafii, w powiecie szawelskim. Urodził się w r. 1836 (niekiedy uważa się że urodził się we wsi Legecze). Był rosłym i bardzo przystojnym mężczyzną, śmiałym i gadatliwym. Ogolony, mocnej postawy, niewysoki, ubrany zazwyczaj w szarą koszulę i szary kapelusz, białe spodnie wsadzone do butów. Przed powstaniem. Ojciec był we wsi gospodarzem, odumarł Adama w drugim roku życia, zostawiając wdowę Barbarę, sześciu synów i córkę. Adam przechodził zwykłe koleje, nim z wiekiem do szedł do godności parobka, czyli robotnika. Cztery lata pasł trzodę domową, sześć lat był półparobczakiem, wdrażając siebie w rutynę wiejskiej gospodarki. Po polsku nie umiał, a nie mając do czynienia z panami nie czuł nawet potrzeby uczenia się polskiego języka, nieużywanego wcale w tem kole, które go wychowało. Natomiast Bitis, za trzodą i za pługiem, nie rozstawał się z elementarzem i z książką do nabożeństwa. Samouczką, lub za poradą rzadkiego naówczas znawcy nauki czytania, Bitis doszedł do znajomości litewskiego pisma, tak iż z łatwością czytywał książkę do nabożeństwa i katechizm, jedyne niemal źródła, które Opatrzność zesłała dla moralnej otuchy wieśniaków. Bitis czytywał lubo z trudnością rękopisma, a nawet umiał stawić liczby i niektóre litery. To była cała jego oświata. Jego językiem oryginalnym był język żmudzki. Bracia wyręczali w gospodarstwie, więc Adam miał dosyć czasu do nauczenia się ciesielstwa i stolarki, do których brał się z amatorską gorliwością. Łatwość pojęcia i wrodzone zdolności z niesłychaną szybkością posuwały świadomość Bitisa w nauce rzemiosł. Tem większą przypisać mu należy zasługę, że kształcąc się sam przechodził niekiedy wytrawionych w tem rzemiośle mistrzów. Rzetelność, trzeźwość i uczciwa praca wysoko go postawiły w mniemaniu okolicy. Nie zabrakło mu ani pracy, ani przyjaciół. Lubo młody, lecz z sądem dojrzałym i tą trzeźwością pojęcia, właściwą naszym wieśniakom, wzywany był najczęściej do rady w sprawach, gminy, gdzie nieraz zdrowym poglądem zadziwiał starców. Będąc zaciętym wrogiem każdej nieprawości, jak sam powiadał, zyskał wprawdzie wielu nieprzychylnych, lecz się nic zrażał nienawiścią występnych, którym publicznie rzucił rękawicę. Drobne nadużycia miejscowe, kradzież publicznego dobra i wszelki występek stronił Bitisa, obawiając się z ust jego potępienia. Z tego względu wytoczono mu kilka procesów przed rząd najazdu. Z dziwną zręcznością bronił swych spraw i dowiódł znajomości procesowania, wprowadzając w obawę swoich przeciwników. Sprawiedliwość moskiewskich sędziów topnieje jednak przed potęgą kubana. Nieprzyjaciele Bitisa znaleźli powód i środki do wtrącenia go do więzienia. Skazany surowym wyrokiem z bajki Agnus et lupus, przesiedział kilka tygodni w turmie, z której uwolniono go na porękę. Wróg wszelkiej nieprawości Bitis coraz to jaśniej widział sprzedajność, tyraństwo i podłość najazdu. Własne doświadczenie uczyło go nienawidzieć Moskwę. Nastał czas reformy włościańskiej w 1858 r. Szlachta smutną przewidywała przyszłość, włościanie się cieszyli. Nienawiść zobopólna, wypływ różnych dziejowych tradycji, podżeganą została fałszywemi wieściami moskiewskiej policji. Roztropny umysł Bitisa z umiarkowaniem sądził bieżące sprawy. Nie ufał szlachcie, lecz jeszcze bardziej się obawiał cudzego wroga, narzucającego dziś bladą wolność, a jutro kajdany. Bitis zresztą w niczem się nie wyróżniał od tego koła, w którem Opatrzność żyć mu kazała. Włościanin z ducha i ze krwi trwał wiernie w tym obyczaju, w jakim wykształcił swój umysł i serce. Tem się właśnie tłumaczy wpływ Bitisa na współczesnych i pokrewnych mu duchem wieśniaków. Stanął on jako wyraz ich moralnych potrzeb, znajdując najzupełniejsze uznanie w duszach urodzonych pod słomianą strzechą. Gdy sprawa włościańska nurtowała w najgłębszych warstwach społecznych, zyskując przyjaciół Moskwie w ciemności i egoizmie, Bitis w swojem kole stał na straży czystości ludowego obyczaju, głosząc zdradę najazdu. W chwili najdrażliwszej społecznej reformy następują manifestacje i śpiewy kościelne. Bitis nie bierze w nich udziału, potępiając niepraktyczność i niestosowność podobnej wojny z Moskwą. Nigdzie zresztą włościanie żmudzcy nie przyjęli czynnego udziału w tej sprawie, bądź nie pojmując manifestacji, bądź uważając je za wybryk szlacheckich malkontentów, w celu sparaliżowania reformy. Biorący udział w śpiewach i procesji były jednostki, ulegające wpływom postronnym, tem samem więc nie mogły być wyrazem ludowego ducha. Manifestacje jednak budziły kraj z uśpienia i wywołały potrzebę nowej walki z najazdem, oddziaływając na wszystkie warstwy społeczne. Te właśnie pobudki równie wpływały i na Bitisa. Rozrzucane śpiewki i odezwy w litewskim języku między ludem wydobywały uczucie i myśl z głębin ludzkiego ducha. Od rozpraw, gawęd i baśni politycznych przeszło do prawdziwego krzątania się około istotnych po trzeb ojczyzny. Początek, przed wybuchem na Litwie Bitis niepoślednim był w tej sprawie działaczem. Kiedy powstanie wybuchło w Kongresówce, a księża na Zmujdzi objawili ludowi obowiązek bronienia kraju, Bitis czynnie się zajął propagandą. Wędrował od wsi do wsi, a zgromadzając w każdej ludzi poważnych, przemawiał słowami prostoty i prawdy. Wszędzie przyjęty i zrozumiany z prawdziwą rezygnacją oddal się. sprawie ojczyzny, równoważąc ją ze sprawą wiary świętej. Włościanie z zaufaniem słuchali jego mowy, bo nie mogli posądzać o wspólne ze szlachtą zamiary. Słowa pochodzące z serca trafiały do ich przekonania. Bitis zresztą nigdy nie zabrał głosu w sprawie nieczystej lub zlej, chyba dla zaprotestowania fałszerzom. Niekiedy zapytywano go, czego życzysz, po cóż nakłaniasz do powstania, wszak niczego ci nie brakuje - masz sowitą zapłatę i czeladników; cóż ci lepszego dać może powstanie, albo i Polska?! Takie argumenta Bitis odbierał, powiadając iż nic nie posiada wobec przemocy i obcego najazdu. Jutro może okują mnie w kajdany, odstawią w rekruty i wyślą z rodzinnej ziemi. Jutro może carowi podoba się zniszczyć nasze obyczaje, język i wiarę, więc je zniszczy bo ma potęgę. Cóż wtenczas z naszych posiadłości zostanie. Takiem lub podobnem temu dowodzeniem Bitis zyskiwał sobie umysły i serca. Nie szczędził własnego grosza, zgromadzając broń myśliwską jeszcze przed wybuchem powstania. Z tem wszystkiem Bitis nie poczytywał siebie, ani mędrszym, ani bardziej zasłużonym od swej współbraci. Spełniał stolarski obowiązek we dworze marszałka Szemiota, nie zapominając ani na chwilę o obowiązku ojczystym. Praca dla Kuszłejki Skoro powstanie wybuchło, zgromadził kilku najbliższych przyjaciół i udał się do obozu Kuszłejki, zaciągając się na służbę jako szeregowiec. Sprawowanie się Bitisa w bezpośrednim z oddziałem Kuszłejki pozostaje związku. Bitis wkrótce po wstąpieniu do oddziału oświadczył Kuszłejce o usposobieniu okolicy i o zaufaniu jakie w nim pokłada. Zapewniał iż w prędkim czasie liczny można sformować oddział, uzbrajając w broń od dawna już przezeń na gromadzoną. Naczelnikiem wyprawy mianowany został Mamert Giedgowd. W razie nieobecności Giedgowda Bitis, zastępował jego miejsce, dając dowody bystrego umysłu i niezwykłej trafności w postępowaniu. Trudno opisać radość mieszkańców, witających Bitisa, dawnego współkolegę, przybywającego stwierdzać swe słowa powagą zbrojnego powstania. Włościanie wyręczali powstańców w trudniejszych wojennych obowiązkach. Sami nawet utrzymywali wedety i posterunki, śledząc w najodleglejszych punktach obroty wroga. Zwożono zewsząd bez rozkazu lub prośby żywność, obuwie, odzienie, bieliznę, szarpie uzbierane w ubogich strzechach wiejskiego ludu. Ochotników byłoby tylu, na ilu wystarczyłoby broni. Szczupłe jednak zapasy wystarczyły na stu sześćdziesięciu z którymi powrócono do Kuszłejki. Bitis wstąpił do kawalerji w roli intendenta i przewodnika w wyprawach, ponieważ znał okolicę. Po dostaniu się Giedgowda w niewolę (uwolnił się po pewnym czasie) Kuszłejko niefortunnie podzielił oddział na trzy części. Bitis widząc chwiejący się w nieładzie trzeci pluton w pobliżu Białozoryszek na prośbę, a raczej rozkaz żołnierzy przyjął na się dowództwo i odpowiedzialność, uprowadzając 80 ludzi w głąb szawelskiego powiatu. W drugiej połowie kwietnia, znowu był z Kuszłejką, kiedy przybył Pujdak z wiadomością o Moskwie. Nie usłuchano rady Bitisa, pragnącego zrobić zasadzkę, z której Moskwa nie wyszłaby bezkarnie. Przyczyną tego było coraz to wzrastające nieporozumienie między Giedgowdem i Kuszłejką. W czasie pochodu miała miejsce pod Zyłajciami mała utarczka z Moskwą. Nieporozumie Giedgowda z Kuszłejką coraz to się zwiększało, przybierając rozmiary zatrważające. Gdy i zebrana rada wojenna nic roztrzygnąć niepotrafiła, Giedgowd rozciął węzeł, oddzielając się z dwiestu oddanymi sobie ludźmi w zamiarze wcielenia się do oddziału ks. Mackiewicza. Z Giedgowdem poszli Bitis i Pujdak. Karność była zachwianą i wszczynały się kłótnie, to Szulca z Giedgowdem, to znowuż Bitisa z Pujdakiem. Przy całem rozprzężeniu Giedgowd szczęśliwie doprowadził kompanję aż do lasów krakinowskich, gdzie się naówczas znajdował Laskowski i ks. Mackiewicz. Kompania Giedgowda wcieliła się pod nazwą czwartego bataljonu. Własny oddział Nazajutrz po przybyciu Bitis został wysiany przez ks. Mackiewicza do szawelskiego powiatu w celu organizowania oddziału. W przeciągu trzech tygodni zgromadził przeszło siedmdziesiąt ludzi, zagartując w swe ręce administrację moskiewską w kilku okolicznych parafjach. Sprawowanie się niektórych, a głównie niedołęstwo chwiejącego się powstania, odstręczało wieśniaków od narodowej sprawy. Bitis przełamywał owe trudności, otaczając swe stanowisko powagą sędziego i opiekuna wieśniaków. Godził powaśnionych, sądził różne sprawy, karcił dawne i świeże nadużycia, ogłaszał nowe prawa polskie, czyli manifest d. 22 stycznia. Surowy lecz sprawiedliwy, zyskał szacunek powszechny, nawet w tych stronach gdzie go przedtem nie znali. Oddział jego, oficerowie, zastępca (Wincenty Powilański), byli sami włościanie Żmudzini. Komendy odbywały się w litewskim języku, nawet rozkazy do dworów po żmudzku były pisywane. Swój oddział podzielił na 2 części i co dwa tygodnie zmieniał rozpuszczając do domów. Wewnątrz Bitis zwrócił szczególną uwagę na moralność żołnierzy. Pod tym względem wydał oryginalne rozporządzenia nie picia wódki w obozie i zachowywania postów nawet w piątki i soboty. Żołnierz wyłamujący się z pod tej reguły, skazywany był na areszt, karę cielesną, poczem na stępowała haniebna dymisja. Karność była wzorowa, przykłady nieposłuszeństwa, lub wyłamywanie się z pod wymienionych przepisów były nieliczne. Pod względem wewnętrznego porządku i sumiennego wypełniania obowiązków, oddział Bitisa wybornie mógł służyć za wzór dla wszystkich, nawet wtenczas kiedy demoralizacja prawem konieczności wkradła się i do jego szeregów. Dnia 9 czerwca Bitis stoczył potyczkę pod Wornianami, spiesząc na pomoc Kuszłejce i zajmując tył nieprzyjacielowi. W tych dniach Laskowski przechodząc te strony z porady ks. Mackiewicza, zanominował Bitisa naczelnikiem oddziału, wkładając nań stosowne atrybucje. Laskowski i ks. Mackiewicz przerzynając las biebrowski, ściągnęli chmarę Moskali. Bitis na śladach powstańców urządził zasadzkę w celu powstrzymania Moskwy. Skoro wstąpili, przyjął ich rzęsistym ogniem, rozkazując żołnierzom po kilku wystrzałach cofnąć się bez komendy i zdążać na miejsce zbioru. Wszyscy niemal włościanie byli z pobliża znali okolicę i doskonale wykonali plan Bitisa. Przerażona Moskwa przetrząsała las, nie znalazła nikogo, chyba ślady dawnych obozów i w zdumieniu wróciła do Szadowa. Odtąd Bitis rósł w sławę i poważanie w całej okolicy. Swój oddział podzielił na 2 części i co dwa tygodnie zmieniał ludzi rozpuszczając do domów dla odpoczynku i najedzenia. W połowie czerwca Bitis urządził zasadzkę w lesie białozoryskim na przechodzących dragonów i kozaków. Dziewięciu położył trupem lecz przybywająca piechota przeszkodziła skorzystać ze zwycięztwa. 16 czerwca zniszczył ważne cesarskie dokumenty w Bejsagole. 27 czerwca zręczny wybieg kawalerji wprowadził dragonów w zasadzkę. Moskale zeskoczyli z koni i kilkakrotny przypuszczali atak w łańcuchu strzeleckim; za każdym razem cofając się w nieładzie. Rzecz się działa na skraju lasu, moskale zaś atakowali z polany, przedstawiając zabawny widok wieśniakom, będącym w polu przy robocie, którzy wysławiali mądrość swego wodza, zabawiając się pociesznym widowiskiem niefortunnych ataków Moskwy. Dragoni usiłowali zająć tył, lecz Bitis zrejterowal w bok i omylił pogoń przybywającej w pomoc piechoty. W pierwszej połowie sierpnia Moskale maszerowali po nocnym spoczynku we wsi . Bitis zawiadomiony o ich pochodzie wprowadził znowuż w zasadzkę. Z przejętego raportu dowiedziano się, iż Moskali legło 20 i kilku rannych. Bitis posiadał wtenczas zaledwo 40 jeźdźców. We wrześniu oddział jego wzrósł do 150 piechoty i 20 kawalerji. 11 września niedaleko folwarku Budriu, oddział Bitisa stoczył potyczkę z 80 strzelcami przeciwnika. 18 września walczył pod wsią Żyłaicie. Przybierające siły przeciwnika pod dowództwem Timesa zmuszają go jednak do wycofania się. 27 października urządził zasadzkę pod , w której legło 6 Moskali. 14 listopada napada na dwór w Szawlanach i niszczy ważne dokumenty moskiewskie. Moskwa się srożyła mszcząc, się i prześladując włościan, którzy posyłali żywność Bitisowi. Zapobiegając złemu Bitis przesłał pocztą list do wojennego naczelnika do Szawlan, przekładając iż niesłusznie znęca się nad bezbronnymi i równocześnie oświadczając, iż skoro Bitis zechce, to i sami Moskale na jego rozkaz wydadzą żywność. Po niejakimś czasie zaalarmowano Szawlany, Moskale wyruszyli do lasu szukać powstańców, zostawiając w miasteczku 20 żołnierzy. W tej chwili Bitis wpada do Szawlan, odbija magazyny, a służba moskiewska na jego rozkaz wydaje żywność, odzienie i amunicję. Załoga skryła się bez śladu, Bitis spokojnie zrejterował. około 20 listopada zburzył pocztę w Radziwiłowie, spalił papiery, zburzył kancelarję i zabrał dziewięć koni moskiewskich. Zwyczaje w oddziale Godnem uwagi jest, iż Bitis w większości potyczek nie stracił żadnego żołnierza. Moskale sami urządzali zasadzki czyhając szczególniej na włościański oddział Bitisa. Włościanie jednak czuwali nad jego dolą i żaden ruch nieprzyjaciół nie był mu tajny. Do późnej jesieni kawalerja Bitisa alarmowała Moskwę, lecz żadnej już nie staczał potyczki. Moskale szukali majątku Bitisa, sądząc że był właścicielem ziemskim, szlachcicem, w celu domierzenia konfiskaty i rabunku. Lecz jakież ich było rozczarowanie, gdy się dostatecznie przekonali, że Bitis był chłopem, i nawet nie gospodarzem, tylko pogannym kutnikom, według ich wyrażenia. Zrabowali więc siedzibę braci, a rodzinę zesłali na Sybir. Moskale się srożyli, lecz żadna siła ludzka nie zdolna była wytropić jego kryjówki. Bitis nie wieszał przestępców, jak czynili inni dowódcy, zaradzał złemu dowcipną karą. Pewien starszyna (wójt gminy) nazwiskiem Boks, znany był jako łotr i szpieg. Bitis sprowadza go do obozu i rozkazuje mu wydawać piśmienne rozkazy do obywateli. Poczem uwolnił Boksa, który natychmiast udał się do Moskali zanosząc skargę. Wkrótce się okazały piśmienne rozkazy Boksa. Na próżno się wypierał, lub składał winę na powstańców; po sprawdzeniu podpisów Boks został skazany na dziesięć lat do robót fortecznych. Kraina upadała na duchu, dawni przyjaciele Bitisa dziś się zamieniali w przyjaciół Moskwy. Wojenni naczelnicy ogłosili rozporządzenie Wieszatiela, potrzebując z każdej wsi na siedmiu gospodarzy jednego kozaka na czasową służbę. Pomimo zakazu Bitisa niektóre wsie wysłały kozaków. Zamierzył więc ukarać nieposłusznych. W tym celu wysłał sekretnie jednego z dymisjonowanych żołnierzy przebranego po moskiewsku do wsi okolicznych. Żołnierz ów od imienia Moskali napadał na wsie, groził rabunkiem i okładał nahajem, przepowiadając iż jego bracia (moskale) jeszcze srożej katować będą. Przerażeni włościanie z bólem serca wykrzykiwali, iż sami moskale wprowadzają pomiędzy nich zgodę i jedność. Zwątpienie już było niezmierne, a upadek wskazywał interwencję jako ostatni środek ratunku. Koniec walk Włościanie nie inaczej byli usposobieni. Oczekiwali oni szczególniej ubóstwionego przez nich Jabłonowskiego, mającego, według ich mniemania, przybyć z zagranicy z Francuzami. Bitis polecając oddział Powilańskiemu, powędrował przekonać się o tej prawdzie. Pod koniec roku wypłaca żołd swoim żołnierzom, poleca ukrywać się przez zimę i w nowym roku ponownie zorganizować oddział. Jego oddział, ale bez dowódcy, był widziany 10 lutego w pobliżu wsi Prebaise ubrany w chłopskie sukmany. Dalsze losy Niestety z emigracji już nie wrócił. W Paryżu, pracował m.in. zapalając latarnie uliczne, był drukarzem. Od Rządu Narodowego otrzymał stopień pułkownika. Działał w Stowarzyszeniu Weteranów. Nauczył się mówić po polsku i francusku. Mieszkał na Rue Catheriue-d’Enfer nr 4. 29.12.1878 ożenił się z Lucille Le Prieur, córką Louisa Jeana i Louise Francoise Vivier. Zmarł w 9.1.1884 w Poitiers
Konrad Błaszczyński
Jego imię i nazwisko budzą wątpliwość, gdyż w literaturze przedstawiany jest różnie. Tożsamość "Bończy" została ustalona przez autorów niniejszego portalu. Wg ustaleń GP można stwierdzić, że faktycznie nazywał się Konrad Antoni Błaszczyński. Z racji przyjętych pseudonimów i fałszywych nazwisk występuje w literaturze jako Kazimierz, Konrad, Bohdan, Bogdan - Błaszczyński, Błeszyński, Tomaszewski. Pewne jest także to, że w czasie dowodzenia używał pseudonimu "Bończa" i pod takim został pochowany. Potwierdzeniem tożsamości Konrada Antoniego jest raport policji narodowej donoszący o dwóch agentkach carskich: Julii i Ludwiki Ritterband - sióstr Teofili (raport spotkał się z krytyką za niewłaściwe oskarżenia, ma jednak znamiona celowego mylenia tropów). Z kolei Antoni Winnicki z Niegosławic, rejent jędrzejowski, który dobrze znał Bończę twierdził, że faktycznie ma na nazwisko Tomaszewski i pochodzi z Galicji gdzie był oficerem austriackim. Taka wersja miała prawd. służyć do ukrycia prawdziwych koligacji z rodziną. Tożsamość tę potwierdzają także informacje o wczesnej śmierci rodziców, zawodzie ojca i inne. , ur. 17.2.1835 Warszawa (chrzest wpisany w roku 1841)[1]. Zmarł w leśniczówce koło Przezwodów[17], z ran dzień po , która odbyła się 18.6.1863. Syn Józefa i Teofili Berty Ritterband. Jego ojciec, syn Antoniego i Heleny Kozłowskiej[2] był pod koniec życia prezydentem Siedlec, a wcześniej pełnił funkcję naczelnika powiatu ostrołęckiego. Matka urodziła się we Włocławku w religii żydowskiej - córka Maurycego (Mojżesza) Manasse Ritterbanda i Łucji Cholewińskiej. Siostra Rozalia prowadziła kantor loteryjny w Warszawie. Rodzice Konrada wcześnie zmarli (ojciec już w 1851). Konrad był przystojnym wysokim i eleganckim mężczyzną, zawsze jednak o melancholijnym wyrazie twarzy, często oddawał się zadumie. Wcześnie wstąpił do artylerii rosyjskiej. W 1859 został wykładowcą w Michajłowskiej Szkole Artylerii w Petersburgu w stopniu kapitana. W 1862 stacjonował w 5. Brygadzie Artylerii - mieszkał na terenie Cytadeli Warszawskiej. Był członkiem spisku oficerów w 1863. 13 stycznia wziął urlop zajmując się przygotowaniem do działań powstańczych. Zaraz po wybuchu Powstania został mianowany naczelnikiem woj. płockiego gdzie prowadził organizację sił wojennych w stopniu pułkownika. Po nieudanym napadzie na Płock wycofał się jednak, udając się do Galicji. W marcu był widziany w oddziale Langiewicz pod Sosnówką. Zapewne brał udział w bitwie pod Grochowiskami. Dołączył potem do Czachowskiego, a następnie w okolicach Radomia, Skrzyńska, Przytyku starł się zebrać oddział kawalerii. Sformował jazdę składającą się z ok. 200 jeźdźców. Działał od kwietnia głównie pod Czachowskim. Rozgromił jazdę moskiewską (22.04), następnie . 6.5. na czele 250 jazdy, wypędził nieprzyjaciela z tegoż miasta. Niepokoił oddziały moskiewskie wycofując się z bitew, ale zmuszając je do ruchów. Tak się stało w bitwach pod Rusinowem i Przysuchą. Wykonywał też wyroki na zdrajcach i donosicielach. Mówiono że za gremialne wysługiwanie się Moskalom spalił wiś Lipie - w rzeczywistości spalono 4 zabudowania i powieszono dwóch chłopów. 13 maja w Bogucicach wykonał wyrok na 2 donosicielach, którzy wskazali Moskalom tabor powstańczy, przez co doszło do rzezi zaopatrzeniowców i sanitariuszek takich jak [psi]74304|Zofia Dobronoka[&psi] przeszyta 8 kulami. Wykonał też wyroki w Klemęcicach i Gniewięcinie Wrócił do Deszna i tu podczas wesołej zabawy tanecznej wieczorem 17 czerwca otrzymał rozkaz zrobienia pewnej dywersji moskalom celem odwrócenia ich uwagi od pogranicza Galicyi, skąd właśnie w tym czasie miał wkroczyć dwoma oddziałami Jordan. Natychmiast wyprawił kwatermistrzów do Gór i zaraz za nimi, nocą, podczas ulewy, wyruszył tam ze swym oddziałem. Przybył nad ranem pod wieś, nie wiedząc, że tam już czyha w zasadzce powiadomiony wcześnie przez jakiegoś szpiega, major Pleskaczewski z Pińczowa z dwoma rotami piechoty, dragonami i kozakami. Będąc chorym jechał na wozie, dosiadł jednak konia i poprowadził szarżę. Przywitany bardzo silnym ogniem został postrzelony a następnie skłuty lancą w pierś. Miał też cięte rany na głowie. Został zawieziony do gajówki koło Przezwodów. Reszta rannych z tej bitwy została przewieziona do Krakowa, jego jednak z racji na bardzo ciężki stan nie można było wieźć tak daleko. W parę godzin, przybyło kilku lekarzy z okolicy, którzy wraz z lekarzem obozowym starali się opatrzyć rany. Resztki oddziału przeszły na drugą stronę szosy krakowskiej, aby zmylić pogoń. Dla bezpieczeństwa pułkownika, starano się ślad miejsca gdzie się znajduje, przed ogółem utaić, i innego rannego, jako pułkownika wywieziono w inną stronę, jednak wiadomość o jego śmierci rozeszła się szybko po okolicy i boleścią wszystkich przejęła. Pomimo starań lekarzy, m.in. Olszewicza, zmarł na rękach proboszcza Chawłowskiego następnego dnia. Został pochowany na pobliskim cmentarzu w Nawarzycach w grobie dwóch księży, obok grobu Winnickich. W akcie zgonu figuruje jako Bohdan Bończa, kawaler stanu szlacheckiego lat 32. Moskale stratowali grób, lecz pamięć o nim przetrwała. Obecnie znajduje się w kącie cmentarza, na domniemanym miejscu jego pomnik z nazwiskiem Bogdana Tomaszewskiego. Osobistą książeczkę do nabożeństwa Bończa oddał przed śmiercią Winnickiemu, którego brat Edward przekazał do muzeum w Kielcach. O śmierci pisało wiele dzienników. Rok po tym wydarzeniu miała miejsca Msza żałobna za jego duszę w kościele oo. Kapucynów w Warszawie. Jego pseudonim "Bończa" przyjął gen. Kazimierz Załęski, ur. 1919 uważający się za potomka Konrada, jednak genealogia nie potwierdza tego pokrewieństwa.
Ignacy Błeszyński
urodzony w roku 1839, z ojca Błes:tyńskiego i matki z Malczewskich, właściciel małego folwarku w pobliżu Częstochowy, jedynak, w roku już ósmym utracił oboje rodziców z tymi całe mienie. Zaopiekował się sierotą daleki krewny, mieszkający w Petersburgu jako niższy urzędnik - chcąc pozbyć się kosztów i kłopotów, umieścił sierotę w szkolę wojskowej, wyższa też szkoła wojskowa stała mu się dostępną i tą ukończył chlubnie ze stopniem oficerskim w 22 roku życia.. Było to przy końcu roku 1861 w czasie manifestacji obudzenia się, za tyle 'doznanych krzywd, ducha narodowego i pracy organizacyjnej. Wkrótce Ignacy dostał się w koło czynnych - i temu pozostał wiernym do końca. Gdy nadeszła chwila zbrojnego powstania styczniowego, Błeszyński, pod nazwiskiem Malczewskiego, znalazł się w powiecie Wieluńskim przy boku dowódcy Oksińskiego i tam pierwszy oddział powstańczy organizował, nieraz stawiając czoło wojskom rosyjskim. Kiedy oddział Oksińskiego wzrósł do znaczniejszej liczby, delegowano Błeszyńskiego w Piotrkowskie jako wytrawnego organizatora. W lasach Lubienia powstała partia przy pomocy Turczynowicza, która wysłana została w strony Wieluńskie dla połączenia się z Oksińskim, Cieszkowskim, Taczanowskim, Jungiem i in. pod którymi walczyli nasi piotrkowscy weterani jak: Czartkowski rotmistrz, Pajewski, Jaśkiewicz, Jakubowicz i inni. Odtąd Błeszyńskiemu groziło :nieustanne niebezpieczeństwo dostania się w ręce kozackie, niejednokrotnie groziła mu śmierć, zręcznie jednak Błeszyński unikał przychwycenia, lecz w końcu tak był wyczerpany i zmęczony, że znalazłszy schronienie we dworze państwa Buczyńskich, w Ciężkowicach, tam do początku stycznia 1864 roku pozostał. Tuż po wyjściu z Ciężkowic, udał się do Wieigomłyn, otoczony sotnią kozaków., został ujęty i do więzienia w Piotrkowie odstawiony (zawsze jako Malczewski).Po paru miesięcznym badaniu, przez kolegę oficera Dubelta zdradzony - w Piotrkowie został powieszony. Wykonanie na Błeszyńskim kary śmierci przez powieszenie, a nie przez rozstrzelanie, jak innych byłych wojskowych, tłumaczy się tym, że Błeszyński przez czas jakiś należał do żandarmów wieszających w Wieluńskim .W parę dni po straceniu, grabarz z cmentarza katolickiego Józef Łopaciński powziął zamiar wydobycia zwłok ks, Mosińskiego i Błeszyńskiego i przeniesienie ich na cmentarz. W tym celu dobrał sobie do pomocy paru mieszczan: Tomasza Silę, Mateusza Ciesielskiego i z nimi udał się w nocy na błonie. Ciało ks. Mosińskiego wydobyto, ułożono na wozie, przykryto piaskiem i odesłano na cmentarz przez Bijaka. Dniało gdy Bijak wrócił po Błeszyńskiego - gdy wtem niespodziewanie spostrzeżono cwałujących od miasta kozaków. Dwóch pracujących nad odkopywaniem grobu Błeszyńskiego zdążyło uciec i ukryć się, pozostałych jednak spotkał los straszny. Bijaka zabito nahajkami, Łopacińskiego i Ciesielskiego, z okrucieństwem pobitych zabrano do szpitala, gdzie wkrótce Ciesielski zmarł. Łopaciński wyzdrowiał lecz za czyn swój został skazany na Sybir.
Franciszek Bocheński
Izydor Franciszek Bocheński (Bochyński), herbu Rawicz. Ur. 5.4.1823 Szaniec, k. Buska Zdroju, zm. 13.5.1897 Czuszów. Syn Tadeusza, kapitana wojsk napoleońskich, skutecznego przemysłowca i jego pierwszej żony Marianny Katarzyny Lubowidzkiej. Brat i przyrodni brat Kształcił się na Śląsku w Gnadenfeld i Nysie, następnie w Kielcach. Ukończył kursy prawne w Warszawie gdzie przyjaźnił się z późniejszym arcybiskupem Popielem. Wyjechał do Włoch, gdzie kilka lat poświęcał się studiom malarskim. Po śmierci ojca, przyjechał do kraju i objął zarząd dóbr i świetnie prosperującej fabryki w Rudzie Malenieckiej. Bał czynnym członkiem Towarzystwa Rolniczego. Stronnik Białych, brał udział w zjazdach urządzanych przez Andrzeja Zamoyskiego w Klemensowie, lecz pozostawał wobec niego obojętny. [11 ]Nastawiony niechętnie do powstania wspomagał jednak powstańców materialnie. Później objął nawet stanowisko naczelnika powiatu opoczyńskiego (podczas gdy zastępcą był jego brat Józef). W fabrykach malenieckich produkowano uzbrojenie powstańcze. Majątek wspiera też tworzenie oddziału w pobliskiej Ormanisze. Wg opowieści rodzinnych został zaaresztowany z powodu odnalezienia składu amunicji, lub za przygotowanie wystawnego przyjęcia dla kadry powstańczej.[11] Po powstaniu zesłany na 4 lata do Kiereńska nad Leną, w guberni penzeńskiej na Syberii. Wrócił na mocy ułaskawienia w 1867. Rok później ożenił się z 22 lat młodszą Antoniną. Wkrótce zamienił Rudę Maleniecką na dobra rodziny szwagra Czuszów - dokupując Nadzów, Bolów i Czuszówek - łącznie obejmujące 3000 morgów dobrych czarnoziemów, jednak z trudny wiecznie tonącym w błotach dojazdem.[9] Zamieszkał w Czuszowie. Pełnił też funkcję Sędziego gminnego w Słomnikach. Gospodarstwem domowym i wychowaniem kierowała jego żona, mająca bardzo surowe obyczaje, wręcz skromność.[11] Został pochowany w kościele w Pałecznicy. Ożeniony (11.7.1868 Warszawa) z Antoniną Anną Bożeniec Jełowicką (zm. 1882), miał 5 dzieci: - Adolf Józef (1870) - imię nadane na cześć powieści Beniamina Constanta. - Józefa Rozalia Maria (1872) - Wacław (1874 Czuszów) - Leon Sylwan (1878) - Paulina (1882 Czuszów, chrzest 1885) Jego wnukiem był m.in. Józef Maria Bocheński, dominikanin, filozof.
Stefan Bogucki
urodzony w 1846 r. we wsi Laski w Płockiem wojew. syn właściciela tejże wsi kończył nauki w Warszawie. Podczas manifestacyj 1861-62 r. brał czynny udział, poszukiwany przez policyą moskiewską zmuszony opuścić kraj, udając się wprost do Wioch natychmiast wstąpił do szkoły wojskowej w Cuneo Na hasło powstania pospieszył w jego szeregi, i 20 Marca wszedł z kilkunastu towarzyszami do królestwa kongresowego, połączył się z oddziałam Teofila Jurkowskiego kolegi szkoły Genueńskiej, gdzie wkrótce bo 13 Kwietnia w jednej z potyczek w Płockiem pod Kościelnem, ugodzony kulą, cięciem pałasza i kilką pchnięciami lancą, wzięty w niewolę po zagojeniu ran zdołał uciec, schroniwszy się w Poznańskie połączył się z wychodzącym oddziałem i walczył aż do upadku powstania, poczem udawszy się do Drezna i tam się już przygotowywał do zdania exarainu wojskowego. W końcu 1864 r. udał się do Paryża ubiegając się o przyjęcie do szkoły, gdzie po świetnym w 1865 r. examinie został przyjęty niedługo się cieszył życiem i powodzeniem w naukach, w któ rych obiecywał wielkie nadzieje. Odnowiona rana od kuli tak szybkie postępy czyniła że w kilka dni zma ł. Uczniowie wszyscy szkoły Saint-Cyr towarzyszyli orszakowi pogrzebowemu i liczny zastęp tułaczy. W ostatniej tej posłudze zasłużonemu ojczyźnie młodzieńcowi, oddane zostały wszystkie honory wojskowe. Jenerał francuzki dyrektor szkoły Gondrecourt, w wymownych słowach skreślił nad grobem życie Stefana, którego przedstawił jako wzór młodzieży polskiej i dzielnego żołnierza. Pochowany na cmentarzu miejscowym, w pierwszych dniach marca 1867 r.
Stefan Bogucki
BOGUCKI Stefan urodzony 1846 r. w należącej do jego ojca wsi Lachi, w wo jewództwie płoekiem, kończy! nauki w Warszawie, kiedy wypadki 1801-02 roku zmusiły go opuścić kraj; znalazłszy się zagranicę, ufny w niedalekie powstanie, wszedł do wojskowej szkoły polskiej w Cuneo, aby się na żołnierza wykształcić. Po wybuchu 22 stycznia, pośpieszył do stron rodzinnych i zaraz sio zaciągnął do jednego z oddziałów walczących w jego województwie; ranny w boju cięciem pałasza, pchnięciem lancy i dwoma postrzałami, dostał się do niewoli moskiewskiej; umknąwszy z niej szczęśliwie, gdy młodość zabliźniła rany, stanął znowu w sze regach powstańczych i pozostał w nich do końca walki. Po jej zupelnem ustaniu, udał się do Francyi, a wierząc że wałka dla Polaka zawsze jest tylko zawieszoną, postanowił oddać się zawodowi wojskowemu, dla prawdziwego zaś usposobienia się do niego nabycia gruntownych wiadomości, podał się do szkoły wojskowej wSainl- Cyr. Zdawszy świetnie examena, w 186o r. przyjętym do niej został; jaką zaś mi łość u kolegów i uznanie u przełożonych zjednać dla siebie umiał, pokazało się najwyraźniej podczas choroby jego, którą już w lutym 1867 r. odnawiające się rany spowodowały. Był przedmiotem najtroskliwszej pieczołowitości nie tylko współtowa rzyszy, ale i samego dowódzcy szkoły, jego żony nawet i córki, które godziny cale przy łożu umierającego młodzieńca spędzały. Kiedy nareszcie skonał, dnia 8 marca, oddano mu ostatnią posługę ze wszelkiemi hononuni wojskowemi; cała szkoła była przytomną pogrzebowi, oddając mu cześć jako poległemu na polu chwały; do wód/ca szkoły, jenerał baron de Gondrecourt, skreśliwszy w kilku rysacłi krótki żywot młodzieńca, zakończył temi słowy: « Znaliście go wszyscy przyjaciele moi, kochaliście go wszyscy, byliście pełni szacunku dla tej ujmującej a młodej twarzy, przeciętej z góry do dołu głęboką blizną, będącą przedmiotem waszego uwielbienia i waszej nic wątpię, zazdrości. Bogucki umarł w skutek postrzału, który mu na wskroś przeszył udo i kość nadwerężył. O drogi młodzieńcze! byłem przy tobie w r chwili ostatnich twych cierpień; umierałeś z taką odwagą z juką dawniej nara żałeś się na śmierć; cłirześciańska twoja wiara wyrównywała twej patryolycznej wierze, a nawet kiedyś już ducha oddał, otwarte twe oczy, lak zdawały się pełno szlachetnej dumy, jak gdybyś jeszcze patrzał niemi na nieprzyjaciela twojego naro du. Uczniowie St. Cyr, wy coście z powołania obrali twardy zawód żołnierza, coście zaprzysięgli pełnić jego obowiązki i „ukochać nawet wielkie jego boleści, zapiszcie w duszach waszych pamięć tego żałobnego obchodu, lak pełnego nauki. Niech każdy z was przysłucha się biciu własnego serca, niech oczy otworzy, a posłyszy i ujrzy, jaką to czcią i jakiemi hołdami otaczają zwłoki człowieka który padł na polu chwały, walcząc za Ojczyznę. Wy zaś, zdała przybyli krewni, współziomkowie i przyjaciele szlachetnego młodzieńca, nie płaczcie po nim : nie umarł on na wy gnaniu, ho spocznie w ziemi francuzkiej. Głos męczennika potężniejszym jest dzisiaj od głosu waszego; on modli się za silnem pokoleniem które go przeżyło. Nic płaczcie po nim, ale mu cześć oddajcie. » Po jenerale przemówił jeszcze kapitan Bureau, professor historvi; w rzewnych wyrazach oddając cześć zmarłemu mło dzieńcowi i sławiąc go otaczającej młodzieży za wzór miłości Ojczyzny i szlache tnie za nią poniesionej śmierci, skończył, w imieniu bohaterskiej Polski żegnając bohaterskie jej dziecię. Wzruszenie było ogólne; zdawało się żo wojskowa młodzież franeuzka oddając ostatnią zmarłemu usługę, chciała w nim uczcić wszystkich jego towarzyszy, którzy przy zgonie na polu bitwy nie mieli ręki przyjaznej colty im zamknęła powieki. Cala szkoła przywdziała żałobę, na dni 8, a że nazajutrz po pogrzebię przypadała niedziela, więc wszyscy 300 jak byli, udali się do Paryża z krepą czarną na lewem ramieniu. Sympatya żywiej okazać się nie mogła.
Paulin Bohdanowicz
Paulin Bohdanowicz (Nieczuj). Obok postaci które powagą swego stanowiska stawały na czele narodowego ruchu, zjawiały się coraz to nowe imiona patrjotów, uwieńczone laurowym wieńcem, zdobytym na krwawem polu ofiary. Z liczby takich Polaków był Paulin Bohdanowicz. Męztwo i chwalebne czyny, złożone na ołtarzu ojczyzny, zapiszą nazwisko Niecznja obok imion Dołęgi i ks. Mackiewicza, niezatartych w narodowej pamięci. Bohdanowicz był młodzianem lat 21, pełen zdrowia i życia, z sercem pełnem miłości ojczyzny. Wychowanie odebrał w szkole artyleryjskiej w Petersburgu. Lubo od dzieciństwa opuścił ojczystą ziemię, szlachetna ta dusza przechowała cały ogień patrjotyzmu. Miłość ojczysta była właśnie powodem, iż Bohdanowicz został wydalony ze szkoły, za jakąś polską manifestację i odtąd jako junkier artyleryjski, pełnił służbę w arinji moskiewskiej. Wkrótce też uwolnił się z pułku, gdy sprawa narodowa zawezwała go na pole działań. Posiadając znaczną majętność w powiecie szawelskim, gdzie przebywała jego rodzina, tam się też naprzód udał. Pisarski był zanominowany wojennym naczelnikiem powiatu, więc Nieczuj wdrożoony do karności, oddal się pod jego rozkazy. Pisarski udzielił mu upoważnienie do zgromadzenia ochotników, aplikowania ich na żołnierzy i wcielania do jego oddziału. Nieczuj więc został organizatorem. Nie przesądzimy kwestji, jeśli, powiemy, że w ostatniem powstaniu rzadko kiedy umiano się poznać na ludziach. Nieczuj posiadał wszystkie zalety dobrego żołnierza i dowódcy. Karny, odważny i przytomny, chciwy był niebezpieczeństw, a główną zasadą jego taktyki było: naprzód — na bagnety! Szkoda, iż nie wielu dowódców naszych było z podobnem usposobieniem. Wychowanie żołnierskie oswoiło go z wojennemi trudami i pracom iego nadało hart wojskowy, którego najwięcej brakowało naszym sejmikowym partyzantom. Szanowany i ubóstwiany przez żołnierzy, w prędkim czasie otoczył siebie gronem 150 doborowego żołnierza wprawiając go w musztrę i oswajając ze wszelkiemi wymaganiami wojny. Nie widząc chwili stosownej unikał potyczki, a gdy wyaplikował żołnierza, stawił się przed Pisarskim i oddał mu 120 ludzi. Pozostałych 30stu towarzyszyło mu w dalszej wyprawie. Za kilka dni Nieczuj posiadał już przeszło 80 osób, z których 20stu stanowiło kawalerję (kozaków), reszta piechotę (strzelców). Skwarny czerwiec dokuczał powstańcom i znojem słońca i znojem trudów wojennych. Dnia 20 t. m. Mieczuj po męczącym pochodzie, wprowadził oddział na krótki spoczynek pod cień puszczy odwiecznej, gdy zadyszany wieśniak przyniósł wiadomość o Moskwie. W miasteczku Wornie o milę od obozu ulokowało się 80 dragonów i nic nie stawało na przeszkodzie do skorzystania ze zręczności. Pojmujemy jakie owa wiadomość sprawiła wrażenie na umyśle Nieczui. W mgnieniu oka uszykował kompanję, wezwał najodważniejszych i na czele 50ciu ludzi przyśpieszonym marszem udał się ku Worniom. Już się słońce chyliło ku zachodowi, kiedy Nieczuj zbliżał się ku miasteczku. Wornie, położone w dolinie nad rzeczką Wornienką, otoczone są pagórkowatą miejscowością, a miasto ukazuje się widzom wtenczas zaledwo kiedy doń wstępują. Miejscowość szła w parze z zamiarami Nieczui. Korzystając przytem z furgonów żydowskich, które wstępowały do miasta, wpadł z nienacka, a oskoczona wedeta złożyła broń. Aresztowany moskal stał się przewodnikiem. Równa kolej spotkała i drugą wede-tę. W mgnieniu błyskawicy rozniosła się trwoga po mieście Moskale poczuli niebezpieczeństwo. Rozproszonych po mieście ogarnęła trwoga. Nie było dla nich, ani ogrodzenia dosyć wysokiego, ani Wornienką nie była zbyt głęboka. Bez mundurów i bez' broni unosili się przez pola, a wieśniacy z upodobaniem przyglądali się widowisku. W domu asesorskim były natenczas koszary, gdzie pozostałych kilkunastu nie mogąc ratować się ucieczką, dało kilka strzałów do powstańców. Nieczuj w celu powstrzymania uciekają cej Moskwy, wysłał kawalerję dla oskrzydlenia pozycji i zabierania jeńca. Zaledwo kawaler ja posunęła się się ku rynkowi, ujrzała z przeciwnej strony szykującą się piechotę moskiewską w liczbie dwóch kompanji, które niespodzianie przybyły z Kosień. Zawiadomiono o tem Nieczuję. Nie tracąc przytomności, z męztwem godnem podziwu, Nieczuj wydał rozkazy nielicznej garstce. Dwudziestu killcu pod dowództwem Palczewskiego, wysłał na drugą stronę Wornienki, sam zaś z kawalerją, niemając czasu do odwrotu, zaj:\ł karczmę drewniany położoną nad samym brzegiem Wornienki. Skrzydła powstańców, lubo przecięte rzeką, wspierały się wzajemnie, lecz Palczewski, zajmując ogród przy kurji kanonika Kul-wińskiego, bronił karczmy od otoczenia. Rozpoczęła się walka zacięta. Nieczuj jeszcze przed wstąpieniem do karczmy, został raniony w ramię. Nie tracąc jednak odwagi, rozkazuje zatarasować otwory, wstąpić na dach i z tamtą d rozpocząć ogień. Wornienką wzbraniała Moskwie ostąpić karczmo. Z drugiej zaś strony szereg domów razem połączonych, stawił v o-skwę w możności atakowania tylko z dwóch stron. Powstańcy razili strzałami i wszelkie usiłowania atakujących spełzły na niczem. Cztery razy moskiewskie kolumny szły na bagnety, ale liczne strzały zmuszały do odwrotu. Przed samym zachodem Moskale zdołali podpalić karczmę. Krew się sączyła po rynsztokach i kłęby dymu rozdzielały walczących. Już się rzadziej dawały słyszeć strzały Palczewskicgo i atak Moskwy stał się mniej natarczywym. Zaczęło zmierzchać. Karczma objęta ogniem wkrótce już miała zniknąć w płomieniach. Znaglony pożarem Nieczuj zgromadza kilkunastu pozostałych i korzystając ze zmroku, przez tylne drzwi wymyka się ku Wornience. Osłabiony upływem krwi i zmęczeniem w trzygodzinnej walce, na haikach towarzyszy przebył rzekę i niepostrzężony wymknął się z miasta. Tejże nocy miał się na miejsce obozu. Przywitał pozostałych w lesie towarzyszy, lecz nie mogąc im dalej przywodzić po-uwalniał do domów, naznaczając dzień zbioru. Ha u a mu dolegała, sprawując coraz to nieznośniejszą męczarnię. Pożegnał więc mężnych towarzyszy broni i uda) się w bezpieczne miejsce na dwutygodniowy spoczynek. Po miesiącu dopiero, kiedy się zagoiła rana, Nieczuj zażądał znowu walki. W połowie sierpnia zebrał naprędce kilku swoich i połączył się z ks. Dębskim, który dowodził 60 ludźmi. Wkrótce przybył Pisarski na czele kilkunastu. Tegoż dnia zawiadomiono, iż kozacy świeżo zaciężni przez Szeremietjewa, w celu zemszczenia się za śmierć brata zabitego pod Popielanami (potyczka Jabłonowskiego), będą przechodzić gościńcem o póltory mili od obozu. Połączeni wodzowie złożyli radę, a zagrzani męztwem i zapałem Nieczuja, postanowili zrobić zasadzkę. Przebyli trzęsawiska i bagna, na których może nigdy ludzka nie stanęła stopa i w niewielkim gaiku, nad raeką Szymszą, uszykowali swoich w gęstwinie. Przepuścili bez strzału kilkunastu kozaków i godzin kilka czekali z niecierpliwością, a nawet już wątpili o ich przybyciu, kiedy usłyszeli głuchy, zbliżający się tentent. Przeszła awangarda, a w minut kilka ukazał się korpus. Runęły wtenczas strzały powstańców. Oniemieli kozacy, stanęli jak wryci. Zeskoczyli z koni, które tratowały zabitych i rannych i rucili się ku stronic przeciwnej. Przerażenie Moskwy i nieład kawalerji zbitej na miazgę, trudne są do opisania. Z przeraźliwym wyciem rzucali się tu i owdzie, wołali: na piki! lecz żadnego nie byli w stanie postawić odporu. Na nieszczęście za kozakami zdążała piechota. Szybkim zwrotem oskrzydliła powstańców, zostawiając im bagno do odwrotu. Powstańcy przebyli bagno, a ciężka piechota moskiewska zmuszona była zaniechać pogoni. Zasadzka owa miała miejsce w polowie sierpnia, w powiecie szawelskim pod Szyrwuciami. Ilu legło Moskali, trudno obliczyć. Siniało jednak można powiedzieć, źe żaden strzał powstańców nie padł na próżno. Przedzieleni kilkunastokrokową przestrzenią, strzelali w ścieśnioną masę, bezwładną i bierną, pod wpływem nieoczekiwanego ciosu. Odtąd Nieczuj wspólnie z księdzem Dębskim, wciąż ścigani przez Moskwę, do późnej jesieni dzielili los wspólnych trudów. Pod koniec, sierpnia zaatakowani przez kilkudziesięciu Moskali pod Piłwela-mi zręczny postawili opór, lecz Moskale uratowali siebie szybkim odwrotem. W kilka dni po potyczce, Nieczuj widząc niepodobieństwo podjazdowej wojny, dla przeciągania ruchawki, uwolnił piechotę i sformował niewielki kawaleryjski oddział. Niespodziany napad w lasach tyrszklewskich (w powiecie telszewkim), pozbawił go koni. Jeden tylko ks. Dębski zdołał ratować się konno. Wspólne usiłowania prze-dewszystkiem zaś niezmordowana czynność Nieczuja, stworzyły znowuż nieliczny oddział kawalerji. W początkach listopada zaniemógł ks. Dębski i opuścił obóz. Toż zamierzył uczynić Nieczuj. Nadwątlono zdrowie, zwłaszcza gdy się odnowiła rana, zmusiło go w pierwszej połowie listopada uwolnić żołnierzy i udać się na spoczynek. Nieostrożność zdradziła miejsce jego pobytu. Nieczuj krył się w majętności Puszynów [Puszynowo], należącej do jego rodziny. Zdrada, której powodem była pokątna intryga, odkryła jego kryjówkę, poczem pewna kobieta den uncjo wała Moskwie. W chwili kiedy najmniej się spodziewano, kapitan Szram (niemiec), oskoczył mieszkanie i aresztował Nieczuję. Mężny młodzian porwał za rewolwer, z którym się nigdy nie rozstawał i chciał sobie odebrać życie. Zwilgocony proch wymówił posłuszeństwo. Stawiony przed komisję w Szawlach, z prawdziwą rezygnacją i męztwem odpierał zarzuty sędziów. Znalezienie się jego wzbudzało nie tylko uszanowanie w obecnych, lecz wywołało nawet przyjazną manifestację wojskowych. Oficerowie jako kolegę, wzięli go pod swoją opiekę, osładzali jak mogli resztę jego życia i obiecali protekcję w razie gdyby wyrok Murawjewa skazał go na śmierć. Komisja śledcza do tego stopnia posunęła swą powolność, że zezwoliła na odwiedziny krewnych i znajomych. Trudno było przypuszczać, żeby po takim obrocie rzeczy, Nieczuj mógł być rozstrzelany. Dekret Murawjewa zapadł, lecz wstrzymano się z wykonaniem. Oficerowie zażądali zwłoki, Sodali petycję do cara, prosząc o złagodzenie kary dla Nieczuja. Poczciwość moskiewska przekroczyła zwykłe swe granice, więc jakżeż car mógł na to zezwolić. Murawjew potępiając gorszącą swawolę wojskowych, powtórzył wyrok i mężny Bohanowicz zginął od kuli oprawców.
Strona z 33 < Poprzednia Następna >