Portal w trakcie przebudowywania.
Niektóre funkcje są tymczasowo wyłączone, inne mogą nie działać poprawnie.

Powstańcy styczniowi

Szukanie zaawansowane

Wyniki wyszukiwania. Ilość: 29
Adam Bitis
Adam Bitis był włościaninem koronnym (skarbowym, czyli przypisanym do dóbr rządowych), ze wsi Białozoryszki, w szawlańskiej parafii, w powiecie szawelskim. Urodził się w r. 1836 (niekiedy uważa się że urodził się we wsi Legecze). Był rosłym i bardzo przystojnym mężczyzną, śmiałym i gadatliwym. Ogolony, mocnej postawy, niewysoki, ubrany zazwyczaj w szarą koszulę i szary kapelusz, białe spodnie wsadzone do butów. Przed powstaniem. Ojciec był we wsi gospodarzem, odumarł Adama w drugim roku życia, zostawiając wdowę Barbarę, sześciu synów i córkę. Adam przechodził zwykłe koleje, nim z wiekiem do szedł do godności parobka, czyli robotnika. Cztery lata pasł trzodę domową, sześć lat był półparobczakiem, wdrażając siebie w rutynę wiejskiej gospodarki. Po polsku nie umiał, a nie mając do czynienia z panami nie czuł nawet potrzeby uczenia się polskiego języka, nieużywanego wcale w tem kole, które go wychowało. Natomiast Bitis, za trzodą i za pługiem, nie rozstawał się z elementarzem i z książką do nabożeństwa. Samouczką, lub za poradą rzadkiego naówczas znawcy nauki czytania, Bitis doszedł do znajomości litewskiego pisma, tak iż z łatwością czytywał książkę do nabożeństwa i katechizm, jedyne niemal źródła, które Opatrzność zesłała dla moralnej otuchy wieśniaków. Bitis czytywał lubo z trudnością rękopisma, a nawet umiał stawić liczby i niektóre litery. To była cała jego oświata. Jego językiem oryginalnym był język żmudzki. Bracia wyręczali w gospodarstwie, więc Adam miał dosyć czasu do nauczenia się ciesielstwa i stolarki, do których brał się z amatorską gorliwością. Łatwość pojęcia i wrodzone zdolności z niesłychaną szybkością posuwały świadomość Bitisa w nauce rzemiosł. Tem większą przypisać mu należy zasługę, że kształcąc się sam przechodził niekiedy wytrawionych w tem rzemiośle mistrzów. Rzetelność, trzeźwość i uczciwa praca wysoko go postawiły w mniemaniu okolicy. Nie zabrakło mu ani pracy, ani przyjaciół. Lubo młody, lecz z sądem dojrzałym i tą trzeźwością pojęcia, właściwą naszym wieśniakom, wzywany był najczęściej do rady w sprawach, gminy, gdzie nieraz zdrowym poglądem zadziwiał starców. Będąc zaciętym wrogiem każdej nieprawości, jak sam powiadał, zyskał wprawdzie wielu nieprzychylnych, lecz się nic zrażał nienawiścią występnych, którym publicznie rzucił rękawicę. Drobne nadużycia miejscowe, kradzież publicznego dobra i wszelki występek stronił Bitisa, obawiając się z ust jego potępienia. Z tego względu wytoczono mu kilka procesów przed rząd najazdu. Z dziwną zręcznością bronił swych spraw i dowiódł znajomości procesowania, wprowadzając w obawę swoich przeciwników. Sprawiedliwość moskiewskich sędziów topnieje jednak przed potęgą kubana. Nieprzyjaciele Bitisa znaleźli powód i środki do wtrącenia go do więzienia. Skazany surowym wyrokiem z bajki Agnus et lupus, przesiedział kilka tygodni w turmie, z której uwolniono go na porękę. Wróg wszelkiej nieprawości Bitis coraz to jaśniej widział sprzedajność, tyraństwo i podłość najazdu. Własne doświadczenie uczyło go nienawidzieć Moskwę. Nastał czas reformy włościańskiej w 1858 r. Szlachta smutną przewidywała przyszłość, włościanie się cieszyli. Nienawiść zobopólna, wypływ różnych dziejowych tradycji, podżeganą została fałszywemi wieściami moskiewskiej policji. Roztropny umysł Bitisa z umiarkowaniem sądził bieżące sprawy. Nie ufał szlachcie, lecz jeszcze bardziej się obawiał cudzego wroga, narzucającego dziś bladą wolność, a jutro kajdany. Bitis zresztą w niczem się nie wyróżniał od tego koła, w którem Opatrzność żyć mu kazała. Włościanin z ducha i ze krwi trwał wiernie w tym obyczaju, w jakim wykształcił swój umysł i serce. Tem się właśnie tłumaczy wpływ Bitisa na współczesnych i pokrewnych mu duchem wieśniaków. Stanął on jako wyraz ich moralnych potrzeb, znajdując najzupełniejsze uznanie w duszach urodzonych pod słomianą strzechą. Gdy sprawa włościańska nurtowała w najgłębszych warstwach społecznych, zyskując przyjaciół Moskwie w ciemności i egoizmie, Bitis w swojem kole stał na straży czystości ludowego obyczaju, głosząc zdradę najazdu. W chwili najdrażliwszej społecznej reformy następują manifestacje i śpiewy kościelne. Bitis nie bierze w nich udziału, potępiając niepraktyczność i niestosowność podobnej wojny z Moskwą. Nigdzie zresztą włościanie żmudzcy nie przyjęli czynnego udziału w tej sprawie, bądź nie pojmując manifestacji, bądź uważając je za wybryk szlacheckich malkontentów, w celu sparaliżowania reformy. Biorący udział w śpiewach i procesji były jednostki, ulegające wpływom postronnym, tem samem więc nie mogły być wyrazem ludowego ducha. Manifestacje jednak budziły kraj z uśpienia i wywołały potrzebę nowej walki z najazdem, oddziaływając na wszystkie warstwy społeczne. Te właśnie pobudki równie wpływały i na Bitisa. Rozrzucane śpiewki i odezwy w litewskim języku między ludem wydobywały uczucie i myśl z głębin ludzkiego ducha. Od rozpraw, gawęd i baśni politycznych przeszło do prawdziwego krzątania się około istotnych po trzeb ojczyzny. Początek, przed wybuchem na Litwie Bitis niepoślednim był w tej sprawie działaczem. Kiedy powstanie wybuchło w Kongresówce, a księża na Zmujdzi objawili ludowi obowiązek bronienia kraju, Bitis czynnie się zajął propagandą. Wędrował od wsi do wsi, a zgromadzając w każdej ludzi poważnych, przemawiał słowami prostoty i prawdy. Wszędzie przyjęty i zrozumiany z prawdziwą rezygnacją oddal się. sprawie ojczyzny, równoważąc ją ze sprawą wiary świętej. Włościanie z zaufaniem słuchali jego mowy, bo nie mogli posądzać o wspólne ze szlachtą zamiary. Słowa pochodzące z serca trafiały do ich przekonania. Bitis zresztą nigdy nie zabrał głosu w sprawie nieczystej lub zlej, chyba dla zaprotestowania fałszerzom. Niekiedy zapytywano go, czego życzysz, po cóż nakłaniasz do powstania, wszak niczego ci nie brakuje - masz sowitą zapłatę i czeladników; cóż ci lepszego dać może powstanie, albo i Polska?! Takie argumenta Bitis odbierał, powiadając iż nic nie posiada wobec przemocy i obcego najazdu. Jutro może okują mnie w kajdany, odstawią w rekruty i wyślą z rodzinnej ziemi. Jutro może carowi podoba się zniszczyć nasze obyczaje, język i wiarę, więc je zniszczy bo ma potęgę. Cóż wtenczas z naszych posiadłości zostanie. Takiem lub podobnem temu dowodzeniem Bitis zyskiwał sobie umysły i serca. Nie szczędził własnego grosza, zgromadzając broń myśliwską jeszcze przed wybuchem powstania. Z tem wszystkiem Bitis nie poczytywał siebie, ani mędrszym, ani bardziej zasłużonym od swej współbraci. Spełniał stolarski obowiązek we dworze marszałka Szemiota, nie zapominając ani na chwilę o obowiązku ojczystym. Praca dla Kuszłejki Skoro powstanie wybuchło, zgromadził kilku najbliższych przyjaciół i udał się do obozu Kuszłejki, zaciągając się na służbę jako szeregowiec. Sprawowanie się Bitisa w bezpośrednim z oddziałem Kuszłejki pozostaje związku. Bitis wkrótce po wstąpieniu do oddziału oświadczył Kuszłejce o usposobieniu okolicy i o zaufaniu jakie w nim pokłada. Zapewniał iż w prędkim czasie liczny można sformować oddział, uzbrajając w broń od dawna już przezeń na gromadzoną. Naczelnikiem wyprawy mianowany został Mamert Giedgowd. W razie nieobecności Giedgowda Bitis, zastępował jego miejsce, dając dowody bystrego umysłu i niezwykłej trafności w postępowaniu. Trudno opisać radość mieszkańców, witających Bitisa, dawnego współkolegę, przybywającego stwierdzać swe słowa powagą zbrojnego powstania. Włościanie wyręczali powstańców w trudniejszych wojennych obowiązkach. Sami nawet utrzymywali wedety i posterunki, śledząc w najodleglejszych punktach obroty wroga. Zwożono zewsząd bez rozkazu lub prośby żywność, obuwie, odzienie, bieliznę, szarpie uzbierane w ubogich strzechach wiejskiego ludu. Ochotników byłoby tylu, na ilu wystarczyłoby broni. Szczupłe jednak zapasy wystarczyły na stu sześćdziesięciu z którymi powrócono do Kuszłejki. Bitis wstąpił do kawalerji w roli intendenta i przewodnika w wyprawach, ponieważ znał okolicę. Po dostaniu się Giedgowda w niewolę (uwolnił się po pewnym czasie) Kuszłejko niefortunnie podzielił oddział na trzy części. Bitis widząc chwiejący się w nieładzie trzeci pluton w pobliżu Białozoryszek na prośbę, a raczej rozkaz żołnierzy przyjął na się dowództwo i odpowiedzialność, uprowadzając 80 ludzi w głąb szawelskiego powiatu. W drugiej połowie kwietnia, znowu był z Kłuszejką, kiedy przybył Pujdak z wiadomością o Moskwie. Nie usłuchano rady Bitisa, pragnącego zrobić zasadzkę, z której Moskwa nie wyszłaby bezkarnie. Przyczyną tego było coraz to wzrastające nieporozumienie między Giedgowdem i Kuszłejką. W czasie pochodu miała miejsce pod Zyłajciami mała utarczka z Moskwą. Nieporozumie Giedgowda z Kuszłejką coraz to się zwiększało, przybierając rozmiary zatrważające. Gdy i zebrana rada wojenna nic roztrzygnąć niepotrafiła, Giedgowd rozciął węzeł, oddzielając się z dwiestu oddanymi sobie ludźmi w zamiarze wcielenia się do oddziału ks. Mackiewicza. Z Giedgowdem poszli Bitis i Pujdak. Karność była zachwianą i wszczynały się kłótnie, to Szulca z Giedgowdem, to znowuż Bitisa z Pujdakiem. Przy całem rozprzężeniu Giedgowd szczęśliwie doprowadził kompanję aż do lasów krakinowskich, gdzie się naówczas znajdował Laskowski i ks. Mackiewicz. Kompania Giedgowda wcieliła się pod nazwą czwartego bataljonu. Własny oddział Nazajutrz po przybyciu Bitis został wysiany przez ks. Mackiewicza do szawelskiego powiatu w celu organizowania oddziału. W przeciągu trzech tygodni zgromadził przeszło siedmdziesiąt ludzi, zagartując w swe ręce administrację moskiewską w kilku okolicznych parafjach. Sprawowanie się niektórych, a głównie niedołęstwo chwiejącego się powstania, odstręczało wieśniaków od narodowej sprawy. Bitis przełamywał owe trudności, otaczając swe stanowisko powagą sędziego i opiekuna wieśniaków. Godził powaśnionych, sądził różne sprawy, karcił dawne i świeże nadużycia, ogłaszał nowe prawa polskie, czyli manifest d. 22 stycznia. Surowy lecz sprawiedliwy, zyskał szacunek powszechny, nawet w tych stronach gdzie go przedtem nie znali. Oddział jego, oficerowie, zastępca (Wincenty Powilański), byli sami włościanie Żmudzini. Komendy odbywały się w litewskim języku, nawet rozkazy do dworów po żmudzku były pisywane. Swój oddział podzielił na 2 części i co dwa tygodnie zmieniał rozpuszczając do domów. Wewnątrz Bitis zwrócił szczególną uwagę na moralność żołnierzy. Pod tym względem wydał oryginalne rozporządzenia nie picia wódki w obozie i zachowywania postów nawet w piątki i soboty. Żołnierz wyłamujący się z pod tej reguły, skazywany był na areszt, karę cielesną, poczem na stępowała haniebna dymisja. Karność była wzorowa, przykłady nieposłuszeństwa, lub wyłamywanie się z pod wymienionych przepisów były nieliczne. Pod względem wewnętrznego porządku i sumiennego wypełniania obowiązków, oddział Bitisa wybornie mógł służyć za wzór dla wszystkich, nawet wtenczas kiedy demoralizacja prawem konieczności wkradła się i do jego szeregów. Dnia 9 czerwca Bitis stoczył potyczkę pod Wornianami, spiesząc na pomoc Kuszłejce i zajmując tył nieprzyjacielowi. W tych dniach Laskowski przechodząc te strony z porady ks. Mackiewicza, zanominował Bitisa naczelnikiem oddziału, wkładając nań stosowne atrybucje. Laskowski i ks. Mackiewicz przerzynając las biebrowski, ściągnęli chmarę Moskali. Bitis na śladach powstańców urządził zasadzkę w celu powstrzymania Moskwy. Skoro wstąpili, przyjął ich rzęsistym ogniem, rozkazując żołnierzom po kilku wystrzałach cofnąć się bez komendy i zdążać na miejsce zbioru. Wszyscy niemal włościanie byli z pobliża znali okolicę i doskonale wykonali plan Bitisa. Przerażona Moskwa przetrząsała las, nie znalazła nikogo, chyba ślady dawnych obozów i w zdumieniu wróciła do Szadowa. Odtąd Bitis rósł w sławę i poważanie w całej okolicy. Swój oddział podzielił na 2 części i co dwa tygodnie zmieniał ludzi rozpuszczając do domów dla odpoczynku i najedzenia. W połowie czerwca Bitis urządził zasadzkę w lesie białozoryskim na przechodzących dragonów i kozaków. Dziewięciu położył trupem lecz przybywająca piechota przeszkodziła skorzystać ze zwycięztwa. 16 czerwca zniszczył ważne cesarskie dokumenty w Bejsagole. 27 czerwca zręczny wybieg kawalerji wprowadził dragonów w zasadzkę. Moskale zeskoczyli z koni i kilkakrotny przypuszczali atak w łańcuchu strzeleckim; za każdym razem cofając się w nieładzie. Rzecz się działa na skraju lasu, moskale zaś atakowali z polany, przedstawiając zabawny widok wieśniakom, będącym w polu przy robocie, którzy wysławiali mądrość swego wodza, zabawiając się pociesznym widowiskiem niefortunnych ataków Moskwy. Dragoni usiłowali zająć tył, lecz Bitis zrejterowal w bok i omylił pogoń przybywającej w pomoc piechoty. W pierwszej połowie sierpnia Moskale maszerowali po nocnym spoczynku we wsi . Bitis zawiadomiony o ich pochodzie wprowadził znowuż w zasadzkę. Z przejętego raportu dowiedziano się, iż Moskali legło 20 i kilku rannych. Bitis posiadał wtenczas zaledwo 40 jeźdźców. We wrześniu oddział jego wzrósł do 150 piechoty i 20 kawalerji. 11 września niedaleko folwarku Budriu, oddział Bitisa stoczył potyczkę z 80 strzelcami przeciwnika. 18 września walczył pod wsią Żyłaicie. Przybierające siły przeciwnika pod dowództwem Timesa zmuszają go jednak do wycofania się. 27 października urządził zasadzkę pod , w której legło 6 Moskali. 14 listopada napada na dwór w Szawlanach i niszczy ważne dokumenty moskiewskie. Moskwa się srożyła mszcząc, się i prześladując włościan, którzy posyłali żywność Bitisowi. Zapobiegając złemu Bitis przesłał pocztą list do wojennego naczelnika do Szawlan, przekładając iż niesłusznie znęca się nad bezbronnymi i równocześnie oświadczając, iż skoro Bitis zechce, to i sami Moskale na jego rozkaz wydadzą żywność. Po niejakimś czasie zaalarmowano Szawlany, Moskale wyruszyli do lasu szukać powstańców, zostawiając w miasteczku 20 żołnierzy. W tej chwili Bitis wpada do Szawlan, odbija magazyny, a służba moskiewska na jego rozkaz wydaje żywność, odzienie i amunicję. Załoga skryła się bez śladu, Bitis spokojnie zrejterował. około 20 listopada zburzył pocztę w Radziwiłowie, spalił papiery, zburzył kancelarję i zabrał dziewięć koni moskiewskich. Zwyczaje w oddziale Godnem uwagi jest, iż Bitis w większości potyczek nie stracił żadnego żołnierza. Moskale sami urządzali zasadzki czyhając szczególniej na włościański oddział Bitisa. Włościanie jednak czuwali nad jego dolą i żaden ruch nieprzyjaciół nie był mu tajny. Do późnej jesieni kawalerja Bitisa alarmowała Moskwę, lecz żadnej już nie staczał potyczki. Moskale szukali majątku Bitisa, sądząc że był właścicielem ziemskim, szlachcicem, w celu domierzenia konfiskaty i rabunku. Lecz jakież ich było rozczarowanie, gdy się dostatecznie przekonali, że Bitis był chłopem, i nawet nie gospodarzem, tylko pogannym kutnikom, według ich wyrażenia. Zrabowali więc siedzibę braci, a rodzinę zesłali na Sybir. Moskale się srożyli, lecz żadna siła ludzka nie zdolna była wytropić jego kryjówki. Bitis nie wieszał przestępców, jak czynili inni dowódcy, zaradzał złemu dowcipną karą. Pewien starszyna (wójt gminy) nazwiskiem Boks, znany był jako łotr i szpieg. Bitis sprowadza go do obozu i rozkazuje mu wydawać piśmienne rozkazy do obywateli. Poczem uwolnił Boksa, który natychmiast udał się do Moskali zanosząc skargę. Wkrótce się okazały piśmienne rozkazy Boksa. Na próżno się wypierał, lub składał winę na powstańców; po sprawdzeniu podpisów Boks został skazany na dziesięć lat do robót fortecznych. Kraina upadała na duchu, dawni przyjaciele Bitisa dziś się zamieniali w przyjaciół Moskwy. Wojenni naczelnicy ogłosili rozporządzenie Wieszatiela, potrzebując z każdej wsi na siedmiu gospodarzy jednego kozaka na czasową służbę. Pomimo zakazu Bitisa niektóre wsie wysłały kozaków. Zamierzył więc ukarać nieposłusznych. W tym celu wysłał sekretnie jednego z dymisjonowanych żołnierzy przebranego po moskiewsku do wsi okolicznych. Żołnierz ów od imienia Moskali napadał na wsie, groził rabunkiem i okładał nahajem, przepowiadając iż jego bracia (moskale) jeszcze srożej katować będą. Przerażeni włościanie z bólem serca wykrzykiwali, iż sami moskale wprowadzają pomiędzy nich zgodę i jedność. Zwątpienie już było niezmierne, a upadek wskazywał interwencję jako ostatni środek ratunku. Koniec walk Włościanie nie inaczej byli usposobieni. Oczekiwali oni szczególniej ubóstwionego przez nich Jabłonowskiego, mającego, według ich mniemania, przybyć z zagranicy z Francuzami. Bitis polecając oddział Powilańskiemu, powędrował przekonać się o tej prawdzie. Pod koniec roku wypłaca żołd swoim żołnierzom, poleca ukrywać się przez zimę i w nowym roku ponownie zorganizować oddział. Jego oddział, ale bez dowódcy, był widziany 10 lutego w pobliżu wsi Prebaise ubrany w chłopskie sukmany. Dalsze losy Niestety z emigracji już nie wrócił. W Paryżu, pracował m.in. zapalając latarnie uliczne, był drukarzem. Od Rządu Narodowego otrzymał stopień pułkownika. Działał w Stowarzyszeniu Weteranów. Nauczył się mówić po polsku i francusku. Mieszkał na Rue Catheriue-d’Enfer nr 4. 29.12.1878 ożenił się z Lucille Le Prieur, córką Louisa Jeana i Louise Francoise Vivier. Zmarł w 9.1.1884 w Poitiers
Wincenty Anastazy Chlumna
Według przekazu rodzinnego był Powstańcem Styczniowym. Nekrolog jego żony - Marii Chlumny z d. Pągowskiej mówi o niej jako emerytce P.K.P. i wdowie po powstańcu 1863 r.[1] Podobnie zapisał też jego wnuk - Wincenty (ur. 1917) na odwrocie zdjęcia swojego dziadka.[5] Wincenty Anastazy Chlumna, ur. ok. 1847 Kraków, syn Ferdynanda Chlumny pochodzącego z Ołomuńca (Morawy) oraz Barbary Józefy Kustowskiej pochodzącej z Krakowa. Ferdynand Chlumna był czeladnikiem profesji krawieckiej, a Barbara Kustowska była córką Wojciecha, pisarza prywatnego, jak wynika z aktu ślubu Ferdynanda i Barbary w Krakowie w 1834 r. [2]. Wincenty Chlumna ożenił się z Marią Zofią Pągowską 8 września 1873 r. w parafii w Długiej Kościelnej (mazowieckie)- [metryka ślubu nr 14/1873 Archiwum Państwowe w Warszawie, oddział w Grodzisku Mazowieckim]. Był już wtedy konduktorem kolei warszawsko-wiedeńskiej, na co wskazuje treść metryki. Wiadomo mi o jego dziesięciorgu dzieci, spośród których wieku dorosłego dożyło na pewno pięcioro. Zmarł w wieku 48 lat w Pruszkowie dnia 11 grudnia 1895 [3] "Ś.p. Wincenty Chlumna, nadkonduktor kolei warsz.-wied., przeżywszy lat 48 zakończył swój pracowity żywot dnia 11-go grudnia r.b. w Pruszkowie. Wyprowadzenie zwłok do kościoła i pochowanie na cmentarzu w Żbikowie nastąpi dnia 14-go b.m., w sobotę, o godzinie 10-ej z rana. Na te smutne obrzędy zrozpaczona żona i dzieci zapraszają krewnych, przyjaciół i znajomych" Nagrobek istnieje nadal na cmentarzu parafialnym w Pruszkowie, przy ul. Domaniewskiej (stan na październik 2021 r.), kwatera Ł 216.[4]
Jarosław Dąbrowski
Pragnąc jaknajrychlej wywołać powstanie i pokładając wielkie nadzieje w organizacyi wojskowej, Dąbrowski osnuł plan następujący. Powstanie wybuchnie w Warszawie. Część sił rewolucyjnych prowadzić będzie walkę na barykadach, część zaś rzuci się na cytadelę i zdobędzie ją przy pomocy wciągniętych do spisku oficerów. Oficerowie wydadzą też powstańcom dwie inne twierdze, Modlin i Dęblin. Wtedy powstanie będzie mogło rozszerzyć się po całym kraju i przybrać potężne rozmiary. Ufność Dąbrowskiego udzieliła się i innym, i naznaczono nawet termin powstania na 14 lipca 1862 roku. Jednakże, gdy od oficerów-spiskowców zażądano stanowczego oświadczenia, czy można liczyć na ich żołnierzy, to dwóch tylko dało twierdzącą odpowiedź. Wobec tego naturalnie trzeba było owego planu zaniechać. Prócz tego rząd wpadł na ślad organizacyi wojskowej i kilku jej członków uwię ził. Trzech z nich, porucznika Arnholda, finlandczyka, podporucznika Śliwickiego, rusina, i podoficera Rostkowskiego. polaka, skazano na karę śmierci; wyrok Wykonano 28 czerwca w Modlinie. Wkrótce aresztowano i Dąbrowskiego. Stało się to w następu jący sposób. Dnia 7 sierpnia młodziutki litograf Ryli zrobił zamach na margrabiego Wielopolskiego, którego car świeżo mianował naczelni kiem rządu cywilnego w Królestwie Polskiem. Dąbrowski brał udział w przygotowaniach do zamachu. Ponieważ dostęp do margrabiego był trudny, więc Dąbrowski zaproponował, aby Ryli przyodział się w mundur oficerski. Dąbrowski wystarał się o mundur, i Ryli przymierzał go. Czy dlatego, że mundur żle na nim leżał, czy też dlatego, że guziki nie były jeszcze przyszyte dość, że Ryli nie przebrał się za oficera, i mundur został w mieszkaniu Dąbrowskiego. Rylla po nieudatnym zamachu aresztowano, i podczas śledztwa wyszła na jaw sprawa z owym mundurem. Podejrzenie policyi padło na Dąbrowskiego i 14 sierpnia 1862 r. osadzono go w cytadeli. Dąbrowski jednak wy- tłómaczył się łatwo z posiadania munduru, Ryli zaś przy konfrontacyi z Dąbrowskim oświadczył, że „tego pana nie zna u . Dnia 30 grudnia oddano Dąbrowskiego pod sąd wojenny, który wyrokiem z 11 sierpnia 1863 r. uznał Dąbrowskiego niewinnym. Mimo to zatrzymano go w cytadeli, jako podejrzanego. Dąbrowski musiał tedy siedzieć w więzieniu, kiedy na ziemi polskiej wrzał zawzięty bój z najezdnikiem. Odcięty od świata, wi dując się tylko z swą narzeczoną, Pelagią Zgliszczyńską (z którą w kwietniu 1864 r. wziął ślub w cytadeli), powziął plan niesłychanie śmiały. Oto chciał ni mniej ni więcej, jak wywołać ''rewolucyę więzienną''. u Za pośrednictwem narzeczonej swej, prosił Rząd Narodowy, aby mu dostarczono rewolweru i planu okolic Warszawy. Dąbrowski podejmował się porozumieć z więźniami, którymi cytadela była zapełniona, wieczorem w W. Sobotę, kiedy ''każdy prawowity moskal jest pijany'', wezwać do swej celi żandarma, stojącego na straży w korytarzu, palnąć mu w łeb, potem wyjść, pootwierać cele i wypuścić więźniów ; wtedy wszyscy razem rozbroją straż i odwach na dole, wyjdą gromadnie z X pawilonu, podpalą prochownię, wysadzą cytadelę w po wietrze, a sami, korzystając z zamieszania, uciekną. Dąbrowski prosił jeszcze, by gdzieś w pobliżu Warszawy stały gotowe bryczki i konie oraz jaki oddziałek powstańczy. Rząd Narodowy uczynił zadość prośbie Dąbrowskiego, dostarczył mu rewolweru, zgromadził w okolicach War szawy oddział powstańców; ale koledzy więzienni Dąbrowskiego stanowczo oparli się jego zamiarowi. Wobec tego rzecz nie doszła do skutku. Po dwóch latach pobytu w cytadeli, Dąbrowski zwrócił się do namiestnika hr. Berga z prośbą, aby raz wreszcie zakończono jego sprawę i wysłano go do miasteczka Ardatowa, gdzie przebywała w „zsyłce** jego żona. Przez ten czas jednak władze moskiewskie do wiedziały się o prawdziwej roli Dąbrowskiego w ruchu rewolucyjnym. Sąd wojenny skazał go na śmierć, namiestnik wszakże złagodził wyrok, skazując Dąbrowskiego na ''pozbawienie praw stanu, szlachectwa, stopnia oficerskiego, medalu i orderu św. Stanisława i zesłanie do ciężkich robót na lat piętnaście, połączone z konfiskatą wszelkiego bądź to odziedziczonego, bądź osobiście nabytego mienia''. W listopadzie 1864 r. Dąbrowskiego wywieziono z Warszawy i osadzono tymczasowo w moskiewskiem więzieniu etapowetn na ''Kołomażnym Dworie''. Stąd Dąbrowskiemu przy pomocy przyjaciół udało się zbiedz. Rosyjski historyk powstania, Mikołaj Berg, tak opisuje tę śmiałą ucieczkę: „W jednym z przyległych (do więzienia) zaułków powstała polska garkuchnia. Więźniom pozwalano brać jadło z tej gar- kuchni. Na jadalnię przeznaczona była osobna izba obok bramy wchodowej. Otóż pewnego dnia jedna ze służących przyniosła w koszyku pod talerzami ubranie kobiece, w które się Dąbrowski podczas obiadu przebrał, poczem, otuliwszy głowę i twarz chustką, wyszedł spokojnie przez bramę więzienną wraz z innemi służącemi. Na razie ukryty w kuchni zbieg dostał się wieczorem do mieszkania niejakiego Szestakowicza, ucznia gimnazyum kazańskiego, u którego przemieszkał przez cały grudzień 1864 r. W początkach stycznia 1865 r. Dąbrowski wyjechał do Petersburga, gdzie miał licznych przyjaciół i znajomych. Z ich po mocą udało mu się uwolnić żonę, która przebywała w Ardatowie na zesłaniu. W roku 1866 wybuchła wojna między Austryą a Prusami i Włochami. Polacy nie mogli oczywiście popierać ani Austryi, ani Prus, ale stanęli po stronie Włoch, które dążyły do odebrania Austryi Wenecyi. Rząd włoski zgodził się na utworzenie przy swej armii dwóch legionów cudzoziemskich : węgierskiego i polskiego. Dowódzcą legionu polskiego miał być jenerał Bosak-Hauke, który zaszczytnie odznaczył się w po wstaniu 1868 r., szefem jego sztabu — Jarosław Dąbrowski.
Mikołaj Hahn
Polacy w Chicago Ś.p. Mikołaj Hahn, weteran polski z r. 1863. Onegdaj, w niedzielę, d. 12 bak umarł po krótkiej lecz ciężkiej chorobie §. p. Mikołaj Hahn, weteran z r. 1863. Ś. p. Mikołaj Hahn urodził się w Odessie d. 18 grudnia 1833. Niestety nie mamy pod ręka dokładnej biografii powszechnie szacowanego tego weterana, z którego opowiadań zawsze bardzo zajmujących, ale tylko epizodycznych, trudno byłoby ułożyć dokładniej dzieje jego życia. Tyle tylko nam wiadomo, że brał udział w powstaniu 1863 r., dostał się do niewoli i został skazany na śmierć przez powieszenie, ale po 18-miesięcznem więzieniu udało mu się ratować ucieczką wraz ze swym dozorcą więziennym. Pośród wielu trudów, zmuszony pieszo i tajemnie odbywać znaczne przestrzenie, dostał się do Paryża i tam bawił aż do wojny francuzko-niemieckiej. W czasie oblężenia Paryża walczył w francuzkich szeregach. Po wojnie wyjechał do Ameryki i najprzód w Bostonie, Mass., spędził 8 lat, pracując ciężko na utrzymanie, a stamtąd, nakłoniony przez jednego z dawnych przyjaciół, wyjechał do Nebraski, gdzie spędził lat 14, trudniąc się uprawą roli, to innemi pracami, w których niestety pomimo swego znacznego wykształcenia(gdyż oprócz polskiego znał dobrze język fraucuzki, niemiecki, rosyjski, a później i angielski) i pomimo nadzwyczajnej pracowitości swojej, nigdy zbyt wielkiego finansowego powodzenia nie miał. Później przybył z rodziną do Chicago, gdzie znowu — pomimo podeszłego już wieku — musiał oglądać się za zatrudnieniem, niekiedy bardzo ciężkiem, od blisko dwóch lat zaś był gospodarzem serdecznym i przez wszystkich lubianym Klubu Obywatelskiego. Ś. p. Hahn cieszył się do ostatniego roku zdrowiem bardzo dobrem i nad podziw czerstwe w tym wieku. Od kilku jednakowoż miesięcy zaczął zapadać na zdrowiu, chociaż nieokreśloną początkowo była jego choroba i nie przywiązywała go do łóżka. Pełnił swe obowiązki gospodarza Klubu aż do czwartku w zeszłym tygodniu; w nocy z czwartku na piątek ciężko nagle zachorował. Zawieziono go rano w piątek do jego mieszkania i na radę lekarzy w sobotę zawieziono go do szpitala św. Elżbiety. Organizm wyczerpany kilkomiesięcznem niedomaganiem, nie zniósł wybuchu ostatniej choroby, i w niedzielę rano, w obecności przyjąć cielą i powinowatego rodziny, Wiel. ks. Józefa Barzyńskiego, oddał duszę Bogu, zachowując prawie do ostatniej chwili przytomność. Ś. p. Mikołaj Haha pozostawia wdowę, panią Helenę z Wilkoszewskich, córkę jednego z najstarszych osadników w Chicago, jakoteż 5 dzieci, a mianowicie 3 córki, z których najstarsza, panna Sabina, jest nauczycielka w i szkole Wie. Sióstr Nazaretanek, imiona dwóch młodszych są: Marya i Beatryks i dwóch synów, Edwarda i Alfreda, z których starszy odbywa praktykę w aptece. Pogrzeb ś. p. Mikołaja Hahna odbędzie się jutro, we środę, d. 15 bm. o godz. 9 rano z domu rodziny pn. 812 N. Ashland ave. do kościoła §w. Stanisława K., a potem na cmentarz czesko-polski. Niech odpoczywa w pokoju!
Karol Kobrzyński
Ś.P. Ks. Szymon Kobrzyński, urodził się w roku 1835 w Lubelskiem. Po ukończeniu szkoły miejscowej, wstąpił do seminaryum duchownego w Lublinie, gdzie odebrał święcenia kapłańskie z rąk biskupa Pinkowskiego. Pierwszą Mszę św. odprawił w Częstochowie, dokąd towarzyszył mu ukochany brat jego Walenty, mieszkający obecnie w Chicago, w parafii św. Jadwigi. Ks. Szymon Kobrzyński przechodził także smutne chwile ostatniego powstania, w którem również wystawiony był na wiele niebezpieczeństw, chcąc dopomagać uciśnionej Ojczyźnie, o ile mógł. Rząd narodowy ówczesny polecił mu także, jak wielu innym, dostarczania broni. W tym też celu wyjechał ks. Szymon z innym towarzyszem do Galicyi, mając przy sobie 40 tysięcy rubli. W drodze jednak napadli ich kozacy. W ucieczce szukali ratunku, ale napróżno. Towarzysz jego zdołał ujść, ks. Szymon zaś dostał się w ręce kozaków. Zawiadomiony o tem oddział powstańców, podążył na pomoc i zdołał uwolnić ks. Szymona, i odstawił go do Ulanowa. Moskale dopominali się stanowczo o wydanie go, ale lud zebrany wymógł tyle na naczelniku miasta, że ten pozwolił mu ujść za granicę. Dokumenta jakie miał przy sobie od Rządu narodowego, upoważniające go do zbierania broni, zniszczył, i tym sposobem uratował pieniądze, jakie miał przy sobie. Jak wielu innych, tak i ks. Szymon Kobrzyński, opuścił więc granice kraju rodzinnego po nieszczęśliwem ostatniem powstaniu i podążył do Paryża. Tam zapoznał się z ks. Aleksandrem Jełowickim, Zmartwychwstańcem, przełożonym misyi polskiej, i który te słowa zanotował o ś. p. ks. Szymonie: “Pierwszym z tych kapłanów, po nieszczęśliwych wypadkach w naszej Ojczyźnie, był ks. K. Szymon Kobrzyński, który stanął przedemną zbroczony krwią swoją od cięcia w głowę przez Moskali. Postać jego łagodna i pobożna, zaniewoliła ku niemu serce moje i był mi zaraz miłym gościem, następnie współpracownikiem a w końcu bratem w Zgromadzeniu naszem. … “ Z Paryża udał się do Rzymu, gdzie odbywszy nowicyat, przeznaczony został na misyonarza do Bułgaryi. Wybierając się na Wschód, przyjął także obrządek wschodni, ażeby z większym pożytkiem pracować. Obrządek ten zachował przez cały czas swego pobytu w Bułgaryi, gdzie pracował około 20 lat. Następnie powołany został na przełożonego misyi Chicagoskiej, gdzie pracował gorliwie i z wielkim pożytkiem, o czem wszystkim wiadomo. Z misyi chicagoskiej powołany został znów do Rzymu, skąd powtórnie pojechał do Bułgaryi i tam w Starej Zagorze pełnił obowiązki misyonarza. Wreszcie powołany został do Rzymu, gdzie należał do rady generalnej w domu rzymskim. Tam też dokonał swego bogobojnego żywota, pełnego trudów i cierpień, jako wiemy żołnierz Chrystusowy. Był to pobożny i wzorowy kapłan, gorliwy i niestrudzony w pracy około dusz, powierzonych jego pieczy. Umarł dnia 5 stycznia 1905 roku. R. i. p. Nabożeństwo żałobne za duszę ś. p. Ojca Szymona odbędzie się w przyszłą sobotę, o godzinie 9 z rana, w kościele św. Stanisława Kostki.
Bolesław Kołyszko
Żył zaledwo lat 25; charakter miał gwałtowny, umysł bystry, przekonania chętnie ulegały wpływom doświadczeńszych. Był uczniem moskiewskiego uniwersytetu, gdzie słuchał prawa, a odznaczył się w czasie ruchów w r. 1862. Dał się wówczas poznać młodzieży z go rących mów do studentów Moskali w kwestji wspólnego działania i ze znakomitej ucieczki z więzienia policji, z twerskiego kwartału. Wkrótce po moskiewskich wypadkach opuścił uniwersytet i udał się za granicę, gdzie wstąpił do szkoły genueńskiej, opuścił zaś ją jeszcze przed jej rozwiązaniem. Szkoła ta jak kolwiek zaznajomiła go z wojskowością, nie mogła w tak krótkim czasie wykształcić jego talentu wojskowego, ani nawet dać mu kwalifikacji na dowódcę. Śmiały jednak umysł Kołyszki pokonywał trudności, a chwalebna przedsiębiorczość zawiodła go aż nad brzeg Dubisy, gdzie szukał pola do służenia narodowi na czele Zmudzinów. Pod koniec lutego przybył... w celu przyspieszenia wybuchu w tych okolicach. Podczas gdy się zajmował organizacją i zaopatrywał się w rzeczy niezbędne dla powstańców, zawiadomiono go, iż w pobliżu oczekuję nań oddział kowieńskiej młodzieży pod dowództwem Żardskiego (24 osoby). Łącznie Kołyszko miał już 70 osób. Wkrótce rozesłał rozkazy ogłoszenia manifestu 22 stycznia do proboszczów najbliższych parafii. Dopiero po zawiadomieniu ludu o narodowej wojnie, oddział jego zaczął się powiększać. Przybył więc b. kawalerzysta, oficer z wojska moskiewskiego z 60-ciu wieśniakami, którzy byli niemal całkiem bezbronni. Ochotnicy zjawiali się pojedynczo lub małymi oddziałkami, a po przybyciu księdza Antoniego Narwojsza z Poniewieżyka, zaczęli się zgromadzać liczniej bogobojni Żmudzini. Oddział doszedł wkrótce 400 osób, zawierał trzy bataljony pod dowództwem Żardskiego, B. i Rodowicza. (Notujemy, że w tej liczbie zawierała się zaledwo trzecia cześć włościan, reszta zaś, była to młodzież wykształcona, po większej części urzędnicy z biur rządowych i kilkunastu uczniów uniwersytetu, włączając w to masę miejscowej szlacheckiej młodzieży. Podajemy także do wiadomości, iż Kowno nie wysłało wówczas żadnego rzemieślnika, a nawet nikogo z właściwych mieszczan co się tłumaczy owym brakiem ludności miejskiej społecznie dojrzałej na Litwie.). W przeciągu 9-ciu dni organizowano się na jednem stanowisku. W tym czasie oprawiano kosy, a żołnierze uczyli się musztry i odbywali obozowe porządki. Kołyszko był zawiadomiony o bliskości Moskali, lecz nie przypuszczał, żeby nastąpił atak. Na skutek nieostrożności doprowadził do nieszczęśliwej potyczki. Tegoż dnia Kołyszko, wyruszył z pod Wysokiego Dworu ku miejscowości zwanej Łapkalnie. Z Łapkalń udał się pod Leńcze i Oźytany, gdzie zastał zgromadzone oddziały: Kuszłejki, Kilińskiego, Szulca i ks. Mackiewicza (łącznie było ich 1000 osób). Rozgorzała , która została zwycięska dzięki niespodziewanego nadejścia Dłuskiego, który zajął tyły Moskali. Oddział Kołyszki, uciekł w nieładzie, gdy powstańcy ratowali swe życie. Kilku załedwo nieodstępnych towarzyszy zostało przy wodzu, reszta zaś rozstrzelona po puszczy, zaledwo pojedynczo dała się zebrać. Straty powstańców wynosiły 4-ch zabitych, Moskwy padło kilkudziesięciu. Kołyszko w przeciągu nocy zebrał ze 150-ciu swoich i cofnął się z nimi w okolice Czekiszek. Mężny i bystry Kołyszko grzeszył często niepraktycznością. Przybywając w okolice Czekiszek, rozdzielił nieliczny oddział swój na dwie kolumny, z których jedną dowodził Żardski. Zdążali w kierunku wsi Misiuny, mając się połączyć w lasach Kajsarowej (moskiewki) w bagnach Garszpielkie. Zardski forsownym marszem robił krąg i uwodząc Moskwę psuł komunikacje, Kołyszko tymcza sem był już w lasach kajsarowskich, a o jego pobycie denuncjowano Moskwie do Rosień. Chłopi zdradzili Kołyszkę, ścieżynkami i śladem doprowadzili Moskwę do oddziału. Tym razem czaty były czujniejsze. Na strzał alarmowy powstańcy uszykowali się i zajęli pozycję. Kołyszko, mający 70 tylko ludzi nie mógł przyjmować potyczki. Wywołał więc 13 dzielnych i pod dowództwem R. wysłał dla zasłonięcia rejterady. Moskale w liczbie dwóch kompanji uderzyli na ową garstkę. Ochotnicy zasiedli w gęstej kniei, wysłanej odwiecznymi zawałami. Kierunek strzałów zdradził o ilości broniących się. Moskale zaczęli oskrzydlać, powstańcy widząc niebezpieczeństwo cofnęli się w głąb puszczy. Gęste zarosłe i zawały ułatwiły ucieczkę, uniemoźebnniając pogoń. Jeden tylko powstaniec nieszczęśliwemu uległ losowi potykając się o wykrot. Potyczka pod Misiunami miała miejsce 30 marca, w wielką sobotę. Zardski i Kołyszko zeszli się pod wieczór i wyruszyli w kierunku Pogawsencia W tych stronach przebyli święta wielkanocne i bezwątpienia ulegliby trzeciemu spotkaniu z Moskwą, gdyby zręcznym wybiegiem nie zdołali pożegnać ze światem policjanta z miasteczka Wielony. Kołyszko udając się w te strony zapewne miał za miar dążyć pod granicę pruską ku Eriagole. Moskale czatowali nań i nie bezpieczne zastawiali matnie. Kołyszko zręcznie manewrował, tak iż sami Moskale podziwiali jego dowcipy i przypisywali mu znakomity talent wojenny. Jeden z najlepszych jego manewrów miał właśnie miejsce w tym czasie. O wiorst parę od Eiragoły Kołyszko przed nocą został otoczony przez plądrujące kolumny moskiewskie. Niezawodnie nazajutrz powstańcy smutnemu ulegliby losowi. Kołyszko wysyła ośmiu jeźdców dla przedarcia się przez szeregi nieprzyjaciół i zaalarmowania załogi zostawionej w Eiragole. Nie roztropni Moskale na strzał alarmowy opuścili pozycję, zmierzając ku miastu, a Kołyszko szczęśliwie się wycofał. Po północy przeszedł w bród Dubisę i zniknął, zostawując zdziwioną Moskwę na koszu. Kołyszko otrzymał rozkaz stawienia się w okolice Łanczunowa dla widzenia się z Dołęgą. Gnany wciąż przez Moskwę, omija niebezpieczeństwa i staje w naznaczonem miejscu. Wkrótce przybył Dołęga ze sztabem, a za nim posypało się grono doborowej młodzieży. Dołęga przejrzał szeregi Kołyszki i serdeczną miał do nich przemowę. Na pochwalę dowódcy po wiedział: "gdybym was nie miał przed oczami, niewierzyłbym iż żyjecie, bo śród tylu niebezpieczeństw chyba wozem niebieskim przecisnąć się można" - Odtąd Kołyszko wszedł w skład oddziału Dołęgi i miał pod sobą dwa bataliony, zwane kołyszkowskimi. Pod rozkazami więc Dołęgi miał potyczkę pod Rogowem, gdzie stanowił prawe skrzydło, dowodził przytem jedną z kolumn zdążając pod Birze, odbył dwie bitwy birżańskie i na koniec wspólnie z Dołęgą 21-go kwietnia /9 maja pod / został jeńcem moskiewskim, a w połowie maja w Wilnie powieszony. Mężni jego żołnierze, już wypróbowani w po tyczkach, świadkowie tylu klęsk i niedoli, uratowali swą nietykalną chorągiew i pragnęli zachować nazwę swą i samodzielność. Kołyszko niezmiernie był lubiany przez żołnierzy. Z tego więc względu przez czas długi taili jego śmierć w obozie, ciesząc nadzieją rychłego powrotu dowódcy. Resztki pułku zostały przy Laskowskim i stanowiły pierwszy batalion pod dowództwem Rodowicza. Batalion ów z samych kołyszkowskich żołnierzy złożony egzystował do października, nim nadwątlone siły nie zapragnęły spoczynku po trudach.
Ludwik Narbutt
Artykuł | Młodość i rodzina Urodzony w 1830 r. we wsi dziedzicznej Szawry, powiatu lidzkiego w województwie grodzieńskiem, od samej kolebki już był otoczony pamiątkami przeszłości — i mimowolnie czuć w sobie musiał tętno życia narodowego. Rodzina ojca przeważna niegdyś wpływem w okolicy, przez długie pokolenia wszystkie urzęda powiatowe w Rzeczypospolitej piastowała; nosiła więc w sobie tradycję tej średniej klasy narodu. Ojciec Ludwika Teodor, oddany nauce dziejów, autor ogromnej 10cio-tomowej historii Litwy, całą myślą i duszą żył w tej przeszłości, którą dla swego pokolenia rozświecał i opowiadał. Matka przeciwnie, córka ubogiego rolnika, żołnierza niegdyś Kościuszkowskich czasów, choć rodem szlachcica, ale pracą i obyczajem zupełnie z ludem zespolonego, należała do tej skromnej i najskromniejszej warstwy społeczności, co próżna wszelkich zaszczytów, nie głową ale sercem tylko obowiązek narodowy pojmowała, zawsze do ofiary gotowa, przez miłość ziemi rodzinnej zaczerpniętą nie z tradycji ale po prostu z macierzystego mleka. Ludwik najstarszy z dzieci Narbuttów, miał liczne rodzeństwo. Zaledwo chłopięcych lat dorastające dziecko ujrzało ukochanego ojca uwięzionego, zamkniętego w klasztornej celi w Wilnie. Matce utkwiło w sercu, co raz w tej epoce patrząc w lustro powiedział: „Matko, będzie ze mnie albo wielki człowiek, albo łotr wielki!" Zaledwie podrósł trochę, oddali go rodzice do szkół do Lidy, skąd później przeszedł do wileńskiego gimnazjum. Odwiedzał dom w święta i podczas wakacji zajmował się nauką młodszych swych braci. W dzieciństwie już piosenki i drobne wierszyki układać lubił, ale w miarę jak podrastał, zaczęła go coraz bardziej zajmować historia. W wojsku moskiewskim Przed Bożym Narodzeniem 1848, w skutek jakiejś denuncjacji, o północy policja z wojskiem otoczyła mieszkanie biednego studenta; rozbudzonemu powiedziano że jest aresztowany i od byto najściślejszą w jego pokoiku rewizję, rozbijano piece, odrywano podłogę w izdebce, szukając dowodów mniemanej winy. Nie znaleziono nic, na nie szczęście jednak była między szpargałami studenta kartka treści zupełnie niewinnej, przez niego do kolegi pisana, w której się podpisał Orzeł-Krzyż. Biegła w układaniu zarzutów oskarżających komisja śledcza, chciała w tem widzieć dowód jakiegoś, spisku i zatrzymano młodzieńca w więzieniu. Wiadomość o tem doszła do Szawr w chwili, kiedy rodzice Ludwika stracili jedno z najmłodszych swych dzieci. Po tygodniach w więzieniu nadszedł wyrok, skazujący dziewiętnastoletniego młodnieńca na 300 rózg i 12 lat sołdactwa. Sprowadzono umyślnie rodziców do Wilna, aby byli świadkami egzekucji, zebrano także wszystkich starszych uczniów z gimnazjum, kolegów Ludwika i po odczytaniu carskiego wyroku, wyliczono przepisaną chłostę. Młodzieniec zniósł ją mężnie, a żegnając się później z rodzicami, upadł im do nóg, prosząc o błogosławieństwo. Młodzieńca, kibitka pocztowa wywiozła do Kaługi. Dowódca kompanii, ob chodził się z nim grubiańśko, i pewnego dnia chcąc mu prawdziwie dokuczyć, łajał go wyrzucając że jest Polak buntownik. Krew młoda zawrzała u Narbutta i dał kapitanowi policzek. Aresztowany, miał ulec sądowi wojennemu, ale na jego szczęście, istniał ukaz Mikołaja zakazujący najsurowiej oficerom robienia podobnych wyrzutów zsyłanym do wojska Polakom, było to skutkiem licznych podobnego rodzaju wypadków jakie po 1831 r. miały miejsce. Przyjaźniejsi dla Narbuttta wyżsi oficerowie, skorzystali z ukazu, i skończyło się na prostym areszcie. Przeniesiony wkrótce do Moskwy, wyruszył stamtąd z pułkiem swoim na Kaukaz. Narbutt starał się poznać wojnę partyzancką i oddał się temu z zapałem. Podczas pobytu swego na Kaukazie, brał udział w dziewięciudziesięciu przeszło potyczkach, wpisując się nieraz jako ochotnik do oddziałów wyprawianych przeciw tak zwanym Kaczachom. Prowadził żywą korespondencję z siostrą. Miał udział w bitwie pod Karsem, tam w nogę ranionym został. Wyleczony, za odznaczenie się w bitwie w której jenerał Ganecki otoczony przez Turków, przerżnąć się do swoich potrafił, otrzymał w nagrodę 3 ruble srebrem. Później awansowany na podoficera. W 1859 r przesłużywszy lat 10 jako żołnierz, otrzymał stopień oficerski.poprosił o urlop który dostał na trzy miesiące, a później o dymisję którą otrzymał. Pewnego dnia w 1862 r. brat jego młodszy przyjechał nad rankiem z Wilna i przywiózłszy z sobą odezwę warszawskiego Centralnego Komitetu, obudził śpiącego Ludwika, aby mu ją, odczytać. Wysłuchawszy odezwy, zerwał się Narbutt, zdjął wiszącą nad łóżkiem czerkieską szablę, ucałował ją i już słowa sobie o tem powiedzieć nie pozwolił. W sąsiedztwie Szawr mieszkała młoda wdowa pani Siedlikowska. Przyjaciółka całej rodziny, kochana przez rodziców Ludwika, bywała często w Szawrach, poznanie się ustąpiło prędko miejsca tkliwszemu uczuciu, i w 1861 roku Ludwik Narbutt osiadał w Sierbieniszkach, majętności ukochanej żony, blisko Szawr położonej. Powstanie Powołany 13.2.1863 przyjął wezwanie i objął dowództwo w lidzkim powiecie. Brat młodszy Bolesław i sześciu domowników stanowiło najpierwszą garstkę, z którą wyruszył do lasu szuwry, siostra Teresa pełniła rolę Kuriera, sąsiad Leon Kraiński przyprowadził mu jeszcze ośmiu ludzi i tych 15tu stanowiło pierwszy zbrojny zastęp na Litwie. 14 lutego dołączyło 17 chłopów na czele z ks. wikarym Józefem Horbaczewskim z Ejszyszek. Kapelan odtąd powstańczego oddziału i nieodstępny aż do zgonu towarzysz wszystkich trudów Narbutta. W Ejszyskiej i Nackiej parafii, zebrał jeszcze kilkadziesiąt. W kościołach księża czytali manifesty, nawołując chłopów do walki o wolność. Wiejski skrzypek Stefan Wilbik chodząc od wsi do wsi agitował ludzi, werbował i kierował do oddziałów powstańczych. Wysławszy do Wilna umyślnego z wiadomością o swojem wystąpieniu, otrzymał stamtąd zapewnienie iż dano jeszcze dwom oddziałom rozkaz połączenia się z nim; czekał dni parę na ich przybycie, ucząc tymczasem musztry i wojennych obrotów swojego nowozaciężnego żołnierza, ale widząc że zapowiedziane posiłki nie nadchodzą, wysłał Kraińskiego z drobnym oddziałkiem dla dostania języka i gromadzenia sił większych, a sam pociągnął ku puszczy Rudnickiej, która była najbezpieczniejszym dla niego miejscem. Już 20 lutego wystąpił już na bój śmiertelny, ale pierwszy poważny chrzest ognia miał otrzymać przy wsi Rudniki. Kozacy urządzili zasadzkę na oddział Narbutta, lecz szczęśliwy bieg wypadków pozwolił uprzedzić wroga, i przypadkowo dać mu wrażenie że został otoczony (miał tu udział pluton Aleksandra Stawińskiego). Wywołało to popłoch i zwycięstwo Narbutta. Walka toczyła się do zachodu słońca. Wojska carskie cofnęły się w stronę Rudnik. Powstańcy pogrzebali 4 zabitych, rannych ukryli w chatach wiejskich, sami ukryli się w puszczy. Ostrożny i przezorny zwycięzca, pociągnął ze swoim oddziałem do puszczy Nackiej i zyskał przez to znowu trochę czasu na ćwiczenie swojego żołnierza. Wzmocnieni przyszłymi z Wilna pięciu kompaniami piechoty Moskale, nie wiedząc o tem, szukali go długo w okolicach Rudnik. On zręcznie unikał spotkania. Urządzał zasadzki, nużył nieprzyjaciela, a znając doskonałe miejscowość, zawsze zmylić go umiał. Tymczasem nadeszła wiadomość, że partia rekrutów z Królestwa Polskiego miała być prowadzoną przez Szczuczyn. Narbutt wychodzi z puszczy, bystrym marszem przenosi się na oznaczone miejsce, urządza zasadzkę i oczekuje tam zapowiedzianego oddziału. Wiadomość okazała się mylną, powrócił więc na powrót i w pierwszych dniach kwietnia rozłożył swój obóz w parafii Nowodworskiej, niedaleko Podubicz, gdzie przyjął w Wielką Sobotę. Moskale cofnęli się, a on ku Zubrowu, głębiej w lasy pociągnął. Jenerał-gubernator Nazimow cenę na głowę Narbutta nałożył. Ochotnicy coraz gęściej zaczęli się garnąć pod jego rozkazy. Syn rzeźbiarza, sam artysta, młody Andrioli, z pod oka Nazimowa, bo z samego Wilna, przyprowadził mu kilkudziesięciu ludzi. Niedostatek broni był największą przeszkodą — odległość ogromna od granicy, nie dozwala dowozu jej stamtąd, i trzeba było na środkach miejscowych, wewnętrznych poprzestać, zaledwo kilkanaście dobrych sztucerów liczono w całym oddziale Narbutta, reszta uzbrojoną była w myśliwskie strzelby, pojedynki i dubeltówki. Siły rosyjskie zwiększały się ciągle, i tropiąc zewsząd Narbutta, starały się go otoczyć do koła — on korzystając z miejscowości, za puszczał się głębiej w lasy i miejsc bagnistych, dla artylerii niedostępnych szukał. Nieraz marsze od bywały się w nocy. W jednym z takich, zatrzymał się około Łaksztucian (). Położenie miejsca nie było dla potyczki korzystne ale zmęczenie oddziału zmusiło go do tego. Gdy pokrzepieni mieli zwijać obóz naparli Moskale zbiegając z niewielkiej pochyłości. Narbutt dzięki zimnej krwi i zręcznym manewrom i wyćwiczenia żołnierza odniósł wielkie zwycięstwo pomimo starty kilkunastu osób - w tym kuzyna Wojciech Narbutta i adiutanta WładysławaNowickiego. Po łaksztuciańskiej potyczce, było znowu kilka mniejszych utarczek. W kilka dni później, nie mogąc obciążać rannymi obozu, który tak często miejsce zmieniać i przedzie rać się nieraz przez niedostępne ostępy musiał, zostawiono ich we wsi Melino zwanej, niedaleko Hryszeniszek, myśląc że się tam ukryć potrafią, a Narbutt unikając coraz większe gromadzącego siły nieprzyjaciela, postanowił dostać się do puszczy grodzieńskiej. Po kilku tygodniach, ranni odkryci przez Moskali, powiązani i do Wilna odstawieni zostali, skąd nie jeden z nich oparł się aż w głębi Syberii. Narbutt mylił tropiących go moskali licznymi fortelami. Np. kazał oddziałowi przez pół godziny maszerować tyłem, niszczył mosty, przechodził bagna po kładkach. Pozwoliło to oddziałowi znacznie wypocząć i zyskać nowych ludzi, których dowódcy oddziałów mieli okazję ćwiczyć. Otrzymawszy wiadomość o gromadzeniu się nowych oddziałów postanowił wrócił do puszczy nackiej. Przebył miasteczko Dubicze i rozłożył obóz nad Kotrą. Ostrzeżony zmienił sprytnie miejsce obozu pozostawiając rozpalone ogniska. Za głowę Narbutta wyznaczono nagrodę 10000 rubli. Moskalom dostarczył informację szpieg Bazyli Karpowicz, a pułkownik Timofiejew przebrany za rybaka sam podpłynął niemal pod obóz. Moskale otoczyli obóz ogromnymi siłami. , nieprzyjaciele sami oddawali sprawiedliwość niespożytemu męstwu walczących; Narbutt na czele zagrzewał swoich, wydawał rozkazy, zawsze przytomny, zdawał się mnożyć wśród niebezpieczeństwa, raniony nogę, podtrzymywany, a później niesiony przez sześciu swoich, nie przestawał kierować walką. Zgromadzona w około niego kupka, zwraca uwagę Moskali, wszystkie strzały swoje na ten punkt zwracają, już dwóch z pomiędzy sześciu upadło, na reszcie sam Narbutt ugodzony kulą w piersi, skonał z ostatnim uściśnieniem mówiąc do towarzyszy, ze miło jest za ojczyznę umierać. Obok niego poległo jedenastu najwaleczniejszych, reszta, ulegając przemagającej sile, musiała się rozproszyć po lasach, aby znowu na innem miejscu zebrać się do dalszej walki. Legenda Narbutta Wieść o zgonie kochanego powszechnie i już aureolą kilku szczęśliwych potyczek otoczonego wodza, rozbiegła się szybko po okolicy; nazajutrz, na plac boju zeszło się wielu włościan i ciała poległych przeniesiono ze łzami do skromnego w Dubiczach kościółka. Przybyła tam i siostra Ludwika, pani Teodora Mączynska, która przez cały czas tej kampanii sercem towarzyszyła bratu we wszystkich niebezpieczeństwach, ułatwiała mu komunikacje, nieraz dostarczała żywności, z nią razem była przyjaciółka jej, panna Antonina Tabeńska, która później w więzieniu miała cierpieć za swój patriotyzm i pomimo młodości i płci swojej, pierwsza z kobiet dostąpić zaszczytu służącego dotychczas największym obywatelom, skazaną została na kilkanaście lat do ciężkich robót w kopalniach syberyjskich. Zapytana przez Moskali czy i ona ma między poległymi brata, odpowiedziała: „Wszyscy walczący za Polskę są moi bracia!" Pułkownik zgodził się na odbycie nabożeństwa żałobnego. Dwanaście trumien ustawiono w maleńkim kościółku, najwyżej stojąca, pokryta kirem żałobnym, zawierała zwłoki Narbutta, między innemi były ciała dwóch braci Brzozowskich i Leona Kraińskiego, któremu nieraz dowództwo oddzielnych oddziałów poruczane było. Nabożeństwo, koncelebrowane przez 14 księży, odbyło się wśród łkania modlącego się ludu, który później jedną, wspólną dla wszystkich dwunastu usypał mogiłę. Na piaszczyste miejsce przywieziono darniny z daleka, miłość ludu darniną wyłożyła ten kopiec, otaczając go czcią prawdziwą, i tak trwał do czasu, kiedy Murawjew rozrzucić go kazał, mówiąc iż ciała podobnych ludzi powinny być psom na zjedzenie oddane. Po śmierci Narbutta, rozproszony oddział skupił się znowu i kilku kolejno miał dowódców, między którymi najwybitniejszą postacią był tak zwany Ostroga, ale żaden z nich dorównać Ludwikowi nic mógł. Imię jego tak było popularnem, zdolnościom tak wierzono, że pomimo publicznie odbytego pogrzebu, długo wierzyć nie chciano że już go nie ma, w kilka miesięcy jeszcze potem, spotykano włościan upewniających że go widzieli, stał się ludową legendą i pamięć jego długo zostanie świętą na Litwie. Teodorze udało się emigrować, brat Franciszek zginął, Bolesława zesłano na Sybir, podobnie jak matkę na grobie której dano napis "Matka synów". Ludwik Narbutt liczył lat 33 wieku, wzrostu zaledwo średniego, rysy miał regularne i ujmujące, czoło wyniosłe nosiło ślady trosk i myśli twardego bardzo życia, spokojny zazwyczaj, w chwilach stanowczych umiał wydobyć z siebie wielką energię i głos jego wtenczas przybierał ten ton uroczysty, który jak tok elektryczny obiegał i wstrząsał przytomnych. Słuchany jak wódz osiwiały w bojach, kochanym był przez podwładnych jak brat i kolega, wśród ludu wiejskie go szczególną dla siebie miłość wyjednać umiał, a pierwszy na Litwie podniósłszy sztandar powstania, otrzymał to jeszcze od Boga, że zginął w walce, wśród pełnego poczucia osobistej swobody, a nie po długiem jak tylu dzisiejszych obrońców więzieniu, na szubienicy.