Opowiadanie z książki z serii "Z kuferka prababci" - cz. IV Rok wydania 2020 Autorami są dzieci ze szkół rejonu Solecznik na Litwie Wydanie sfinansowane przez Fundację "Orlen"
- Babciu, a jak kiedyś wyglądały Święta Bożego Narodzenia w Twoim domu? Czy też czekałaś na Świętego Mikołaja? - ...Na Świętego Mikołaja!?, nie, nazywaliśmy go wtedy Dziadek Mróz i towarzyszyła mu zawsze Śnieżka. Urodziłam się w czasach Związku Radzieckiego, kiedy władze starały się wykorzenić to święto z pamięci ludzi. Nie zważając na to, zawsze była Wigilia Narodzenia Pańskiego i łączyła całą naszą rodzinę przy wspólnej świątecznej kolacji. Obecność Boga pośród nas nadawała sens życzeniom i łamaniu się opłatkiem. Tego dnia odbywał się prawdziwy zjazd rodzinny w naszym domu. Wszędzie było pełno ludzi. Moja mama pomagała babci przyrządzić śledzia w cieście i śliżyki z podsytą. - A co to jest podsyta? - To taki deser z wodą makową - wodą z utartym makiem i miodem. Przyrządzało się też bardzo dużo pierożków z grzybami, kapustą, makiem i dżemem jabłkowym. Gotowało się również kisiel tak gęsty, że się go nie piło, lecz jadło łyżką. Liczba potraw wigilijnych zawsze była parzysta i nie powinno ich być mniej niż 12. Potrawy podawało się na białym obrusie, pod którym kładło się siano. Dziadek w tym dniu biegł do lasu po choinkę, pamiętam... zawsze pachniała i błyszczała, zawieszaliśmy na niej cukierki, bombki i własnoręcznie robione tzw. łańcuszki z papieru. Było ciepło, rodzinnie i zawsze śpiewaliśmy kolędy. - Babciu, a prezenty? - Tak... prezenty były bardzo skromne, zazwyczaj otrzymywałyśmy słodycze, czasem zabawki, ale nie było to takie ważne. Nawet odnajdywane pod choinką prezenty przypominały nam, że największym darem, jaki otrzymaliśmy kiedykolwiek jest Jezus Chrystus, który w Dzień Wigilijny gromadził nas wszystkich, abyśmy wspólnie mogli Go wielbić i cieszyć się Jego miłością. - Dziękujemy Ci babciu za to, że podzieliłaś się swoimi wspomnieniami.