Portal w trakcie przebudowywania.
Niektóre funkcje są tymczasowo wyłączone, inne mogą nie działać poprawnie.

Powstańcy styczniowi

Szukanie zaawansowane

Wyniki wyszukiwania. Ilość: 564
Strona z 15 < Poprzednia Następna >
Feliks Borkowski
Syn Walentego (uczestnika Powstania Krakowskiego, poległego pod Gdowem) i Anny Janiszewskiej. Brat Stefana.Służył w 26 batalionie strzelców wojska austriackiego w Krakowie. W 1863 agitował na rzecz powstania i wraz z 18 Polakami i Włochami udał się do obozu , zabierając też broń i ładunki z Fortu Kościuszko - gdzie stacjonował. Włączony do oddziału żuawów Rochebruna. Brał udział w bitwie miechowskiej gdzie został lekko ranny w łopatkę i w pierś. Po klęsce razem z Janem Makowskim dołączyli do oddziału Jeziorańskigo w Ratkowie. Walczył pod Małogoszczą. Następnie od Zagoszczy znowu w żuawach Rochebruna. Walczył pod Sosnówką. Uczestniczył w przysiędze Langiewicza objęcia dyktatury. Walczył pod Chrobrzą i Grochowiskiem. Lekko ranny. Brał udział w przemówieniu Mierosławskiego w Opatowcu. Następnie po przemarszu do Koszyc i Igołomii zaaresztowany wraz ze wszystkimi przez Austriaków. Siedział na Wawelu, skąd był wyprowadzony w przebraniu kobiecym przez panie krakowskie. Wyleczony na ul. Stolarskiej w mieszkaniu hr. Morsztyna. Został zdradzony lecz uciekł dachami. Brał udział w bitwie pod Szklarami (nazywa go Gregorowiczem i twierdzi że został zabity 3 strzałami). Następnie służył w oddziale Mossakowskiego, które określa jako zdrajcę, gdyż najpierw zmęczył oddział głodem i forsownymi marszami a następnie uciekł w przebraniu młynarza.P Po tym w potyczce ciężej raniony w żebro kulą. Z kawalerią Zaremby dotarł do Piotrkowa. Następnie w piechocie u Oksińskiego od bitwy pod Kamieniem. Z polecenia dowódcy uformował kompanię żuawów. Kierował też uzbrojeniem i produkcją naboi w dworze niedaleko Przyrowa. Tam spacyfikował bandę udającą powstańców i czyniącą burdy i złodziejstwo po wsiach. Walczył pod Koniecpolem. Lekko rany lancą. Następnie wrócił do Krakowa. Zatrzymał się u Sobolewskiej na ul. św. Anny. Z kolei skierowany w okolice Biecza wyruszył z oddziałem Jordana biorąc udział w kolejnej bitwie. Po rozbiciu tego oddziału przedostał się do zgrupowania Bosaka, służąc pod majorem Rozenbachem. Zimę spędzili w lasach cisowskich. W marcu brał udział w bitwie pod Opatowem, a potem pod Sandomierzem. Następnie tułał się w głębi kraju i został schwytany przez Moskali (kapitan Żarnow) i skatowany na śledztwie. Przeznaczony do więzienia w Piotrkowie uciekł. Schwytany powtórnie, przed szpiega Otwinowskiego, przesiedział w Piotrkowie 5 miesięcy. Udając Zygmunta Polityńskiego z Częstochowy, (o którym wiedział, że zginął pod Miechowem) został zasądzony na zesłanie na Syberię, lecz przepiłowawszy kraty uciekł z więzienia. Przez Częstochowę i Skałę (gdzie znany mu mieszczanin o uczuciach patriotycznych pomógł mu), wrócił do Krakowa do mieszkania Sobolewskiej. Zdradzony i uwięziony na Wawelu w Kurzej Stopce. Został skazany na śmierć za namówienie 18 żołnierzy do dezercji i strzelanie do feldfebla. Ułaskawiony - karę zamieniono na 75 kijów. Wcielony z powrotem do armii austriackiej. Uczestniczył w wojnie pruskiej walcząc pod Salicem, Nachodem i Konigsgracem, tracąc palce u prawej ręki.
Stefan Brykczyński
Ten ostatni... W dniu 30 maja odprowadzono na miejsce wiecznego spoczynku ostatniego w Krakowie weterana z powstania 1863 r., Stefana Brykczyńskiego, który zmarł 28 maja. Rzadko mam czas na słuchanie radia, to też uważać można za szczególnie zrządzenie losu, że onego popołudnia, 6 czy 7 lat temu, miałam właśnie słuchawki na uszach... Tajemniczymi falami płynęła z przestrzeni entuzjastyczna opowieść o roku owym, gdy tłumy na ulicach Warszawy stawały nieustraszenie przeciw najeźdźcy, zbrojne jedynie w krzyż i czarodziejstwo pieśni. Nie słyszałam początku, ale zaraz przy pierwszych paru zdaniach stanęła mi jasno przed oczami ta cyfra i szereg obrazów: 1861 rok... Grottgerowski ponury cykl... pierwsze trupy... zamykanie kościołów... żałoba narodowa... A przecież mocny męski głos, co wskrzeszał tamte dzieje, brzmiał dziwnie jasno, rześko, jakby samą tylko radością zawartego w nich nieśmiertelnego piękna. Aż w pewnej chwili buchnął młodzieńczością uniesienia: - Wtedy, po pierwszej salwie, zobaczyłem oficera – Moskala, jak wybiegł przed front, wyrwał z pochwy pałasz, złamał go na kolanie i odrzucił przecz od siebie. Blady był, oczy mu płonęły... Ja to widziałem!!! A więc mówił starzec co najmniej 80 letni – czy to możliwe? Porwał chyba wszystkich słuchaczy, tak jak mnie, upił życiem tętniącym w historii i czymś więcej jeszcze: żarem duszy. - Nazajutrz wysłałam do dyrekcji krakowskiego radia list adresowany do prelegenta, Stefana Brykczyńskiego, oraz prośbę, aby takie zachwycające odczyty powtarzały się częściej. Na wyrazy mego hołdu i nieśmiałą prośbę o adres odebrałam odpowiedź dopiero w kilka tygodni później. Pan Brykczyński musiał się wpierw przewiedzieć kim jestem, wydostać i przeczytać moje wspomnienia z wojny, a wówczas zwrócił się do mnie z jowialnym uznaniem, jakby do kolegi, akcentując wielką swą cześć dla Marszałka, która go zjednała także dla mojej książki. Na szczęście mieszkał w Krakowie, w zakładzie Helclów. Prosił, aby go odwiedzić. Jakże się lękałam zawodu dążąc chłodnymi, długimi korytarzami do wskazanych drzwi!... Może autor nie będzie taki, jak ten odczyt, jak ten list. I rzeczywiście: ni jedno, ni drugie nie mogło dać jeszcze całkowitego pojęcia o ogromie żywotności umysłowej, wdzięku i temperamentu, które promieniowały od wysokiej, barczystej postaci Weterana. Długa, srebrna broda przy czerstwej cerze, stanowiła efekt niebywały, niebieskie oczy, nie zimne, jakby u dobrego, rozumnego dziecka wychodziły zawsze tak ślicznie naprzeciw odwiedzających! Lubił bardzo gości, tak dawnych przyjaciół, jak i znajomości nowe, wśród których orientował się bystro i swobodnie. Z trudem, lecz niezmiennie, odruchem światowym a serdecznym, dźwigał się z fotela, żartobliwie tłumacząc ociężałość swej ''nóżki'', przestrzelonej na wylot w powstaniu. Przez całe długie, bujne życie nie dawała wcale znać o sobie, pozwalając nawet na sporty, aż o kilku lat coraz więcej dokazuje, że chodzić trudno... Z miejsca zaczynały się opowiadania, jak to było z ta raną, z tą potyczką i tylu innymi (Tyszowce, Tuczempy, Mołozów). Jak to się bił o Polskę ów 15 letni Stefek... radosna jego beztroska, młody animusz i zapał biły od każdego słowa i gestu starca. Co za barwność, obrazowość narracji , jaki mocny kontakt z psychiką słuchacza, ekspresja głosu, ruchu, spojrzenia! Co opowiadanie, to małe arcydziełko swoistego kunsztu, a taką przepojone siłą i prostotą zdrowego duchowego życia, że chciałoby się przyprowadzić tu na naukę, po kolei, całe szkoły... W tym malutkim pokoiku, przy zagraconym stole, nakrytym gazetami, naprzeciw kilku ubożuchnych fotografii na przybrudzonej ścianie przeżywało się jakieś cudowne podróże ''a la recherche du temps... passe'', w piękno epoki umarłej niby, która jednak stanowi istotny podkład dla wszelkich przyszłych możliwości niepodległego bytowania. Tu się czuło wieczność, przeświecającą poprzez mijanie czasu, ale tak po prostu, bez górnych frazeologii, bo staruszek, jako inżynier z zawodu, mocno trzymał się realizmu życiowego, trzeźwą logiką i zmysłem rzeczywistości. Interesowało go wszystko, co się w Polsce dzieje i czyni, jakby ciągle czuł swoją cząstkę odpowiedzialności za naród. Z jego to inicjatywy i z wybitnym współudziałem zorganizowano w Krakowie, przez niewielu laty, podoficerską szkołę pływacką, był bowiem od dawna konsekwentnie czynnym propagatorem (także przez rasę) tego sportu. - Każdy mały Niemiec umie pływać – mówił do mnie z żalem- bo go tego w szkole uczą – a u nas? Topi sie tego co lata w każdej rzeczułce, jak szczurów – czy nie szkoda?! A w razie wojny... aż myśleć przykro. Widział, że społeczeństwo, że armia nie docenia wartości owej podstawowej nauki – to było jedyną kroplą goryczy w jego jasnym na świta spojrzeniu. Jakże pięknie, przejmująco opowiadał o swoim bohaterskim czynie w drodze na katorgę: skoczywszy w rozszalałe nurty jakiejś ogromnej rzeki syberyjskiej, uratował z nich tonącego żołnierza rosyjskiego, za co potem został uroczyście ułaskawiony i odznaczony wysokim orderem. Najbardziej jednak cieszyło go to, że uratowany okazał się Polakiem. Wyobrażałam sobie nieraz, jakim uosobionym huraganem musiał być ten człowiek w młodości i w sile wieku: istny Kmicic tego niewdzięcznego okresu, kiedy to nic się nie działo właściwie. Cóż dziwnego, że szukał sobie ujścia w jakichś pionierskich niemal zadaniach inżynierskich w głębi Rosji, dorabiając się wśród zmagań z obcą, pierwotną przyrodą, aby wreszcie do kraju powrócić i założyć rodzinę. Tamten najdawniejszy błysk, krótki a świetny – powstanie – został mu w sercu, rozrastał się z latami: w perspektywy widać wyraźnie, że on to prześwietlił sobie życie całe. Pozostał godnym jego do końca! Ileż dzielności, wielkopańskiej jakiejś fantazji, finezyjnego humoru w tej jego dumnej rezygnacji, nienarzucającej się nikomu: on przecie wiedział, że już nigdy nie będzie normalnie chodził, że jego rówieśni odeszli niemal wszyscy, a on sam jest właśnie na odlocie... Czy zdawał sobie sprawę, że poza szczupłym gronkiem przyjaciół, był żałośnie, krzywdząco samotny: on , co mógł był obdzielać całe rzesze chlebem żywiących wspomnień i mądrości radosnej? Miałam szczęście zaliczać się do bliskich mu – a przez całe te 6 lat nie poskarżył się przede mną nigdy na nikogo i na nic w ogóle. Przychodząc bez zapowiedzi, o najróżniejszych porach dnia, zastawałam go zawsze, zawsze pogodnym, w ochoczej gotowości do pogawędki, takiej właśnie, jaka mogła gościa interesować. Kochał prawdziwie i potrafił podbijać młodzież: to też lekcje konwersacji francuskiej, którymi mile zabijał czas, sztukując zarazem swe weterańskie ubóstwo, dawały początek przyjaźniom obustronnym, długotrwałym. Dwunastoletnia wówczas córka moja uskarżała się nieraz, że ją prowadzam w Krakowie ''po samych starych ciotkach'', ale rwała się zawsze samorzutnie do ''naszego Weterana''. I warto było widzieć jak się witali! Zostanie mi w oczach ten obraz: złota, bujna czupryna dziewczątka, przytulona czule do bielutkiej brody – wyraz obu twarzy... i dziękuję Bogu, że dał mojemu dziecko wziąć w serce na całe życie błogosławieństwo tamtych oczu! Od pół roku mniej więcej wzrok tak nie dopisywał staruszkowi, że nie mógł wcale czytać – o tym jednym wspominał z lekką melancholią. Zmobilizowane przeze mnie ''pewiaczki'' (przysposobienie wojskowe kobiet) przychodziły w ostatnich czasach czytywać mu, dyżurami – ileż przy tym zyskać musiały niezastąpionych wspomnień! O śmierci Pana Brykczyńskiego dowiedziałam się zupełnie nagle i poraziła mnie jakby lękiem myśl, że nigdy, przenigdy nie będzie można przyjść do znanego domu, do małego pokoiku, odetchnąć tamtym powietrzem... jakby się zapadła w morze czarodziejska wyspa. Nie nad nim płakałam, tylko nad sobą, nad nami wszystkimi... Kraków witał właśnie Pana Prezydenta Rzplitej, kiedy koło dworca przechodził kondukt żałobny ze sztandarem powstańczym – za karawanem prowadzonym przez pluton wojska szło 30 może osób, dalej, w dorożce dwaj weterani (z Podgórza i Chrzanowa). Zmarły był w samym Krakowie ostatnim. Gdybyż o dwie godziny później... kto wie, może sam najwyższy dostojnik państwa brałby udział w tym pogrzebie?... Los chciał inaczej – a nie będzie już dane miastu błędu niepojętego naprawić – bo taką trumnę odprowadza się na cmentarz raz tylko – nigdy więcej... Lecz nie mogło to zaważyć ani cieniem na słonecznej duszy starca – idącej teraz śmiało, lekko, jak niegdyś do bitwy ku ''wzgórzom wiekuistym''. Jakby się koniec wiązał z początkiem w logice prostej, nieuchronnej...: ''Bój, zwycięstwo: Czarowne słowo, cudne uczucie, z niczym nieporównane. Ono to chłodziło grenadierów napoleońskich wśród spiekłych pustyń Egiptu, a rozgrzewało wśród mroźnego dnia pod Austerlitz... Mnie, wychowanemu w tych tradycjach, brzmiało w uszach po francusku: Mourir pour la patrie, c’est le sort le plus doux, le digne d’envie!''. Jedna taka chwila za życie starczy, żal mi tych, co jej nigdy nie doświadczyli... Broń zdawała się nam w ręku jak piórko... jakby unosiła w górę, każdy niby skrzydeł dostawał i wnet wlot pofrunie'' (S. Brykczyński: Moje wspomnienia, s. 62). Zofia Zawiszanka
Narcyz Celiński
obywatel z Ukrainy, lat 48 liczący, dawniéj jeszcze za przestępstwa polityczne służył w wojsku na Kaukazie, a w r. 1863 za udział w powstaniu skazany został do ciężkich robót na Sybir. Przeznaczony wraz z innemi na Syberyi w ciężkich robotach zostającemi, do budowy drogi Krugobajkalskiéj. Celiński brał czynny udział w zamiarze wydobycia się z niewoli syberyjskiéj i organizował w tym celu oddział z rodaków pracujących przy wspomnianéj drodze, którzy za danym hasłem rozbroiwszy dozorującą ich zalogę rosyjską, zamierzyli w połączeniu się z innemi oddziałami przerznąć do Chin, a następnie do Europy. Do tego gwałtownego i rozpaczliwego kroku, który sądowi wojennemu podubało się nazwać zbrojnem powstaniem zmuszeni byli nasi nieszczęśliwi strasznem położeniem bo chorobami w skutek klimatu i głodem w skutek nadużyć i pastwienia się dozorującego ich głównie pułk. Czerniajewa. Nie będąc w stanie znieść dłużéj tych męczarni, postanowili rodacy nasi chwycić się tego środka i połączonemi siłami wyswobodzić wszystkich zostających w ciężkich robotach na Syberyi. Zamiar ten, w którem brało udział 723 skazanych, chciano uskutecznić w miesiącu czerwcu 1865 r. Po dokonanem rozbrojeniu i jakim takim zaopatrzeniu się w pierwsze potrzeby do życia, rodacy nasi ruszyli w drogę, lecz poruszone siły rosyjskie zdołały ich obsaczyć i zatamować wszelki ruch ku granicy Chin. Utarczki z wojskiem rosyjskiem trwały od 1-go do 28-go lipca, a rezultat z nich taki, że 29 zginęło, a reszta dostała się do niewoli. Celiński schwytany, jako jeden z głównych sprawców oddany został pod sąd wojenny i skazany wyrokiem tegoż na śmierć przez rozstrzelanie. Wyrok na nim wykonany został 27 listopada 1865 r. w mieście Irkucku. Dla dokładniejszego zbadania całego tego krwawego dramatu jaki się odegrał na Syberyi, odsyłamy czytelników pod literę S do Szaramowicza.
Aleksander Cielecki
Życiorys śp. Aleksandra Cieleckiego. Śp. Cielecki urodził się 16 lipca 1847 r, w majątku rodzinnym Wingrany w Suwalszczyźnie. Lata dziecięce spędza w domu rodzicielskim, w którym żywe były jeszcze tradycje powstania listopadowego. Jako 16-letni chłopiec, uczeń V klasy gimnazjum suwalskiego, razem z siedmiu kolegami rusza do powstania. Walczy jako żołnierz partii Wawra-Romatowskiego, oficera z 1830 roku, liczącej 1000 bagnetów i 250 szabel, która zorganizowała się w lasach augustowskich. Chrzest bojowy otrzymuje w bitwie pod wsią Gruszki, w której powstańcy zwycięsko przyparli watahę moskiewską do rzeki; poza masą zarąbanych, kilkudziesięciu Moskali utonęło. Partia brnęła przez bagna i moczary na zachód, obok miejscowości Balinka. W ostępie pozostać miałia zamiar przez czas dłuższy, lecz niestety chłopstwo ciemne, w braku zrozumienia wielkości sprawy i poświęcenia, niedość, że nie dopomogło, lecz zdradziecko przez bagnisko przeprowadziło Moskali. Wawer postanowił przeprawić się przez Narew, w kierunku Łomży. Uchodząc przed przeważającymi siłami moskiewskimi pod Wizną przyjęto bitwę u samego brodu. Artyleria rosyjska z Łomży zdecydowała nad losami bohaterskiej braci powstańczej, która niestety artylerii nie posiadała. Kartacze rosyjskie zdziesiątkowały powstańców, wielu z nich potonęlo w nurtach rzeki, a śp. weteran Cielecki otrzymał kulę moskiewską w plecy. Na nic się zdała brawura bohaterów, którzy na tratwach usiłowali sforsować rzekę... Oddział poszedł w rozsypkę. Śp. Aleksander Cielecki postanowił z kolegą przekroczyć granicę pruską aby dotrzeć do Prus Wschodnich i szukać schronienia. W miejscowości Borzymy szlachetny chłop, Mazur, Kossobudzki użyczył mu pierwszej pomocy i starannie chronił przed okiem tropiących żandarmów pruskich, oddających powstańców w ręce Rosjan. Ilekroć groziło niebezpieczeństwo, woził go o kilka mil do wsi Cimożki, zabierając z ukrycia, gdy niebezpieczeństwo minęło. Gdy Prusacy wytropili ślad. Kossobudzki ukrył Śp. Cieleckiego u gospodarza Baera, koło Łęcka (Lötzen). Losem jego zajął się adwokat Giersch, mający znajomego w Kórniku, bibliotekarza Kostrzewskiego, do którego wyprawił pupila. Ten powierzył powstańca właścicielowi Olszowy pod Kępnem, Daszkiewiczowi, u którego miał schronienie przez dwa lata. Tegoż kuzyn Sulmierski z Domanina wyjednał Śp. Cieleckiemu u naczelnego prezesa Büllowa prawo azylu na czas odbycia praktyki gospodarskiej. Dzięki życzliwości bibliotekarza kórnickiego dostaje się do Kwilcza, jako ekonom hr. Kwileckiego; przebywa tam lat dziesięć. Tu żeni się z Anną Hilbscherówną. Życie mu jednak dalej cierniową słania drogę. Żona powiwszy syna, skutkiem obłędu umieszczona zostaje w zakładzie psychiatrycznym w Owińskach, w którym umiera w czasie jego niewoli w r. 1917, a syn, wychowany na obcych rękach, w czasie wojny umiera jako żołnierz artylerii niemieckiej w Żeganiu na Śląsku. Otrzymawszy w r. I877 naturalizację, przenosi się do Małopolski w r. 1894, wreszcie do b. Królestwa, gdzie buduje gorzelnie etc. i w 1914 r. z Warszawy deportowany zostaje jako poddany pruski do Alatyra pod Kazaniem. W obozie jeńców, w ciasnym baraku, zajmowanym przez 700 braci niedoli, w brudzie i nędzy, o chłodzie i głodzie przeżywa ciężkie lata. Nastaje przewrót bolszewicki. Pod miasto ciągną Czesi. Jan Jaroszyński, wspólnie dzieląc nędzę niewoli, razem z śp. Cieleckim, 70-letnim starcem, chcąc uniknąć wcielenia do legionów czeskich, ucieka z obozu. Jako poddany pruski, od konsula szwedzkiego, uzyskuje zapomogę na podróż, w postaci kilku tysięcy rubli, z których większą cześć zabiera kasjer kolejowy jako łapówkę za ułatwienie ucieczki. Do Moskwy jedzie w pace od węgli. Tu dzięki misji wojskowej niemieckiej dostaje się razem z eszelonem rapatriantów do kraju. Brak pożywienia, wielotygodniowe postoje na stacjach, brud, choroby wyczerpują Śp. Cieleckiego całkowicie. Dobiwszy do Warszawy, pada bez sił na peronie. Ratuje Go policjant i Polski Czerwony Krzyż. Tuła się bez środków do życia. Sprzedaje buty na „Wołówce” w Warszawie, za 5O marek p. i dalej tuła się aż zostaje w Poznaniu, bez rodziny, zestarzały i opuszczony. Ima się pierwszej lepszej roboty. Pracuje jako pakier w Domu Konfekcyjnym, pracuje u tapicera, tapetuje apartamenty Starostwa Krajowego, para się z nędzą, mimo, że jest członkiem Komisji Kwalifikacyjnej dla Weteranów przy M. S. Wojsk. Wreszcie znajduje się w gronie ludzi dobrej woli. Wspólnie z śp. Bronisławem Śniegockim pracuje nad organizacją Tow. Pomocy Inwalidom Wojennym i Weteranom 63r.Jako najczerstwiejszy spieszy wszystkim swoim współtowarzyszom broni z pomocą i radą. Staje się prawą ręką Gł. Wydziału Opiekuńczego nad Inwalidami Wojennymi na Woj. Poznańskie. Po śmierci śp. prof. Calliera, oraz śp. Leitgebra obejmuje prezesurę Stow. Weteranów 63 roku i w promieniu swego zasięgu odchodzi ostatni z posterunku. Ostatnie dni żywota pędził w skromnym mieszkanku przy ul. Szamarzewskiego 30. ciesząc się sympatią obywatelstwa jeżyckiego, a szczególnie dziatwy szkolnej. Odszedł w posępny poranek jesienny w zaświaty po wieczną nagrodę...
Waleria Cybulska
Waleria Cybulska, zam. Ciechanowicz. Ur. 28.4.1841 Mińsk. Była córką miejscowego sędziego. W Mińsku uczęszczała do tamtejszego gimnaz­jum i tam też otrzymała wykształcenie muzyczne oraz świadectwo dojrzałości. Podobnie jak wiele młodych Polek-patriotek, nie pozostała obojętna wobec wydarzeń poprzedzających powstanie styczniowe. Według przekazów rodzinnych, uczestniczyła w manifestacjach patriotycznych na terenie Mińska. Za zainicjowanie i odegranie na organach w jed­nym z mińskich kościołów pieśni religijno-narodowej ("Boże coś Polskę...") została dotkliwie pobita przez carskich Kozaków. Po zawarciu małżeństwa z Hieronimem Ciechanowiczem, pochodzącym z Mikołajewszczyzny nad Niemnem, w przededniu wybuchu powstania 1863 roku przeniosła się do Królestwa Polskiego. Jej mąż walczył w szeregach powstańczych w ziemi płockiej. Waleria utrzymywała łączność z powstańcami, ukrywała rannych i poszukiwa­nych, niosąc im pomoc. Jak przystało na prawdziwą patriotkę, była gotowa do największych poświęceń w imię słusznej Sprawy. Po tragicznym upadku powstania w 1864 roku, zamieszkała z mężem w Płocku. Hieronim pracował w miejs­cowym urzędzie skarbowym. Jego nadwyrężone zdrowie na skutek przebywania w lesie w okresie powstania spowodowało, że u kresu życia był on sparaliżowany i Waleria musiała zapewnić mu szczególną opiekę, jak również zajmować się wychowaniem dorastających dzieci. Po śmierci męża, ok. 1900 roku Waleria przeniosła się do Pułtuska, a następnie do Nasielska, gdzie przebywała do początku lat dwudziestych. Później zamieszkała u swo­jej córki Stanisławy w Grodnie. Nieszczęśliwe potknięcie się w grodzieńskim kościele spowodowało kalectwo Wale­rii. Odtąd nie mogła już chodzić ani leżeć i do końca życia pozostała staruszką przykutą do fotela. Z Lida wiążą się jej ostatnie dwa lata życia. Otoczona troskliwą opieką mieszkała najpierw przy ul. Lotniczej, a później przy Lidzkiej 38 u swego najmłodszego syna Antoniego, naczelnika urzędu akcyzowego w Lidzie. Po ciężkich cierpieniach zmarła 23 stycznia 1933 roku, gdy w kraju rozpoczynały się obchody 70 rocznicy wybuchu powstania styczniowego. Wychowała sześcioro dzieci. Jeden z jej synów - Lucjan (zm. 1937 r.) był pracownikiem naukowym uniwersytetu moskiewskiego. Jako weterance powstania 1863 roku zostało przyznane jej odznaczenie i emerytura - ok. 110 złotych miesięcznie.
Ludomir Cywiński
Ur. 13.2.1839 Gabułtów. Syn Szymona (powstańca listopadowego) i Honoraty Weryha-Darowskiej. Kształcił się na pensji ks. Jędrzejewskiego w Kościelcu a następnie do gimnazjum w Radomiu. Następnie pomagał ojcu w zarządzaniu majątkami: Niezwojowice, Baranów, Nagorzany. 2 lata studiował agronomię we Francji. Zostaje samodzielnym dzierżawcą dóbr w Rudzie Kościelnej i młodym wójtem tej wsi. Tam zastaje go powstanie. Wstępuje do zgrupowania Langiewicza do oddziału Klimaszewskiego. Jako porucznik sztabowy jest w bitwach pod Świętym Krzyżem, Staszowem, Małogoszczą. Po załatwieniu spraw służbowych w Krakowie i Lwowie wraca do obozu w Goszczy i tam zostaje chorążym oddziału Żuawów - Rochebruna. Walczy pod Chrobrzem i Grochowiskami po czym przechodzi do Galicji. Następnie w oddziale Chmieleńskiego. Po wycofaniu ponownie działa w oddziale organizowany przez Deskura, ponownie pod wodzą Cmieleńskiego - razem z Chabriolim są dowódcami oddziału zwanego żuawami. Na czele małego oddziału tym razem pod pseudonimem "Rokita" z powodzeniem kieruje walką pod Górami (4.11). Wchodzi z oddziałem do zgrupowania Haukego "Bosaka". Tam zostaje mianowany lustratorem generalnym województwa sandomierskiego - i powierzona mu zostaje misja wizytacji licznych rozproszonych oddziałów zgrupowania. Ostatnią bitwą jego jest bitwa pod Bodzechowem. Wraca do Galicji i po krótkim aresztowaniu wyjeżdża do Czech i Paryża. Do Królestwa wraca pomimo zagrożenia zsyłką w listopadzie 1865. Otrzymuje wyrok roku więzienia w Cytadeli - dzięki amnestii wychodzi po 2/3 tego czasu. Przenosi się w okolice Solca. Dzierżawi folwark Raj. W 1870 kupuje majątek Piotrawin a następnie Kamień. Ożenił się z Zofią Targowską. Miał 5 synów, m.in.: Stanisława i Juliusza i dwie córki. W powstaniu walczyli też jego dwaj bracia: Bronisław i Mieczysław.
Bonifacy Czerniak
Wspomnienie pośmiertne I znowuż ubył jeden z tych, którzy w roku 1863 chwycili za broń, by wywalczyć Ojczyźnie niepodległość i uwolnić ją z niewoli napoły kałmuckiego barbarzyńcy. W dniu 17 września 1919 roku, w czasie rozruchów łódzkich, zmarł na anewryzm serca uczestnik powstania 63 r. Bonifacy Czerniak, ur. 1841 roku w Turku, ziemi Kaliskiej, były obywatel ziemski, właściciel majątku Kokanin w powiecie kaliskim. Po ukończeniu 6-iu klas gimnazjum w Kaliszu, ś. p. Bonifacy Czerniak pracował jako praktykant agronomji w dobrach hr. Kwileckiego. Zastaje go tam rok 1863. Ś. p. Bonifacy Czerniak nie zostaje obojętny na otaczające go wypadki i razem z gromadą innych wstępuje do powstania, do oddziału Taczanowskiego i odtąd dzieli z nim dolę i niedolę. Kolejno jest uczestnikiem bitew pod Ignacowem, Dobrą, Kołem i bierze udział w całym szeregu drobnych potyczek, w czasie których zostaje ranny. Po stłumieniu powstania, schwytany przez moskiewskich siepaczy, odsiaduje 6-cio miesięczne więzienie na Pawiaku w Warszawie. Po wypuszczeniu na wolność, kończy studja agronomiczne, poczem osiada na roli. W okresie między powstaniem a wojną europejską pędzi życie w cichem ustroniu, przeżywając jedynie wspomnienia, tak drogie dla każdego Polaka! Wojna europejska zastaje go. w Łodzi, a kiedy, po opuszczeniu kraju przez Moskali, żyjący uczestnicy powstania 63 roku zaczynają gromadzić się i łączyć w stowarzyszenia, ś. p. Bonifacy Czerniak zostaje w 1917 roku prezesem w Łódzkiem Stowarzyszeniu Uczestników Powstania 1863 r. Na zajmowanem stanowisku, aż do chwili tragicznej śmierci, wykazał energję i dbałość o los swych towarzyszów broni. Bodźcem do wytężonej pracy był fakt odrodzonej Ojczyzny, dla której w swoich młodzieńczych latach nie szczędził sił i krwi.
Strona z 15 < Poprzednia Następna >