Portal w rozbudowie, prosimy o wsparcie.
Uratujmy wspólnie polską tożsamość i pamięć o naszych przodkach.
Zbiórka przez Pomagam.pl

Powstanie Styczniowe - uczestnicy

Największa baza Powstańców Styczniowych.
Leksykon i katalog informacji źródłowej o osobach związanych z ruchem niepodległościowym w latach (1861) 1863-1865 (1866)

UWAGA
* Jedna osoba może mieć wiele podobnych rekordów (to są wypisy źródłowe)
* Rekordy mogą mieć błędy (źródłowe), ale literówki, lub błędy OCR należy zgłaszać do poprawy.
* Biogramy opracowane i zweryfikowane mają zielony znaczek GP

=> Powstanie 1863 - strona główna
=> Szlak 1863 - mapa mogił i miejsc
=> Bitwy Powstania Styczniowego
=> Pomoc - jak zredagować nowy wpis
=> Prosimy - przekaż wsparcie. Dziękujemy

Szukanie zaawansowane

Wyniki wyszukiwania. Ilość: 162
Strona z 5 Następna >
Józef Baranowski
Urodzony w rodzinie stolarskiej w 1842 roku w Kuzynie Małej koło Ulanowa w powiecie niżańskim. Przed powstaniem był czeladnikiem stolarskim. Gdy w zaborze rosyjskim rozpoczęły się walki, zaciągnął się do oddziału Kajetana Karola Cieszkowskiego „Ćwieka”. Tworzył swój oddział wraz z żoną Emilią w maju i czerwcu 1863 roku na terenie ówczesnej guberni lubelskiej. Stosunkowo dobrze uzbrojona i wyposażona jednostka liczyła początkowo około 250 ludzi, powszechnie nazywanych „Ćwiekami” (od pseudonimu swojego dowódcy). Józef Baranowski, przydzielony do oddziału kawalerii, pierwszą potyczkę z Rosjanami stoczył pod Iłżą. Później powstańcy przeszli do guberni radomskiej, staczając m.in. walną bitwę pod Kowalą-Stępociną (21 sierpnia 1863). Liczące około 1000 ludzi polskie zgrupowanie odparło skutecznie atak Rosjan, którzy po wycofaniu się powstańców dokonali pacyfikacji wsi. Oddział skierował się następnie w lasy janowskie. 2 września 1863 roku starł się z Rosjanami pod Biłgorajem, zaś następnego dnia, po połączeniu z operującymi w pobliżu siłami Marcina Borelowskiego „Lelewela”, powstańcy w bitwie pod Panasówką przedarli się przez trzy, czterokrotnie liczniejsze oddziały rosyjskie. Ostatecznie ludzie „Ćwieka” pod naciskiem wroga przeszli granicę galicyjską i otoczeni przez Austriaków złożyli broń. Dalsze losy Baranowskiego są słabo znane. Zapewne, jak wielu powstańców, był represjonowany przez władze austriackie. W 1923 roku został awansowany do stopnia podporucznika. Ze skąpych informacji wynika, że zmarł prawdopodobnie już w czasie okupacji niemieckiej, późną jesienią 1939 roku, w wieku 97 lat. Dotychczas nie udało się niestety odnaleźć jego grobu, trwają poszukiwania.
Antoni Białobrzeski
ksiądz kanonik kapituły warszawskiej, proboszcz parafii przy kościele N. Maryi Panny. Starzec 60 kilkoletni, po śmierci arcybiskupa księdza Fijałkowskiego zmarłego w dniu 6 października 1861 r. obranym został 12 tegoż miesiąca administratorem archidyecezyi Warszawskiej, zmuszonym był zaraz stanąć do walki z ówczesnemi władzami rosyjskiemi w obronie znieważonych kościołów, a to z następujących przyczyn. W dniu 15 października tegoż roku jako w rocznicę śmierci Tadeusza Kościuszki odbywały się uroczyste nabożeństwa po kościołach przy zamknięciu sklepów w Warszawie. Wiadomem jest postąpienie wówczas władz rosyjskich i obejście się z ludem zamkniętym po kościołach mianowicie u Fary i u OO. Bernardynów, o czem ówczesne pisma miejscowe jak i zagraniczne szeroko się rozpisywały. Ograniczając się tu tylko na wspomnieniu, że wymienione wyżej kościoły rozkazano oblegać, a następnie po 18 godzinnem oblężeniu drzwi wyłamywać. Lud wewnątrz kościołów znajdujący się, kolbowano a dwóch nawet bagnetem raniono, mężczyzn zaś wszystkich w liczbie do 3,000 pod silnym konwojem odstawiono do Cytadeli. Śp. Białobrzeski na drugi dzień po tym krzyczącym gwałcie zebrał kapitułę, która na radzie zdecydowała znieważone a wyżej wzmiankowane 2 kościoły zapieczętować, a wszystkie inne zamknąć. Po dokonaniu tej decyzyi kapituły, śp. Białobrzeski w dni kilka czy kilkanaście został aresztowany i osadzony w Cytadeli, w parę tygodni zaś po aresztowaniu wezwano do Komisyi śledczej księdza kanonika Czajewicza sekretarza konsystorza Warszawskiego i przedstawiono mu tam akt zeznania, który własnoręcznie miał być spisany i podpisany przez śp. Białobrzeskiego. Akt ten znany narodowi z ówczesnych pism Warszawskich, jako to Gazety Policyjnej i Dziennika Warszawskiego wyrażał jakoby zamknięcie kościołów nastąpiło tylko przez wpływ i agitacyę duchowieństwa otaczającego b. administratora, że tenże miał się opierać zamknięciu i że zrzuca z siebie wszelką odpowiedzialność błagając miłosierdzia i litości komisyi śledczej nad swoim wiekiem itd. Ks. Czajewicz czytając owe zeznanie administratora miał zeznać, że pismo zdaje mu się że jest podobnem wprawdzie do pisma śp. Białobrzeskiego, lecz pewnym tego być nie może czy ono jest własnoręcznem, zeznanie to ks. Czajewicza potwierdzone jego przysięgą ogłosiły wraz z aktem śp. Administratora Gazety policyjne, usuwając atoli wszelką wątpliwość w zeznaniu księdza Czajewicza, i twierdząc jakoby tenże miał stanowczo poświadczyć autentyczność tak pisma jako i podpisu śp. Białobrzeskiego. Po tej publikacyi ks. Czajewicz został uwolniony, a administratora Białobrzeskiego skazanego przed publikacyą wyżej wymienionego aktu na śmierć, z pod tego wyroku uwolniono i wywieziono dnia 10 stycznia 1862 r. do fortecy Bobrujska, zawyrokowanego na dwuletnie więzienie. W dzień wywożenia go, rozkazano na rogatkach, któremi miał przejeżdżać nie wpuszczać i nie wypuszczać nikogo tak z pieszych jako i jezdnych aż do cofnięcia rozkazu, a to w celu zapewne odjęcia Białobrzeskiemu sposobności komunikowania wiadomości komukolwiek o swoim więzieniu. Wywieziony z Cytadeli w nocy o godzinie 11tej pod eskortą żandarmów, przypadkowym sposobem spotkał się śp. Białobrzeski w czasie chwilowego spoczynku na jednej ze stacyi pocztowych z podróżnemi, z któremi dozwolono mu chwilowej rozmowy i przed temiż oświadczył: „że nie wiem gdzie jadę, że wyroku swego nie znam, i że żadnego aktu podczas więzienia nie pisałem i nie podpisywałem”. A gdy znajdujący się Kuryjerek pod ręką, mieszczący w sobie wyrok na prałata przeczytał i dostrzegł hańbiący go opublikowany akt, sędziwy starzec się rozpłakał. Dnia 14 maja 1862 roku śp. Białobrzeski został ułaskawiony i powrócony do swego probostwa, a w r. 1865 powtórnie aresztowany i wywieziony z tytułu winy jaką mu przypisywano przy oporze kapituły w czasie wyboru na administratora archidyecezyi po wywiezieniu nowego arcybiskupa Felińskiego na Sybir. Na wygnaniu tem umarł Białobrzeski w r. 1866 według powziętych wiadomości od powracających rodaków z wygnania, i doniesienia do Czasu tegoż roku.
Adam Bitis
Adam Bitis był włościaninem koronnym (skarbowym, czyli przypisanym do dóbr rządowych), ze wsi Białozoryszki, w szawlańskiej parafii, w powiecie szawelskim. Urodził się w r. 1836 (niekiedy uważa się że urodził się we wsi Legecze). Był rosłym i bardzo przystojnym mężczyzną, śmiałym i gadatliwym. Ogolony, mocnej postawy, niewysoki, ubrany zazwyczaj w szarą koszulę i szary kapelusz, białe spodnie wsadzone do butów. Przed powstaniem. Ojciec był we wsi gospodarzem, odumarł Adama w drugim roku życia, zostawiając wdowę Barbarę, sześciu synów i córkę. Adam przechodził zwykłe koleje, nim z wiekiem do szedł do godności parobka, czyli robotnika. Cztery lata pasł trzodę domową, sześć lat był półparobczakiem, wdrażając siebie w rutynę wiejskiej gospodarki. Po polsku nie umiał, a nie mając do czynienia z panami nie czuł nawet potrzeby uczenia się polskiego języka, nieużywanego wcale w tem kole, które go wychowało. Natomiast Bitis, za trzodą i za pługiem, nie rozstawał się z elementarzem i z książką do nabożeństwa. Samouczką, lub za poradą rzadkiego naówczas znawcy nauki czytania, Bitis doszedł do znajomości litewskiego pisma, tak iż z łatwością czytywał książkę do nabożeństwa i katechizm, jedyne niemal źródła, które Opatrzność zesłała dla moralnej otuchy wieśniaków. Bitis czytywał lubo z trudnością rękopisma, a nawet umiał stawić liczby i niektóre litery. To była cała jego oświata. Jego językiem oryginalnym był język żmudzki. Bracia wyręczali w gospodarstwie, więc Adam miał dosyć czasu do nauczenia się ciesielstwa i stolarki, do których brał się z amatorską gorliwością. Łatwość pojęcia i wrodzone zdolności z niesłychaną szybkością posuwały świadomość Bitisa w nauce rzemiosł. Tem większą przypisać mu należy zasługę, że kształcąc się sam przechodził niekiedy wytrawionych w tem rzemiośle mistrzów. Rzetelność, trzeźwość i uczciwa praca wysoko go postawiły w mniemaniu okolicy. Nie zabrakło mu ani pracy, ani przyjaciół. Lubo młody, lecz z sądem dojrzałym i tą trzeźwością pojęcia, właściwą naszym wieśniakom, wzywany był najczęściej do rady w sprawach, gminy, gdzie nieraz zdrowym poglądem zadziwiał starców. Będąc zaciętym wrogiem każdej nieprawości, jak sam powiadał, zyskał wprawdzie wielu nieprzychylnych, lecz się nic zrażał nienawiścią występnych, którym publicznie rzucił rękawicę. Drobne nadużycia miejscowe, kradzież publicznego dobra i wszelki występek stronił Bitisa, obawiając się z ust jego potępienia. Z tego względu wytoczono mu kilka procesów przed rząd najazdu. Z dziwną zręcznością bronił swych spraw i dowiódł znajomości procesowania, wprowadzając w obawę swoich przeciwników. Sprawiedliwość moskiewskich sędziów topnieje jednak przed potęgą kubana. Nieprzyjaciele Bitisa znaleźli powód i środki do wtrącenia go do więzienia. Skazany surowym wyrokiem z bajki Agnus et lupus, przesiedział kilka tygodni w turmie, z której uwolniono go na porękę. Wróg wszelkiej nieprawości Bitis coraz to jaśniej widział sprzedajność, tyraństwo i podłość najazdu. Własne doświadczenie uczyło go nienawidzieć Moskwę. Nastał czas reformy włościańskiej w 1858 r. Szlachta smutną przewidywała przyszłość, włościanie się cieszyli. Nienawiść zobopólna, wypływ różnych dziejowych tradycji, podżeganą została fałszywemi wieściami moskiewskiej policji. Roztropny umysł Bitisa z umiarkowaniem sądził bieżące sprawy. Nie ufał szlachcie, lecz jeszcze bardziej się obawiał cudzego wroga, narzucającego dziś bladą wolność, a jutro kajdany. Bitis zresztą w niczem się nie wyróżniał od tego koła, w którem Opatrzność żyć mu kazała. Włościanin z ducha i ze krwi trwał wiernie w tym obyczaju, w jakim wykształcił swój umysł i serce. Tem się właśnie tłumaczy wpływ Bitisa na współczesnych i pokrewnych mu duchem wieśniaków. Stanął on jako wyraz ich moralnych potrzeb, znajdując najzupełniejsze uznanie w duszach urodzonych pod słomianą strzechą. Gdy sprawa włościańska nurtowała w najgłębszych warstwach społecznych, zyskując przyjaciół Moskwie w ciemności i egoizmie, Bitis w swojem kole stał na straży czystości ludowego obyczaju, głosząc zdradę najazdu. W chwili najdrażliwszej społecznej reformy następują manifestacje i śpiewy kościelne. Bitis nie bierze w nich udziału, potępiając niepraktyczność i niestosowność podobnej wojny z Moskwą. Nigdzie zresztą włościanie żmudzcy nie przyjęli czynnego udziału w tej sprawie, bądź nie pojmując manifestacji, bądź uważając je za wybryk szlacheckich malkontentów, w celu sparaliżowania reformy. Biorący udział w śpiewach i procesji były jednostki, ulegające wpływom postronnym, tem samem więc nie mogły być wyrazem ludowego ducha. Manifestacje jednak budziły kraj z uśpienia i wywołały potrzebę nowej walki z najazdem, oddziaływając na wszystkie warstwy społeczne. Te właśnie pobudki równie wpływały i na Bitisa. Rozrzucane śpiewki i odezwy w litewskim języku między ludem wydobywały uczucie i myśl z głębin ludzkiego ducha. Od rozpraw, gawęd i baśni politycznych przeszło do prawdziwego krzątania się około istotnych po trzeb ojczyzny. Początek, przed wybuchem na Litwie Bitis niepoślednim był w tej sprawie działaczem. Kiedy powstanie wybuchło w Kongresówce, a księża na Zmujdzi objawili ludowi obowiązek bronienia kraju, Bitis czynnie się zajął propagandą. Wędrował od wsi do wsi, a zgromadzając w każdej ludzi poważnych, przemawiał słowami prostoty i prawdy. Wszędzie przyjęty i zrozumiany z prawdziwą rezygnacją oddal się. sprawie ojczyzny, równoważąc ją ze sprawą wiary świętej. Włościanie z zaufaniem słuchali jego mowy, bo nie mogli posądzać o wspólne ze szlachtą zamiary. Słowa pochodzące z serca trafiały do ich przekonania. Bitis zresztą nigdy nie zabrał głosu w sprawie nieczystej lub zlej, chyba dla zaprotestowania fałszerzom. Niekiedy zapytywano go, czego życzysz, po cóż nakłaniasz do powstania, wszak niczego ci nie brakuje - masz sowitą zapłatę i czeladników; cóż ci lepszego dać może powstanie, albo i Polska?! Takie argumenta Bitis odbierał, powiadając iż nic nie posiada wobec przemocy i obcego najazdu. Jutro może okują mnie w kajdany, odstawią w rekruty i wyślą z rodzinnej ziemi. Jutro może carowi podoba się zniszczyć nasze obyczaje, język i wiarę, więc je zniszczy bo ma potęgę. Cóż wtenczas z naszych posiadłości zostanie. Takiem lub podobnem temu dowodzeniem Bitis zyskiwał sobie umysły i serca. Nie szczędził własnego grosza, zgromadzając broń myśliwską jeszcze przed wybuchem powstania. Z tem wszystkiem Bitis nie poczytywał siebie, ani mędrszym, ani bardziej zasłużonym od swej współbraci. Spełniał stolarski obowiązek we dworze marszałka Szemiota, nie zapominając ani na chwilę o obowiązku ojczystym. Praca dla Kuszłejki Skoro powstanie wybuchło, zgromadził kilku najbliższych przyjaciół i udał się do obozu Kuszłejki, zaciągając się na służbę jako szeregowiec. Sprawowanie się Bitisa w bezpośrednim z oddziałem Kuszłejki pozostaje związku. Bitis wkrótce po wstąpieniu do oddziału oświadczył Kuszłejce o usposobieniu okolicy i o zaufaniu jakie w nim pokłada. Zapewniał iż w prędkim czasie liczny można sformować oddział, uzbrajając w broń od dawna już przezeń na gromadzoną. Naczelnikiem wyprawy mianowany został Mamert Giedgowd. W razie nieobecności Giedgowda Bitis, zastępował jego miejsce, dając dowody bystrego umysłu i niezwykłej trafności w postępowaniu. Trudno opisać radość mieszkańców, witających Bitisa, dawnego współkolegę, przybywającego stwierdzać swe słowa powagą zbrojnego powstania. Włościanie wyręczali powstańców w trudniejszych wojennych obowiązkach. Sami nawet utrzymywali wedety i posterunki, śledząc w najodleglejszych punktach obroty wroga. Zwożono zewsząd bez rozkazu lub prośby żywność, obuwie, odzienie, bieliznę, szarpie uzbierane w ubogich strzechach wiejskiego ludu. Ochotników byłoby tylu, na ilu wystarczyłoby broni. Szczupłe jednak zapasy wystarczyły na stu sześćdziesięciu z którymi powrócono do Kuszłejki. Bitis wstąpił do kawalerji w roli intendenta i przewodnika w wyprawach, ponieważ znał okolicę. Po dostaniu się Giedgowda w niewolę (uwolnił się po pewnym czasie) Kuszłejko niefortunnie podzielił oddział na trzy części. Bitis widząc chwiejący się w nieładzie trzeci pluton w pobliżu Białozoryszek na prośbę, a raczej rozkaz żołnierzy przyjął na się dowództwo i odpowiedzialność, uprowadzając 80 ludzi w głąb szawelskiego powiatu. W drugiej połowie kwietnia, znowu był z Kuszłejką, kiedy przybył Pujdak z wiadomością o Moskwie. Nie usłuchano rady Bitisa, pragnącego zrobić zasadzkę, z której Moskwa nie wyszłaby bezkarnie. Przyczyną tego było coraz to wzrastające nieporozumienie między Giedgowdem i Kuszłejką. W czasie pochodu miała miejsce pod Zyłajciami mała utarczka z Moskwą. Nieporozumie Giedgowda z Kuszłejką coraz to się zwiększało, przybierając rozmiary zatrważające. Gdy i zebrana rada wojenna nic roztrzygnąć niepotrafiła, Giedgowd rozciął węzeł, oddzielając się z dwiestu oddanymi sobie ludźmi w zamiarze wcielenia się do oddziału ks. Mackiewicza. Z Giedgowdem poszli Bitis i Pujdak. Karność była zachwianą i wszczynały się kłótnie, to Szulca z Giedgowdem, to znowuż Bitisa z Pujdakiem. Przy całem rozprzężeniu Giedgowd szczęśliwie doprowadził kompanję aż do lasów krakinowskich, gdzie się naówczas znajdował Laskowski i ks. Mackiewicz. Kompania Giedgowda wcieliła się pod nazwą czwartego bataljonu. Własny oddział Nazajutrz po przybyciu Bitis został wysiany przez ks. Mackiewicza do szawelskiego powiatu w celu organizowania oddziału. W przeciągu trzech tygodni zgromadził przeszło siedmdziesiąt ludzi, zagartując w swe ręce administrację moskiewską w kilku okolicznych parafjach. Sprawowanie się niektórych, a głównie niedołęstwo chwiejącego się powstania, odstręczało wieśniaków od narodowej sprawy. Bitis przełamywał owe trudności, otaczając swe stanowisko powagą sędziego i opiekuna wieśniaków. Godził powaśnionych, sądził różne sprawy, karcił dawne i świeże nadużycia, ogłaszał nowe prawa polskie, czyli manifest d. 22 stycznia. Surowy lecz sprawiedliwy, zyskał szacunek powszechny, nawet w tych stronach gdzie go przedtem nie znali. Oddział jego, oficerowie, zastępca (Wincenty Powilański), byli sami włościanie Żmudzini. Komendy odbywały się w litewskim języku, nawet rozkazy do dworów po żmudzku były pisywane. Swój oddział podzielił na 2 części i co dwa tygodnie zmieniał rozpuszczając do domów. Wewnątrz Bitis zwrócił szczególną uwagę na moralność żołnierzy. Pod tym względem wydał oryginalne rozporządzenia nie picia wódki w obozie i zachowywania postów nawet w piątki i soboty. Żołnierz wyłamujący się z pod tej reguły, skazywany był na areszt, karę cielesną, poczem na stępowała haniebna dymisja. Karność była wzorowa, przykłady nieposłuszeństwa, lub wyłamywanie się z pod wymienionych przepisów były nieliczne. Pod względem wewnętrznego porządku i sumiennego wypełniania obowiązków, oddział Bitisa wybornie mógł służyć za wzór dla wszystkich, nawet wtenczas kiedy demoralizacja prawem konieczności wkradła się i do jego szeregów. Dnia 9 czerwca Bitis stoczył potyczkę pod Wornianami, spiesząc na pomoc Kuszłejce i zajmując tył nieprzyjacielowi. W tych dniach Laskowski przechodząc te strony z porady ks. Mackiewicza, zanominował Bitisa naczelnikiem oddziału, wkładając nań stosowne atrybucje. Laskowski i ks. Mackiewicz przerzynając las biebrowski, ściągnęli chmarę Moskali. Bitis na śladach powstańców urządził zasadzkę w celu powstrzymania Moskwy. Skoro wstąpili, przyjął ich rzęsistym ogniem, rozkazując żołnierzom po kilku wystrzałach cofnąć się bez komendy i zdążać na miejsce zbioru. Wszyscy niemal włościanie byli z pobliża znali okolicę i doskonale wykonali plan Bitisa. Przerażona Moskwa przetrząsała las, nie znalazła nikogo, chyba ślady dawnych obozów i w zdumieniu wróciła do Szadowa. Odtąd Bitis rósł w sławę i poważanie w całej okolicy. Swój oddział podzielił na 2 części i co dwa tygodnie zmieniał ludzi rozpuszczając do domów dla odpoczynku i najedzenia. W połowie czerwca Bitis urządził zasadzkę w lesie białozoryskim na przechodzących dragonów i kozaków. Dziewięciu położył trupem lecz przybywająca piechota przeszkodziła skorzystać ze zwycięztwa. 16 czerwca zniszczył ważne cesarskie dokumenty w Bejsagole. 27 czerwca zręczny wybieg kawalerji wprowadził dragonów w zasadzkę. Moskale zeskoczyli z koni i kilkakrotny przypuszczali atak w łańcuchu strzeleckim; za każdym razem cofając się w nieładzie. Rzecz się działa na skraju lasu, moskale zaś atakowali z polany, przedstawiając zabawny widok wieśniakom, będącym w polu przy robocie, którzy wysławiali mądrość swego wodza, zabawiając się pociesznym widowiskiem niefortunnych ataków Moskwy. Dragoni usiłowali zająć tył, lecz Bitis zrejterowal w bok i omylił pogoń przybywającej w pomoc piechoty. W pierwszej połowie sierpnia Moskale maszerowali po nocnym spoczynku we wsi . Bitis zawiadomiony o ich pochodzie wprowadził znowuż w zasadzkę. Z przejętego raportu dowiedziano się, iż Moskali legło 20 i kilku rannych. Bitis posiadał wtenczas zaledwo 40 jeźdźców. We wrześniu oddział jego wzrósł do 150 piechoty i 20 kawalerji. 11 września niedaleko folwarku Budriu, oddział Bitisa stoczył potyczkę z 80 strzelcami przeciwnika. 18 września walczył pod wsią Żyłaicie. Przybierające siły przeciwnika pod dowództwem Timesa zmuszają go jednak do wycofania się. 27 października urządził zasadzkę pod , w której legło 6 Moskali. 14 listopada napada na dwór w Szawlanach i niszczy ważne dokumenty moskiewskie. Moskwa się srożyła mszcząc, się i prześladując włościan, którzy posyłali żywność Bitisowi. Zapobiegając złemu Bitis przesłał pocztą list do wojennego naczelnika do Szawlan, przekładając iż niesłusznie znęca się nad bezbronnymi i równocześnie oświadczając, iż skoro Bitis zechce, to i sami Moskale na jego rozkaz wydadzą żywność. Po niejakimś czasie zaalarmowano Szawlany, Moskale wyruszyli do lasu szukać powstańców, zostawiając w miasteczku 20 żołnierzy. W tej chwili Bitis wpada do Szawlan, odbija magazyny, a służba moskiewska na jego rozkaz wydaje żywność, odzienie i amunicję. Załoga skryła się bez śladu, Bitis spokojnie zrejterował. około 20 listopada zburzył pocztę w Radziwiłowie, spalił papiery, zburzył kancelarję i zabrał dziewięć koni moskiewskich. Zwyczaje w oddziale Godnem uwagi jest, iż Bitis w większości potyczek nie stracił żadnego żołnierza. Moskale sami urządzali zasadzki czyhając szczególniej na włościański oddział Bitisa. Włościanie jednak czuwali nad jego dolą i żaden ruch nieprzyjaciół nie był mu tajny. Do późnej jesieni kawalerja Bitisa alarmowała Moskwę, lecz żadnej już nie staczał potyczki. Moskale szukali majątku Bitisa, sądząc że był właścicielem ziemskim, szlachcicem, w celu domierzenia konfiskaty i rabunku. Lecz jakież ich było rozczarowanie, gdy się dostatecznie przekonali, że Bitis był chłopem, i nawet nie gospodarzem, tylko pogannym kutnikom, według ich wyrażenia. Zrabowali więc siedzibę braci, a rodzinę zesłali na Sybir. Moskale się srożyli, lecz żadna siła ludzka nie zdolna była wytropić jego kryjówki. Bitis nie wieszał przestępców, jak czynili inni dowódcy, zaradzał złemu dowcipną karą. Pewien starszyna (wójt gminy) nazwiskiem Boks, znany był jako łotr i szpieg. Bitis sprowadza go do obozu i rozkazuje mu wydawać piśmienne rozkazy do obywateli. Poczem uwolnił Boksa, który natychmiast udał się do Moskali zanosząc skargę. Wkrótce się okazały piśmienne rozkazy Boksa. Na próżno się wypierał, lub składał winę na powstańców; po sprawdzeniu podpisów Boks został skazany na dziesięć lat do robót fortecznych. Kraina upadała na duchu, dawni przyjaciele Bitisa dziś się zamieniali w przyjaciół Moskwy. Wojenni naczelnicy ogłosili rozporządzenie Wieszatiela, potrzebując z każdej wsi na siedmiu gospodarzy jednego kozaka na czasową służbę. Pomimo zakazu Bitisa niektóre wsie wysłały kozaków. Zamierzył więc ukarać nieposłusznych. W tym celu wysłał sekretnie jednego z dymisjonowanych żołnierzy przebranego po moskiewsku do wsi okolicznych. Żołnierz ów od imienia Moskali napadał na wsie, groził rabunkiem i okładał nahajem, przepowiadając iż jego bracia (moskale) jeszcze srożej katować będą. Przerażeni włościanie z bólem serca wykrzykiwali, iż sami moskale wprowadzają pomiędzy nich zgodę i jedność. Zwątpienie już było niezmierne, a upadek wskazywał interwencję jako ostatni środek ratunku. Koniec walk Włościanie nie inaczej byli usposobieni. Oczekiwali oni szczególniej ubóstwionego przez nich Jabłonowskiego, mającego, według ich mniemania, przybyć z zagranicy z Francuzami. Bitis polecając oddział Powilańskiemu, powędrował przekonać się o tej prawdzie. Pod koniec roku wypłaca żołd swoim żołnierzom, poleca ukrywać się przez zimę i w nowym roku ponownie zorganizować oddział. Jego oddział, ale bez dowódcy, był widziany 10 lutego w pobliżu wsi Prebaise ubrany w chłopskie sukmany. Dalsze losy Niestety z emigracji już nie wrócił. W Paryżu, pracował m.in. zapalając latarnie uliczne, był drukarzem. Od Rządu Narodowego otrzymał stopień pułkownika. Działał w Stowarzyszeniu Weteranów. Nauczył się mówić po polsku i francusku. Mieszkał na Rue Catheriue-d’Enfer nr 4. 29.12.1878 ożenił się z Lucille Le Prieur, córką Louisa Jeana i Louise Francoise Vivier. Zmarł w 9.1.1884 w Poitiers
Konrad Błaszczyński
Jego imię i nazwisko budzą wątpliwość, gdyż w literaturze przedstawiany jest różnie. Tożsamość "Bończy" została ustalona przez autorów niniejszego portalu. Wg ustaleń GP można stwierdzić, że faktycznie nazywał się Konrad Antoni Błaszczyński. Z racji przyjętych pseudonimów i fałszywych nazwisk występuje w literaturze jako Kazimierz, Konrad, Bohdan, Bogdan - Błaszczyński, Błeszyński, Tomaszewski. Pewne jest także to, że w czasie dowodzenia używał pseudonimu "Bończa" i pod takim został pochowany. Potwierdzeniem tożsamości Konrada Antoniego jest raport policji narodowej donoszący o dwóch agentkach carskich: Julii i Ludwiki Ritterband - sióstr Teofili (raport spotkał się z krytyką za niewłaściwe oskarżenia, ma jednak znamiona celowego mylenia tropów). Z kolei Antoni Winnicki z Niegosławic, rejent jędrzejowski, który dobrze znał Bończę twierdził, że faktycznie ma na nazwisko Tomaszewski i pochodzi z Galicji gdzie był oficerem austriackim. Taka wersja miała prawd. służyć do ukrycia prawdziwych koligacji z rodziną. Tożsamość tę potwierdzają także informacje o wczesnej śmierci rodziców, zawodzie ojca i inne. , ur. 17.2.1835 Warszawa (chrzest wpisany w roku 1841)[1]. Zmarł w leśniczówce koło Przezwodów[17], z ran dzień po , która odbyła się 18.6.1863. Syn Józefa i Teofili Berty Ritterband. Jego ojciec, syn Antoniego i Heleny Kozłowskiej[2] był pod koniec życia prezydentem Siedlec, a wcześniej pełnił funkcję naczelnika powiatu ostrołęckiego. Matka urodziła się we Włocławku w religii żydowskiej - córka Maurycego (Mojżesza) Manasse Ritterbanda i Łucji Cholewińskiej. Siostra Rozalia prowadziła kantor loteryjny w Warszawie. Rodzice Konrada wcześnie zmarli (ojciec już w 1851). Konrad był przystojnym wysokim i eleganckim mężczyzną, zawsze jednak o melancholijnym wyrazie twarzy, często oddawał się zadumie. Wcześnie wstąpił do artylerii rosyjskiej. W 1859 został wykładowcą w Michajłowskiej Szkole Artylerii w Petersburgu w stopniu kapitana. W 1862 stacjonował w 5. Brygadzie Artylerii - mieszkał na terenie Cytadeli Warszawskiej. Był członkiem spisku oficerów w 1863. 13 stycznia wziął urlop zajmując się przygotowaniem do działań powstańczych. Zaraz po wybuchu Powstania został mianowany naczelnikiem woj. płockiego gdzie prowadził organizację sił wojennych w stopniu pułkownika. Po nieudanym napadzie na Płock wycofał się jednak, udając się do Galicji. W marcu był widziany w oddziale Langiewicz pod Sosnówką. Zapewne brał udział w bitwie pod Grochowiskami. Dołączył potem do Czachowskiego, a następnie w okolicach Radomia, Skrzyńska, Przytyku starł się zebrać oddział kawalerii. Sformował jazdę składającą się z ok. 200 jeźdźców. Działał od kwietnia głównie pod Czachowskim. Rozgromił jazdę moskiewską (22.04), następnie . 6.5. na czele 250 jazdy, wypędził nieprzyjaciela z tegoż miasta. Niepokoił oddziały moskiewskie wycofując się z bitew, ale zmuszając je do ruchów. Tak się stało w bitwach pod Rusinowem i Przysuchą. Wykonywał też wyroki na zdrajcach i donosicielach. Mówiono że za gremialne wysługiwanie się Moskalom spalił wiś Lipie - w rzeczywistości spalono 4 zabudowania i powieszono dwóch chłopów. 13 maja w Bogucicach wykonał wyrok na 2 donosicielach, którzy wskazali Moskalom tabor powstańczy, przez co doszło do rzezi zaopatrzeniowców i sanitariuszek takich jak [psi]74304|Zofia Dobronoka[&psi] przeszyta 8 kulami. Wykonał też wyroki w Klemęcicach i Gniewięcinie Wrócił do Deszna i tu podczas wesołej zabawy tanecznej wieczorem 17 czerwca otrzymał rozkaz zrobienia pewnej dywersji moskalom celem odwrócenia ich uwagi od pogranicza Galicyi, skąd właśnie w tym czasie miał wkroczyć dwoma oddziałami Jordan. Natychmiast wyprawił kwatermistrzów do Gór i zaraz za nimi, nocą, podczas ulewy, wyruszył tam ze swym oddziałem. Przybył nad ranem pod wieś, nie wiedząc, że tam już czyha w zasadzce powiadomiony wcześnie przez jakiegoś szpiega, major Pleskaczewski z Pińczowa z dwoma rotami piechoty, dragonami i kozakami. Będąc chorym jechał na wozie, dosiadł jednak konia i poprowadził szarżę. Przywitany bardzo silnym ogniem został postrzelony a następnie skłuty lancą w pierś. Miał też cięte rany na głowie. Został zawieziony do gajówki koło Przezwodów. Reszta rannych z tej bitwy została przewieziona do Krakowa, jego jednak z racji na bardzo ciężki stan nie można było wieźć tak daleko. W parę godzin, przybyło kilku lekarzy z okolicy, którzy wraz z lekarzem obozowym starali się opatrzyć rany. Resztki oddziału przeszły na drugą stronę szosy krakowskiej, aby zmylić pogoń. Dla bezpieczeństwa pułkownika, starano się ślad miejsca gdzie się znajduje, przed ogółem utaić, i innego rannego, jako pułkownika wywieziono w inną stronę, jednak wiadomość o jego śmierci rozeszła się szybko po okolicy i boleścią wszystkich przejęła. Pomimo starań lekarzy, m.in. Olszewicza, zmarł na rękach proboszcza Chawłowskiego następnego dnia. Został pochowany na pobliskim cmentarzu w Nawarzycach w grobie dwóch księży, obok grobu Winnickich. W akcie zgonu figuruje jako Bohdan Bończa, kawaler stanu szlacheckiego lat 32. Moskale stratowali grób, lecz pamięć o nim przetrwała. Obecnie znajduje się w kącie cmentarza, na domniemanym miejscu jego pomnik z nazwiskiem Bogdana Tomaszewskiego. Osobistą książeczkę do nabożeństwa Bończa oddał przed śmiercią Winnickiemu, którego brat Edward przekazał do muzeum w Kielcach. O śmierci pisało wiele dzienników. Rok po tym wydarzeniu miała miejsca Msza żałobna za jego duszę w kościele oo. Kapucynów w Warszawie. Jego pseudonim "Bończa" przyjął gen. Kazimierz Załęski, ur. 1919 uważający się za potomka Konrada, jednak genealogia nie potwierdza tego pokrewieństwa.
Stefan Brykczyński
Ten ostatni... W dniu 30 maja odprowadzono na miejsce wiecznego spoczynku ostatniego w Krakowie weterana z powstania 1863 r., Stefana Brykczyńskiego, który zmarł 28 maja. Rzadko mam czas na słuchanie radia, to też uważać można za szczególnie zrządzenie losu, że onego popołudnia, 6 czy 7 lat temu, miałam właśnie słuchawki na uszach... Tajemniczymi falami płynęła z przestrzeni entuzjastyczna opowieść o roku owym, gdy tłumy na ulicach Warszawy stawały nieustraszenie przeciw najeźdźcy, zbrojne jedynie w krzyż i czarodziejstwo pieśni. Nie słyszałam początku, ale zaraz przy pierwszych paru zdaniach stanęła mi jasno przed oczami ta cyfra i szereg obrazów: 1861 rok... Grottgerowski ponury cykl... pierwsze trupy... zamykanie kościołów... żałoba narodowa... A przecież mocny męski głos, co wskrzeszał tamte dzieje, brzmiał dziwnie jasno, rześko, jakby samą tylko radością zawartego w nich nieśmiertelnego piękna. Aż w pewnej chwili buchnął młodzieńczością uniesienia: - Wtedy, po pierwszej salwie, zobaczyłem oficera – Moskala, jak wybiegł przed front, wyrwał z pochwy pałasz, złamał go na kolanie i odrzucił przecz od siebie. Blady był, oczy mu płonęły... Ja to widziałem!!! A więc mówił starzec co najmniej 80 letni – czy to możliwe? Porwał chyba wszystkich słuchaczy, tak jak mnie, upił życiem tętniącym w historii i czymś więcej jeszcze: żarem duszy. - Nazajutrz wysłałam do dyrekcji krakowskiego radia list adresowany do prelegenta, Stefana Brykczyńskiego, oraz prośbę, aby takie zachwycające odczyty powtarzały się częściej. Na wyrazy mego hołdu i nieśmiałą prośbę o adres odebrałam odpowiedź dopiero w kilka tygodni później. Pan Brykczyński musiał się wpierw przewiedzieć kim jestem, wydostać i przeczytać moje wspomnienia z wojny, a wówczas zwrócił się do mnie z jowialnym uznaniem, jakby do kolegi, akcentując wielką swą cześć dla Marszałka, która go zjednała także dla mojej książki. Na szczęście mieszkał w Krakowie, w zakładzie Helclów. Prosił, aby go odwiedzić. Jakże się lękałam zawodu dążąc chłodnymi, długimi korytarzami do wskazanych drzwi!... Może autor nie będzie taki, jak ten odczyt, jak ten list. I rzeczywiście: ni jedno, ni drugie nie mogło dać jeszcze całkowitego pojęcia o ogromie żywotności umysłowej, wdzięku i temperamentu, które promieniowały od wysokiej, barczystej postaci Weterana. Długa, srebrna broda przy czerstwej cerze, stanowiła efekt niebywały, niebieskie oczy, nie zimne, jakby u dobrego, rozumnego dziecka wychodziły zawsze tak ślicznie naprzeciw odwiedzających! Lubił bardzo gości, tak dawnych przyjaciół, jak i znajomości nowe, wśród których orientował się bystro i swobodnie. Z trudem, lecz niezmiennie, odruchem światowym a serdecznym, dźwigał się z fotela, żartobliwie tłumacząc ociężałość swej ''nóżki'', przestrzelonej na wylot w powstaniu. Przez całe długie, bujne życie nie dawała wcale znać o sobie, pozwalając nawet na sporty, aż o kilku lat coraz więcej dokazuje, że chodzić trudno... Z miejsca zaczynały się opowiadania, jak to było z ta raną, z tą potyczką i tylu innymi (Tyszowce, Tuczempy, Mołozów). Jak to się bił o Polskę ów 15 letni Stefek... radosna jego beztroska, młody animusz i zapał biły od każdego słowa i gestu starca. Co za barwność, obrazowość narracji , jaki mocny kontakt z psychiką słuchacza, ekspresja głosu, ruchu, spojrzenia! Co opowiadanie, to małe arcydziełko swoistego kunsztu, a taką przepojone siłą i prostotą zdrowego duchowego życia, że chciałoby się przyprowadzić tu na naukę, po kolei, całe szkoły... W tym malutkim pokoiku, przy zagraconym stole, nakrytym gazetami, naprzeciw kilku ubożuchnych fotografii na przybrudzonej ścianie przeżywało się jakieś cudowne podróże ''a la recherche du temps... passe'', w piękno epoki umarłej niby, która jednak stanowi istotny podkład dla wszelkich przyszłych możliwości niepodległego bytowania. Tu się czuło wieczność, przeświecającą poprzez mijanie czasu, ale tak po prostu, bez górnych frazeologii, bo staruszek, jako inżynier z zawodu, mocno trzymał się realizmu życiowego, trzeźwą logiką i zmysłem rzeczywistości. Interesowało go wszystko, co się w Polsce dzieje i czyni, jakby ciągle czuł swoją cząstkę odpowiedzialności za naród. Z jego to inicjatywy i z wybitnym współudziałem zorganizowano w Krakowie, przez niewielu laty, podoficerską szkołę pływacką, był bowiem od dawna konsekwentnie czynnym propagatorem (także przez rasę) tego sportu. - Każdy mały Niemiec umie pływać – mówił do mnie z żalem- bo go tego w szkole uczą – a u nas? Topi sie tego co lata w każdej rzeczułce, jak szczurów – czy nie szkoda?! A w razie wojny... aż myśleć przykro. Widział, że społeczeństwo, że armia nie docenia wartości owej podstawowej nauki – to było jedyną kroplą goryczy w jego jasnym na świta spojrzeniu. Jakże pięknie, przejmująco opowiadał o swoim bohaterskim czynie w drodze na katorgę: skoczywszy w rozszalałe nurty jakiejś ogromnej rzeki syberyjskiej, uratował z nich tonącego żołnierza rosyjskiego, za co potem został uroczyście ułaskawiony i odznaczony wysokim orderem. Najbardziej jednak cieszyło go to, że uratowany okazał się Polakiem. Wyobrażałam sobie nieraz, jakim uosobionym huraganem musiał być ten człowiek w młodości i w sile wieku: istny Kmicic tego niewdzięcznego okresu, kiedy to nic się nie działo właściwie. Cóż dziwnego, że szukał sobie ujścia w jakichś pionierskich niemal zadaniach inżynierskich w głębi Rosji, dorabiając się wśród zmagań z obcą, pierwotną przyrodą, aby wreszcie do kraju powrócić i założyć rodzinę. Tamten najdawniejszy błysk, krótki a świetny – powstanie – został mu w sercu, rozrastał się z latami: w perspektywy widać wyraźnie, że on to prześwietlił sobie życie całe. Pozostał godnym jego do końca! Ileż dzielności, wielkopańskiej jakiejś fantazji, finezyjnego humoru w tej jego dumnej rezygnacji, nienarzucającej się nikomu: on przecie wiedział, że już nigdy nie będzie normalnie chodził, że jego rówieśni odeszli niemal wszyscy, a on sam jest właśnie na odlocie... Czy zdawał sobie sprawę, że poza szczupłym gronkiem przyjaciół, był żałośnie, krzywdząco samotny: on , co mógł był obdzielać całe rzesze chlebem żywiących wspomnień i mądrości radosnej? Miałam szczęście zaliczać się do bliskich mu – a przez całe te 6 lat nie poskarżył się przede mną nigdy na nikogo i na nic w ogóle. Przychodząc bez zapowiedzi, o najróżniejszych porach dnia, zastawałam go zawsze, zawsze pogodnym, w ochoczej gotowości do pogawędki, takiej właśnie, jaka mogła gościa interesować. Kochał prawdziwie i potrafił podbijać młodzież: to też lekcje konwersacji francuskiej, którymi mile zabijał czas, sztukując zarazem swe weterańskie ubóstwo, dawały początek przyjaźniom obustronnym, długotrwałym. Dwunastoletnia wówczas córka moja uskarżała się nieraz, że ją prowadzam w Krakowie ''po samych starych ciotkach'', ale rwała się zawsze samorzutnie do ''naszego Weterana''. I warto było widzieć jak się witali! Zostanie mi w oczach ten obraz: złota, bujna czupryna dziewczątka, przytulona czule do bielutkiej brody – wyraz obu twarzy... i dziękuję Bogu, że dał mojemu dziecko wziąć w serce na całe życie błogosławieństwo tamtych oczu! Od pół roku mniej więcej wzrok tak nie dopisywał staruszkowi, że nie mógł wcale czytać – o tym jednym wspominał z lekką melancholią. Zmobilizowane przeze mnie ''pewiaczki'' (przysposobienie wojskowe kobiet) przychodziły w ostatnich czasach czytywać mu, dyżurami – ileż przy tym zyskać musiały niezastąpionych wspomnień! O śmierci Pana Brykczyńskiego dowiedziałam się zupełnie nagle i poraziła mnie jakby lękiem myśl, że nigdy, przenigdy nie będzie można przyjść do znanego domu, do małego pokoiku, odetchnąć tamtym powietrzem... jakby się zapadła w morze czarodziejska wyspa. Nie nad nim płakałam, tylko nad sobą, nad nami wszystkimi... Kraków witał właśnie Pana Prezydenta Rzplitej, kiedy koło dworca przechodził kondukt żałobny ze sztandarem powstańczym – za karawanem prowadzonym przez pluton wojska szło 30 może osób, dalej, w dorożce dwaj weterani (z Podgórza i Chrzanowa). Zmarły był w samym Krakowie ostatnim. Gdybyż o dwie godziny później... kto wie, może sam najwyższy dostojnik państwa brałby udział w tym pogrzebie?... Los chciał inaczej – a nie będzie już dane miastu błędu niepojętego naprawić – bo taką trumnę odprowadza się na cmentarz raz tylko – nigdy więcej... Lecz nie mogło to zaważyć ani cieniem na słonecznej duszy starca – idącej teraz śmiało, lekko, jak niegdyś do bitwy ku ''wzgórzom wiekuistym''. Jakby się koniec wiązał z początkiem w logice prostej, nieuchronnej...: ''Bój, zwycięstwo: Czarowne słowo, cudne uczucie, z niczym nieporównane. Ono to chłodziło grenadierów napoleońskich wśród spiekłych pustyń Egiptu, a rozgrzewało wśród mroźnego dnia pod Austerlitz... Mnie, wychowanemu w tych tradycjach, brzmiało w uszach po francusku: Mourir pour la patrie, c’est le sort le plus doux, le digne d’envie!''. Jedna taka chwila za życie starczy, żal mi tych, co jej nigdy nie doświadczyli... Broń zdawała się nam w ręku jak piórko... jakby unosiła w górę, każdy niby skrzydeł dostawał i wnet wlot pofrunie'' (S. Brykczyński: Moje wspomnienia, s. 62). Zofia Zawiszanka
Aleksander Cielecki
Życiorys śp. Aleksandra Cieleckiego. Śp. Cielecki urodził się 16 lipca 1847 r, w majątku rodzinnym Wingrany w Suwalszczyźnie. Lata dziecięce spędza w domu rodzicielskim, w którym żywe były jeszcze tradycje powstania listopadowego. Jako 16-letni chłopiec, uczeń V klasy gimnazjum suwalskiego, razem z siedmiu kolegami rusza do powstania. Walczy jako żołnierz partii Wawra-Romatowskiego, oficera z 1830 roku, liczącej 1000 bagnetów i 250 szabel, która zorganizowała się w lasach augustowskich. Chrzest bojowy otrzymuje w bitwie pod wsią Gruszki, w której powstańcy zwycięsko przyparli watahę moskiewską do rzeki; poza masą zarąbanych, kilkudziesięciu Moskali utonęło. Partia brnęła przez bagna i moczary na zachód, obok miejscowości Balinka. W ostępie pozostać miałia zamiar przez czas dłuższy, lecz niestety chłopstwo ciemne, w braku zrozumienia wielkości sprawy i poświęcenia, niedość, że nie dopomogło, lecz zdradziecko przez bagnisko przeprowadziło Moskali. Wawer postanowił przeprawić się przez Narew, w kierunku Łomży. Uchodząc przed przeważającymi siłami moskiewskimi pod Wizną przyjęto bitwę u samego brodu. Artyleria rosyjska z Łomży zdecydowała nad losami bohaterskiej braci powstańczej, która niestety artylerii nie posiadała. Kartacze rosyjskie zdziesiątkowały powstańców, wielu z nich potonęlo w nurtach rzeki, a śp. weteran Cielecki otrzymał kulę moskiewską w plecy. Na nic się zdała brawura bohaterów, którzy na tratwach usiłowali sforsować rzekę... Oddział poszedł w rozsypkę. Śp. Aleksander Cielecki postanowił z kolegą przekroczyć granicę pruską aby dotrzeć do Prus Wschodnich i szukać schronienia. W miejscowości Borzymy szlachetny chłop, Mazur, Kossobudzki użyczył mu pierwszej pomocy i starannie chronił przed okiem tropiących żandarmów pruskich, oddających powstańców w ręce Rosjan. Ilekroć groziło niebezpieczeństwo, woził go o kilka mil do wsi Cimożki, zabierając z ukrycia, gdy niebezpieczeństwo minęło. Gdy Prusacy wytropili ślad. Kossobudzki ukrył Śp. Cieleckiego u gospodarza Baera, koło Łęcka (Lötzen). Losem jego zajął się adwokat Giersch, mający znajomego w Kórniku, bibliotekarza Kostrzewskiego, do którego wyprawił pupila. Ten powierzył powstańca właścicielowi Olszowy pod Kępnem, Daszkiewiczowi, u którego miał schronienie przez dwa lata. Tegoż kuzyn Sulmierski z Domanina wyjednał Śp. Cieleckiemu u naczelnego prezesa Büllowa prawo azylu na czas odbycia praktyki gospodarskiej. Dzięki życzliwości bibliotekarza kórnickiego dostaje się do Kwilcza, jako ekonom hr. Kwileckiego; przebywa tam lat dziesięć. Tu żeni się z Anną Hilbscherówną. Życie mu jednak dalej cierniową słania drogę. Żona powiwszy syna, skutkiem obłędu umieszczona zostaje w zakładzie psychiatrycznym w Owińskach, w którym umiera w czasie jego niewoli w r. 1917, a syn, wychowany na obcych rękach, w czasie wojny umiera jako żołnierz artylerii niemieckiej w Żeganiu na Śląsku. Otrzymawszy w r. I877 naturalizację, przenosi się do Małopolski w r. 1894, wreszcie do b. Królestwa, gdzie buduje gorzelnie etc. i w 1914 r. z Warszawy deportowany zostaje jako poddany pruski do Alatyra pod Kazaniem. W obozie jeńców, w ciasnym baraku, zajmowanym przez 700 braci niedoli, w brudzie i nędzy, o chłodzie i głodzie przeżywa ciężkie lata. Nastaje przewrót bolszewicki. Pod miasto ciągną Czesi. Jan Jaroszyński, wspólnie dzieląc nędzę niewoli, razem z śp. Cieleckim, 70-letnim starcem, chcąc uniknąć wcielenia do legionów czeskich, ucieka z obozu. Jako poddany pruski, od konsula szwedzkiego, uzyskuje zapomogę na podróż, w postaci kilku tysięcy rubli, z których większą cześć zabiera kasjer kolejowy jako łapówkę za ułatwienie ucieczki. Do Moskwy jedzie w pace od węgli. Tu dzięki misji wojskowej niemieckiej dostaje się razem z eszelonem rapatriantów do kraju. Brak pożywienia, wielotygodniowe postoje na stacjach, brud, choroby wyczerpują Śp. Cieleckiego całkowicie. Dobiwszy do Warszawy, pada bez sił na peronie. Ratuje Go policjant i Polski Czerwony Krzyż. Tuła się bez środków do życia. Sprzedaje buty na „Wołówce” w Warszawie, za 5O marek p. i dalej tuła się aż zostaje w Poznaniu, bez rodziny, zestarzały i opuszczony. Ima się pierwszej lepszej roboty. Pracuje jako pakier w Domu Konfekcyjnym, pracuje u tapicera, tapetuje apartamenty Starostwa Krajowego, para się z nędzą, mimo, że jest członkiem Komisji Kwalifikacyjnej dla Weteranów przy M. S. Wojsk. Wreszcie znajduje się w gronie ludzi dobrej woli. Wspólnie z śp. Bronisławem Śniegockim pracuje nad organizacją Tow. Pomocy Inwalidom Wojennym i Weteranom 63r.Jako najczerstwiejszy spieszy wszystkim swoim współtowarzyszom broni z pomocą i radą. Staje się prawą ręką Gł. Wydziału Opiekuńczego nad Inwalidami Wojennymi na Woj. Poznańskie. Po śmierci śp. prof. Calliera, oraz śp. Leitgebra obejmuje prezesurę Stow. Weteranów 63 roku i w promieniu swego zasięgu odchodzi ostatni z posterunku. Ostatnie dni żywota pędził w skromnym mieszkanku przy ul. Szamarzewskiego 30. ciesząc się sympatią obywatelstwa jeżyckiego, a szczególnie dziatwy szkolnej. Odszedł w posępny poranek jesienny w zaświaty po wieczną nagrodę...
Jan Czachurski
ur. 1796 r. 1. Jak doniosła Specjalna Komisja Nmka Kr. P. do spraw wojen, zarządzającemu spr. d. obc. w. 20 lut. (3 mar.) 1868 r. Nr. 2460 3 ksiądz J. Cz., prob. par. Prawno, pow. pułw., gub. lubi., kilkakrotnie przyjmował u siebie powstańców, a oprócz tego ściągnął na siebie podejrzenie władz wojskowych, że namawiał do powstania. Gdy sprawy te były rozpatrzone, jen. pic. na Kr. P. 2 lut. 1864 r. Nr. 35 telegraficznie powiadomił zarządzającego spr. d. obc. w., że nmk Kr. P. zadecydował wysłać księdza J. Cz. pod dozór policji na mieszkanie do Rosji środkowej i wywieziony był do gub. kostromskiej. 2. Z odezwy sekretarza stanu, przy radzie administracyjnej, który w dniu 5 (17) sierp. 1864 r. Nr. 6067, 1 powiadamia Komisję Rz. Spr. W., widać, że ksiądz J. Cz., prob. z par. Prawno, pow. pułw., gub. lubi., został w swo im czasie wysłany do gub. kostromskiej, skąd obecnie pisze, że, będąc 70-cioletnim starcem, nie może się utrzy mać, pobierając zapomogi od rządu 20 kop. dziennie. Tenże sekretarz stanu 11 (23) list. 1864 r. pisze do Kom. Rz. Spr. W. i D., że nmk Kr. P. nie uwzględnił prośby księdza J. Cz. o podniesienie mu 20 kopiejkowego dziennego żołdu. 2 Kancelarja nmka Kr. P. Nr. 7737 powiadomiła zarządzającego spr. duch. obc. w. Kr. P., że nmk zgodził się na powrót do kraju z gub. kostromskiej ks. Jana Bonifacego Czachurskiego, byłego prob. par. Prawno. 8 W aktach „księży, wysłanych na mieszkanie do Ro sji” znajdujemy wiadomość, że ksiądz J. B. Cz., z diec. lubi. w 1871 powrocił do kraju i że umarł 22 mar. (3 kw.) 1892 r.
Leopold Dąbrowski
(? -1864) – student filozofii Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Pochodził z terenu powiatu starosądeckiego. Naczelnik obwodu sądeckiego w wykazie sporządzonym 26.12.1863 przy jego nazwisku odnotował "w oddziale Chmielińskiego jako oficer od pięciu miesięcy najwięcej walczy." Pod komendą ppłk. Zygmunta Chmieleńskiego uczestniczył w wielu potyczkach i bitwach zyskując doświadczenie w prowadzeniu działań partyzanckich. W II Korpusie gen. Bosaka został dowódcą 10. kompanii w pułku miechowskim. Jego pododdział wraz z kompanią kpt. Waltera w styczniu 1864 przebywając czasowo we wsi Wola Szczygiełkowa wykonał manewr, który miał odwrócił uwagę dowódców rosyjskich od rozproszonego w rejonie Ostre Górki pułku stopnickiego. Rosjanie podjęli pościg i usiłowali nawiązać walkę z powstańcami pod Waśniowem, Chocimowem i Kunowem, ale ci z powodzeniem odpierali ataki, nie dali się okrążyć i osiągnęli linię lasów iłżeckich. Mjr Butkiewicz dowodzący rosyjską kolumną prawdopodobnie obawiając się zasadzki wstrzymał działania swoich pododdziałów i pomaszerował do Opatowa, aby objąć stanowisko wojennego naczelnika powiatu opatowskiego. Natomiast nie natrafiliśmy na oryginalne dokumenty, które potwierdziłyby klęską pododdziału Dąbrowskiego pod Przedborzem, w której miał on rzekomo zginąć (23.01.64). Po bitwie opatowskiej i rozbiciu doborowych batalionów dywizji krakowskiej w walkach odwrotowych gen. Bosak usiłował odtworzyć rozbite oddziały II Korpusu. Jest wielce prawdopodobne, że wyznaczył mjr Denisewicza na dowódcę pułku radomskiego, adiutanta kpt. Piotra Dolińskiego na dowódcę 11. batalionu tegoż pułku, a Dąbrowskiego na stanowisko dowódcy kompanii w tym batalionie. W dniu 4.04.1864 r. w czasie potyczki na uroczysku Ostre Górki kpt. Dąbrowski z garstką swoich żołnierzy wycofywał się do Siekierna. Tutaj – zapewne po krótkim starciu - został ujęty do niewoli. W grupie jeńców zabrany do Radkowic, Wierzbnika, a stąd do Radomia. W trakcie śledztwa ustalono jego tożsamość, udział w partii Chmieleńskiego, Waltera i Dolińskiego, na stanowisku dowódcy kompanii w stopniu szabtskapitana, oraz udział w bitwie pod Siekiernem. Za powyższe Wojenno - Polowy Sąd w Radomiu orzekł (6.05.1864) karę pozbawienia wszystkich praw stanu i zesłanie na bezterminową katorgę do pracy w kopalniach. Gen. Bellegarde II nie aprobował wyroku i w konfirmacji został on zmieniony na śmierć przez rozstrzelanie. Kpt. Dąbrowski został rozstrzelany dnia 4 (16) maja 1864 r. w Radomiu.
Andrzej Delert
( 24.11.1830 - 10.11.1890 Rawa Mazowiecka) - Powstaniec Styczniowy, ksiądz, proboszcz parafii Bąków. [1] "Bity knutami i skazany na 20 lat na Sybir. Powrócił znękany, schorowany i osiwiały starzec. Zmarł w Łagiewnikach koło Łodzi. [1] Uwaga! W Kurierze Lwowskim podano błędne miejsce zgonu - ks. Andrej Delert zmarł w Rawie Mazowieckiej, 10.11.1890 r [2] Pochowany w Rawie Mazowieckiej - jego grób nadal (2021 r) istnieje. [14] Urodził się 24.11.1830 r w Rawie Mazowieckiej. [3] Rodzice: 1. Jan Delert [2], [3], Dzierżawca Dochodów Ko....... lat 35 [3] , rolnik zamieszkały w Rawie [13] - ur. ok. 1796 Gołańcz w Księstwie Poznańskim [13] - zm. 03.05.1881 Rawa Mazowiecka, wdowiec lat 87 po Dorocie Schumacher [12], drugi ślub na Mazowszu 1838 Błonie [13] 2. Balbina Niwińska [2] lat 38 [3] (ur ok. 1794 - zm. 1837 Rawa Mazowiecka lat 47 akt nr 205 [6], [7]) córka Szymona Niwińskiego [6], [7] i Teresy [6], [7] Garbowskiej [8], Dziedzicowa dóbr Jarosz [6] .Jej zgon zgłosił Andrzej Delert (obywatel miasta Zgierza lat 36) - ślub - 1820 Skoszewy m. Jaroszki, on lat 24 obywatel miasta Rawa, wdowiec po Salomei Urszuli Bardzińskiej, ona panna lat 26, zamieszkała z matką w m. Jaroszki par. Skoszewy, dziedziczka części Jaroszek [8] Dziadkowie: 1.1. Michał Delert [8] fabrykant w m. Gołańcz w Księstwie Poznańskim [13] zm. przed 1838 [13] 1.2. Marianna Lewandowska po mężu Delert [8] zm. 1839 Rawa Mazowiecka akt nr 153, wdowa lat 77 2.1. Szymon Niwiński vel Niwieński [8] vel Liwiński [9] 2.2. Teresa [8], [9], [10] Franciszka [10] Garbowska [8], [9], [10] po mężu Niwińska vel Niwieńska [8] ur 1755 Kamień parafia Głowno [10] Jej rodzeństwo to Agnieszka Garbowska (ur 1750 Kamień Mniszewski par. Głowno akt 2 [11]) , Marcjanna Ewa Garbowska (ur 1750 Kamień Mniszewski par. Głowno akt nr 2 [11]) - ślub 1776 r Głowno , m. Jaroszki parafia Skoszewy i m. Kamień. Pradziadkowie: 1.1.1. ........ Delert 1.1.2. ..................... po mężu Delert 1.2.1. ........................ Lewandowski 1.2.2. ........................ po mężu Lewandowska 2.1.1. .............................. Niwiński vel Niwieński [8] vel Liwiński [9] 2.1.2. .................................. po mężu Niwińska vel Niwieńska [8] vel Liwińska [9] 2.2.1. .Jakób Garbowski [10], [11] ur przed 1730 2.2.2. Franciszka [10], [11] Głowińska [11] po mężu Garbowska [10], [11] - ślub przed 1750 Rodzeństwo: 1/ Jan Tomasze Delert (ur 13.12.1821 Rawa Mazowiecka [4], [5] - m. 1823 Rawa Mazowiecka [6], [7]) 2/ Ludwika Delert 1-vo Malewska (ur 15.04.1823 Rawa Mazowiecka [4], [5] - zm) - ślub 1846 Rawa Mazowiecka akt nr 15, mąż: Feliks Malewski 3/ Józef Kazimierz Delert (ur 03.03.1824 Rawa Mazowiecka [4], [5]) 4/ Józefa Katarzyna Delert (ur 20.04.1826 Rawa Mazowiecka [4], [5]) 5/ Rafał Franciszek Delert (ur 06.10.1827 Rawa Mazowiecka [4], [5]) 6/ Adam Józef Delert (ur 24.12.1829 Rawa Mazowiecka [4], [5] - zm. 1832 [7]) 7/ Marianna Delert (ur 01.02.1832 Rawa Mazowiecka [4], [5] - zm. 1832 Rawa Mazowiecka [7]) 8/ Czesław Jan Delert (ur 01.03.1834 Rawa Mazowiecka [4], [5]) 9/ Teresa Franciszka Delert (ur 01.03..1834 Rawa Mazowiecka [4], [5] - zm. 1834 Rawa Mazowiecka [7]) 10/ Roman Delert (ur 04.04.1836 Rawa Mazowiecka [4], [5] - zm. 1836 Rawa Mazowiecka[6], [7]) 11/ Filipina Delert (ur 05.01.1837 Rawa Mazowiecka [4], [5] - zm) - ślub 1858 Rawa Mazowiecka akt nr 37, mąż Albin Juliusz Schrajer
Bonifacy Dziadulewicz
herbu Sokola, ur. w 1844 roku Wiłkowyszkach, syn Piotra i Weroniki z Milanowskich. Pochodził z rodziny o tatarskich korzeniach. W wieku 14 lat został sierotą. W kwietniu 1862 roku wstąpił w szeregi organizacji powstańczej, w której miał pełnić funkcję setnika. Pod koniec stycznia 1863 roku zaciągnął się do oddziału Karola Jastrzębskiego. Występował pod pseudonimem „Zarzecki”. Jako podoficer kosynierów brał udział w bitwie pod Czystą Budą (2 lutego), gdzie partia została rozbita. Po klęsce udał się w Płockie i tam służył pod rozkazami Zygmunta Padlewskiego. Walczył pod Myszyńcem (9 marca) i Drążdżewem (11 marca). Po rozwiązaniu oddziału wstąpił do partii organizowanej w okolicach Ostrołęki przez . W tym czasie brał udział w starciach pod Białaszewem (31 marca) i Jaświłami (2 kwietnia). Po przejściu przez Brzozówkę i Biebrzę oraz oderwaniu się powstańców od ścigających ich Kozaków, skrajnie wyczerpany uzyskał dwutygodniowy urlop z poleceniem tworzenia nowej partii. W drugiej połowie kwietnia, w pobliżu leśniczówki Choszczewo sformował 70-osobowy oddział strzelców, z którym udał się do obozu płk. Konstantego Ramotowskiego. Tam z nominacji Jana Andruszkiewicza, naczelnika wojskowego województwa augustowskiego, został jego tymczasowym dowódcą. Niedługo potem dowodzenie przejął Władysław Brandt, oficer zbiegły z armii carskiej, który powiększył stan liczebny oddziału do 110 żołnierzy piechoty i 18 jazdy. Już jako kapitan, Dziadulewicz brał udział w bitwie pod Kadyszem (21 maja). Niedługo potem zachorował i przez sześć tygodni był wyłączony z działań powstańczych. Po powrocie do zdrowia wstąpił ponownie pod rozkazy Brandta i walczył pod Wincentą (18 września). Po starciu, dowódca w obawie przed okrążeniem przez przeważające oddziały carskie, rozpuścił piechotę. „Zarzecki” przyłączył się wówczas do uczestniczącego w tej bitwie mjr. Konstantego Micewicza. Po rozwiązaniu partii udał się na emigrację do Drezna. Ciężkie warunki materialne zmusiły go do powrotu. W 1864 roku przyjechał do Warszawy i wstąpił na Wydział Filologiczno-Historyczny Szkoły Głównej, którą ukończył pięć lat później. Po studiach pracował jako nauczyciel gimnazjalny. Należał do kręgu znajomych Stanisława Moniuszki, który był ojcem chrzestnym jego syna Stanisława. W wolnych chwilach oddawał się ukochanej sztuce. Obdarzony pięknym i silnym głosem urządzał koncerty wokalne. Od 1882 roku prowadził chór „Duda” Warszawskiego Towarzystwa Wioślarskiego, a od 1887 roku śpiewał w znanym chórze „Lutnia”. Ponadto pisywał artykuły do prasy warszawskiej i pracował nad biografią Moniuszki, której jednak nie ukończył. Z małżeństwa z Józefą z Nieprzeckich (zm. 11 kwietnia 1933 roku) miał troje dzieci: Stanisława (zm. w 1943 roku), profesora gimnazjalnego, historyka, heraldyka, autora Herbarza rodzin tatarskich; Wacława, prokurenta Banku Handlowego oraz córkę Janinę. Zmarł w 1901 roku w Warszawie. Został pochowany na warszawskich Powązkach w kwaterze 33. W 1919 roku został pośmiertnie zweryfikowany jako oficer weteran. Na obelisku upamiętniającym wydarzenia 1863 roku, wystawionym współcześnie we wsi Krasnybór nad Biebrzą, obok nazwisk dowódców działających na tym terenie, wyryte jest również nazwisko Bonifacego Dziadulewicza. Jako ciekawostkę warto podać, że formowanie przez Dziadulewicza oddziału na Grzędach niesłusznie przypisuje się Konstantemu Ramotowskiemu „Wawrowi”
Józef Głębocki
Ezechjel, były oficer byłych wojsk polskich, brał czynny udział w powstaniu 1830/1 roku. Emigrował do Francji, gdzie się ożenił z Francuzką. Na mocy manifestu cesarza Aleksandra II powrócił do kraju z żoną, synem i córką. W 1863 r., acz niemłody już, stanął do szeregów powstańczych w powiecie żytomierskim, ale na stanowisku, gdzie miał zebrać się oddział znaczniejszy, skutkiem uwięzienia sprzysiężonych po domach, stanąć mogło tylko 36 powstańców. Oddziałek ten, nad którym objął dowództwo Głębocki, musiał ulec przed przemagającą siłą tłumów włościańskich, jego zaś naczelnik posłużył za cel główny pastwienia się czerni. Uwięziony i stawiony przed komisją śledczą, odpowiadał na pytania łamanem narzeczem rusińskiem, języka bowiem rosyjskiego nie znał jako emigrant. Ponieważ sędziowie uznawali za winnych wszystkich ryczałtowo aresztowanych i w zasadzie nie dawali wiary żadnym okolicznościom łagodzącym, nie silili się więc na zrozumienie dokładne zeznań Głębockiego, natomiast pośpieszyli okrzyknąć za zbrodnię, kary najwyższej godną to, że synowi Michałowi rozkazał pod błogosławieństwem iść do powstania, i skazać starca na lat 20 ciężkich robót. Wyprawiony z Żytomierza w końcu sierpnia 1863 r., dostał się do Usola przed nami. Mieszkał czas jakiś w koszarach, a następnie w oficynie domku naszego w jednym pokoiku z Henrykiem Wohlem, w którym znalazł prawdziwie synowską opiekę. Wybrany bibljotekarzem pełnił te obowiązki gorliwie za małem wynagrodzeniem z kasy ogólnej. Po uwolnieniu z ciężkich robót na skutek manifestów pospieszył p. Ezechjel do syna Michała, który mieszkał w Czeremchowskiej włości jako posieleniec. Niestety, spotkały go tam ciężkie zawody. Wyrodny syn zaniedbywał najzupełniej czcigodnego ojca, a w końcu uraczył go synową sybiraczką, co zmusiło staruszka do szukania opieki u obcych, wśród których, otoczony czcią i życzliwością, dokonał pełnego cierpień i poświęceń żywota.
Strona z 5 Następna >