Portal w rozbudowie, prosimy o wsparcie.
Uratujmy wspólnie polską tożsamość i pamięć o naszych przodkach.
Zbiórka przez Pomagam.pl

Powstanie Styczniowe - uczestnicy

Największa baza Powstańców Styczniowych.
Leksykon i katalog informacji źródłowej o osobach związanych z ruchem niepodległościowym w latach (1861) 1863-1865 (1866)

UWAGA
* Jedna osoba może mieć wiele podobnych rekordów (to są wypisy źródłowe)
* Rekordy mogą mieć błędy (źródłowe), ale literówki, lub błędy OCR należy zgłaszać do poprawy.
* Biogramy opracowane i zweryfikowane mają zielony znaczek GP

=> Powstanie 1863 - strona główna
=> Szlak 1863 - mapa mogił i miejsc
=> Bitwy Powstania Styczniowego
=> Pomoc - jak zredagować nowy wpis
=> Prosimy - przekaż wsparcie. Dziękujemy

Szukanie zaawansowane

Wyniki wyszukiwania. Ilość: 789
Strona z 20 < Poprzednia Następna >
Natalis Sulerzyski
Właściwie Franciszek Izydor Sulerzyski h. {{Junosza}}. Przybrane imię: Natalis. Ur. 28.9.1801 Piątkowo, k. Kowalewa Pomorskiego, zm. 25.8.1878 Gryfice. Syn Wincentego i Anny Mieroszewskiej. W 1811 rozpoczął naukę w gimnazjum toruńskim. W 1820 podjął studia w Wyższej Szkole Rolniczej w Möglin, a potem na uniwersytecie w Lipsku, oraz Heidelbergu, gdzie poznał wielu przyszłych działaczy narodowych. W 1824 rozpoczął gospodarowanie we własnych majątkach w i Mierzynku w Lubawskiem. W 1827 przeniósł się do majątku Karczewo, stanowiącego spadek po dziadkach Sulerzyskich. W następnych latach nabył majątek Dylewo, następnie w 1854 Komorowo k. Brodnicy, a później Pułkowo Małe i Radowiska Małe. Wspierał znacznymi sumami działalność patriotyczną. Udzielał pomocy i schronienia internowanym oficerom polskim, udającym się w 1831 na emigrację do Francji. Był organizatorem głośnych balów ziemiaństwa, stanowiących formę opozycji polskiej wobec pruskiego zaborcy. W 1846 udzielał także pomocy emisariuszom, za co został przez Prusaków aresztowany i osadzony w fortecy grudziądzkiej. Odebrano mu wówczas tytuł radcy Okręgu Towarzystwa Kredytowego. Wiosną 1849 został powołany na posła do sejmu. W 1861 razem z Ignacym Łyskowskim założył w Brodnicy Towarzystwo Agronomiczne. Począwszy od 1861 jego posiadłość w Piątkowie stałą się miejscem przerzutów broni oraz oparciem dla wysłanników przygotowujących kolejne powstanie. Po wybuchu powstania styczniowego miejsce to stało się ważnym punktem oparcia i pomocy dla ochotników do powstania w sąsiedniej ziemi dobrzyńskiej. W lutym 1862 Sulerzyski odegrał główną rolę w przygotowaniu wejścia do Królestwa dyktatora Ludwika Mierosławskiego. Razem z emisariuszem J. Kuzyną udał się na spotkanie z dyktatorem. W jego majątku w lutym tego roku , , J. Dykowski, J. Voigt i K. Sikorski prowadzili akcję werbunkową dla organizowanego z polecenia J. B. Demontowicza oddziału, który miał wkroczyć na teren ziemi dobrzyńskiej. Sulerzyski miał także poważny udział w przygotowaniu i wyekspediowaniu na teren ziemi dobrzyńskiej oddział ochotników pomorskich, dowodzonych przez majora Szermętowskiego, pseudonim „Henryk Łowiński”- Majątek Piątkowo był miejscem licznych rewizji i przeszukań. 4.6.1863 Sulerzyski został aresztowany i przewieziony do Torunia, a później do Poznania. Wkrótce potem osadzono go w Berlinie, gdzie wraz z innymi powstańcami oczekiwał na proces. Został skazany na rok ciężkiego więzienia. Podupadając później na zdrowiu jeździł na Śląsk do wód. Nękany i szykanowany w 1867 sprzedał Piątkowo Klotyldzie Działowskiej i wyjechał na stałe do Krakowa. Zamieszkał tam przy ulicy Floriańskiej, niedaleko domu Jana Matejki. Pisał "" W latach 1871-2 spisał swoje wspomnienia. Pozornie chłodny dla rodziny, w listach do córki wskazywał ileż można by dobrego społecznie zrobić za pieniądze przeznaczone na przyjazd dzieci do niego w odwiedziny. Nie poznał wnucząt, ale po śmierci znaleziono przy nim wiele drobnych pakuneczków dla nich przeznaczonych. Nigdy się z nimi nie rozstawał. Zmarł nagle w Gryficach na Śląsku, podczas kolejnej kuracji. Pogrzeb, który stał się manifestacją narodową Polaków, odbył się 3.9.1878 na cmentarzu przykościelnym w Pluskowęsach. "Wierny więc swym za sadom, wierny idei przez siebie wypiastowanej, przez całe życie słowem i czynem starał się podtrzymać ducha upadającego, ducha narodowego, schodząc jak ów żołnierz przez śmierć tylko z posterunku swego." Małżeństwa: 1. Elżbieta Czapska 2. Leonarda Wybicka Dzieci 1. Anna Marianna Barbara (1836) 2. Helena Ludwika Alojda (1843) 3. Tadeusz Władysław Mieczysław (1844) 4. Wanda Józefina (1846) 5. Jadwiga Marianna (1848) 6. Kazimierz Aleksander Mieczysław (1853)
Paweł Suzin
Paweł Michał Suzin h. {{Roch III}}. Ur. 30.12.1837[5] Orenburg, poległ 21.06.1863r. pod Staciszkami. Syn Kajetana Suzina, powstańca listopadowego, wygnańca litewskiego z Chodny[5] i Gruzinki Sary Abbasidy poślubionej na zesłaniu[4]. (w literaturze pojawia się błędna opowieść że matką jego była księżna Maria Dołgorukow). Wcześnie utracił rodziców, lecz miał to szczęście że wychowywał się w domu miejscowego gubernatora Wasilija A. Perowskija, a następnie oddany został do szkoły kadetów w Połocku. Od 1855 uczył się w szlacheckim pułku w Petersburgu. Spotkał się tu z konspiracją polską w osobach Jarosława Dąbrowskiego i Zygmunta Padlewskiego. W 1857 uzyskał stopień oficera artylerii. Od 1859[6] służył w armii carskiej. Jego oddział został wysłany na Litwę. Tam wystąpił z wojska, z aby nie być wysłanym w bój przeciwko braciom.[4] W mundurze uczestniczył w procesji patriotycznej w Kownie. Pisywał także do rewolucyjnego czasopisma "Kałakoł". Po tym musiał uciekać za granicę.[6] Ścigany i szykanowany wyemigrował do Paryża. Praktycznie nie mówił po polsku (ale błędem jest twierdzenie, że był zrusyfikowany, gdyż jego ojczystym językiem był język litewski) Rozpoczął tu naukę języka polskiego.[7] Od lutego do maja 1862 wykładał w szkole wojskowej we Włoszech. Później przeniósł się z powrotem do Paryża, gdzie pracował jako kreślarz w fabryce lokomotyw. W tym czasie odbył też podróż do Londynu, gdzie praw. poznał się rosyjskim działaczem wspierającym polski ruch patriotyczny - Hercenem. W Paryżu ożenił się z córką emigranta, delikatniej budowy lecz oddaną sprawie kobietą sięgającą mu wzrostem zaledwie do piersi. Gdy wybuchło powstanie udał się do Ojczyzny, pomimo tego że żona spodziewała się dziecka. Na początku powstania razem z Józefem Demontowiczem tworzył oddział we Wlewsku. Objął dowództwo przygotowywanej wyprawy w Płockie, ale został aresztowany[6] i osadzony przez Prusaków w Brodnicy. Żona przybyła z Francji, będą w 7 miesiącu ciąży aby wyprosić zwolnienie męża. Po dwumiesięcznym areszcie, dzięki staraniom jego żony i Natalisa Sulerzyskiego został zwolniony i w kwietniu prawdopodobnie wspierał oddział Szermentowskiego biorąc udział w . Następnie ze szwedzkim paszportem przez Królewiec dotarł w augustowskie. Rozpoczął formowanie oddziału w augustowskim gdzie przez kila tygodni w okolicach Balwierzyszek[2], zbierał ochotników i ćwiczył z nimi. Stworzył oddział składający się z ok. 150 ludzi, głównie kosynierów pod dowództwem Telesfora Nieszkocia oraz 20 kawalerzystów pod dowództwem Świdrygajły. Dla wrodzonych a pięknych przymiotów był bardzo kochany przez żołnierzy.[1] Jego adiutantem był Edward Budzyński. Rozpoczął walkę manewrując zręcznie po obu stronach Niemna łącząc się z oddziałem Kamińskiego. Walczył 22.5.1863 [6] a 23.5.1863, [2] (Balwierzyszklami). 4.6. wziął demonstracyjnie udział wraz z oddziałem w procesji Bożego Ciała w Serejach. Następnie połączył się z oddziałami W. Hłaski i W. Brandta operującymi w okolicach Sejn.[6] Planował opanować linię kolejową i stację telegrafu pod Wierzbołowem, gdyż był to kluczowy punkt dla przemytu broni z Prus Wschodnich - jednak Rosjanie wysłali przeciwko niemu znaczne oddziały wojska. Dlatego Suzin skierował się w okolice Łoździej i Kamiennej Góry. 20.6.1863 doszło do potyczki [2] i do większej bitwy dzień później. 21.6.1863 w zająwszy dogodne stanowisko, przyjął walkę z przeważającymi siłami Moskwy, w której pochwyciwszy kosę w rękę, z okrzykiem: „ "Wiara! za mną na przód!" natarł na linię nieprzyjacielską, lecz w tej chwili przeszyty kulą, poległ śmiercią bohaterską.[4]. Umarł na rękach Eugeniusza Jaskolda. Literacką wersję tego wydarzenia opisała Maria Konopnicka w opowiadaniu "Jak Suzin zginął". Powstańcy z jego rozbitego oddziału połączyli się z Wawrem pozostając pod dowództwem Liczbińskiego. Jego pogrzeb, który przerodził się w manifestację patriotyczną, odbył się w Serejach.[6] W czasie pogrzebu sami Żydzi nieśli jego ciało na cmentarz.[1] Miejsce jego pochówku nie jest pewne - wg niektórych spoczął w Serejach w , wg innych w mogile w nieopodal miejsca ostatniej bitwy, tam gdzie są pochowani inni z jego oddziału. Historia jego walk przeszła do miejscowych legend, stąd wiele rozbieżnych czasem informacji na temat szczegółów jego walk i życia. Żona: Emilia Ludwika Kałużyńska, dyrektorka szkoły miejskiej w Paryżu, zm. 10.10.1898 w Vincennes pod Paryżem.[3] Syn Paweł Emil, urodził się w maju podczas pobytu Emilii w Piątkowie. Zmarł w 1876 roku w Paryżu i jest pochowany na cmentarzu Montmorency.
Ofufry Syrwid
Ks. Onufry Syrwid. — Nie mamy słów dla wyrażenia przymiotów tego przezacnego i najczcigodniejszego księdza. Tylko święty może pojąć całą doniosłość świętości. Jakżeż opisywać te krainy ducha, w których się nie było? jak zgłębić i wyrazić te uczucia, których się niedoświadczyło. Czując swoją nieudolność, możemy tylko podziwiać, wielbić i czcić te cnoty, które człowieka przekształcają, w anioła.  Jest to staruszek przeszło 70letni, ale z twarzy, pomimo sił bardzo wątłych, zda się nie więcéj nad 50 lat mający, spokojny, łagodny, niewypowiedzianie miły, i chociaż wielkiéj nauki (ukończył uniwersytet wileński ze stopniem kandydata) i świętobliwości, dziwnie pokorny, przystępny i naturalny, że tak powiém, czułości tak wielkiéj, że kiedy spowiada, rzadko od łez wstrzymać się może. Jaką zaś wzbudza w drugich ku sobie cześć i nawet zachwycenie, niech te kilka znanych nam szczegółów z jego życia same przez się świadczą.  Będąc proboszczem w Wasiliczkach (w powiecie lidzkim) podczas powstania 1863. r., przeczytał publicznie z ambony rozporządzenie rządu narodowego, uwalniające włościan od poddaństwa, i nadające im własność ziemską. Za to został przez Moskali aresztowany i wyrokiem sądu wojennego skazany na rozstrzelanie. Gdy wieść o tém się rozeszła, jeden powstaniec, były kapitan wojsk rosyjskich, Klimontowicz, dla ocalenia ks. Syrwida stanął przed sądem i oświadczył, że zmusił ks. Syrwida do przeczytania tego rozporządzenia rządu narodowego pod groźbą odebrania mu życia. Było to oczywiście zmyślenie, lecz w sądzie wojennym zasiadali wówczas ludzie szlachetni, co umieli ocenić i czyn poświęcenia zacnego kapitana i samegoż księdza zacność, kiedy dla ocalenia jego, na niechybną śmierć narażał się kapitan. Obydwaj zatém zostali przy życiu, skazani tylko do ciężkich robót w katordze. Lecz na tém nie koniec. O tém, co się stało w sądzie, wieść do Wasiliczek nie doszła, tam zawsze mniemano, że Syrwid będzie rozstrzelanym, i jak poprzednio było zarządzone, właśnie w samychże Wasiliczkach, niezmierne téż z tego powodu było wzburzenie, włościanie przywiązani do swego proboszcza i inni okoliczni znający go, w liczbie przeszło 4000, zebrali się przy drodze z zamiarem, albo odbić ks. Syrwida, albo razem z nim w obronie jego życie swoje położyć. Zebrani przez kilka dni i nocy czuwali, i nie wpiérw po domach się rozeszli, aż z pewnością się przekonali, że wyrok śmierci na księdza Syrwida wydany, odmieniony został.  Tymczasem ks. Syrwid, skazany do kopalń, został okuty w kajdany (jak moskiewskie prawo nakazywało) i z ogoloną pół głową, w ubraniu zwyczajnego kryminalisty poszedł na Sybir. Kiedy przybył do Petersburga, zdarzyło się, że miejscowy jenerał-gubernator, książę Suworow, zechciał obejrzeć przechodzących przez stolicę na Sybir Polaków. Zaledwie wszedł, książę postrzegł natychmiast naszego staruszka, a ujęty nadzwyczaj miłym jego wyrazem twarzy, kazał w téjże chwili rozkuć go i nadal głowy nie golić. Poczciwy książę nie mógł przytém powstrzymać swego oburzenia, i kilka razy powtórzył: „Jakie barbarzyństwo! jakie barbarzyństwo!“ (kakoje warwarstwo, kakoje warwarstwo.)  W katordze koledzy nie dopuścili księdza Syrwida do robót, wyjednali u władzy, że zamiast robót katorżnych, kazano mu być stróżem i zamiatać koszary więzienne. Od tego już nie pozwolił siebie zwolnić. Nieraz i ja, co to piszę, będąc razem z ks. Syrwidem w téjże saméj, co i on katordze, usiłowałem go wyręczyć, lecz nigdy nie mógłem od niego tego wyjednać nie pozwalał nigdy nikomu siebie zastąpić. O czytelniku! wzrokiem duszy twéj szlachetniéj sięgnij w te lodowate dalekie strony, i w wyobraźni swéj utwórz obraz 70letniego księdza, wysoce wykształconego i świętobliwego, z ogoloną na pół głową, w kajdanach, w prostéj siermiędze idącego na Sybir, i tak brudne więzienne zamiatającego koszary. Czyż to ci nie przypomni czasów piérwszych naszych wiary świętéj wyznawców? Pomimo tego wszystkiego, nigdy nikt od niego nie słyszał żadnego słowa narzekania. Zdawało się, patrząc na zawsze miły wyraz twarzy, że żadna w jego położeniu nie zaszła zmiana, spokojny, uprzejmy, z rozlaną w całéj postaci jego duszy pogodą, zdaje się nie czuł swego wygnania, ciężkiéj swéj doli. Tak samo jak dawniéj odprawiał wszystkie swego powołania obowiązki, tak samo jak dawniéj był nawet — szczęśliwy! Jeśli kto w jego obecności przeklinał ciemięzców naszych, odzywał się zwykle: „nie godzi się, nie godzi się“ (to właśnie są jego słowa) nikogo przeklinać, owszem trzeba bardziéj litować się nad nimi, bo jeśli się dopuszczają okrucieństw nad Ojczyzną naszą, czynią to w zaślepieniu i bardziéj siebie na sławie krzywdzą, niżeli nam szkody przynoszą. Nam się nic złego nie stanie, jeśli cierpliwie znosić będziemy to dopuszczenie Boże, wytrwajmy tylko, a wszystko nam się na dobre obróci. Cierpienia nasze wreszcie Ojczyźnie naszéj zaszczyt przynoszą, bo dowodzą, że wolimy wszystko znieść — niżeli się jéj przeniewierzyć.
Ludwik Szaciński
Ludwik Szaciński de Rawicz urodził się 16 kwietnia 1844 roku w Suwałkach w rodzinie adiunkta tamtejszego Towarzystwa Kredytowego, Feliksa, jako jedno z dziesięciorga jego dzieci. Ludwik jako chłopiec wysłany był na naukę do Szkoły Kadetów w Warszawie, gdzie przebywał do 1863 roku. Brał czynny udział w powstaniu styczniowym, uzyskując stopień porucznika kawalerii za zasługi w walce. Poważnie ranny, z wyrokiem śmierci ciążącym na nim za udział w powstaniu, musiał uciekać zagranicę. Przez rok młody Ludwik wraz z młodszym bratem i przyjaciółmi znajdującymi się w podobnej sytuacji, wędrował po Europie, aż trafił do Christianii. Tam dzięki swojemu talentowi, urokowi osobistemu i umiejętności nawiązywania kontaktów towarzyskich, stosunkowo szybko stał się najpopularniejszym fotografem w mieście. Jego prace były wielokrotnie nagradzane na wystawach w takich miastach, jak Wiedeń, Paryż, Drezno, Christiania czy Filadelfia. Jemu także przypisuje się ideę utworzenia Norweskiego Towarzystwa Fotograficznego, a także Związku Zawodowego Fotografów, na których czele stał przez długie lata. Wyrazem uznania dla jego pracy było przyznanie mu w 1888 roku stanowiska oficjalnego królewskiego fotografa. Oprócz fotografii pasją Ludwika było myślistwo. Wiele czasu spędzał z przyjaciółmi na polowaniach z udziałem psów, a jego ulubioną zwierzyną łowną były bekasy. Przyjaciele żartobliwie nazywali go „Bekasiński”. Szaciński był aktywnym członkiem norweskiego Towarzystwa Łowieckiego. Interesował się także okultyzmem, do którego zamiłowanie wyniósł z domu rodzinnego. Ludwik Szaciński ożenił się z piękną córką rybaka, Huldą Hansen. Miał jedynego syna, Stanniego. Obydwoje – żona i syn, również zajmowali się fotografią. Pomimo wszystkiego, co osiągnął w swoim życiu, Ludwik nie był szczęśliwy. W 1894 roku, w 30 lat po opuszczeniu Polski popełnił samobójstwo. Został pochowany w Christianii z wielkimi honorami, a na jego trumnę wysypano zgodnie z jego pragnieniem, ziemię przywiezioną z ukochanej ojczyzny.
Antoni Szaszkiewicz
Ur. 1813 Biczowa, zm. 1880 Koniuszowce. Syn Gracjana (powstańca Kościuszkowskiego) i Salomei Chłopickiej. Mając 18 lat, wziął udział w walkach o niepodległość w 1831 r. i odznaczył się niepospolitą dzielnością. Wstąpił do pułku jazdy wołyńskiej Karola Różyckiego. W licznych bojach, jakie ten oddział stoczył, przedzierając się do Zamościa, wielokrotnie złożył dowody nie tylko odwagi, ale i umiejętności walczenia. Po upadku powstania emigrował do Galicji. Rodzina tymczasem czyniła starania o uzyskanie amnestii, opierając się na okoliczności, że w okresie walk był niepełnoletni. Powielił zabiegach i „znacznych kosztach" udało się wreszcie w 1833 r. uzyskać ułaskawienie i młody pan „Szaszka” powrócił do domu, odsiedziawszy zapewne dla formy pokutę w twierdzy, bo takie były wówczas w tym względzie obyczaje. Osiadłszy w rodzinnej Biczowej, oddał się życiu ówczesnej młodzieży szlacheckiej. Polował, pił, jarmarkował i popadł wreszcie w wir budzącej się [[bałaguła|bałagulszczyzny]]. Otoczony aureolą dzielności żołnierskiej, miły i wesoły, tęgi do konia i wypitki, miał wszelkie dane do wejścia w szeregi starszyzny. Poza tym zaś obdarzony był pięknym głosem i miał dar poetycki układania tęsknych piosenek ukraińskich, które po mistrzowsku odtwarzał akompaniując sobie na teorbanie. Temu to głównie uzdolnieniu zawdzięczał wielką popularność, która zaprowadziła go aż na tron bałagulski. Zwany był Królem Bałagółów. Gdy w 1863 r. wybuchło powstanie na Wołyniu, Szaszkiewicz sprzyjał mu i wysłał trzech swoich synów do oddziału Edmunda Różyckiego, syna dawnego swego dowódcy — Karola. Skompromitowany, musiał uchodzić do Galicji, a majątek jego uległ konfiskacie. Zmarł w Kuniszowcach pod Horodenką w marcu 1880 r.
Gryzelda vel Grasilda vel Kasylda Szczotkowska
W dokumentach archiwalnych zachowanych w Petersburgu wymieniona jest KASYLDA Szczotkowska (w niektórych dokumentach jej nazwisko zapisano przez "e" - Szczetkowska): Касильда Щетковская albo Щотковская. W dokumentach tych czytamy między innymi: Minister​stwo​ Spraw Wewnętrznych 22 lipca 1869​ [tu prawdopodobnie błąd, chyba chodzi o 22 czerwca (22 июня​), a nie 22 lipca (22 июля)]​ ​Kancelaria 3 Oddziału Urzędu Jego Cesarsk​iej Moś​ci ​Wdowa Kasylda S​zczetkowska ​[​uwaga: tak w dokumencie​], ​właścicielka ziemska guberni witebskiej​​, po zatwierdzeniu 23 lutego 1864 ​przez Generała Piechoty hrabiego​ Murawiowa, ​zesłana na osiedlenie - po ​pozbawi​eniu wszelkich praw własności ​- do ​guberni tobolskiej, ​i według imperialnego porządku 16 kwietnia 1866​ zaliczona do kategorii zesłanych dożywotnio, ​podczas pobytu w zeszłym roku w Tobolsku wielkiego księcia Władymira Aleksandrowicza zwróciła się on​a do niego z prośbą o ​wstawiennictwo i zgodę na wyjazd do Warszawy, by oddać się pod opiekę jej syna​. Namiestnik Królestwa Polskiego ​nie stawia przeszkód w wyrażeniu zgod​y, a ​Cesarz​ Pan łaskawie wyraził zgodę na przeniesienie się onej Szczetkowskiej do Warszawy​, o czym ​najmiłościwiej poinformować raczył. Adiutant generalny Drugi: Gubernator generalny Zachodniej Syberii 4 lipca 1869 Departament ​ Wykonawczy ​Policji Cesarz ​Pan ​najłaskawie​j​ raczył pozw​olić przenieść się do Warszawy przebywającej w guberni tobolskiej, ​dożywotnio zaliczonej do zesłańców politycznych​,​ Kasyldzie Szczetkowskiej​ w celu oddania się pod opiekę syna. O​ poleceniu tym zawiadamiam w celu jego wykonania. ​Wiceminister Trzeci: ​do ​Minist​ra Spraw Wewnętrznych 22 września 1869 Administracja Generalna Zachodniej Syberii W ​nawiązaniu do pisma​ z 4 lipca, mam zaszczyt poinformować Pana, że ​przebywająca w Tobolsku ​Kasylda Szczetkowska, ​zaliczona do zesłańców politycznych, ​która otrzymała ​najmiłościwsze ​pozwolenie na przeniesienie się do Warszawy pod opiek​ę jej syn​a​ ​wyjechała stąd 27 sierpnia. Gubernator Generalny Z kolejnych dokumentów wynika, że Kasylda vel Gryzelda dotarła do Warszawy w październiku 1869, ale już dwa lata później - we wrześniu i październiku 1871 - zwróciła się o zezwolenie na wyjazd do dzieci w powiecie rzeżyckim guberni witebskiej (czyli najpewniej do swego młodszego syna Jana, który mieszkał w Lucynie, bo rodowy majątek w Rybiniszkach wtedy już został skonfiskowany). Zgodę tę uzyskała w listopadzie 1871 i w grudniu znalazła się w guberni witebskiej, o czym zawiadomiono również - w styczniu 1872 - stosowny urząd w Petersburgu. Wszystko wskazuje na to, że owa Kasylda jest tożsama z moją praprababką o imieniu Gryzelda (czasem zapisywanym też jako Grasilda), matką Stefana-Wincentego-Andrzeja Szczotkowskiego, który również został zesłany, ale bliżej - do guberni kazańskiej, i któremu już w październiku 1867 pozwolono powrócić do Warszawy. Na tę tożsamość wskazują następujące fakty: zarówno Stefan Szczotkowski, jak i jego matka wymienieni są też w innych rosyjskich dokumentach jako właściciele ziemscy skazani za udział w powstaniu styczniowym na przepadek majątku, który posiadali w powiecie rzeżyckim guberni witebskiej, nieopodal miejscowości Rybiniszki. Ojciec Stefana zmarł w latach 40. XIX wieku, zatem podczas powstania jego matka była wdową. Młodszy brat Stefana, Jan-Maciej, nie wziął udziału w powstaniu (przynajmniej na tyle, by go o to posądzono), być może dlatego, że w chili jego wybuchu był niespełna 18-letnim młodzieńcem, i nie został zesłany. Po utracie majątku k. Rybiniszek młody Jan wyjechał do miejscowości Lucyn w tym samym powiecie rzeżyckim. Innymi słowy starsza pani Szczotkowska, zesłana na dożywocie do Tobolska, wyprosiła u wielkiego księcia Władymira Aleksandrowicza prawo powrotu do Polski. Jak już w 1869 dojechała do starszego syna Stefana, to dwa lata później udało się jej otrzymać zezwolenie na wyjazd do młodszego syna, w swoje rodzinne strony - w Polskie Inflanty na dzisiejszej Łotwie...
Józef Szmyt
Ś. p. Józef Szmyt. W czwartek. 26. grudnia roku zeszłego o godzinie 3. rano umarł po krótkich cierpieniach najstarszy z dziennikarzy wielkopolskich, Józef Szmyt, redaktor „Wielkopolanina”, w 71. roku życia a dwudziestym drogim pracy w redakcyi wymienionego pisma. Ś. p. Józef Szmyt urodził się w r. 1885 w Radżowie pod Bninem; po ukończeniu nauk w gimnazyum Marii Magdaleny, oddał się nauce agronomii, poczem przez kilka lat spędził na praktyce w Lubelskiem. Walka w r. 1863 powołała go na plac boju, gdzie wraz z braćmi swymi dr. Lucyanem i Janem, mężnie walczył za ojczyznę; brat jego Lucyan, zginął w bitwie pod Strykowem, cięty szablą w głowę przez czerkiesa, drugi zaś Jan, raniony w obie nogi w bitwie pod Nową Wsią, umarł po trzech miesiącach ciężkich cierpień, śp. Józef zaś ciężko raniony został pod Olszową. — Powróciwszy do Księstwa w końcu roku 1863 przesiedział trzy miesiące w więzieniu w Śremie, za odmówienie świadectwa w sprawie śledczej, uwięzionego w Hausvogiel pułkownika Edmunda Calliera. W roku 1865 ożeniwszy się z Maryą z Kompfów, nabył wieś Stankowo pod Gostyniem, gdzie przez lat 18 przebywał. Sprzedawszy wieś, przeniósł się do Poznania i wstąpił do redakcyi „Kuryera Poznańskiego", za naczelnej redakcyi ks. dr. Kanteckicgo; następnie pracował przez krótki czas w „Orędowniku“, a w r. 1885 przeszedł do redakcyi „Wielkopolanina", gdzie przebył lat 22. Umarł niemal z piórem w ręku, gdyż jeszcze w numerze sobotnim, będąc już ciężko chorym, sam skorygował napisane przez siebie artykuły. Rok ubiegły i obecny był dzięki prokuratorom pruskim, niezwykle ciężki dla pism naszych, nękano pisma ciągłemi procesami za strajk szkolny. Nieboszczykowi wytoczono kilkanaście procesów z tego powodu, w których skazano go na wysokie kary pieniężne, aż w ostatnim procesie zapadł wyrok, skazujący go na więzienie; sprawa poszła do Lipska i jak się tego można było spodziewać, sąd rzeszy zatwierdził wyrok poznańskiej izby karnej, wyrok stał się prawomocnym i zaraz po świętach śp. Szmyt miał pójść odsiadywać kaźń. Śmierć wyzwoliła go od więzienia pruskiego. Ś. p. Józef Szmyt. W czwartek. 26. grudnia roku zeszłego o godzinie 3. rano umarł po krótkich cierpieniach najstarszy z dziennikarzy wielkopolskich, Józef Szmyt, redaktor „Wielkopolanina”, w 71. roku życia a dwudziestym drogim pracy w redakcyi wymienionego pisma. Ś. p. Józef Szmyt urodził się w r. 1885 w Radżowie pod Bninem; po ukończeniu nauk w gimnazyum Marii Magdaleny, oddał się nauce agronomii, poczem przez kilka lat spędził na praktyce w Lubelskiem. Walka w r. 1863 powołała go na plac boju, gdzie wraz z braćmi swymi dr. Lucyanem i Janem, mężnie walczył za ojczyznę; brat jego Lucyan, zginął w bitwie pod Strykowem, cięty szablą w głowę przez czerkiesa, drugi zaś Jan, raniony w obie nogi w bitwie pod Nową Wsią, umarł po trzech miesiącach ciężkich cierpień, śp. Józef zaś ciężko raniony został pod Olszową. — Powróciwszy do Księstwa w końcu roku 1863 przesiedział trzy miesiące w więzieniu w Śremie, za odmówienie świadectwa w sprawie śledczej, uwięzionego w Hausvogiel pułkownika Edmunda Calliera. W roku 1865 ożeniwszy się z Maryą z Kompfów, nabył wieś Stankowo pod Gostyniem, gdzie przez lat 18 przebywał. Sprzedawszy wieś, przeniósł się do Poznania i wstąpił do redakcyi „Kuryera Poznańskiego", za naczelnej redakcyi ks. dr. Kanteckicgo; następnie pracował przez krótki czas w „Orędowniku“, a w r. 1885 przeszedł do redakcyi „Wielkopolanina", gdzie przebył lat 22. Umarł niemal z piórem w ręku, gdyż jeszcze w numerze sobotnim, będąc już ciężko chorym, sam skorygował napisane przez siebie artykuły. Rok ubiegły i obecny był dzięki prokuratorom pruskim, niezwykle ciężki dla pism naszych, nękano pisma ciągłemi procesami za strajk szkolny. Nieboszczykowi wytoczono kilkanaście procesów z tego powodu, w których skazano go na wysokie kary pieniężne, aż w ostatnim procesie zapadł wyrok, skazujący go na więzienie; sprawa poszła do Lipska i jak się tego można było spodziewać, sąd rzeszy zatwierdził wyrok poznańskiej izby karnej, wyrok stał się prawomocnym i zaraz po świętach śp. Szmyt miał pójść odsiadywać kaźń. Śmierć wyzwoliła go od więzienia pruskiego. Śp. Józef Smyt miał niezwykły dar humorystycznego wierszowania, napisał kilka większych humoresek: „Lekarstwo na kota”", „Mody niewieście”, oraz komedye „Kto podsłuchuje” i „Kapitan jakich mało”. W roku zeszłym wydał zbiorowe wydanie swych pomniejszych prac pod tyt.: „Rymy oko- i nieokolicznościowe”. Przechodził w życiu ciężkie koleje, jak humorystycznie nieraz się wyrażał, że był więcej pod wozem niż na wozie ale humor dobroduszny, staropolski nie opuszczał go nigdy. Uczynny, przystępny dla wszystkich, prawego charakteru, oto zalety zmarłego. Patryotą był gorącym, nic ustami jednakże, ale sercem i wierzył zawsze w odrodzenie nasze. Umarł po kilkodniowej zaledwie chorobie na zapalenie płuc, osierocając sędziwą małżonkę i dwóch synów. Z prawdziwym żalem żegnamy naszego kolegę i przyjaciela, który całem sercem kochał Polskę. Cześć Jego pamięci, pokój Jego zacnej i prawej duszy! Pogrzeb ś p. Józefa Szmyta odbył się w ubiegłą niedzielę po południu z zakładu św. Józefa. Przed zamknięciem trumny pożegnał zmarłego kolegę naczelny redaktor „Wielkopolanina”, p. Walery Łebiński. Kondukt prowadził ks. prałat dr. Lewicki w asyście kilku duchownych. Jak wielką cieszył się Zmarły sympatyą, przekonać się można było z nader licznego udziału w pogrzebie osób ze wszystkich sfer naszego społeczeństwa. Zwłoki złożono na starym cmentarzu świętomarcińskim.
Adam Sztukowski
Uczestnik powstania styczniowego, prawnik, urodził się 23.12.1841 roku w Rudzie jako syn Jana/?/ i Katarzyny z Formusów. Uczył się w gimnazjum w Suwałkach. Brak bliższych informacji o przebiegu służby w wypadkach 1863 roku. Po ukończeniu Uniwersytetu Petersburskiego na wydziale prawa otrzymał posadę asesora w sądzie policji poprawczej w Piotrkowie, skąd po półrocznym urzędowaniu przeniesiony został na analogiczne stanowisko w Warszawie. W 1876 roku otrzymał awans na sędziego sądu kryminalnego. Adam Sztukowski poza pracą zawodową zajmował się literatura prawniczą. Opublikował szereg artykułów w Gazecie Sądowej Warszawskiej, w której przez wiele lat zasiadał w komitecie redakcyjnym. W 1888 roku miał odczyt p.t. Badanie świadków, który zyskał szereg przychylnych ocen w środowisku prawników. Adam Sztukowski zmarł 1.03.1899 roku i pochowany została na Powązkach w kw. 24. Jak napisano o nim w nekrologu Sędzia Sztukowski był bez zaprzeczenia dobrym urzędnikiem, lecz i zarazem i człowiekiem w całym tego słowa znaczeniu, i dlatego cieszył się u wszystkich wielkim szacunkiem i poważaniem. Z małżeństwa Zofią z Miszewskich/ Wiszniewskich ?/ mieli syn Tadeusza, zmarłego 24.06.1895 roku. W 1919 roku Adam Sztukowski pośmiertnie został zweryfikowany jako weteran powstania styczniowego pod numerem porządkowym 2253/1920. Pensję weterańską pobierała wdowa Zofia, która zmarła 20.09.1931 roku i pochowana została na Powązkach obok męża i syna.
Bronisław Szwarce
Syn powstańca-wychodźcy z roku 1831, Bronisław Szwarce urodził się i wychował we Francy i, zdała od łanów ojczystych, ale Polskę nosił w sercu, dla jej wolności gotów był ponieść męki i śmierć, ona w łzach swego smutku, w kajdanach brzęczących, była mu droższą nad wszystkie kraje świata. Znalazłszy się więc w ojczyźnie wkrótce po manifestacyach, oddał się całą duszą sprawie narodowej. Wielka moc ducha zapewniała mu panowanie nad ludźmi, szalona odwaga podsuwała śmiałe, niebezpieczne plany, energia pozwalała je w czyn wprowadzać, to też pierwsze jego kroki na ziemi ojczystej nie pozostały bez śladu. Walka orężna byłaby otworzyła wspanialsze jeszcze pole jego poświęceniu i niepospolitym zaletom charakteru, ale, niestety, na miesiąc przed wybuchem powstania został uwięziony przez rząd moskiewski, który go śledził od dawna i wyznaczył był wysoką nagrodę za jego ujęcie. Poszedł więc, zamiast na otwarte pole bitwy, do głuchego więzienia. I tam jednak pozostał wierny samemu sobie, dał piękny przykład, jak trzeba cierpieć w niedoli. Bo chociaż rząd moskiewski zamknął go w strasznem więzieniu, wzniesionem na wyspie, wśród fał mroźnego jeziora, gdzie w ciągu lat siedmiu nie widział żadnej ludzkiej istoty, prócz swoich siepaczy, — chociaż potem przebywał przez lat dwadzieścia kilka na dalekich krańcach Sybiru, — wrócił do kraju niezłamany, niezwyciężony, wierzył, jak za młodych lat, w ostateczny tryumf sprawiedliwości, miał serce pełne zapału a rękę gotową do czynu.
Paweł Szymkiewicz
Organizował w okolicy miasteczka Kroże oddział dla Cytowicza, lecz po jego śmierci pod Cytowianami, nie mając poczucia że potrafi dowodzić, przeszedł do lasów szyneławskich niedaleko Bolcz i tam kontynuował organizację oddziału z celem zebrania ich dla Dłuskiego. Zebrał ok 100 osób mających ok 50 dubeltówek, kilkanaście pistoletów i pałaszy. W kilka dni po rozpoczęciu formacji, jenerał Majdel na czele trzech bataljonów piechoty, dwóch szwadronów i dwóch dział, odwiedził okolicę. Ruch ten odciął Szymkiewicza znajdującego się na wyprawie z kilkunastu ludźmi. Pobyt Majdela w pobliżu, jako też i rejterada organizatora w stronę zawczasu nie obmyślaną, uniemożliwiły powrót powstańców do obozu. Szymkiewicz więc został odcięty i zostawiony samemu sobie. Ochotnicy błąkający się po lesie, jako też i rozbitki z różnych oddziałów, zwiększyli liczbę jego żołnierzy. W połowie kwietnia Szymkiewicz był już na czele dwuchset przeszło ludzi (w tym 15 szlachty), uzbrojonych w broń myśliwską i kosy. Nie mając jednak upoważnienia rządu narodowego, nie znając przytem wojskowości, Szymkiewicz nie posiadał tych danych, które stanowią kompetentnego dowódcę. Dobra wola i chęć sumiennego służenia sprawie, wynagradzały owe niedostatki i stawiły go w rzędzie zacnych obywateli, wspierających sprawę czem mogą. Z tego to stanowiska wychodząc, Szymkiewicz nie pragnął być samodzielnym dowódcą. Nie mogąc się połączyć z organizatorem, z wytrwałością zbierał ochotników i błąkał się z nimi po lasach, w celu oddania ich pułkownikowi Jabłonowskiemu. Porozumiał się z nim i wzajemnie naznaczono miejsce spotkania. Jabłonowski tam nie przybył, a natomiast przysłał Szymkiewiczowi instruktora, nieco obeznanego z wojskowością, dla nauczenia musztry i zorganizowania od działu po wojskowemu. Tym więc sposobem Szymkiewicz de facto został naczelnikiem licznego oddziału 1 ), chociaż władze nie dały mu żadnego na to upoważnienia. Daleki od uzurpacji chciał się go pozbyć, ale władze powstańcze nie zawsze przychodziły tam w pomoc gdzie rzeczy wista była tego potrzeba. Stanowisko owe nie było całkiem zadowalające, bo wyczekując zręczności od dania swych ludzi kompetentnemu dowódcy, uniewładniał samodzielność swych ruchów. Z tego więc względu unikał potyczki, a organizacja wewnętrzna zaledwie ograniczyła się na umundurowaniu i uzbrojeniu żołnierzy. Okolice Kroż i lasy wornoławskie z rozkazu władzy zostały uprzywilejowanem miejscem pobytu Szymkiewicza, gdzie znajomość pozycji na stręczała mu kryjówki niedostępne dla Moskwy. Zasługa Szymkiewicza jest przede wszystkiem propagatorska. Lud i pozyskanie jego dla narodowej sprawy, byty dla niego najlepszem polem działania. Szczęśliwa myśl!... W tym względzie podani kilka wypadków. W oddziale był kapelanem ks. Gargas (rozstrzelany przez Moskwę), później ks. Majewski, wymowny kaznodzieja Żmudzi. Szymkiewicz posiadał już 30 kawalerzystów dzielnych i żwawych, którymi dowodził Aleksander Krasowski. Wyborowy ów zastęp posyłany był na uroczystości, święta i jarmarki do miasteczek, lub wsi parafialnych, dla zbrojnej propagandy. W przeciągu kwietnia i maja, miasteczka: Wajgów, Kurtowiany, Szawkiany, Uźwenty, Łukniki, Wornie (stolica djecezji) i t. d. były zwiedzane po razy kilka przez Krasowskiego. Działo się to zwykle w większe uroczystości. Powstańcy przybywali na nabożeństwo, zajmowali miasteczko, a ks. Majewski przywdziewał komżę i wstępował na ambonę. Gospodarował on i niszczył administrację nieprzyjacielskiego rządu. Władzę miejscową oddawał w ręce gmin włościańskich i ich starszyzny, wprowadzając w wykonanie manifest 22 stycznia i odbierając przysięgę na wierność rządowa narodowemu. Zawieszał przytem biura rządowe i kasował poczty, od urzędników moskiewskich brał piśmienne zobowiązanie się zerwania otwarcie z Moskwą i wyrzeczenia się dwu licowego, pseudowalenrodycznego nałogu. Zwiedził w ten sposób 18 parafij, wszędzie wprowadził porządek narodowy, zabrał kasy podatkowych pieniędzy i dostawił w ręce Szymkiewicza przeszło pięć tysięcy rubli. Laskowski z ks. Mackiewiczem, po klęsce birżańskiej, na czele czterech batalionów (1000 ludzi) przybyli w okolice Niemokszt. Szymkiewicz nieomieszkał widzieć się z szefem sztabu Dołęgi. Jako organizator zdał sprawozdanie ze swych czynności i prosił o przyjęcie oddziału lub udzielenie dowódcy. Laskowski zalecił czekać rozporządzenia, a za kilka dni przysłał Szymkiewiczowi nominację na dowódcę oddziału. Działo się to 7 maja. W tydzień potem Szymkiewicz stacza bitwę z dwoma kompaniami piechoty pod Szawkiunami. Nie znając sam wojskowości, polegał na instruktorach, lecz dwaj dzielni oficerowie Zalęski i Składowski w pierwszej chwili ataku utracili życie, a zaś instruktor Zienkiewicz nie fortunnem znalezieniem się sprowadził niesforne co fanie się. Moskale stracili 13 zabitych, ale zaniechali pogoni, obawiając się zasadzki. Skoro powstańcy wyruszyli w marsz, moskale poszli za ich śladem. Powstańcy niszczą most na rzeczce Użwenta i zmuszają Moskwę do zaniechania pogoni. Stąd Szymkiewicz udaje się pod pruską granicy w okolice Retowa, nie przyjmuje jednak broni, bo się obawiał potyczki z przeważnemi siłami, rozłożonemi w tych stronach. Oczy wiście iż popełniłby błąd wielki, gdyby broń prawdziwie znajdowała się na granicy, bo po przyjęciu łatwo byłoby ukryć ją i przybyć z licznemi siłami po jej zabranie. Różne powody, szczególniej zaś iż włościanie nad granicą z wielką niechęcią ich przyjmowali, zmusiły Szymkiewicza udać się w. okolicę Krąż. Nie wszyscy z otwartem oczekiwali go sercem, szczególniej szlachta miejscowa, która oskarżają go o nieczynność i ospałość, bo żal jej było tłustych wędlin i starej gorzały, którą wypijali powstańcy. Stąd o Szymkiewiczu wiele złego mówiono, a zapomniano o tem, iż więcej odeń wymagano niż zrobić był w stanie. W pierwszych dniach czerwca Szymkiewicz wy ruszył znowu pod pruską granicę, zachodząc z tyłu Jabłonowskiemu w celu połączenia się. Zamiar się nie udał, Szymkiewicz więc postanowił o własnych siłach broń przyjąć i dostarczyć ją w głąb województwa. Po małej, potyczce pod Pojurzem, udaje się znowu pod Retów (dziedzictwo ks. Ogińskiego) i przyjmuje następującą ilość broni: 27 zepsutych sztućców, 27 karabinków (bez bagnetów), 17 dubeltówek, 9 rewolwerów, 5 pistoletów i 25 funtów prochu (26 czerwca), W tej chwili Jabłonowski już byt rozbity, a oddział jego rozproszony; wieść o tem nadwątliła do reszty wytrwałość i ducha powstańców. W obozie wszczynał się już nieład i wahanie się, wielu prosiło o uwolnienie, słabszych zaś wyprawiono z oddziału. Upadek ducha na wszystkich odbił się sercach, a stąd brak energii i tchórzostwo. Moskale zwrócili swe siły naprzód na Jabłonowskiego, potem na Pisarskiego, i na koniec na Szymkiewicza. Na trzeci dzień po przy jęciu broni (t. j. 29 czerwca), Moskale zdybali go i znienacka na czystem polu zaatakowali. Niewielki gaik zajęty na prędce przez powstańców, stał się polem walki, która była urywana i nieporządna. Wszędzie był nieład i brak przytomności. To samo stosuje się do Szymkiewicza, jak do ostatniego z jego żołnierzy. Bitwa pod Ławkowem więcej była chaosem, niż bitwą, więcej rzezią bezbronnych powstańców, niż walką, bo powstańcy broń rzucali ufając jedynie w wytrwałości nóg swoich. Niecelność strzałów moskiewskich sprawiła, iż naszych padło tylko 30tu, jeńca wzięto 17, zabitych zaś Moskali było około 60. Zamieszka owa trwało przeszło dwie godziny. Broń i bagaże wpadły w ręce Moskwy — ostatecznie zaś powstańcy zostali rozproszeni. Szymkiewicz lekko raniony ratował się ucieczką. Ku wieczorowi Krasowski zebrał kilkudziesięciu rozbitków i przybył z nimi do Szymkiewicza, będącego w pobliskim lesie. Szymkiewicz nie widział innego ratunku nad uwolnienie żołnierzy do domów na wypoczynek. Po tygodniu przybyło kilkudziesięciu na naznaczone miejsce i z tych 30 wsiadło na przygotowane konie, reszta zaś rozeszła się do domów. Szymkiewicz pozbył się więc piechoty. Powstanie w drugim ustępie swego istnienia zmieniło zupełnie pierwiastkowy charakter, bo piechota znikła, a natomiast na całej przestrzeni tworzą się kawaleryjskie oddziały. Szymkiewicz zatem, bądź po wodowany przykładem współkolegów, bądź idąc za popędem własnej niemocy, dał pokój wojnie, a wsiadł na konia, aby się łatwiej uchronić przed Moskalami. W początkach sierpnia, oddział wynosił już. 80. kawalerzystów. Kryli się i unikali wroga, ale nie zbaczali, z raz obranego kierunku. We wsiach niszczyli rogatki, założone przez Moskwę, włościan skłaniali do przysięgi na wierność rządowi narodowemu, niszczyli komunikacje, aresztowali złoczyńców i szpiegów moskiewskich i spełniali na nich egzekucje. Bywali również na uroczystościach i festynach ludowych, ale jakżeż inaczej przemawiali do ludu. Już nie swej broni, ani Dołędze, ani Jabłonowskiemu wróżyli moc zwalczenia Moskali, ale wskazywali ludowi na interwencję i przyjście Francuzów. Lud wierzył i cieszył się, tak jak uprzednio wierzył w wymarzone wojsko polskie, mające przyjść na pomoc. Poczciwy lud żmudzki!.... Szymkiewicz uciekał, a Moskale go gnali. Pod Kalwarją (w Telszewskiem) zaszło, niewielkie spotkanie, po którem Moskwa zdwoiła pogoń. Szymkiewicz dla omylenia pogoni dzieli oddział na trzy części. Jedna po niejakimś czasie weszła w skład oddziału Pisarskiego, druga uległa rozbiciu, reszta zaś 30 koni pod dowództwem Krasowskiego przybyła na miejsce zbioru, skąd mając Szymkiewicza na czele udała się w głąb Żmudzi. Niedługo trwała owa tułaczka. Za mieniła się ona na tułaczkę po za zaborem moskiewskim. W pierwszych dniach października Szymkiewicz, opuścił Żmudź i po niejakims czasie przybył do Paryża. Resztki oddziału kryły się przez zimę, a na wiosnę w r. 1864 wystąpiły znowuż konno i zbrojno. W maju Krasowski był jeszcze, na czele 40 ludzi, ąż na koniec zawiedzione nadzieje interwencji wyparły go z rodzinnych łanów.
Jan Józef Tarnowski
herbu Leliwa, urodzony w 1826 r. w Chorzelowie, syn Michała i Elżbiety z Wysockich. Po ojcu otrzymał dobra chorzelowskie i Chorzelów obrał za swoją siedzibę. Wychowywał się w klimacie uwielbienia dla Ojczyzny i w całym swoim życiu wielokrotnie wykazywał się postawą patriotyczną. Od 1862 r. należał do tzw. „Grona krakowskiego”, a później Komitetu Obywatelskiego (frakcja „Białych”), bardzo aktywnego na początku powstania styczniowego 1863 r. W powstańczym tarnowskim Wydziale Obwodowym odgrywał jedną z głównych ról. Wspólnie z żoną Karoliną stworzyli w chorzelowskim majątku jeden z najsilniejszych w Galicji ośrodków wsparcia powstania. W marcu, kwietniu i czerwcu 1863 r. stanowił bazę organizacyjną dla formujących się oddziałów Łopackiego, a później gen. Zygmunta Jordana (przez pewien czas jego sztab znajdował się w Chorzelowie). Hr. J. Tarnowski opłacił większość kosztów związanych z wyposażeniem oddziałów. Ponadto wpłacił sumę na specjalny podatek narodowy. W listopadzie 1863 r., kiedy Romuald Traugutt powołał Wydział Rządu Narodowego w Galicji, stanowisko naczelnika Wydziału Broni, Amunicji i Efektów powierzono J. Tarnowskiemu. Tenże, zagrożony aresztowaniem przez władze austriackie, musiał uciekać z Galicji i przez pewien czas mieszkał w Poznańskiem. Po uzyskaniu przez Galicję autonomii został wybrany posłem do Rady Państwa w Wiedniu (parlament austriacki) i posłem na Sejm Krajowy Galicyjski we Lwowie. Był pierwszym prezesem (marszałkiem) Rady Powiatowej w Mielcu w kadencji 1867-1871, a następnie do 1891 r. radnym tejże Rady. Ponadto należał do Krakowskiego Towarzystwa Rolniczego i Krakowskiego Towarzystwa Wzajemnych Ubezpieczeń. Jego wielką osobistą pasją była hodowla koni pełnej krwi, którą rozpoczął ok. 1850 r., kupując kilka klaczy od Dzieduszyckich, Sułkowskich i książąt de Rohan. Najsłynniejszym koniem jego stajni był „Przedświt”, który uczestniczył w 29 gonitwach w różnych miastach europejskich i zwyciężył 23 razy, m.in. w „Trial Stakes” w Wiedniu (1874), „Preis des Jockey Club” (Derby) w Wiedniu (1875) i „Grosser Preis von Baden” (1876). Hrabia Jan Józef Tarnowski zmarł w 1898 r. Spoczywa w krypcie pod prezbiterium kościoła parafialnego p.w. Wszystkich Świętych w Chorzelowie.
Juliusz Tarnowski
Najmłodszy z pięciorga dzieci Jana Bogdana hr. Tarnowskiego i Gabryeli z Małachowskich, urodził się 26 grudnia 1840 r. Rodzonym jego wujem był Juliusz Małachowski, poległy w 1831 roku pod Kaźmierzem, gdy z odwagą niesłychaną biegł do ataku na czele kosynierów. Na jego pamiątkę siostrzeniec dostał na chrzcie imię Juliusza. Po przedwczesnej śmierci ojca ster wychowania dzieci przeszedł w ręce matki. Dobra jak anioł, a po męsku rozumna, dzielność i moc ducha czerpała z głębokiej wiary. Dzieci umiała kochać i prowadzić iście po chrześcijańsku — sercem najczulszeni a mądrze. Synom zdołała zastąpić ojca: położyła fundament Boży i polaki pod całe długie, pełne obywatelskich zasług żywoty obudwu starszych. Bohaterska śmierć Juliusza miała okazać, że godzien był takiej matki. Od maleńkości ulubieniec wszystkich w domu, bo żywy jak iskra, bystry, wesoły i dowcipny, miał w charakterze wrodzoną już niezłomność, która nie ugięłaby się pod surowym przymusem, a jednak miękła jak wosk pod jednem łagodnem i tkliwem spojrzeniem matki. Uwielbiał ją, obawa, by jej nie zasmucić, stawała się dlań bodźcem ku dobremu. Chłopiec figlarny, na pozór trzpiot, wyrobił w sobie poczucie obowiązku nad wiek rozwinięte, które przeszło mu w krew i stało się rysem zasadniczym jego charakteru. Zdolny bardzo i rozgarniony, czynił szybkie postępy w naukach: gimnazyum kończył u Św. Anny w Krakowie, gdzie matka nieraz długo przesiadywała. Wstąpił potem na Uniwersytet Jagielloński, a po roku przeniósł się na wiedeński. Teraz był już na obczyźnie, pozostawiony sam sobie. Do matki, która się niepokoiła tern oddaleniem, pisał wtedy w jednym ze swoich listów: „Ja do Ciebie wrócę takim, jakim mnie mieć chcesz"... Takim on rzeczywiście nigdy być nie przestał, ale nie miał powrócić tak rychło, jak oboje pragnęli. Aby się należycie przysposobić do zawodu ziemiańskiego, przeniósł się z Wiednia do najgłośniejszej wówczas rolniczej szkoły w Hohenheimie, gdzie spędził całe dwa lata — niewesołe, bo w osamotnieniu, w które pogrążył się, zajęty wyłącznie pracą. „Szkoda, mój Julku, że na takiego wychodzisz tetryka, ty, którego wesołość chmurne rozjaśniała czoła* — pisała doń matka, on zaś w liście do brata spowiadał się ze swoich smutków i tęsknot: „Nie lepiej to było na koniach karki kręcić, albo po dzikowskich kępach i lasach uganiać?.... Szczęściem rozsądek, który wprawdzie dobrze ukrywa się u mnie, niemniej jednak kolosalnych jest rozmiarów, odpędza zdaleka wszystkie niepotrzebne przypomnienia*1... Ze studyów hohenheimskich wyrwało go nagłe wezwanie do ciężko chorej matki. Umaiła na zapalenie płuc 23 lutego 1862 r. W kilka tygodni po pogrzebie, nie folgując sobie w okrutnej żałości, powrócił do Hohenheimu dla dokończenia nauk rolniczych, a w jesieni ze starszym bratem Stanisławem, późniejszym profesorem i prezesem Akademii, wybrał się do Włoch. „Bez pretensyi do znawstwa — powiada o nim ten brat i towarzysz podróży — wielkie miał w o- brazach zamiłowanie, a instynkt w ocenianiu ich rzadko go zawodził — Kiedy się czemś naprawdę zachwycił, uniesienie jego nie było hołdem, oddanym na ślepo książkowym powagom, ale wrażeniem pełnem dobrej wiary, wolnem od przesady i udania"... Najdłużej oczywiście zabawili w Rzymie, tu Juliusz brał nawet lekcye śpiewu. Ruszyli w dalszą drogę, do Neapolu. Po tygodniu, ku końcowi stycznia, w jednym z dzienników tamtejszych wyczytali o wypadkach, które wtedy wstrząsnęły: nocna branka, tłumna ucieczka młodzieży w lasy, powalacie! Juliusz Tarnowski pojechał do Paryża, gdzie wybitni polscy działacze zorganizowali się byli jeszcze w r. 1860 w t. zw. biuro dyplomatyczne, które miało zagranicą działać na rzecz sprawy polskiej a teraz jęło się starać u dworów i rządów europejskich o pomoc dla powstania. Budowano na słowach Napoleona 111, że „w miarę jaką przestrzeń zajmie powstanie, tak wielka będzie Polska44. Z Paryża, po kilku dniach zaledwie, puścił się do kraju. Zastał powszechną gorączkę, zamęt w głowach, krzyżowanie się najsprzeczniejszych wieści, nadzieje niczem nie uzasadnione przechodzące w nagłe zwątpienie. Tarnowski nie podlegał złudzeniom, dręczył się fatalnym obrotem, który przybierała beznadziejna walka i zdawał sobie sprawę, że prędzej czy później sam weźmie w niej udział: „Po imieniu rachują mnie do tych, co iść mogą i powinni...” — odezwał się do najbliższych. (...) Niebawem zaciągnęli się dwaj młodzi przyjaciele, Juliusz Tarnowski i Władysław Jabłonowski, syn Alojzego i Katarzyny z Trzecieskich. Tajemne przygotowania przeciągnęły się do wiosny : szyto mundury, sprowadzano broń, ujeżdżano konie. Równocześnie kapelan zamku dzikowskiego, X. Bartłomiej Hendrzak po cichu znosił się z mieszczanami tarnobrzeskimi i z mieszkańcami w okolicy, w czem najgorliwiej dopomagał Franciszek Uchański, organista w Tarnobrzegu. Prawie ośmiuset ludzi zobowiązało się stanąć w szeregach powstańczych. Zbliżał się 20 czerwca, termin wyprawy za Wisłę. Juliusz nie okazując najmniejszego wzruszenia, sposobił się jak na pewną śmierć. Napisał testament. Sakramentami oczyścił i zasilił duszę. Teraz już gotów był na wszystko. Z humorem sobie właściwym uspokajał otoczenie najbliższe: „Nic mi się nie stanie, jak pójdę tak wrócę!" Czy w to wierzył? Czy niefrasobliwym uśmiechem nie pokrywał złych przeczuć? Czy, gdy śpiewał pieśni Szuberta w ten ostatni wieczór, nie stawał mu przed oczyma tamten Juliusz, brat matki, poległy przed jego urodzeniem, nieznany a taki bliski? (...) Cała wyprawa w sile niespełna ośmiuset ludzi, składała się z dwóch oddziałów. Nad pierwszym objął dowództwo Dunajewski, nad drugim Jan Popiel. (...) Jordan, który Juliusza Tarnowskiego zamianował jednym ze swoich adiutantów, pozostał przy oddziale Chościakiewicza, liczącym 425 ludzi. (...) Jenerał uznał, że innej rady niema, tylko trzeba jegrów za wszelką cenę wyparować bagnetami z komorowskich zabudowań. Czy na ochotnika? Jeśli Jenerał każe, spróbuję... — odezwał się młody adiutant i otrzymawszy pozwolenie zeskoczył z konia, odpasał swój karabin z nasadzonym bagnetem Jest rozkaz: na ochotnika! Za raną! Na bagnety! – Rzucił się pędem naprzód za nim około czterdziestu śmiałków. Nie sposób jednak było wręcz uderzyć na ścianę stodoły czy szopy ziejącej kulami. Tarnowski skręcił w bok aby Moskali znienacka napaść od tyłów przez ogród i pasiekę. Garść ochotników za jego przykładem gnała jak wicher. Już dopadali płotu, w tem gruchnęła salwa, powstańcy pierzchli w popłochu. Siedmiu tylko przeskoczyło przez płot Prócz Tarnowskiego do tych siedmiu nieustraszonych należał Jan Popiel, Henryk Brockenhausen i Michał Piotrowski — obaj z Sandomierskiego. Nazwiska trzech innych nie zachowały się w pamięci ludzkiej, wiadomo tylko, że był między nimi ksiądz z Przecławia, który dla przykładu poszedł z atakującymi, nie mając w ręku żadnej broni! Każdy krok naprzód groził śmiercią. Lecz oni w siedmiu, pod wodzą Tarnowskiego przesadziwszy płot pędzili niepohamowani jak burza. Dopadają, z nad ludzkim rozmachem wyrzucają Moskali bagnetami z szopy. Teraz tylko z dalszych zabudowań ogniem wykurzyć nieprzyjaciela, jak borsuka z jamy ! Trzasnęła zapałka, płomień błysnął pod strzechą... Wtem rosyjski oficer opamiętawszy się, wyrywa jegrowi karabin, wychyla się z poza węgła... mierzy... wypalił — a Juliusz Tarnowski runął nieżywy na ziemię. Kula trafiła w oko i ugrzęzła w mózgu. Zaczęła się walka na śmierć i życie. Sześciu mężnych borykało się do upadłego z przemożnym zastępem wroga. Dwóch zaledwie uszło z życiem: Jan Popiel i Michał Piotrowski. (...) Na drugi dzień, gdy rozeszła się wieść o klęsce, najstarszy z braci, Jan Tarnowski, przeprawił się przez Wisłę, chcąc dowiedzieć się o losach Juliusza. Znalazł go w długim szeregu trupów, leżących na wiejskim cmentarzyku w Beszowie, nad świeżo wykopanym wspólnym grobem. Wszystkie ciała były odarte do naga, niektóre pokaleczone okrutnie, tylko na zwłokach Juliusza, prócz owej śmiertelnej rany w oko, nie było nawet zadraśnięcia. Pochowano go z wszystkimi razem, o przewiezieniu ciała do grobów rodzinnych, o publicznym pogrzebie powstańca w tych czasach nie mogło być mowy. Jan postarał się tylko o trumnę dla brata. Później dopiero przewieziono zwłoki tajemnie do Dzikowa i obok rodziców złożono w podziemiach kościoła Dominikańskiego. Przy wielkim ołtarzu, po stronie Ewangelii stanął piękny pomnik, na którym wyryty jest napis, wyjęty z ksiąg Machabejskich : I wzmogła się bitwa, aż zapadło słonce i poległ dnia onego Juliusz Tarnowski • 26 grudnia 1840 20 czerwca 1863. ...a jeżeli przybliżył się nasz czas, umrzyjmy mężnie a nie czyńmy zelżywości sławie naszej. Młodzieńcom mężny przykład zostawię, jeżeli ochotnem sercem, a mężnie za najpoważniejsze i najświętsze prawa poczciwą śmierć podejmę. ...Bo lepiej nam jest zginąć na wojnie, niżeli patrzeć na niedolę narodu naszego. Lecz ja duszę i ciało moje dawam za prawa ojczyste, wzywając Boga, aby co rychlej narodowi naszemu miłościwym był.
Strona z 20 < Poprzednia Następna >