Portal w rozbudowie, prosimy o wsparcie.
Uratujmy wspólnie polską tożsamość i pamięć o naszych przodkach.
Zbiórka przez Pomagam.pl

Powstanie Styczniowe - uczestnicy

Największa baza Powstańców Styczniowych.
Leksykon i katalog informacji źródłowej o osobach związanych z ruchem niepodległościowym w latach (1861) 1863-1865 (1866)

UWAGA
* Jedna osoba może mieć wiele podobnych rekordów (to są wypisy źródłowe)
* Rekordy mogą mieć błędy (źródłowe), ale literówki, lub błędy OCR należy zgłaszać do poprawy.
* Biogramy opracowane i zweryfikowane mają zielony znaczek GP

=> Powstanie 1863 - strona główna
=> Szlak 1863 - mapa mogił i miejsc
=> Bitwy Powstania Styczniowego
=> Pomoc - jak zredagować nowy wpis
=> Prosimy - przekaż wsparcie. Dziękujemy

Szukanie zaawansowane

Wyniki wyszukiwania. Ilość: 789
Strona z 20 < Poprzednia Następna >
Józef Toczyski
Toczyski Józef, którego moskale zatytułowali dyrektorem skarbu, był synem właściciela ziemskiego w Łomżyńskiem, w Łomży ukończył gimnazyum, a następnie w Warszawie kursa prawne. Bok 1846 za stał go aplikantem sądowym. Zdolny, pracowity i w wysokim stopniu poetyczny umysł młodzieńca niedozwolił mu zasklepić się w rutynie biurowej i od wrócić oczy od wypadków jakich naówczas sceną była Polska. Miał udział w działaniach politycznych, które nieszczęściem rozbiły się w usiłowaniach kilku tylko jednostek. Po śmierci Zdżarskiego, Kociszewskiego i Potockiego, kiedy aresztowania szerzyły się coraz gwałtowniej, Toczyski opuścił Warszawę i udał się do matki w Łomżyńskie. Zeznania niektórych jego znajomych spowodowały tam jego aresztowanie po dwuletniem przebywaniu w cytadeli otrzymał wy rok do kopalń syberyjskich. Nie tu miejsce opisywać szczegóły tego smutnego życia wśród bandy opryszków z całej Rosji zegnanych i pod dozorem znikczemniałych czynowników moskiewskich. Wytrzymał dziesięć lat takiej niedoli i w 1858 r. wrócił do kraju z Ustkamenogorska ułaskawiony przez cara. Dzie sięć lat tego życia niestracił darmo: nieszczęścia wy robiły w nim męzki silny charakter; nie zaniedbał żadnej sposobności do kształcenia się naukowego, do czego jakkolwiek szczupłe, miał jednak środki na wy gnaniu. Był też to umysł niepospolity: marzenia poetyczne młodości rzucił dla surowej nauki, obdarzony żywem pojęciem i nadzwyczajną pamięcią wkrótce nabył niepospolitego ogólnego wykształcenia, a specjalnie studjował z wielkim pożytkiem ekonomję po lityczną. Ponieważ ukaz carski zagradzał mu drogę do służby publicznej, przyjął posadę w zarządzie byłego Towarzystwa rolniczego, a po zwinięciu tej instytucji, był buchhalterem w resursie obywatelskiej, a potem w zarządzie dróg szosowych. Umiarkowanych zasad politycznych, z początku nie brał udziału w pracach organizacji narodowej, wezwany jednak, widząc ogólną dążność narodu, nie mógł się uchylić i poświęcił wszystkie swojo zdolności w wydziale skarbowym, jako specjalista. Był to charakter silny, głę boki, łagodny; umarł błogosławiąc przyjaciół i nie przyjaciół swoich. Matka straciła w nim jedynego syna. Toczyski był wzrostu wysokiego, kościstej budowy; twarz jego blada regularnej budowy, ożywiała się przy dyskusjach naukowych, które lubił prowa dzić, mając zawsze na zawołanie niezliczoną ilość faktów i cyfr.
Ignacy Karol Trzaskowski
Ur. 23.10.1834 Wilno, par. św. Jana, zm. 9.3.1874 (25.2 wg kalendarza juliańskiego) Irkuck[2]. Rodzina pochodziła z trockiego. Syn Kaspra i Kunegundy German.[5][6] Wnuk Floriana Trzaskowskiego i Julianny oraz Antoniego German i Urszuli.[11] Rodzeństwo: Florian Ignacy Antoni, Rudolf Anzelm, Zenon Tytus, Konstanty Adam, Leonard Lekarz z Uniwersytetu Moskiewskiego, po otrzymaniu dyplomu zamieszkał w miejsc. Szaty pow. wiłkomierskiego, gdzie zajmował się praktyką lekarską. Zawsze uśmiechnięty i uczynny. Z powodu imienia był nazywany "Jezuitą" (choć "nic jezuickiego w nim nie było"). W jego domu przebywało sporo młodzieży z której dużo poszło do powstania. W okresie przygotowań był u niego Józef Limanowski czyniąc zaciąg w szeregi organizacji[12]. Uczestnik powstania, brał udział w (Birże) 7.3.1863[8]. Będąc u boku , pełniąc rolę lekarza i kasjera, dostał się do niewoli. Zaaresztowany towarzyszył rannemu Sierakowskiemu w drodze do Wilna i w więzieniu[13]. Został skazany na 5 lat prac w kajdanach. 5.7.1863 wysłany na Syberię. Szedł prawie rok, gdyż do Irkucka dotarł w czerwcu 1864 (ostatni tylko odcinek przebywając w wozie pocztowym). Przebywał w Usolu[3]. W czerwcu r. 1865 został tam zaliczony do kategorii poprawczej, w maju 1866 zwolniony od robót ciężkich, we wrześniu przeniósł się do wsi Czeremchowa (o 120 wiorst na zachód od Irkucka), w maju 1868 przeniesiony do kategorii włościan z prawem zamieszkiwania w miastach, w styczniu 1870 otrzymał prawo zajmowania się praktyką lekarską. Przywrócony wreszcie do dawnych praw stanu w 1870 osiadł w Irkucku. Jako lekarz, za swą wiedzę, sumienność, bezinteresowność i wielką łagodność, zyskał powszechne uznanie i miłość. Zdolny i idealnie szlachetny człowiek. Pamiętając więcej o cierpiących, niż o sobie, pomimo rozległej praktyki, zostawił fundusik nader skromny. Jego pogrzeb w Irkucku był wielką manifestacją ludu polskiego na Syberii[5][9]. Na wygnaniu przyjaźnił się m.in. Józefem Łagowskim.
Damazy Trzciński
Śmierć weterana 63-go roku. Szeregi tych, co w pamiętnym 63-im roku rzucili się w bój rozpaczliwy, aby ratować wolność i honor ojczyzny, przerzedzają się niestety coraz więcej. Pomimo, że jest to objaw naturalny, bo czas ma swe nieubłagane prawa, jednakże trudno oprzeć się uczuciom smutku i żalu, gdy się widzi jednę za drugą z tych postaci, otoczonych auerolą bohaterstwa i głębokiego patryotyzmu, schodzącą do grobu. I znów mamy do zanotowania skon jednego z takich dzielnych bojowców za sprawę ojczystą, a człowieka o charakterze nieskazitelnym, któremu los zawistny nie pozwolił niestety spocząć na ziemi polskiej. Mianowicie w końcu ubiegłego miesiąca zmarł w Baden pod Zurychem, w Szwajcaryi ś. p. Damazy Pobóg Trzciński ur. 1833 w majątku rodzinnym Kębliny w Kieleckiem. Po ukończeniu szkół wstąpił do wojska rosyjskiego, gdzie czekała go świetna karyera z powodu wyjątkowych zdolności. Skoro jednak wybuchło powstanie styczniowe, ś. p. Damazy nie zawahał się ani na chwilę, porzucił świetne widoki, zrzucił mundur rosyjski i zaciągnął się w szeregi rodaków. Bił się pod Taczanowskim, Callierem, Czachowskim. W szędzie odznaczał się szalonem męstwem, roztropnością i karnością, której tak brakowało w szeregach powstańczych. Wytrwał w kraju aż do 1864 roku. Wreszcie skazany na śmierć, uchodzić musiał za granicę. Naprzód udał się do Drezna, a gdy i tam zaczęto prześladować polskich wychodźców, przeniósł się do Szwajcaryi, tej prawdziwej ostoi emigrantów politycznych całego świata. Ponieważ rząd rosyjski skonfiskował mu majątek rodzinny, przeto śp. Trzciński, pozbawiony wszelkich środków do życia, musiał chwycić się ciężkiej pracy. Dzięki wielkiej wytrwałości i zaletom charakteru wyrobił sobie wkrótce niezależną sytuacyę. W cztery lata po przybyciu do Szwajcaryi ożenił się z panną Senfter d'Affelter i osiadł w Badenie pod Zurychem, gdzie naprzód był kierownikiem, a następnie właścicielem renomowanego zakładu kąpielowego. Dorobiwszy się znacznej fortuny, był on w możności dopomagania rodakom na obczyźnie, co czynił jak najchętniej, mając szczególniej na oku licznie kształcącą się młodzież polską po zakładach naukowych szwajcarskich. W jednej ze swych willi, nazwanej „Kębliny", na pamiątkę skonfiskowanego majątku, gromadził koło siebie śp. Damazy liczny zastęp rodaków, którym w rozmaity sposób dopomagał. Czucia z krajem nie stracił. Interesowało go do ostatnich chwil wszystko, co działo się w trzech zaborach, a z najwybitniejszymi luminarzami emigracyi, jak pułkownikiem Różyckim w Rapperswylu, Miłkowskim w Genewie i Gałęzowskim w Paryżu, utrzymywał bliższe stosunki przyjacielskie. Szwajcarzy otaczali wysoką czcią zmarłego, który swym prawym charakterem i wzorowem życiem przynosił honor imieniowi polskiemu, tak często szarpanemu przez nienawistnych za granicą, będąc zarazem do końca życia wzorem człowieka i patryoty.
Stanisław Turski
Wywodził się on ze znanej szlachty kresowej pochodzenia ormiańskiego. W 1863 roku, w randze pułkownika, brał udział w walkach powstańczych pod dowództwem generała Langiewicza. Opis rozsypki jego oddziału i przedostania się jego żołnierzy do strefy austriackiej: "O świcie 19 marca Langiewicz opuścił obóz z niewielką konną eskortą, pozostawiając rozkaz dzienny, w którym zapewnił "walecznych i wiernych towarzyszy broni", że żegna się z nimi tylko na kilkanaście dni. Tegoż dnia po południu przeprawił się przez Wisłę na stronę austriacką i został przez Austriaków aresztowany. Mówiono wtedy powszechnie, że to mirosławczycy wskazali go austriackiej straży granicznej. Po wyjeździe Langiewicza oddział rozprzęgł się całkowicie. W ciągu paru następnych dni oficerowie na wprzódki z żołnierzami, bezładnie przedostawali się na stronę galicyjską." [Kieniewicz S. "Powstanie Styczniowe", PWN, Warszawa 1983, str. 436] Nie wiemy, czy pułkownik Turski przekroczył Wisłę z grupą eskortującą generała (choć wiele na to wskazuje), czy też później. Faktem natomiast jest, że obaj byli aresztowani przez Austriaków i przez pewien okres internowani. Po zwolnieniu wielu powstańców musiało opuścić tereny Galicji. Powrót na ziemie pod zaborem rosyjskim groził zsyłką na Sybir, pułkownik Turski wybrał więc Zurych w Szwajcarii, gdzie zamieszkał i założył rodzinę. Tam zawarł związek małżeński z Polką, Teklą Ginawską. Z małżeństwa tego urodziło się pięcioro dzieci: trzy córki (Stanisława, Wanda, Maria) i dwóch synów (Tadeusz oraz Karol).
Leon Ulrich
ur. 10. kwietnia 1845 w Nowej wsi, w guberni warszawskiej. Uczył się kotlarstwa w warstacie Sylwestra Okońskiego w Warszawie, gdy wybuchło powstanie. Wyrusza do szeregów 13. maja wraz z dwoma towarzyszami na rogatkę Wolską i kieruje się wraz z nimi w stronę Nowego Miasta, gdzie za Pilicą organizował się oddział Drewnowskiego. Po drodze rósł zastęp i doszedł do cyfry około 200 ludzi, wstąpił tedy do owego oddziału, a gdy nie było dla wszystkich broni, nowo zaciężni zostali poumieszczani po kwaterach w najbliższej okolicy. Tymczasem oddział Drewnowskiego zaatakowany przez znaczniejsze siły moskiewskie przyjmuje bitwę w lesie nad Pilicą koło Nowego Miasta, zostaje jednak pobity i rozprószony. Bitwa rozpoczęła się około 3-ciej po południu w tym czasie, gdy Ulrich przebywał na kwaterze oddalonej w jednym z okolicznych dworków. Podwody, które wiozły Moskali w kierunku powstańczego oddziału, powracając z łupem kos, zdobytych na nim, przywiozły smutną nowinę o rozprószeniu oddziału. Ulrich wraz z towarzyszami udaje się w kierunku Iłży, w poszukiwaniu za oddziałem natrafia na dworek szlachecki, którego właściciel formował oddział powstańczy. Gdy formowanie zastępu ulegało zwłoce, Ulrich opuścił ów dworek i po dłuższem błąkaniu się dotarł do Iłży, gdzie u pewnego zduna przemieszkiwał w ukryciu dni kilkanaście, wkońcu postępując we wskazanym kierunku zaciągnął się do oddziału Czachowskiego, który go przydzielił do kompanii kapitana Dolnickiego. Z oddziałem Czachowskiego wyrusza w dalszy pochód, bierze udział w trzech większych potyczkach, wśród nich w ostatniej pod Bobrzą, a gdy oddział został rozprószony, pociągnął dalej pod miasteczko Rataje, gdzie wobec nadciągających większych oddziałów nieprzyjacielskich, nasi powstańcy musieli się rozprószyć. Ulrich dotarł do fabryki żelaza w Brodach, przy trakcie radomskim, gdzie przez czas pewien przebywał, poczem wstąpił do oddziału Ćwieka. Ruszył z nim na nową walkę i w krótkim czasie wziął udział w krwawej bitwie pod Kowalami. Odcięty chwilowo z kompanią od oddziału bronił się wraz z towarzyszami zająwszy silną pozycyę za karczmą i przydrożnemi lipami i zdołał się wkońcu połączyć z oddziałem, który tymczasem zajął obronną pozycyę pod lasem, gdzie koło dworu wywiązała się krwawa walka. Przeciągnęła się do północy i skończyła się klęską przeciwnika, który z dwóch kompanii piechoty i sotni dragonów zachował jedynie kilku żołnierzy. Po bitwie wyruszył oddział pod Kowalów, oparł się kilkakrotnie naporowi wojsk rosyjskich, jakie pędził milę całą w stronę osady fabrycznej, ]eryny. Wobec pojawiających się wieści o nadciąganiu z kilku stron kolumn rosyjskich, które za wszelką cenę oddział starały się rozprószyć, zarządził Ćwiek przeprawę przez Wisłę i marsz do guberni lubelskiej. Dziarskim szykiem, w cztery oddziały sformowanym, ruszył oddział ku Wiśle, którą na promach zdołał przebyć, zanim z przyległych wzgórzy zdążyli nad brzeg dragoni oraz piechota. Moskale, uformowawszy się na brzegu, poczęli strzelać, strzały jednak żadnej siejby śmiertelnej nie niosły z powodu znacznej odległości, jedyna kula musnęła kawalerzystę zadrasnąwszy go lekko. Drużynami ruszył oddział dalej i skierował się w stronę miasta Biłgoraja i w sąsiednich lasach stanął obozem. Mieszkańcy z miasta przywieźli wiele żywności, niedługo jednak spokój panował w obozie, rychło bowiem doniesiono, że od strony Lublina zbliżają się furgony z piechotą rosyjską. Do przejeżdżających szosą dali powstańcy ognia, cofnęli się jednak do lasów, przez noc całą forsownym marszem szli dalej a połączywszy się po drodze z oddziałem Lelewela stanęli na folwarku pomiędzy Porębą a Panasówką. Na folwarku z powodu zbliżania się nieprzyjaciół ruch panował znaczny. Oddziały połączone zajęły pozycyę na wzgórzu, Ulrichowi wyznaczono miejsce na skrzydle lewem. Nadeszły roty moskiewskie i rozpoczęła się bitwa pod Panasówką. Ulrich walczył tuż koło płonącego folwarku od 4-tej popołudniu do 1 I-tej w nocy zmieniając się kolejno z towarzyszem w nabijaniu i strzelaniu. W chwili gdy towarzysz ów stał na przedzie a Ulrich za nim broń nabijał, padł strzał i położył na miejscu owego towarzysza, przyczem kula przemknęła tuż obok Ulricha. Po zwycięskiej bitwie pod Panasówką ruszyły oddziały powstańcze do Zwierzyńca, gdzie pozostawiły swych rannych i pochowały zabitych, a następnie do Opolska. Po bitwie odjechał Ćwiek za kordon celem uformowania nowego oddziału i zebrania broni a oddział swój pozostawił pod dowództwem swego szefa sztabu, Kowalskiego. Oddziały ciągnęły w dalszą drogę w pobliżu Zamościa a myląc w tropy postępujących nieprzyjaciół stanęły we wsi Otroczu, przez którą wiedzie głęboki wąwóz. Z jednej jego strony stały zastępy Ćwieka, z prawej Lelewela, broń ułożono w kozły i zatoczono chwilowo obóz. W tym czasie Ulrich jako szeregowiec pełnił obowiązki podoficera. Gdy nagle z widety nadbiegł koń bez jeźdźca, znak był niezbity, że nieprzyjaciel się zbliża. I rzeczywiście w krótkim czasie nadciągnęły znaczne siły z sześciu armatami, z których natychmiast rozpoczęły ogień w kierunku obozu powstańczego. Oddziały cofnęły się w lasy i przyszły pod Batorz, gdzie wąwóz między wzgórzami obsadziły oba oddziały w ten sposób, że lewą zajęli powstańcy z pod znaku Ćwieka, prawą z pod znaku Lelewela. Ulrich stał tuż obok drogi, ciągnącej się wąwozem. Lelewel sądził, że zająwszy wzgórza nad wąwozem uchwyci nieprzyjaciół w pułapkę, popadł jednak sam w zasadzkę, atakowany odrazu przez nieprzyjaciół z kilku stron nadciągających. Wobec pewnego zamętu, jaki wynikł w pierwszej chwili walk!, cofnął się Ulrich do oddziału Lelewela, gdzie zaraz w pierwszej chwili omal nie padł od kuli, która przeszła tuż obok ucha naszego powstańca. Gdy padł Lelewel oddział poszedł na bagnety, został jednak rozprószony. Powstańcy ustąpili z pola a Ulrich wpadłszy między furgony zdołał się w ten sposób ochronić przed gęsto padającemi kulami nieprzyjaciela. Rozbici zebrali się powstańcy w lesie granicznym, poczem przeszli kordon w liczbie około 60. Na gruncie galicyjskim osaczeni przez żandarmów, poprowadzeni zostali do Radomyśla, którego ludność wśród wielkiego entuzyazmu witała powstańców. Polki z tego miasteczka poznawszy po mowie, iż Ulrich jest Kongresowiakiem, starały się go uwolnić, plan jednak cały zawiódł w zupełności. Pod silną eskortą żandarmów i wojska odstawieni zostali powstańcy do Jarosławia, gdzie próba uwolnienia Ulricha znowu nie dała rezultatu. Ulrich przyznał się tymczasem, że pochodzi z Warszawy, podał swe nazwisko a gdy poprzednio innem się osłaniał, skazany został za podanie fałszywego nazwiska na areszt dwutygodniowy a po odsiedzeniu kary pod eskortą odstawiony został do Krakowa i więziony czas dłuższy »pod Telegrafem.. Tu jednak nie był kres mitręgi więziennej Ulricha, który niebawem przewieziony został do więzienia w Ołomuńcu. Powzięty przez Ulricha zamiar ucieczki z twierdzy ołomunieckiej udał się o tyle, iż zdołał się wraz z 10 towarzyszami wydostać z więzienia, po sześciodniowej jednak włóczędze koło Skoczowa przez chłopów przytrzymany, wrócić musiał znów do więzienia w Ołomuńcu, gdzie go zaraz na wstępie czekał w kaźni podziemnej sześciodniowy areszt o chlebie i wodzie, a następnie przeniesienie do drugiej fortecy, Tafelbergu, gdzie stosunki pod każdym względem były o wiele ostrzejsze aniżeli w pierwszem więzieniu. Wobec tego, że nazwisko Ulricha znalazło się na wykazie tych, którzy mieli być Rosyi wydani, nie pozostawało mu nic innego jak zaciągnąć się do oddziałów, jakie formowano z przeznaczeniem na wojnę w Meksyku. Kampanię meksykańską przeszedł Ulrich szczęśliwie, poczem powrócił do Galicyi, gdzie z biegiem lat osiadł w Tarnopolu. Tu w fabryce Ant. Olszańskiego zatrudniony był do r. 1913, w którym usunął się od ciężkiej pracy fizycznej, gdy siły sterane zostały twardem a ciężkiem życiem.
Kazimierz Unrug
Artykuł | Kazimierz Unrug urodził się w W. Księztwie Poznańskiem w dziedzicznej rodziców wiosce Dzięczynie. Gałąź rodziny Unrugów, jednej z najstarożytniejszych w Niemczech, w połowie XVII wieku przesiedliła się do rzeczypospolitej Polskiej, a otrzymawszy indygenat wnet zasługą i patryotyzmem zdobyła sobie w nowej ojczyźnie szacunek i poważanie. Odtąd starostwo obornickie dziedzicznie niemal po zostawało w ręku Unrugów, którzy rekuzując na niemiecki tytuł hrabiowski, klejnotem polskiej szlachty woleli się zdobić. Kazimierz pod okiem troskliwej matki i surowego ojca wychowywany od dziecka na dzielnego i zahartowanego męża, rozrastał się w siłę fizyczną i od pierwszej młodości niepospolity zdradzał umysł. Ukończywszy chlubnie szkoły w Lesz nie, gdzie zarówno był od kolegów kochany, jak od nauczycieli dla swego nad wiek rozwiniętego charakteru ceniony, udał się Kazimierz na uniwersytet do Wrocławia. Nie zrażając się żadną przeciwnością po stępował wytrwale śród ciernistej ścieżki, nie oglądając się na przeszkody, lecz zawsze z równym spokojem krocząc do wytkniętego celu. Nie jedna ciężka boleść zraniła młodociane serce Kazimierza. W roku 1848 pod Miłosławiem poległ śmiercią walecznych w walce z Prusakami brat jego ukochany; rok później straszna zaraza wydarła mu w kilku tygodniach rodziców, i drugiego brata z całą jego rodziną. Kazimierz pozostał z młodszem rodzeństwem pod opieką najstarszego brata, którego odtąd otaczał miłością bez granic i szacunkiem prawdziwie synowskim. Obrawszy sobie zawód prawniczy, wkrótce niemałej w nim nabył biegłości, o obdarzony bystrym i jasnym na rzeczy poglądem, piękne na przyszłość na tem polu dla kraju rokował nadzieje. Ktokolwiek go poznał bliżej i miał sposobność obcować z nim w czasie je go pobytu w Wrocławiu, Wrześni i Poznaniu, gdzie po złożeniu pierwszego prawniczego egzaminu praco wał przy sądach, ten mimowolnie lgnąć musiał do te go młodzieńca, który wciąż się łamiąc z przeciwnościami nigdy nie upadał na duchu, zawsze ten sam zachowywał spokój i godność w obejściu z drugimi. Prawość i zacność charakteru Unruga weszła w przy słowie pomiędzy młodzieżą, która w każdym razie polegając na wytrawnym jego sądzie, niaraz go brała w zachodzących sporach na rozjemcę. Jakkolwiek bowiem żywy i surowy dla siebie, łagodnym był w sądzie o drugich, łącząc pobłażliwość z męzkim hartem duszy, z powagą i bezstronnością niezwykłą w tym wieku. Jedna tylko miłość ojczyzny tak gwałtownie gorzała w jego piersi, że gdy o sprawie publicznej wypadało mu co mówić łub dla niej działać, unosił się zapałem i gorącym porywany prądem żadnego w czynie i słowie nieznał hamulca. To też niechęć lub oziębłość dla sprawy narodowej, surowego w nim znajdowała pogromcę wszędzie i zawsze. Wypadki styczniowe zastały Kazimierza przysposabiającego się do podróży do Berlina, gdzie trzeci i ostatni w zawodzie swoim miał zdawać egzamin na sędziego. Komu wiadomo jak mozolną jest pod rządem pruskim karjera prawnicza, ten pojmie jak wielkiej wagi dla młodzieńca przez tyle lat pracującego bez żadnego zarobku jest egzamen, który mu nareszcie otwiera drogę do chleba. Kazimierz choć tak wytrwale dążył, nie wahał się przecież poświęcić wszystkiego, aby spieszyć na pomoc walczącej z moskwą braci. Odtąd jeden z najgorliwszych pracowników w sprawie narodowej porzucił studja prawnicze, krzątając się pilnie około zorganizowania wyprawy do Kongresówki, w której chciał koniecznie pomiędzy najpierwszymi stanąć na polu walki. Złożony przecież nagle ciężką chorobą, nie mógł urzeczywistnić swego zamiaru. Pełny biogram walk powstańczych Kazimierza Urunga pod linkiem.
Jan Uziębło
Szczepan Jan Uziębło. Ur. 26.12.1843 Warszawa[1], (chrzest 12.2.1844[18]), zm. 15.12.1901 Kraków.[1][3][4]. Syn Ludwika, strażnika celnego i Antoniny Agnieszki Grońskiej.[14][18][19]. Siostra Waleria (zam. Jan Zagrodzki)[18], brat: Jozafat Adam Urodził się w Warszawie na ul. Białej pod nr 888.[18] Jego ojciec pochodził z miejscowości Suchożebry w podlaskim i był synem podoficera żandarmerii.[19] W 1861 pozostając przy matce w Warszawie pod nr 748, wydalił się samowolnie za granicę.[10] Powstaniec 1863[1] W 1872 Sąd Kryminalny w Warszawie wydał wyrok, skazujący go za wydalenie się z Kraju w 1861 roku, na karę "".[10] Przemysłowiec.[1] W 1876, mieszkając w Tenczynku, wszedł w skład, jako wicedyrektor, pierwszego zarządu Towarzystwa Zaliczkowego w Krzeszowicach.[12] Był w tym roku także przedpłacicielem na "Album Rapperswylski"[13] Należał do Klubu Szachowego, w którym w 1896 zebrał 8 zł. na rzecz Przytuliska Weteranów[11] Honorowy obywatel miasta Trzebini.[1] Został zamordowany w napadzie na ulicy w Krakowie, przez nieznanych sprawców[2], z którymi wcześniej miał mieć scysję na tle antyniemieckim w jednej z kawiarni. Jednak inne dzienniki twierdziły że był to jedynie atak apopleksji, w wyniku której doznał poważnego urazu głowy i zwichnięcia ręki.[5] W wyniku śledztwa jednak jeden z szynków został zamknięty przez policję.[6] Żona: Edwarda Glatman (Glattman) Dzieci: * Henryk (ur. 1879, artysta malarz, żona: Konstancja Kazimiera Podhorska)[20][22] * Joanna Uziębło (mąż: Stanisław Tokarski)[16] * Maria Emilia (mąż: Jan Piotr Paweł Podolski) [15] * Wanda Maria Karolina (zm. 1842 Warszawa, mąż: Józef Cyryl Tokarski) [15][17] * Antoni Adam, (ur. 1895 Kraków[14]) * Zofia Antonina (ur. 1891 Krze[21], mąż: Jerzy Edmund Suffczyński[20])
Ludwik Walesiak
Prawdziwi bohaterowie nie domagają się chwały ani nagród. Nie wypinają piersi do orderów. Nie oczekują zadość uczynienia, ani nawet odnotowania w społeczeństwie swoich czynów. Stają się bohaterami spełniając swoją patriotyczną powinność, nie reżyserują swoich działań z myślą o nagrodzie czy sławie. Nie zdają sobie sprawy z faktu, że właśnie to co zrobili, było bohaterstwem. Oni postępują zgodnie z zasadami, z sumieniem, z potrzebą działania na rzecz wszystkich i w obronie własnych ideałów, w przekonaniu, że te ideały są wspólne wszystkim i że każdy na ich miejscu zachowałby się identycznie. Są to ludzie dla których zdrada jest hańbą, tchórzostwo również i którzy cierpią za miliony, kiedy dowiedzą się, że inni zdradzali, dekowali się i unikali jak ognia poświęcenia. Naiwni, prawi szczerzy, wspaniali ludzie. Był taki wśród naszych pradziadów. Żył, gospodarzył i walczył jak potrafił, w Chobocie. Jako młodziutki emisariusz działał na terenie gminy już kiedy tylko zaczęły się przygotowania do patriotycznego zrywu, jakim było powstanie styczniowe 1863r. Nazywał się Ludwik Walesiak. Miał jedenaścioro rodzeństwa i sześcioro dzieci. Dlatego większość mieszkańców tej okolicy jest w bliski lub nieco dalszy sposób spokrewniona z nim. Ludwik był człowiekiem skromnym i sława jego nie wykraczała poza opowieści dla wnucząt. Nie dbał o to. Ale zatroszczył się o niego sam marszałek Piłsudski, zaraz po uzyskaniu przez nasz kraj wytęsknionej niepodległości. W 1918 roku, marszałek chcąc poznać osobiście weteranów powstania, zaprosił tych jeszcze żyjących do Sulejówka. Kiedy jego wnuczka, sześcioletnia Nastusia Walesiakówna znalazła się tam razem z dziadkiem i stanęła oko w oko a nawet podała rączkę wąsatemu człowiekowi z portretu na ścianie – wiedziała, że to ktoś wielki o którym wszyscy mówią z podziwem. I ten wielki człowiek obejmował teraz jej dziadunia, wręczał mu szablę, czapkę oficerską, całował go z dubeltówki i okazywał mu wielki szacunek! A więc dziadek był jeszcze kimś ważniejszym dla tego najważniejszego! Od tej pory - opowiada sędziwa w tej chwili pani Anastazja – nie było jesiennego ani zimowego wieczoru bez opowieści dziadka. Oczywiście o czasach cierpień pod rozbiorami, pod nahajką carską. O świętej miłości ojczyzny, o honorze i oczywiście przygodach dziadka jako emisariusza i łącznika – kuriera. O czasie, gdy dostarczał pocztę jednemu z pułków powstańczej armii generała Traugutta w lesie zwanym Borkiem na skraju pól należących do Walesiaków. Z wielu opowieści najważniejsza, niesamowita, jest ta o cudownym ocaleniu, wręcz zmartwychwstaniu naszego wówczas dziewiętnastoletniego powstańca. A było to tak: Krytycznego dnia Ludwik udał się na pole, gdzie tuż przy lesie leżało powalone drzewo. Obuchem siekiery waląc w ten pień, w umówiony sposób – dawał znać zbrojnym, że przyniósł pocztę. Ledwie zdążył ją przekazać i żołnierz zniknął w lesie, jeszcze nie odłożył topora, jak na koniach w galopie dopadło go kilku rosyjskich żandarmów. Wiedzieli po co tu przyszedł. Na początek dali mu lekcję pejczami, kiedy nie odpowiadał na żadne pytania, przeszli do perswazji wciskając mu w ręce woreczek pełen złotych carskich rubli. Kiedy nadal milczał przeszli do ostrych tortur. Zaczęto go tratować końmi. Konie niechętnie brały w tym udział, nie mniej mocno go poobijali i poranili nie szczędząc bicza. Ukrył się częściowo pod pniem owego leżącego drzewa. Zakrwawiony, półprzytomny, został wywleczony i moskale postanowili go po prostu powiesić na najbliższym drzewie, wychodząc z założenia, że tego polaczka - zakapiora nie złamią w żaden sposób. Kaźnia trwała już dłuższy czas. Wszystko to widział ukryty w zbożu młodszy brat: Ludwika – Józef. Ruscy jak postanowili, tak zrobili, Ludwik odruchowo chwycił sznur tuż nad głową. Stracił palec kiedy szablą moskal utrącił mu ten uchwyt. Zawisł. Żandarmi widać nie lubili takiego widoku bo podcięli konie do galopu, aby po chwili zniknąć za zakrętem drogi. Wtedy wyskoczył z lasu nasz żołnierz powstaniec. Jednym cięciem uwolnił Ludwika. Ciało spadło ale po rozluźnieniu pętli już nie dawało oznak życia. Wtedy wiedza o reanimacji była znikoma, właściwie żadna. W dodatku ciało było pokłute bagnetami i zakrwawione. Powstaniec wrócił do lasu, a Józef pognał do domu z tragiczną wiadomością. Carski zakaz zabraniał szacownego pochówku buntowników za jakich uważano wtedy polskich patriotów. Ciało ofiary za karę i ku przestrodze miało wisieć tam gdzie je powieszono przynajmniej przez kilka dni. Taka okrutna to była władza. Ale rodzina Walesiaków nie ulękła się i nie miała szacunku dla carskich ukazów! Trudno opisać sytuację w rodzinnym domu Walesiaków, ludzi światłych, której senior – Jan, ojciec Ludwika nazywany był we wsi zimowym nauczycielem. Szkoły nie było ale analfabetów też niewielu, bo Jan właśnie zimą dawał chłopskim dzieciom lekcje pisania i czytania. Zaciemniono okna. Tej nocy kobiety modliły się i płakały, a mężczyźni pod kierunkiem ojca zabrali się do zbijania trumny z którą jeszcze przed świtem chcieli pojechać na skraj lasu, zapakować do niej ciało i wywieźć na cmentarz aby po chrześcijańsku je pochować. Już wiedzieli, że zginął bo nikogo nie wydał ale do ich domu rano mogli załomotać w drzwi moskale! Spieszyli się. Około północy dziewczyna pomocnica, usłyszała jakieś skrobanie do drzwi, wyjrzała w ciemność i wydawało jej się, że to pies zbłąkany głodny przyszedł po łaskę. Powiedziała to swojej gospodyni. Walesiakowa, tak jak i jej rodzina, nigdy człowieka ani zwierzęcia bez pomocy nie pominęła. Kazała dziewce dać psu chleba. Dziewczyna wyszła przed schodki... i ku swemu przerażeniu znalazła czołgającego się Ludwika, nieprzytomnego broczącego krwią! Rodzinę poderwało, byli pewni, że to martwego Ludwika ktoś przyniósł. Okazało się, że ten zdrowy, silny o atletycznej budowie chłopak, nie tylko charakter miał niezłomny. Ciało też. Ludwika umyto, krwawiące rany zaklejono chlebem ugniecionym z miodem i pajęczyną. Wprawdzie nie od razu odzyskał przytomność i wielu fragmentów swojej odysei nie pamiętał. Ale przeżył. A trumna przydała się do przewiezienia go na furmance aż do Mińska pod opiekę zaufanego lekarza. Ten przywrócił go do zdrowia po kilkumiesięcznej troskliwej kuracji. Wszyscy byli przekonani, że Ludwik po prostu jakimś cudem zmartwychwstał. Ale szeroko nie opowiadano o tej sprawie, ze zrozumiałych powodów. Powstanie upadło i nadal byliśmy pod carskim knutem. Ludwik wyzdrowiał. Po kilku latach ożenił się z Rozalią z Szatańskich z gminy Jakubów. Całe życie przeżyli gospodarząc w Chobocie. Urodziło im się sześcioro dzieci. Wszystkie wychował w miłości ojczyzny i najwyższych wartościach. Skuteczne to musiały być metody wychowawcze, skoro po dziś dzień, dla jego prawnuków hasło „Bóg, Honor i Ojczyzna” nie jest sloganem. Dają temu wyraz w czynach. Ludwik może być dumny z działań Anastazji w latach II wojny światowej. Dla Anastazji był bohaterem, ale potrzebę pokazania jego bohaterstwa wszystkim, musiała tłumić przez wiele lat. Kiedy tylko przyszedł odpowiedni czas – wystawiła mu pomnik na terenie rodzinnej posesji. Zaprojektował go Ryszard Netzel artysta plastyk. Ludwik Walesiak jest wzorem Polaka patrioty przez wielkie „P” i wzorem przyzwoitego człowieka. Gospodarza, ojca, społecznika. A przy tym skromny, nie przechwalający się, on nie wystawiał piersi po medale. O jego wielkości wiedzieli ci, którzy wiedzieć powinni. Dali temu wyraz w opublikowanej ustawie z dnia 2 stycznia 1919 roku (Dziennik Praw nr 66, Ex 1919) o weteranach Powstania Styczniowego, zweryfikowanych Komisją Kwalifikacyjną. Ustawa ta była zatwierdzona przez Ministra Spraw Wojskowych i Ministra Skarbu. Imię Ludwika umieszczono w Dzienniku Personalnym Ministerstwa Spraw Wojskowych w latach 1921-1924. Na mocy tej samej ustawy otrzymał stopień oficerski i przyznana mu była stała pensja. Ludwik zmarł mając 80 lat w 1924 roku w Chobocie. Był patronem 7-go pułku ułanów, który przybył konno do Chobotu na jego pogrzeb aby oddać mu hołd. Trumnę ciągnęły na marach cztery białe konie a przykryta była biało-czerwoną flagą, na której leżała czapka oficerska z trzema gwiazdkami. Orkiestra wojskowa odprowadzała Ludwika na miejscowy cmentarz w Długiej Kościelnej. Zasłużył na takie wzruszające honory. Wielu młodych we wsi dopiero wtedy zrozumiało kto żył wśród nich. Pora aby dowiedzieli się o tej postaci wszyscy. Wśród pamiątek i dokumentów, do najcenniejszych należy przysłany naszemu bohaterowi list od Rządu Narodowego w 1863 roku. Jest to list dziękczynny za odwagę i poświęcenie. Na czele Rządu Narodowego stał wówczas Romuald Traugutt, dowódca, który również drogo zapłacił za swój patriotyzm. Ale to już znana historia. Myślą przewodnią listu jest udokumentowanie wydarzenia jak i prośba Rządu Narodowego o przekazanie pokoleniom Polaków przykładu „jak należy Ojczyznę i braci kochać i wiernie im służyć” co my niniejszym staramy się uczynić. A list o którym mowa, jeszcze dzisiaj daje się odczytać. Bożena Abratowska
Aleksander Waligórski
Urodzony w Krakowie 1794 roku, wcześnie zaciągnął się do wojska; w 1813 r. był podoficerem; za czasów Królestwa kongresowego oddał się naukom wojskowym i w 1822 r. został profesorem w szkole artyleryi w Warszawie. W powstaniu listopadowem otrzymał stopień kapitana artyleryi i krzyż virtuti mili tar i. Po skończonej kampanii, dostał się do Norwegii, gdzie był naczelnym inżynierem rządowym w Christianii. W czasie wojny krymskiej, prosił o urlop nie ograniczony, żeby się udać na plac boju; gdy rząd norwegski urlopu od mówił, podał się do dymisyi i na Wschód pospieszył. Był jeneralnym kwatermistrzem dywizyi jenerała Zamoyskiego, w stopniu majora; ale nie długo już kampania trwała, a po jej ukończeniu Waligórski powrócił znowu do Norwegii, gdzie miał zasługi. Dawniejszą jednak posadę swoję znalazł już przez innego zajętą; pozostały mu więc tylko przedsiębierstwa prywatne. Podjął się przekopania kanału, w celu połączenia z sobą dwóch zatok morskich, w mieście Moss, o sześć mil od Christianii; przy wykona niu jednak tego przedsięwzięcia natrafił na nieprzewidziane w pokładach miejscowych trudności, które spowodowały wielkie koszta i zupełną biednego przedsiębiercy ruinę. Opuścił powtórnie Norwegią, zostawiwszy tam pamiątkę po sobie: mapę geograficzną tego kraju, do dziś dnia poczytywaną za najlepszą. W tym czasie stracił żonę. Znalazłszy się we Francyi, wezwanym został 1862 r. na profesora matematyki do szkoły wojskowej polskiej w Cuneo, zostającej wtenczas pod zarządem jenerała Wysockiego. Na pierwszą wieść o powstaniu 22 stycznia 1863 r. pospieszył z 15-letnim synem do Krakowa, i z młodzieńczą energią organizował oddziały w obozie Langiewicza. Mianowany przez rząd narodowy pułkownikiem i jenerałem, po wejściu Langiewicza do Galicyi, przyłączył się do oddziału Jeziorańskiego, udającego się w Lubelskie. Pod Kobylanką, dnia 6 maja 1863 roku złożył dowód wielkiego serca; kiedy swój oddział miał powtórnie prowadzić do ataku, przyniesiono mu wiadomość o śmierci młodziutkiego syna. Na tę wieść zalał się łzami, ale po chwili: „to nie miejsce, rzeki, na takie raporta; pierwej byłem Polakiem niż ojcemi zwracając się do podwładnych silnym głosem zawołał: „baczność! naprzód!“ i kolumnę swoję w ogień poprowadził. Jego energii, zdrowym radom, i uległości wodzowi, której przykład wszystkim dawał, przypisują głównie świetny rezultat tej potyczki. Kiedy Jeziorański przez wojska rosyjskie wpartym został do Galicyi, wtenczas Waligórski raz jeszcze, dla organizowania nowych oddziałów w Lubelskie się udał, i jeden z ostatnich pomiędzy walczącymi kraj opuścił. Wróciwszy do Paryża, zamieszkał na Batignolach i utrzymywał się z rysowania map dla francuzkiego towarzystwa geograficznego. W czasie oblężenia Paryża przez Prusaków, zaciągnął się do gwardyi narodowej paryzkiej jako prosty żołnierz, i całą służbę pełnił. Po zawarciu pokoju ciężko na reumatyzm zapadł i czas rządów komuny w łóżku przeleżał; pomimo to, wśród roznamiętnie- nia tej chwili, za winy innych rodaków do odpowiedzialności pociągnięty, osm miesięcy na pontonach w Cherburgu przebył, zkąd go sąd jako zupełnie niewinnego uwolnił. Próba jednak była zbyt ciężką; wrócił do Paryża zgrzybiałym starcem. Ośm dni spędził w szpitalu św. Ludwika, zkąd do Domu św. Kazimierza przeniesiony, tamże po trzech dniach, na ręku jenerała Wysockiego Bogu ducha oddał, dnia 19 lipca 1873 roku. Pochowany na cmentarzu Ivry. Do grobu odprowadziły go dzieci polskie w Zakładzie tym wychowywane, Siostry Miłosierdzia i garstka braci tułaczy.
Strona z 20 < Poprzednia Następna >