Urodziła się w folwarku Ordów, koło Stojanowa [2]. Ojciec, który urodził się jako syn rusińskiego chłopa Eliasza Steciuka, przeszedł typową karierę oficjalisty (pisarz - leśniczy - rządca), a wyznanie i nazwisko zmienił przy okazji ślubu z Anastazją Ostrowską - rzymsko-katoliczką spod Sanoka. Bronisława od początku wykazywała duże zaangażowanie religijne (zapewne po matce), bowiem w młodości marzyła o zostaniu zakonnicą. Gdy okazało się to niemożliwe "często leżała na ławie w sieni i płakała"[5]. Dopiero ojciec musial dac porządnego klapsa. Miała nieco rusińską urodę, czarne włosy, loczki przy uszach, przeważnie krótko ostrzyżona i zgrabna. Miała duże wymagania do stroju. Gdy mąż przywiózł jej kiedyś ze Lwowa piękną suknię w kolorze zielonym powiedziała "w tym worku chodzić nie będę". Wypowiadała się z godnością, nie nadrabiała nigdy niby-kulturalnym zachowaniem. Była wychowana tak, jak się wychowywało panienki z dobrych domów - z godnym dystansem do ludzi, ale z bliskością i troską o człowieka. Szanowała zasady i kierowała się nimi. Była w niej godność prawdziwej damy, godziła się jednak na najgorsze traktowanie i najgorsze ubranie - szczególnie w późniejszym trudnym okresie życia. Gdy miała ok 20 lat uczyła się prowadzić dom służąc jako podkuchenna w jakimś pałacu (być może w Perespie lub Śródpolcach).
Za mąż wyszła ok. 1894 roku, mając ok 23 lata. Również jej mąż, starszy od niej o 10 lat Kazimierz Jaroszewski, tak jak i jej ojciec, był administratorem dóbr. Mieszkali - przez pewien czas w Sokalu gdzie rodzi się pierwszy syn Jan Bronisław,
a od 1903 w Jaśniszczach k. Podkamienia. Bronisława zajmowała się swoją niedołężną matką, która była chora i musiała jeździć na wózku[9]. W Jaśniszczach opiekowała się swoją chorą teściową (Franciszką Gasperską), z którą się bardzo kochały.[5] (do wyjaśnienia czy chodzi o Ludwikę Ostrowską czy Franciszkę) [9]. Lubiła kwiaty - i bardzo dbała aby przed domem rosły zawsze róże, słoneczniki i in. (opowiadanie) W Jaśniszczach Bronisława dbała o ludność a także zwyczaje - szczególnie w czasie Świąt Bożego Narodzenia (opowiadanie). Starała się prowadzić opiekę lekarską. Wywalczyła też u hrabiego Miączyńskiego - właściciela dóbr postawienie kaplicy i uposażenie jej (historia walki o kaplicę). Istniejący do dzisiaj kościółek przy małym cmentarzyku jest jej zasługą. Podczas nieobecności księdza organizowała tam nabożeństwa (prowadziła modlitwy - np. majowe[11]) Naciskała też na hrabiego na zmianę jego obyczajów, oraz odejścia od złych praktyk prowadzenia rodziny i wychowywania synów [3,10]. Dobrze znała się z oo. Dominikanami z Podkamienia, którzy często odwiedzali rodzinę [3,8]. Była osobą aktywną, odpowiedzialną, pracowitą i hojną, przez ludność określana jako bardzo dobra, a przez rodzinę jako kochająca.[3,5] Wnuczka mówi o niej: "Była szalenie skupiona na wierze i Kościele, poważna i skupiona na swoim obowiązku. Pamiętam, że ona pierwsza nauczyła mnie różańca jak byłam w przedszkolu". Była bardzo zorganizowana i wewnętrznie wierząca. Była to osobą, która była przyzwyczajona do tego że trzyma twardą ręką cały dom. Mąż Kazimierz był rządcą a ona prowadziła całe gospodarstwo. Przyjmowała olbrzymią ilość gości z rodziny, którzy zjeżdżali z całego świata, szczególnie w lecie kiedy obżerali się owocami w wielkim sadzie. Była świetną gospodynią. Chodziła też na wieś gdzie leczyła i uczyła, oraz układała całe życie tej wsi. Jak ktoś był Prawosławny to uczyła go religii prawosławnej, jak Katolik - to katolickiej, uczyła też pisania - Rusinów po ukraińsku, Polaków po polsku. Była społecznicą z krwi i kości, leczyła a nawet odbierała porody. Jeden z chłopów rozbił sobie głowę butelką podczas bójki, tak, że pękła czaszka. Bronia wszystko przy nim zrobiła, łącznie ze składaniem kości. Lekarz ze Lwowa przyjechał dopiero po 2 dniach i powiedział: "Po coście mnie wezwali skoro tu wszystko jest zrobione jak trzeba?!". Na wsi były jednak niepokoje, w pewnej chwili przyszli do męża - zarządcy dóbr - chłopi z widłami, wtedy Bronia wyszła i mówiła do nich po imionach - bo znała ich wszystkich "To Ty Iwan z widłami do pana?" co zawstydzało ich - w ten sposób go obroniła. Razem ze służbą uprawiała jarzyny, ale szparagi uprawiała sama - nikomu nie pozwalała ich doglądać.[5]
Od 1912 - do 1914 rodzina mieszka w Hermanowicach w dobrach księżnej Marii Lubomirskiej (opowiadania). Niestety budowa twierdzy Przemyśl spowodowała konieczność zrównania dworu z ziemią. W czasie I Wojny Światowej na ucieczce w Grazu. Później mieszkają w Krakowie, zaś mąż administruje majątkami (Kryspinów, Zbydniowice, Zakopane). Nie wszyscy jednak potrafili być wdzięczni za otrzymywane wcześniej dobro i gdy po wojnie stracili prawie wszystko i przyjechali do Krakowa jej córka Maria usłyszała od jednej z nich (Myszki) "idź stąd ty dziadówko" i bardzo tę niewdzięczność przeżyła.[5] Zamieszkali wówczas na ulicy Filareckiej w suterenie. Spanie było na skrzyni. Na parterze była masarnia, w czynszu mieli wliczone otrzymywanie okrawków, które normalnie były sprzedawane dla psów, w ten sposób dzieci miały codziennie bułkę z szynką. Na przeciwko ulicy było mieszkania kuzyna Tadeusza Machla. Do młodej córki - Marysi - przychodził wówczas " w konkury" niedosłyszący "Staszałek", grywał z Bronią i jej dziećmi "w zielone". Był to kolega syna - Bronka - z którym razem uczyli się na oficera. Pomimo ciasnoty i mieszkania innych bliskich rodzin w Krakowie - to jednak tutaj zatrzymywali się niemal wszyscy krewni, w związku z czym w ciasnym mieszkaniu było prawie zawsze gwarno i wesoło. W 1921 mieszka razem z dziećmi na ul. Garncarskiej 8[12]. Tutaj w 1923 do egzaminu prawniczego uczy się syn Bronek[13] W 1929 roku umiera jej mąż.
Gdy wybuchła II Wojna Światowa nie działała pochopnie, lecz patrzyła co na ten temat mówi Kuria. Stamtąd wiedziała we wrześniu 1939 roku że nie należy się bać "zagazowania" - jak mówiła "ulica", lecz najlepiej jest pozostać w Krakowie. Rodzina jednak nie usłuchała jej co spowodowało wielomiesięczną zawieruchę, tułaczkę i poszukiwania członków rodziny. Jeździła więc z córką - Marią i jej dziećmi szukając zagubionego w zawierusze wojennej zięcia Tadeusza. Gdy w czasie wojny nie było pieniędzy na zakupy za ostatnie grosze kupowała kwiat aby postawić go przed Matką Bożą.[3] Potem mieszkali na ulicy Czystej i Dolnych Młynów (Niemcy przerzucali ich z mieszkania do mieszkania.). Przez pewien czas z rodziną ukrywali się na wsi w Szczyglicach, gdy zięć Tadeusz chciał wejść do AK, ale zamknęli akurat cały oddział.
Po wojnie mieszkała z synem Bronkiem i jego żoną Janiną na Dolnych Młynów, a także na ul. Śląskiej [7]. "Była twarda: mój tato ostro się z nią pokłócił gdy po urodzeniu mojej siostry próbowała kontrolować sprawy moralne w trudnej sytuacji małżeńskiej. Mieszkaliśmy wtedy na Brodzińskiego. Było to w nocy, zbudziły mnie niezwykle głośne krzyki, rozbeczałam się, wtedy to ona wzięła mnie na kolana i długo pokazywała mi różne rzeczy aż się uspokoiłam. Pokazała mi wówczas kałamarz i jak widać piękny świat przez niebieski płyn. Patrzyłam jak zafascynowana na piękne widoki. Potem malowałyśmy tym atramentem aż poczułam się senna i zasnęłam. Umiała z dziećmi świetnie obchodzić się. Tato jednak zabronił jej do nas przychodzić. Ale mama bardzo nad tym bolała i po kryjomu wymykała się czasem do niej. Była bardzo szybka - pędziła zawsze do przodu, np. na I Komunii wnuka Andrzeja Jaroszewskiego w kościele na ul. Smoleńsk, my powoli wychodziliśmy z kościoła, a babcia, mając już ponad 80-lat, pierwsza pobiegła prawie do domu organizować przyjęcie". Często robiła wnuczce omlet o niezwykłym smaku: żółty i miękki, z marmoladą.[5]
"Babcia była osobą pełną oddania i pomagała wszystkim w domu, nawet tym, którzy się z nią nie zgadzali - jak babcia Gucia, z którą musiała pod koniec życia mieszkać w jednym pokoju. Pod koniec życia siwa, przytyła z powodu trudności w poruszaniu się - chodziła o lasce." Miała trudność ze współżyciem z synową, która wręcz nienawidziła jej. Rodzina bagatelizowała to, mówiąc że to "walka dwóch kobiet o jednego mężczyznę". Pomimo to Bronia obsługiwała chorą synową, gdyż ta często mdlała i wymiotowała z powodu wrzodów żołądka. Mieszkała w jednym pokoju ze swoją swatką (teściową córki) której humory znosiła z wielką cichością. Umarła w ten sposób, że upadła dźwigając wielki gar z kapustą. Leżała kilka godzin nie mogąc się podnieść. Gdy ją znaleziono nie miała już sił i szybko odeszła.[5] Od tej pory głownie leżała w łóżku parę miesięcy aż do śmierci. Bronisława umarła w 1859 roku i została pochowana na Rakowicach.[4] W ocenie rodziny odeszła w opinii świętości.
Syn Bronisław Jaroszewski z dokładnością księgowego wiele lat spisywał wszystkie historie swojej rodziny w zeszycie, jednak ten zeszyt przepadł.[5]