Portal w trakcie przebudowywania.
Niektóre funkcje są tymczasowo wyłączone, inne mogą nie działać poprawnie.

Powstańcy styczniowi

Szukanie zaawansowane

Wyniki wyszukiwania. Ilość: 2732
Strona z 69 < Poprzednia Następna >
Franciszek Gorczyca
Był najbardziej szanowanym przez strzelnian lekarzem okresu powstania styczniowego. Leczył powstańców styczniowych w lazarecie utworzonym przez Emilię Sczaniecką. Karol Ferdynand Gorczyca urodził się około 1816 r. w Ełku na Mazurach, w Prusach Wschodnich, w rodzinie protestanckiej wyższego nauczyciela Gimnazjum Ewangelickiego w Ełku prof. Gortzitzy. Był absolwentem gimnazjum w Ełku, a po jego ukończeniu zgodnie z wolą rodziców rozpoczął studia na Uniwersytecie Albertyna w Królewcu. Jednym z ważniejszych celów uczelni było kształcenie duchownych protestanckich. Tam też studiował teologię ewangelicką. Gdy stwierdził, że jednak teologia to nie to o czym marzy, przerwał studia i podjął naukę na Uniwersytecie Medycznym w Greifswaldzie (Gryfii), którą ukończył w 1842 r. Po odbyciu stażu w 1843 r. zamieszkał w Strzelnie. Był najbardziej szanowanym przez strzelnian lekarzem okresu powstania styczniowego. W 1848 r., po objęciu praktyki lekarskiej w Strzelnie poślubił w miejscowym kościele ewangelickim 30-letnią wdowę Johannę Nehring. 23 marca 1848 r. wszedł w skład miejscowego Komitetu Narodowego Polskiego. Również, gdy wybuchło powstanie styczniowe, będąc lekarzem w Strzelnie, przystąpił do leczenia rannych powstańców w powstałym tutaj z inicjatywy Emilii Sczanieckiej lazarecie powstańczym. W 1865 r. współtworzył Towarzystwo Pożyczkowe (późniejszy Bank Ludowy) w Strzelnie, stając na jego czele. W 1878 r. jako jeden z piątki Polaków znalazł się w składzie rady miejskiej. W latach 1880-1891 pełnił funkcję radcy sanitarnego. Wśród strzelnian miał wielu przyjaciół, w tym wśród strzeleńskiego duchowieństwa katolickiego. Nie szczędził pieniędzy wspierając finansowo działalność charytatywną Kościoła. Z jego środków finansowych można było przeprowadzić wówczas m.in. remont drewnianego kościoła św. Barbary w Rechcie. Jego marzeniem było, by po śmierci spoczywać we wspólnym grobie ze swoimi przyjaciółmi, a w związku z tym, że od dawna czuł się katolikiem, tuż przed śmiercią przyjął wobec księdza katolickiego wyznanie rzymskokatolickie. Zmarł 20 kwietnia 1892 r. Eksportacja ciała odbyła się do kościoła św. Trójcy. Zmarłego pożegnał ks. Antoni Kantecki, zaś w ostatniej drodze towarzyszyło mu 8 księży i tłumy strzelnian. Pochowany jest na starej strzeleńskiej nekropolii.
Józef Grabiński
Weteran z 1863 roku. Z Przemyśla piszą: Dnia 8 czerwca br. złożono na miejsce wiecznego spoczynku, wśród cienistych drzew przemyskiego cmentarza, zwłoki ś. p. Józefa Grabińskiego, zmarłego w Przemyślu d. 6 z. m. — karty żałobne głosiły jedyny tytuł nieboszczyka, uczestnik powstania 1863 r., gdyż tym zaszczytem zawsze się chlubił, ale gdyby było w zwyczaju określać cechy charakterystyczne zmarłych wśród tych czarnych obwódek, które nam donoszą o śmierci naszych bliskich, należałoby na kartach 1 żałobnych śp. Grabińskiego dodać: prawy syn Ojczyzny słowem i czynem, człowiek dzielny i zacny, serce gorące i proste a rzetelne, zahartowane w czynnej usłudze bliźniego. Śp. Grabiński pochodził z Królestwa Polskiego, z rodziny herbu Pomian, osiadłej z dawien dawna w województwie Sieradzkiem, urodził się w 1842 r. w Rembielicach szlacheckich (pow. wieluńskim) z ojca Józefa i matki Klotyldy z Modlińskich. Dom miał tradycye rycerskie i patryotyczne, nie nową w nim było rzeczą walka za ojczyznę. Wnuk Napoleończyka, syn dzielnego i żołnierza, który odznaczył się jako major 2 pułku piechoty liniowej w dniach 6 i 7 września przy obronie Warszawy i jako podpułkownik został dowódzcą 12 p. p., wcześnie rwał się młody Grabiński do czynu. Najbliższa okazya wydawała mu się najlepszą, więc już ze szkół piotrkowskich musiał uchodzić za pobliską granicę, do Księstwa Poznańskiego, jako silnie skompromitowany za udział w demonstracyach 1861 r. Po krótkiej praktyce gospodarskiej w Krzeszowicach pod Krakowem, udał się natychmiast po wybuchnięciu ruchu zbrojnego przez Księstwo Poznańskie do Królestwa, połączywszy się z oddziałem powstańców w Siemianicach u Szembeków. Krótki i krwawy był jego udział w walce. Wszedł do oddziału "Drohomireckiego" (ks. Mirskiego), który już 12 lutego został doszczętnie rozbity i zniszczony w lasach Pyszikowskich. Grabiński ciężko ranny (dostał dwie kule i szesnaście pchnięć bagnetem) uznany za zabitego, pozostawiony zrazu na śniegu, ukryty przez litościwych węglarzy, zabrany został wkrótce przez kozaków do więzienia w Sieradzu. Po kilku miesiącach leczenia się w więziennym lazarecie, skazany został na zesłanie do pułków orenburskich. Od wykonania tego wyroku uratował się niezmiernie śmiało obmyślaną i szczęśliwie przeprowadzoną ucieczką. Powtórnie przeszedł przez granicę Ks. Poznańskiego, lecz niepokojony przez urzędy pruskie, chory, okryty ranami, udał się naprzód do Drezna, następnie do Szwajcaryi, gdzie w Chur i w Zurychu lat kilka przebywał, pracując ciężko wraz z licznymi towarzyszami niedoli na chleb codzienny. Skoro tylko zaświtała nadzieja nowej ery dla Galicyi, powrócił między swoich i pozostał tu już, trudniąc się licznemi przedsiębiorstwami techniczne mi przy budowach kolei żelaznych we wszystkich stronach kraju. Podziwu godną była wytrwałość i siła moralna tego człowieka o zniszczonem zdrowiu, z niezamkniętą raną, z kulą, pamiątką krótkotrwałego udziału w powstaniu, której wyjąć nie można było, gdyż uwięzła tuż obok kości pacierzowej, gdy się widziało, jak nie żałował siebie i ciężkiego nieraz trudu, skoro trzeba było wypełnić obowiązek lub ulżyć troski innym. Tysiączne wtedy znajdował siły w sobie ś. p. Grabiński, gdyż czerpał je w swem prawem sercu. To też ktokolwiek zbliżył się doń i poznał go, musiał uznać i uszanować w nim cechy charakteru prawdziwego gentlemana, w tem rzeczywistem znaczeniu tak często nadużywanego wyrazu. Cenili te zalety w nim przyjaciele i z dniem każdym coraz to mniej liczni towarzysze broni. Oby żal ich i tęsknota złagodziły choć w części ciężki ból wdowy i pozostałej rodziny.
Józef Adam Grekowicz
Pseudonim „Gronostajski” W czasie Powstania miał 29 lat. Urodzony 13.7.1834 Michalewo k. Mińska, zm. 26.7.1912 Lwów, syn Marcina i Franciszki Piotrowskiej. Ukończył słynną Akademię Wojskową w Petersburgu. Kapitan wojsk rosyjskich, porucznik instruktor Pułku Witebskiego. W powstaniu mianowany przez Rząd Narodowy pułkownikiem (4 dni przed wybuchem powstania), naczelnik sił zbrojnych w kaliskiem. Entuzjastycznie witany w Radomsku, musiał się wycofać przed 6-krotnie silniejszym nieprzyjacielem. Dotarł do Ojcowa i połączył się z . Po klęsce miechowskiej (17 lutego), gdzie był ranny w lewą rękę, przeszedł do Krakowa gdzie udało mu się uniknąć aresztowania. Organizował i był dowódcą wyprawy pod Szklarami. Docelowo wyprawa miała mieć 500 osób i dotrzeć do lasów lelowskich, jednak udało się zebrać najwyżej 200 a przeważające siły wroga nie pozwoliły na realizację celu pomimo początkowego sukcesu. Po niewykorzystanej wygranej pod Szklarami, postawiony przed sądem powstańczym obronił się. Walczył jeszcze pod Igołomią, po czym przeszedł w lubelskie gdzie zorganizował oddział i bił się pod rozkazami gen. Heidenreicha pod Fajsławicami i Żółkiewką. Do schyłku 1863 pracował w organizacji wojskowej w Galicji. 20.1.1864 mianowany dowódcą 3. pułku piechoty i naczelnikiem wojskowym, obwodów samborskiego i sanockiego gdzie pracował jako organizator. W lutym mieszkał w Orelcu w dworze Po powstaniu emigrował. W 1865 w Zurichu razem z miał skład tytoniów tureckich i hawańskich przy ul. in Gassen 95 - spółkę pod nazwę Pawłowski&Grekowicz, gdzie sprzedawali również wydawnictwa polskie z Bendlikonu[3] Trwało to do w.6.1865, kiedy to Grekowiczy wystąpił ze spółki[4]. Ukończył inżynierię w Paryżu. W 1877 będąc w Stambule próbował wywołać powstanie dywersyjne górali kaukaskich na tyłach wojsk rosyjskich. Pomagał także w próbach polsko-węgierskiej dywersji na Bałkanach. Pracował w Bośni, na San Domingo na Martynice i w Bułgarii gdzie budował koleje. W 1886 powrócił do Galicji gdzie był inżynierem kolejowym w Buczaczu. Pochowany w kwaterze powstańczej. Żona Kamila Wasylewska Dzieci: * Helena Wanda, ur. 1887 Buczacz * Maria Ewa (Michalina), ur. 1889 Buczacz, dziennikarka, literatka i malarka, autorka przewodnika po Huculszczyznie, żona Artura Hausnera, pochowana: Kraków, cm. Podgórski * Zofia Kazimiera, ur. 1896 Buczacz
Józef Adam Grekowicz
Od 15.2. - 27.2.1864 stacjonował we dworze Dominikowskich w Orelcu. "Dnia 15 lutego 1864 [Orelec]. Słyszę turkot, wyglądam, dwaj jacyś panowie zajeżdżają bryczką. Jeden wyższy, ciemny blondyn z brodą, miłej i ujmującej powierzchowności, mający w ruchach powagę i energię, zresztą przebijała się w nim wyższość umysłowa. Drugi mały, ruchliwy, z wą. sikami jasno-blond, z oczkami żywemi, lecz z wyrazem nie pewnym, — strój zaś obydwóch europejski, nie odznaczający się, nie bijący w oczy. Po mojem wnijściu i ukłonach, niski blondyn zbliżywszy się, przedstawia mi towarzysza jako p. Kulczyckiego, po czem siebie: jestem Szeligowski! Zaczyna się rozmowa, z której poznaje w Kulczyckim pułkownika Grekowicza – a Szeligowski, to jego audytor. Jak z początku audytor był tylko mowny, tak później o wiele więcej rozruszał się pan pułkownik. Przyjemne zrobiło na nim wrażenie przytoczenie wiersza: Litwo! ojczyzno moja... gdyż Litwa i ojczyzną pułkownika. Zapamiętale miłował on ją, bo zaraz mi przypomniał, że wydała w przeszłości i teraz najświatlejszych i najtęższych ludzi: Mickiewicza, Syrokomlę, Narbuta, Sierakowskiego, Maćkiewicza, i że ogół najlepiej usposobiony na Litwie – „tam lud, szlachta, wszystko poczciwe!" mówił. Dnia 27 lutego. Zjawia się posłaniec z sąsiedztwa z listem uprzedzającym o mających przybyć nieproszonych gościach. Czytając prędko, niezrozumiałam, aż adjutant Grekowicza zwrócił moją uwagę, że to jest uwiadomienie o rewizyi. Zatrwożyliśmy się wszyscy, najbardziej o osobę pułkownika, który z mężem moim co tylko miał wrócić z wycieczki - trwoga nasza była tem większą, że wszystkie poszukiwania w okolicy głównie jego się tyczyły. Za godzinę nadjeżdża inny posłaniec z zawiadomieniem wyraźnem o odbytej już w sąsiedztwie rewizyi, i z ostrzeżeniem, że jeżeli mamy jakich gości, aby ich wyprawić zaraz w góry. Nastąpiły narady, co począć, i mnóstwo projektów. W każdym razie rachowałam na czujność psów, że nas w czas uprzedzą.... Skończyło się na tem, że rewizya nas jakoś na ten raz ominęła, - Grekowicz zaś powróciwszy szczęśliwie z wycieczki, został wywieziony w nocy przez Kajetana [Dominikowskiego] - w bespieczne schronienie do sąsiadów."
Seweryn Gross
Pseud. "Aleksandrajtis". Syn Aleksandra, oficera gwardii carskiej i uczestnika wojen napoleońskich. Ojciec ranny pod Eylau otrzymał od samego cara zakaz dla miejscowej policji wjazdu do swoich dóbr. Seweryn był rotmistrzem huzarów, naturalistą i miłośnikiem przyrody. W 1861 roku piastował funkcję pośrednika włościańskiego, a po wybuchu powstania sformował mały oddział, który dość długo przebywał w okolicy jego rodzinnych włości w Zemlanach, a następnie oddał go pod komendę Bolesława Dłuskiego "Jabłonowskiego", wraz z nim stoczył poważną bitwę pod Popielanami w pow. szawelskim, gdzie Gross dowodził jedną z 4 kompanii. Oczekują na granicy na transport broni długo ukrywał się, w końcu jednak rozpuścił oddział nie widząc sensu w walce bez uzbrojenia. Mając talent do języków prawdopodobnie ukrywał się w międzyczasie w karczmie żydowskiej w pobliżu Zemlan. Jakiś czas był prawd. członkiem władz powstańczych w zaborze pruskim gdzie został zastępcą Jana Kantego Działyńskiego - zresztą wbrew jego aprobacie. Później dotarł do Anglii. Majątek Zemły został skonfiskowany a rodzinie pozostawiono tylko Krepszty. Żona pozostała sama z siedmiorgiem dzieci w bardzo ograbionych dobrach. Wg relacji córki Zofii Rosjanie niszczyli wszystko czego nie mogli zabrać. "Staw zemlański był zupełnie czerwony od krwi wyrżniętego i rzuconego do wody drobiu, świń, prosiąt i zwierząt domowych" Zjawił się tam też Seweryn pojawiając się w wysokich palonych butach, obcisłych spodniach, w czamarce i konfederatce. Zginął ponoć na jakieś wyprawie przyrodniczej - choć jest wątpliwe że był to Przylądek Dobrej Nadziei.
Moszek Grünseid
Dziś w poniedziałek, zmarł we Lwowie w 90tym roku życia, ostatni żydowski powstaniec Mojżesz Gruenseit z Podkamienia, który brał udział w powstaniu w r. 1863 i walczył za wolność i niepodległość Polski. Urodził się w roku 1838 z rodziców ortodoksów w Podkamieniu, jego ojciec Ascher Gruenseit był piekarzem i poważanym obywatelem w miasteczku, i także na „dworze Husiatyńskim”. Ascher Gruenseit miał kilkoro dzieci, najwięcej jednak lubił najstarszego syna Mojżesza, który był słynnym talmudystą i przytem uczył się rzemiosła, był bowiem malarzem i lakiernikiem. (...) W pałącu hr. Cetnera nic nie robiono, zanim nie radzono się „Mojżesza lakiernika” jak jego tam wołano. – Szczególnie stary hrabia, który prowadził wielkie interesa z żydami, nie ruszył się ani krok bez zgody Mojżesza. On bardzo dobrze wiedział, że Mojżesz jest mu oddany, przytem miał go za bardzo mądrego, i zawsze się jego radził. Nie było to przyjemne nawet synom hrabiego, i spróbowali kilka razy czynić ojcu wyrzutów, dlaczego on zdradza wszystkie tajemnicy pałacu żydkowi, lecz stary hrabia zawsze powiedział że ma największe zaufanie do Mojżesza, aniżeli do wszystkich chrześcijańskich lizunów, którzy są gotowi zdradzić go przy pierwszej lepszej sposobności. W roku 1860, Mojżesz Gruenseit ożenił się z córką podkamienieckiego rymarza Winklera. Na ślubie obecne było cale miasteczko, dużo ortodoksyjnych (chasydów) husiatyńskich, także dużo chrześcijan z szlachtą na czele. Opowiadają nawet, że stary hr. Cetner, na ślubie bardzo się radował, tańczył z wszystkiemi ortodoksami (chasydami) tak zwany „Micwetencel”, poczem dał narzeczonemu 50 złotych dukatów. Kiedy przygotowywano się do powstania w roku 1863, odbyła się w podkamienieckim pałacu tajna konferencja powstańców. Do tej konferencji kazał stary hrabia wołać Moszka, który wtenczas liczył 25 lat. Gdy Moszek przybył, delegaci nie mogli się nadziwić, że stary hrabia do tak ściśle tajnej narady zaprosił żyda, z długą wysmarowaną, farbą poplamioną bekeszą i długimi pejsami. – Ot, przedstawił stary hrabia Moszka, przed konferencją „Żydek”, który nam będzie pomógł. Można się na niego zdać, on jest naszym przyjacielem i jest gotów oddać swoje życie za niepodległość Polski. (...) Pułkownik Langiewicz, przystąpił do Moszka, uścisnął mu rękę, a później z nim się całował i odebrał przysięgę. Od tego czasu Mojżesz był w kontakcie z Langiewiczem, który jego wyznaczył na tajnego listonosza, którego zadaniem było nosić tajne rozkazy ze sztabu generalnego, który się znalazł w podkamienieckim pałacu, na front. Mojżesza, naturalnie niekt nie podejrzewał, że jest on powstańcem. Codziennie dźwigał on swoje konewki z wapnem i farbę, w których chował tajne rozkazy i listy, których on miał. Razu pewnego rzucono na niego podejrzenie, zaczęto go szpiegować. Pewnego wieczoru przyszedł do niego żandarm i chciał u niego przeprowadzić rewizję. Mojżesz akuratnie w swoich konewkach miał tajny rozkaz, który miał przenieść przez nieprzyjacielski front , do obozu powstańców, obawiał się przeto rewizji; po pierwsze, ażeby u niego nie znaleziono tajnego rozkazu, po wtóre, jak jego zaaresztują, a może zastrzelą, to w obozie powstańców nie będą wiedzieli co zrobić. Nie długo namyślając, uderzył laską po głowie żandarma tak, że tamten w kałuży krwi, nieprzytomny upadł na ziemię, a Mojżesz uciekł. Teraz zaczął się przekradać przez nieprzyjacielski front, żołnierze jednak go złapali, obawiając się, że mogą go podejrzewać, udawał głupiego. Uważali go żołnierze za wariata, zaczęli z niego się wyśmiewać i kazali mu tańczyć. Mojżesz uczynił to, co oni mu kazali, tańczył, śpiewał a później dali mu odejść i Mojżesz przyniósł tajny rozkaz do obozu powstańców. Po powstaniu i po śmierci starego hrabiego, w miasteczku zapomniano p zasługach Mojżesza przy powstaniu 1863, on jednak sobie nic z tego nie zrobił, dalej pracował i uczciwie na chleb zarabiał, i co roku jeździł do husiatyńskiego Rabina. Jak się Mojżesz zestarzał i nie mógł więcej pracować, utrzymywali go jego dzieci. W rku 1918 po oswobodzeniu Polski odbył się w pałacu podkamienieckim zjazd polskich Sokołów. Delegaci szukali za temi, którzy brali udział w powstaniu r. 1863. W klasztorze znaleźli oni księgę, w której byli zapisani ci, którzy brali udział w powstaniu. Między innemi, było także nazwisko Mojżesza Gruenseita. Zaproszono wnet staruszka na ten zjazd, i zrobiono mu wielkie owacje. Od tego czasu Rząd Polski wyznaczył dla niego dożywotnią pensję w kwocie 3000 Mk. rocznie, a później jednak podwyższono tę pensję na 125 zł. miesięcznie. Ostatnio Mojżesz Gruenseit przebywał u swego zięcia N.Finkla we Lwowie, Ormiańska 14. Przed zielonymi świątkami poszedł on do łaźni, gdzie upadł i stłukł sobie rękę, dostał zakażenia krwi, odwieziono go do wojskowego szpitala, gdzie jego wyleczono. W ostatnich kilku dniach odnowiło się to zakażenie krwi i Mojżesz Gruenseit umarł dziś. Dzisiaj o czwartej po południu odbył się pogrzeb ostatniego żydowskiego powstańca w Małopolsce. Już godzinę przed pogrzebem zabrało się masa ludzi, między nimi dużo ortodoksów, którzy znali nieboszczyka. Przyjechał karawan, na którym lezał hełm wojskowy. Później większy oddział wojska w pełnym rynsztunku, pod dowództwem podpułkownika Grozińskiego. Oprócz tego było dużo powstańców w mundurach i wiele wyższych oficerów, między którymi znajdował się pułkownik Aron Ajzik Distenfeld, wnuk błp. Gruenseida. W końcu zjawiła się orkiestra wojskowa, ale na żądanie pozostałych sierót odprawił pułkownik Distenfeld orkiestrę. Punktualnie o godzinie 4tej po południu wynieśli zwłoki. Wojsko defilowało przed trumną. Zaczął się pogrzeb. Naprzód szli powstańcy, dalej oddział wojskowy, za trumną szli oficerowie z pułk. Distenfeldem na czele, dalej szła pozostał rodzina, krewni i znajomi zmarłego. Odprowadzenie zwłok odbyło się głównemi ulicami na cmentarz Janowski. Kahał wyznaczył grób honorowy na 8 parceli cmentarza, gdzie spoczywają zwłoki znakomitych współwyznawców miasta Lwowa. Na żądanie pozostałych krewnych nie wygłoszono żadnych nekrologów. Kahał dostał dziś telegraficznie zawiadomienie, że Min. Spraw Wojskowych pokryje wszelkie wydatki połączone z pogrzebem i grobem.
Moszek Grünseid
Działo się to pewnej pięknej nocy letniej w roku 1863. Księżyc i gwiazdy świeciły srebrzyście a powiewny zefir ochładzał powietrze. Po ciężkiej całodziennej pracy postanowiłem spędzić noc w ogrodzie na miękkiej trawie. Właśnie przygotowywałem posłanie, gdy nagle doszedł do moich uszu turkot przejeżdżającego pojazdu. Oglądałem się i zobaczyłem, że kolasa z podkamienieckiego pałacu, zaprzężona w czwórkę pięknych koni zajeżdża w kierunku mojego domku. Zrozumiałem, że przybywają do mnie, gdyż stało się coś i potrzebna jest moja pomoc. - Zdałem sobie jasno że nocy dzisiejszej w domu nie spędzę, i prawdopodobnie w ogóle nie odpocznę, gdyż z pewnością mam spełnić ważną misję, której wykonanie jest połączone z wielkiem niebezpieczeństwem. Zanim jeszcze miałem czas domyślić się, przyczyn niespodziewanych odwiedzin powóz przystanął przed moim domkiem a wychodzący z powozu przystąpił prosto do mnie, skinął ml ręką, abym się, oddalił i następnie naradzaliśmy się, na osobności, tak aby rozmowy naszej nie słyszał chrześcijański stangret, do którego hrabia nie miał zaufania. "Słuchaj Moszku" przemówił do mnie hrabia, wysłannik z naszego obozu, przebywający na granicy polsko rosyjskiej pobliżej Brodów przybył do mnie. Z wielkim wysiłkiem przekradł przez się przez granicę i oznajmił mi, że jeżeli powstańcy nie dostaną pieniędzy dla zakupienia zapasów żywności będą musieli się poddać, gdyż głód panuje w obozie. Przyniosłem ci woreczek z 500 dukatami. Ty Moszku musisz jeszcze dzisiejszej nocy przenieść pieniędzy przez granicę. Dobrze odpowiedziałem, i więcej nie mówiłem ani jednego słowa. Hrabia przystąpił do kolasy wyjął woreczek z pieniędzmi, dał mi je i wkrótce odszedł. Posiadałem przy sobie przepustkę, na mocy której miałem prawo przejść przez granicę, rosyjską poruszać na niej na przestrzeni 4 kilometrów, według długości i szerokości tej granicy. Wziąłem na drogę drabinę oraz dwie konewki napełnione wapnem. Pieniądze umieściłem w dwóch woreczkach a każdy woreczek ukryłem konewkach pod wapnem i wyruszyłem w drogi. Granicę przeszedłem szczęśliwie. Teraz łamałem sobie głowę, nad tem, w jaki sposób przedostać się, do obozu powstańców, znajdującego się w głębi terytorium rosyjskiego, na które to miejsce nie mogłem już udać się, z powodu braku upoważnienia. Nie zraziłem się tem jednak, lecz zdałem się, na wolę boską, wierząc głęboko, że Bóg Wszechmocny nie opuści mnie w niebezpieczeństwie. Jednak już po przejściu kilka kroków napotkałem na mniejszą patrol kozacką. - Żydzie, krzyknął jeden z nich kierując pikę ku moje piersi. Dokąd Idziesz? Tak sobie, panie wojaku, odpowiedziałem, spacerując sobie po polu. Noc jest ciepła a wietrzyk łagodny wieje. Błąkam sie bez celu. Jestem też zmęczony i trochę głodny. Chciałbym znaleźć żyda, który by mi czemś poczęstował. Tu żydow nie znajdziesz, odpowiedział kozak, gdyż to miejsce jest polem walki. Ruszaj stąd, jeżeli ci życie jest miłem. Widząc, że z kozakami nie poradzę, wróciłem się, a skoro jednak patrol zniknęła mi z oczu, zawróciłem powtórnie i skierowałem się w stronę, obozu powstańców. Nagle "trach". Koło, mnie eksplodowała bomba. Odwróciłem się i spostrzegłem, że bomba była wycelowana przeciwko mnie. Mianowicie jeden z kozaków, ukryty pod drzewem, widząc, że czegoś szukam, rzucił mnie bombą,. Chybił jednak i w ten sposób cudem niemal uszedłem niechybnej śmierci. Gdy zauważyłem, że jestem szpiegowany, przestraszyłem się i chciałem uciekać. Było już jednak za późno, gdyż właśnie nadciągnął oddział jeźdźców kozackich i wziął mnie do niewoli. Pociemniało mi oczach, gdyż sądziłem, że jestem zgubiony. Ale na chwili jednak nie przestałem myślić o tem, w jaki sposób wydostać się z niewoli i nieść pomoc powstańcom.
Strona z 69 < Poprzednia Następna >