Portal w rozbudowie, prosimy o wsparcie.
Uratujmy wspólnie polską tożsamość i pamięć o naszych przodkach.
Zbiórka przez Pomagam.pl

Powstanie Styczniowe - uczestnicy

Największa baza Powstańców Styczniowych.
Leksykon i katalog informacji źródłowej o osobach związanych z ruchem niepodległościowym w latach (1861) 1863-1865 (1866)

UWAGA
* Jedna osoba może mieć wiele podobnych rekordów (to są wypisy źródłowe)
* Rekordy mogą mieć błędy (źródłowe), ale literówki, lub błędy OCR należy zgłaszać do poprawy.
* Biogramy opracowane i zweryfikowane mają zielony znaczek GP

=> Powstanie 1863 - strona główna
=> Szlak 1863 - mapa mogił i miejsc
=> Bitwy Powstania Styczniowego
=> Pomoc - jak zredagować nowy wpis
=> Prosimy - przekaż wsparcie. Dziękujemy

Szukanie zaawansowane

Wyniki wyszukiwania. Ilość: 973
Strona z 25 < Poprzednia Następna >
Paweł Szymkiewicz
Organizował w okolicy miasteczka Kroże oddział dla Cytowicza, lecz po jego śmierci pod Cytowianami, nie mając poczucia że potrafi dowodzić, przeszedł do lasów szyneławskich niedaleko Bolcz i tam kontynuował organizację oddziału z celem zebrania ich dla Dłuskiego. Zebrał ok 100 osób mających ok 50 dubeltówek, kilkanaście pistoletów i pałaszy. W kilka dni po rozpoczęciu formacji, jenerał Majdel na czele trzech bataljonów piechoty, dwóch szwadronów i dwóch dział, odwiedził okolicę. Ruch ten odciął Szymkiewicza znajdującego się na wyprawie z kilkunastu ludźmi. Pobyt Majdela w pobliżu, jako też i rejterada organizatora w stronę zawczasu nie obmyślaną, uniemożliwiły powrót powstańców do obozu. Szymkiewicz więc został odcięty i zostawiony samemu sobie. Ochotnicy błąkający się po lesie, jako też i rozbitki z różnych oddziałów, zwiększyli liczbę jego żołnierzy. W połowie kwietnia Szymkiewicz był już na czele dwuchset przeszło ludzi (w tym 15 szlachty), uzbrojonych w broń myśliwską i kosy. Nie mając jednak upoważnienia rządu narodowego, nie znając przytem wojskowości, Szymkiewicz nie posiadał tych danych, które stanowią kompetentnego dowódcę. Dobra wola i chęć sumiennego służenia sprawie, wynagradzały owe niedostatki i stawiły go w rzędzie zacnych obywateli, wspierających sprawę czem mogą. Z tego to stanowiska wychodząc, Szymkiewicz nie pragnął być samodzielnym dowódcą. Nie mogąc się połączyć z organizatorem, z wytrwałością zbierał ochotników i błąkał się z nimi po lasach, w celu oddania ich pułkownikowi Jabłonowskiemu. Porozumiał się z nim i wzajemnie naznaczono miejsce spotkania. Jabłonowski tam nie przybył, a natomiast przysłał Szymkiewiczowi instruktora, nieco obeznanego z wojskowością, dla nauczenia musztry i zorganizowania od działu po wojskowemu. Tym więc sposobem Szymkiewicz de facto został naczelnikiem licznego oddziału 1 ), chociaż władze nie dały mu żadnego na to upoważnienia. Daleki od uzurpacji chciał się go pozbyć, ale władze powstańcze nie zawsze przychodziły tam w pomoc gdzie rzeczy wista była tego potrzeba. Stanowisko owe nie było całkiem zadowalające, bo wyczekując zręczności od dania swych ludzi kompetentnemu dowódcy, uniewładniał samodzielność swych ruchów. Z tego więc względu unikał potyczki, a organizacja wewnętrzna zaledwie ograniczyła się na umundurowaniu i uzbrojeniu żołnierzy. Okolice Kroż i lasy wornoławskie z rozkazu władzy zostały uprzywilejowanem miejscem pobytu Szymkiewicza, gdzie znajomość pozycji na stręczała mu kryjówki niedostępne dla Moskwy. Zasługa Szymkiewicza jest przede wszystkiem propagatorska. Lud i pozyskanie jego dla narodowej sprawy, byty dla niego najlepszem polem działania. Szczęśliwa myśl!... W tym względzie podani kilka wypadków. W oddziale był kapelanem ks. Gargas (rozstrzelany przez Moskwę), później ks. Majewski, wymowny kaznodzieja Żmudzi. Szymkiewicz posiadał już 30 kawalerzystów dzielnych i żwawych, którymi dowodził Aleksander Krasowski. Wyborowy ów zastęp posyłany był na uroczystości, święta i jarmarki do miasteczek, lub wsi parafialnych, dla zbrojnej propagandy. W przeciągu kwietnia i maja, miasteczka: Wajgów, Kurtowiany, Szawkiany, Uźwenty, Łukniki, Wornie (stolica djecezji) i t. d. były zwiedzane po razy kilka przez Krasowskiego. Działo się to zwykle w większe uroczystości. Powstańcy przybywali na nabożeństwo, zajmowali miasteczko, a ks. Majewski przywdziewał komżę i wstępował na ambonę. Gospodarował on i niszczył administrację nieprzyjacielskiego rządu. Władzę miejscową oddawał w ręce gmin włościańskich i ich starszyzny, wprowadzając w wykonanie manifest 22 stycznia i odbierając przysięgę na wierność rządowa narodowemu. Zawieszał przytem biura rządowe i kasował poczty, od urzędników moskiewskich brał piśmienne zobowiązanie się zerwania otwarcie z Moskwą i wyrzeczenia się dwu licowego, pseudowalenrodycznego nałogu. Zwiedził w ten sposób 18 parafij, wszędzie wprowadził porządek narodowy, zabrał kasy podatkowych pieniędzy i dostawił w ręce Szymkiewicza przeszło pięć tysięcy rubli. Laskowski z ks. Mackiewiczem, po klęsce birżańskiej, na czele czterech batalionów (1000 ludzi) przybyli w okolice Niemokszt. Szymkiewicz nieomieszkał widzieć się z szefem sztabu Dołęgi. Jako organizator zdał sprawozdanie ze swych czynności i prosił o przyjęcie oddziału lub udzielenie dowódcy. Laskowski zalecił czekać rozporządzenia, a za kilka dni przysłał Szymkiewiczowi nominację na dowódcę oddziału. Działo się to 7 maja. W tydzień potem Szymkiewicz stacza bitwę z dwoma kompaniami piechoty pod Szawkiunami. Nie znając sam wojskowości, polegał na instruktorach, lecz dwaj dzielni oficerowie Zalęski i Składowski w pierwszej chwili ataku utracili życie, a zaś instruktor Zienkiewicz nie fortunnem znalezieniem się sprowadził niesforne co fanie się. Moskale stracili 13 zabitych, ale zaniechali pogoni, obawiając się zasadzki. Skoro powstańcy wyruszyli w marsz, moskale poszli za ich śladem. Powstańcy niszczą most na rzeczce Użwenta i zmuszają Moskwę do zaniechania pogoni. Stąd Szymkiewicz udaje się pod pruską granicy w okolice Retowa, nie przyjmuje jednak broni, bo się obawiał potyczki z przeważnemi siłami, rozłożonemi w tych stronach. Oczy wiście iż popełniłby błąd wielki, gdyby broń prawdziwie znajdowała się na granicy, bo po przyjęciu łatwo byłoby ukryć ją i przybyć z licznemi siłami po jej zabranie. Różne powody, szczególniej zaś iż włościanie nad granicą z wielką niechęcią ich przyjmowali, zmusiły Szymkiewicza udać się w. okolicę Krąż. Nie wszyscy z otwartem oczekiwali go sercem, szczególniej szlachta miejscowa, która oskarżają go o nieczynność i ospałość, bo żal jej było tłustych wędlin i starej gorzały, którą wypijali powstańcy. Stąd o Szymkiewiczu wiele złego mówiono, a zapomniano o tem, iż więcej odeń wymagano niż zrobić był w stanie. W pierwszych dniach czerwca Szymkiewicz wy ruszył znowu pod pruską granicę, zachodząc z tyłu Jabłonowskiemu w celu połączenia się. Zamiar się nie udał, Szymkiewicz więc postanowił o własnych siłach broń przyjąć i dostarczyć ją w głąb województwa. Po małej, potyczce pod Pojurzem, udaje się znowu pod Retów (dziedzictwo ks. Ogińskiego) i przyjmuje następującą ilość broni: 27 zepsutych sztućców, 27 karabinków (bez bagnetów), 17 dubeltówek, 9 rewolwerów, 5 pistoletów i 25 funtów prochu (26 czerwca), W tej chwili Jabłonowski już byt rozbity, a oddział jego rozproszony; wieść o tem nadwątliła do reszty wytrwałość i ducha powstańców. W obozie wszczynał się już nieład i wahanie się, wielu prosiło o uwolnienie, słabszych zaś wyprawiono z oddziału. Upadek ducha na wszystkich odbił się sercach, a stąd brak energii i tchórzostwo. Moskale zwrócili swe siły naprzód na Jabłonowskiego, potem na Pisarskiego, i na koniec na Szymkiewicza. Na trzeci dzień po przy jęciu broni (t. j. 29 czerwca), Moskale zdybali go i znienacka na czystem polu zaatakowali. Niewielki gaik zajęty na prędce przez powstańców, stał się polem walki, która była urywana i nieporządna. Wszędzie był nieład i brak przytomności. To samo stosuje się do Szymkiewicza, jak do ostatniego z jego żołnierzy. Bitwa pod Ławkowem więcej była chaosem, niż bitwą, więcej rzezią bezbronnych powstańców, niż walką, bo powstańcy broń rzucali ufając jedynie w wytrwałości nóg swoich. Niecelność strzałów moskiewskich sprawiła, iż naszych padło tylko 30tu, jeńca wzięto 17, zabitych zaś Moskali było około 60. Zamieszka owa trwało przeszło dwie godziny. Broń i bagaże wpadły w ręce Moskwy — ostatecznie zaś powstańcy zostali rozproszeni. Szymkiewicz lekko raniony ratował się ucieczką. Ku wieczorowi Krasowski zebrał kilkudziesięciu rozbitków i przybył z nimi do Szymkiewicza, będącego w pobliskim lesie. Szymkiewicz nie widział innego ratunku nad uwolnienie żołnierzy do domów na wypoczynek. Po tygodniu przybyło kilkudziesięciu na naznaczone miejsce i z tych 30 wsiadło na przygotowane konie, reszta zaś rozeszła się do domów. Szymkiewicz pozbył się więc piechoty. Powstanie w drugim ustępie swego istnienia zmieniło zupełnie pierwiastkowy charakter, bo piechota znikła, a natomiast na całej przestrzeni tworzą się kawaleryjskie oddziały. Szymkiewicz zatem, bądź po wodowany przykładem współkolegów, bądź idąc za popędem własnej niemocy, dał pokój wojnie, a wsiadł na konia, aby się łatwiej uchronić przed Moskalami. W początkach sierpnia, oddział wynosił już. 80. kawalerzystów. Kryli się i unikali wroga, ale nie zbaczali, z raz obranego kierunku. We wsiach niszczyli rogatki, założone przez Moskwę, włościan skłaniali do przysięgi na wierność rządowi narodowemu, niszczyli komunikacje, aresztowali złoczyńców i szpiegów moskiewskich i spełniali na nich egzekucje. Bywali również na uroczystościach i festynach ludowych, ale jakżeż inaczej przemawiali do ludu. Już nie swej broni, ani Dołędze, ani Jabłonowskiemu wróżyli moc zwalczenia Moskali, ale wskazywali ludowi na interwencję i przyjście Francuzów. Lud wierzył i cieszył się, tak jak uprzednio wierzył w wymarzone wojsko polskie, mające przyjść na pomoc. Poczciwy lud żmudzki!.... Szymkiewicz uciekał, a Moskale go gnali. Pod Kalwarją (w Telszewskiem) zaszło, niewielkie spotkanie, po którem Moskwa zdwoiła pogoń. Szymkiewicz dla omylenia pogoni dzieli oddział na trzy części. Jedna po niejakimś czasie weszła w skład oddziału Pisarskiego, druga uległa rozbiciu, reszta zaś 30 koni pod dowództwem Krasowskiego przybyła na miejsce zbioru, skąd mając Szymkiewicza na czele udała się w głąb Żmudzi. Niedługo trwała owa tułaczka. Za mieniła się ona na tułaczkę po za zaborem moskiewskim. W pierwszych dniach października Szymkiewicz, opuścił Żmudź i po niejakims czasie przybył do Paryża. Resztki oddziału kryły się przez zimę, a na wiosnę w r. 1864 wystąpiły znowuż konno i zbrojno. W maju Krasowski był jeszcze, na czele 40 ludzi, ąż na koniec zawiedzione nadzieje interwencji wyparły go z rodzinnych łanów.
Edmund Taczanowski
Generał - naczelnik wojsk wielkopolskich 1863 roku. Pochodził z rodziny ziemiańskiej, był synem Józefa Taczanowskiego herbu Jastrzębiec i Katarzyny z Hersztopskich herbu Ogończyk. Kształcił się w poznańskim Gimnazjum św. Marii Magdaleny, następnie w szkole artylerii, którą ukończył w stopniu podporucznika. Po kilkuletniej służbie opuścił armię pruską na własną prośbę w 1846. Już wcześniej nawiązał kontakt ze spiskiem planującym powstanie w Wielkopolsce; po dymisji z wojska działał jako kurier powstańczy na południu Wielkopolski i wkrótce został aresztowany (12 lutego 1846) i osadzony w Forcie Winiary. Przebywał w więzieniu do grudnia 1847. W 1848 uczestniczył w walkach powstańczych. Dowodził oddziałem artylerii pod Pleszewem; po rozbiciu powstańców ponownie trafił do więzienia, tym razem w twierdzy w Kostrzynie. Został zwolniony w marcu 1849 i wyjechał do Genewy, potem do Turynu i Rzymu. Walczył w szeregach armii republikańskiej Giuseppe Garibaldiego, był ranny, przebywał w niewoli francuskiej. Po zwolnieniu powrócił do Wielkopolski. W okresie poprzedzającym wybuch powstania styczniowego przygotowywał potencjalnych uczestników walki zbrojnej poprzez Bractwo Kurkowe i Bractwo Jedności. Zaangażował się aktywnie w walki powstańcze. Komitet Działyńskiego wyznaczył go na dowódcę jednego z oddziałów ochotniczych; Edmund Taczanowski przystąpił do koncentracji oddziałów w okolicach Pleszewa, ale został zaskoczony przez wojsko pruskie i rozbity w lesie sławoszewskim. Taczanowski zebrał część swoich żołnierzy oraz nowych ochotników i sformował kolejny oddział, z którym odniósł zwycięstwo pod Pyzdrami (29 kwietnia 1863) i zajął Koło. Został rozbity przez Rosjan 8 maja w bitwie pod Ignacewem. W tej bitwie generał Edmund Taczanowski został poważnie ranny, a z rejonu zaciętych walk wydostał go Jakub Nawrocki (Nawrot) - organizator oddziałów z rejonu Baszkowa i Konarzewa w 1848 i 1863r., który torował kosą drogę, aby wydostać rannego dowódcę z miejsca zagrożenia. To o nim przed kadrą oficerską i szlachtą ranny generał powiedział: "Należą się słowa podzięki temu prostemu włościaninowi"[2]. Pod koniec maja 1863 Rząd Narodowy mianował Taczanowskiego dowódcą wojsk województwa kaliskiego i mazowieckiego oraz awansował do stopnia generała. Prowadził walki ze zmiennym szczęściem, tocząc walki pod Łaskiem, Goszczanowem, Czepowem, Pęcherzewkiem, Sędziejowicami; pod Kruszyną został rozbity. Po klęsce wyjechał do Francji, potem do Turcji; bez powodzenia szukał tam poparcia dla pomysłu stworzenia polskich oddziałów walczących o niepodległość. Wkrótce powrócił do Polski; mieszkał początkowo w Krakowie, a po amnestii władz pruskich powrócił do Wielkopolski i osiadł w swoim majątku w Choryni, gdzie mieszkał do końca życia. Z małżeństwa z Anielą z Baranowskich miał czterech synów (Stefana, Stanisława, Józefa, Władysława) i dwie córki (Katarzynę i Anielę).
Jan Józef Tarnowski
herbu Leliwa, urodzony w 1826 r. w Chorzelowie, syn Michała i Elżbiety z Wysockich. Po ojcu otrzymał dobra chorzelowskie i Chorzelów obrał za swoją siedzibę. Wychowywał się w klimacie uwielbienia dla Ojczyzny i w całym swoim życiu wielokrotnie wykazywał się postawą patriotyczną. Od 1862 r. należał do tzw. „Grona krakowskiego”, a później Komitetu Obywatelskiego (frakcja „Białych”), bardzo aktywnego na początku powstania styczniowego 1863 r. W powstańczym tarnowskim Wydziale Obwodowym odgrywał jedną z głównych ról. Wspólnie z żoną Karoliną stworzyli w chorzelowskim majątku jeden z najsilniejszych w Galicji ośrodków wsparcia powstania. W marcu, kwietniu i czerwcu 1863 r. stanowił bazę organizacyjną dla formujących się oddziałów Łopackiego, a później gen. Zygmunta Jordana (przez pewien czas jego sztab znajdował się w Chorzelowie). Hr. J. Tarnowski opłacił większość kosztów związanych z wyposażeniem oddziałów. Ponadto wpłacił sumę na specjalny podatek narodowy. W listopadzie 1863 r., kiedy Romuald Traugutt powołał Wydział Rządu Narodowego w Galicji, stanowisko naczelnika Wydziału Broni, Amunicji i Efektów powierzono J. Tarnowskiemu. Tenże, zagrożony aresztowaniem przez władze austriackie, musiał uciekać z Galicji i przez pewien czas mieszkał w Poznańskiem. Po uzyskaniu przez Galicję autonomii został wybrany posłem do Rady Państwa w Wiedniu (parlament austriacki) i posłem na Sejm Krajowy Galicyjski we Lwowie. Był pierwszym prezesem (marszałkiem) Rady Powiatowej w Mielcu w kadencji 1867-1871, a następnie do 1891 r. radnym tejże Rady. Ponadto należał do Krakowskiego Towarzystwa Rolniczego i Krakowskiego Towarzystwa Wzajemnych Ubezpieczeń. Jego wielką osobistą pasją była hodowla koni pełnej krwi, którą rozpoczął ok. 1850 r., kupując kilka klaczy od Dzieduszyckich, Sułkowskich i książąt de Rohan. Najsłynniejszym koniem jego stajni był „Przedświt”, który uczestniczył w 29 gonitwach w różnych miastach europejskich i zwyciężył 23 razy, m.in. w „Trial Stakes” w Wiedniu (1874), „Preis des Jockey Club” (Derby) w Wiedniu (1875) i „Grosser Preis von Baden” (1876). Hrabia Jan Józef Tarnowski zmarł w 1898 r. Spoczywa w krypcie pod prezbiterium kościoła parafialnego p.w. Wszystkich Świętych w Chorzelowie.
Juliusz Tarnowski
Najmłodszy z pięciorga dzieci Jana Bogdana hr. Tarnowskiego i Gabryeli z Małachowskich, urodził się 26 grudnia 1840 r. Rodzonym jego wujem był Juliusz Małachowski, poległy w 1831 roku pod Kaźmierzem, gdy z odwagą niesłychaną biegł do ataku na czele kosynierów. Na jego pamiątkę siostrzeniec dostał na chrzcie imię Juliusza. Po przedwczesnej śmierci ojca ster wychowania dzieci przeszedł w ręce matki. Dobra jak anioł, a po męsku rozumna, dzielność i moc ducha czerpała z głębokiej wiary. Dzieci umiała kochać i prowadzić iście po chrześcijańsku — sercem najczulszeni a mądrze. Synom zdołała zastąpić ojca: położyła fundament Boży i polaki pod całe długie, pełne obywatelskich zasług żywoty obudwu starszych. Bohaterska śmierć Juliusza miała okazać, że godzien był takiej matki. Od maleńkości ulubieniec wszystkich w domu, bo żywy jak iskra, bystry, wesoły i dowcipny, miał w charakterze wrodzoną już niezłomność, która nie ugięłaby się pod surowym przymusem, a jednak miękła jak wosk pod jednem łagodnem i tkliwem spojrzeniem matki. Uwielbiał ją, obawa, by jej nie zasmucić, stawała się dlań bodźcem ku dobremu. Chłopiec figlarny, na pozór trzpiot, wyrobił w sobie poczucie obowiązku nad wiek rozwinięte, które przeszło mu w krew i stało się rysem zasadniczym jego charakteru. Zdolny bardzo i rozgarniony, czynił szybkie postępy w naukach: gimnazyum kończył u Św. Anny w Krakowie, gdzie matka nieraz długo przesiadywała. Wstąpił potem na Uniwersytet Jagielloński, a po roku przeniósł się na wiedeński. Teraz był już na obczyźnie, pozostawiony sam sobie. Do matki, która się niepokoiła tern oddaleniem, pisał wtedy w jednym ze swoich listów: „Ja do Ciebie wrócę takim, jakim mnie mieć chcesz"... Takim on rzeczywiście nigdy być nie przestał, ale nie miał powrócić tak rychło, jak oboje pragnęli. Aby się należycie przysposobić do zawodu ziemiańskiego, przeniósł się z Wiednia do najgłośniejszej wówczas rolniczej szkoły w Hohenheimie, gdzie spędził całe dwa lata — niewesołe, bo w osamotnieniu, w które pogrążył się, zajęty wyłącznie pracą. „Szkoda, mój Julku, że na takiego wychodzisz tetryka, ty, którego wesołość chmurne rozjaśniała czoła* — pisała doń matka, on zaś w liście do brata spowiadał się ze swoich smutków i tęsknot: „Nie lepiej to było na koniach karki kręcić, albo po dzikowskich kępach i lasach uganiać?.... Szczęściem rozsądek, który wprawdzie dobrze ukrywa się u mnie, niemniej jednak kolosalnych jest rozmiarów, odpędza zdaleka wszystkie niepotrzebne przypomnienia*1... Ze studyów hohenheimskich wyrwało go nagłe wezwanie do ciężko chorej matki. Umaiła na zapalenie płuc 23 lutego 1862 r. W kilka tygodni po pogrzebie, nie folgując sobie w okrutnej żałości, powrócił do Hohenheimu dla dokończenia nauk rolniczych, a w jesieni ze starszym bratem Stanisławem, późniejszym profesorem i prezesem Akademii, wybrał się do Włoch. „Bez pretensyi do znawstwa — powiada o nim ten brat i towarzysz podróży — wielkie miał w o- brazach zamiłowanie, a instynkt w ocenianiu ich rzadko go zawodził — Kiedy się czemś naprawdę zachwycił, uniesienie jego nie było hołdem, oddanym na ślepo książkowym powagom, ale wrażeniem pełnem dobrej wiary, wolnem od przesady i udania"... Najdłużej oczywiście zabawili w Rzymie, tu Juliusz brał nawet lekcye śpiewu. Ruszyli w dalszą drogę, do Neapolu. Po tygodniu, ku końcowi stycznia, w jednym z dzienników tamtejszych wyczytali o wypadkach, które wtedy wstrząsnęły: nocna branka, tłumna ucieczka młodzieży w lasy, powalacie! Juliusz Tarnowski pojechał do Paryża, gdzie wybitni polscy działacze zorganizowali się byli jeszcze w r. 1860 w t. zw. biuro dyplomatyczne, które miało zagranicą działać na rzecz sprawy polskiej a teraz jęło się starać u dworów i rządów europejskich o pomoc dla powstania. Budowano na słowach Napoleona 111, że „w miarę jaką przestrzeń zajmie powstanie, tak wielka będzie Polska44. Z Paryża, po kilku dniach zaledwie, puścił się do kraju. Zastał powszechną gorączkę, zamęt w głowach, krzyżowanie się najsprzeczniejszych wieści, nadzieje niczem nie uzasadnione przechodzące w nagłe zwątpienie. Tarnowski nie podlegał złudzeniom, dręczył się fatalnym obrotem, który przybierała beznadziejna walka i zdawał sobie sprawę, że prędzej czy później sam weźmie w niej udział: „Po imieniu rachują mnie do tych, co iść mogą i powinni...” — odezwał się do najbliższych. (...) Niebawem zaciągnęli się dwaj młodzi przyjaciele, Juliusz Tarnowski i Władysław Jabłonowski, syn Alojzego i Katarzyny z Trzecieskich. Tajemne przygotowania przeciągnęły się do wiosny : szyto mundury, sprowadzano broń, ujeżdżano konie. Równocześnie kapelan zamku dzikowskiego, X. Bartłomiej Hendrzak po cichu znosił się z mieszczanami tarnobrzeskimi i z mieszkańcami w okolicy, w czem najgorliwiej dopomagał Franciszek Uchański, organista w Tarnobrzegu. Prawie ośmiuset ludzi zobowiązało się stanąć w szeregach powstańczych. Zbliżał się 20 czerwca, termin wyprawy za Wisłę. Juliusz nie okazując najmniejszego wzruszenia, sposobił się jak na pewną śmierć. Napisał testament. Sakramentami oczyścił i zasilił duszę. Teraz już gotów był na wszystko. Z humorem sobie właściwym uspokajał otoczenie najbliższe: „Nic mi się nie stanie, jak pójdę tak wrócę!" Czy w to wierzył? Czy niefrasobliwym uśmiechem nie pokrywał złych przeczuć? Czy, gdy śpiewał pieśni Szuberta w ten ostatni wieczór, nie stawał mu przed oczyma tamten Juliusz, brat matki, poległy przed jego urodzeniem, nieznany a taki bliski? (...) Cała wyprawa w sile niespełna ośmiuset ludzi, składała się z dwóch oddziałów. Nad pierwszym objął dowództwo Dunajewski, nad drugim Jan Popiel. (...) Jordan, który Juliusza Tarnowskiego zamianował jednym ze swoich adiutantów, pozostał przy oddziale Chościakiewicza, liczącym 425 ludzi. (...) Jenerał uznał, że innej rady niema, tylko trzeba jegrów za wszelką cenę wyparować bagnetami z komorowskich zabudowań. Czy na ochotnika? Jeśli Jenerał każe, spróbuję... — odezwał się młody adiutant i otrzymawszy pozwolenie zeskoczył z konia, odpasał swój karabin z nasadzonym bagnetem Jest rozkaz: na ochotnika! Za raną! Na bagnety! – Rzucił się pędem naprzód za nim około czterdziestu śmiałków. Nie sposób jednak było wręcz uderzyć na ścianę stodoły czy szopy ziejącej kulami. Tarnowski skręcił w bok aby Moskali znienacka napaść od tyłów przez ogród i pasiekę. Garść ochotników za jego przykładem gnała jak wicher. Już dopadali płotu, w tem gruchnęła salwa, powstańcy pierzchli w popłochu. Siedmiu tylko przeskoczyło przez płot Prócz Tarnowskiego do tych siedmiu nieustraszonych należał Jan Popiel, Henryk Brockenhausen i Michał Piotrowski — obaj z Sandomierskiego. Nazwiska trzech innych nie zachowały się w pamięci ludzkiej, wiadomo tylko, że był między nimi ksiądz z Przecławia, który dla przykładu poszedł z atakującymi, nie mając w ręku żadnej broni! Każdy krok naprzód groził śmiercią. Lecz oni w siedmiu, pod wodzą Tarnowskiego przesadziwszy płot pędzili niepohamowani jak burza. Dopadają, z nad ludzkim rozmachem wyrzucają Moskali bagnetami z szopy. Teraz tylko z dalszych zabudowań ogniem wykurzyć nieprzyjaciela, jak borsuka z jamy ! Trzasnęła zapałka, płomień błysnął pod strzechą... Wtem rosyjski oficer opamiętawszy się, wyrywa jegrowi karabin, wychyla się z poza węgła... mierzy... wypalił — a Juliusz Tarnowski runął nieżywy na ziemię. Kula trafiła w oko i ugrzęzła w mózgu. Zaczęła się walka na śmierć i życie. Sześciu mężnych borykało się do upadłego z przemożnym zastępem wroga. Dwóch zaledwie uszło z życiem: Jan Popiel i Michał Piotrowski. (...) Na drugi dzień, gdy rozeszła się wieść o klęsce, najstarszy z braci, Jan Tarnowski, przeprawił się przez Wisłę, chcąc dowiedzieć się o losach Juliusza. Znalazł go w długim szeregu trupów, leżących na wiejskim cmentarzyku w Beszowie, nad świeżo wykopanym wspólnym grobem. Wszystkie ciała były odarte do naga, niektóre pokaleczone okrutnie, tylko na zwłokach Juliusza, prócz owej śmiertelnej rany w oko, nie było nawet zadraśnięcia. Pochowano go z wszystkimi razem, o przewiezieniu ciała do grobów rodzinnych, o publicznym pogrzebie powstańca w tych czasach nie mogło być mowy. Jan postarał się tylko o trumnę dla brata. Później dopiero przewieziono zwłoki tajemnie do Dzikowa i obok rodziców złożono w podziemiach kościoła Dominikańskiego. Przy wielkim ołtarzu, po stronie Ewangelii stanął piękny pomnik, na którym wyryty jest napis, wyjęty z ksiąg Machabejskich : I wzmogła się bitwa, aż zapadło słonce i poległ dnia onego Juliusz Tarnowski • 26 grudnia 1840 20 czerwca 1863. ...a jeżeli przybliżył się nasz czas, umrzyjmy mężnie a nie czyńmy zelżywości sławie naszej. Młodzieńcom mężny przykład zostawię, jeżeli ochotnem sercem, a mężnie za najpoważniejsze i najświętsze prawa poczciwą śmierć podejmę. ...Bo lepiej nam jest zginąć na wojnie, niżeli patrzeć na niedolę narodu naszego. Lecz ja duszę i ciało moje dawam za prawa ojczyste, wzywając Boga, aby co rychlej narodowi naszemu miłościwym był.
Juliusz Tarnowski
Hrabia, wieku lat 23, pochodził ze znakomitej w dziejach Polski rodziny, której członkowie do ostatnich czasów z poświęcenia i usług dla ojczyzny słynęli. Był bratem Stanisława, zaszczytnie znanego na polu piśmiennictwa. Urodzony 26 Grudnia 1840 r. w Galicyi, osierocony został za wcześnie, utraciwszy ojca podobno w r. 1850. Szkoły odbywał w Krakowie, uniwersytet w Wiedniu, następnie dwa lata nauk agronomicznych w Hohenheimie. Był to młodzieniec pięknej duszy i zacnego serca, - koleżeński, uprzejmy i lubiony też za to powszechnie. Zginął pod 20 Czerwca 1863 r. Chodziło o wyparcie Moskali z zabudowań gospodarskich, w których zamknięci razili oddział powstańczy i niedopuszczali mu dalszego pochodu. Pozycya ich musiała być wziętą bagnetami. Znalazło się około trzydziestu, którzy poszli na ochotnika, z tych jednak większa część została się po drodze częścią od strzałów, częścią od przeszkód utrudniających pochód, jak płoty, rowy itp, Do zabudowań, w których byli Moskale zbliżyło się tylko 7-miu, pomimo to Moskale zabierali się do ucieczki. Oficer dowodzący sam jeden nie stracił przytomności. Skoro atakujący zbliżyli się dostatecznie, wymierzył do nich z rewolweru, z jego ręki padł Juliusz Tarnowski ugodzony kulą w głowę. Wtedy dopiero spostrzegli się żołnierze, jak mała była garstka. atakujących, i zaczęli strzelać, z owych siedmiu poległo pięciu - dwóch tylko powróciło do Lelewela, pod którego głównem dowództwem służył ś. p. Juliusz.
Jan Topolnicki
Artykuł | Jan Topolnicki, h. Sas, Ur. 1832 Kabarowce, zm. 9.10.1902 Lwów[18], syn. Dionizego i Mari Zawadzkiej (Zadoreckiej) Ojciec zabiegał u kanonika Baranieckiego, aby przyjęto go do Akademii Nojsztadzkiej jako stypendystę carskiego. Niestety nie udało się to, gdyż na jego miejsce przyjęto synów szlacheckich ocalałych podczas powodzi w jakiejś miejscowości. W liście do starszego brata Juliana, ojciec prosi go aby zajął się edukacją Jana, gdyż nie stać go na jego utrzymanie. Proponował, aby brat zabrał go do siebie, do Bochni tam zabiegał o przyjęcie go do gimnazjum, lub przysłał do Lwowa pieniądze na jego edukację. List z 1854 potwierdza że Julian przyjął brata. Uczęszczał do szkoły razem z młodszym Mieczysławem Gwalbertem Pawlikowskim[6], który podczas Powstania Styczniowego był członkiem Komitetu Miejskiego oraz Komisji Ekspedycyjnej we Lwowie, zastępcą komisarza Rządu Narodowego w Galicji Wschodniej[8]. W 1861 był nauczycielem w domu hr. Włodzimierza Dzieduszyckiego. Brał wtedy udział jako sekundant w pojedynku pomiędzy Walerym Łozińskim a , jaki odbył się we Lwowie w domu Leszka Dąbczańskiego przy ul Cytadelnej 10 stycznia. W wyniku złej rekonwalescencji Łoziński zmarł w kilka dni później i Jan musiał uciekać na emigrację do Paryża gdzie przebywał jakiś czas.[12][19] W 1862 był członkiem Ławy Głównej Lwowskiej (organu obozu Czerwonych). Wszedł do komitetu Bratniej Pomocy. W kwietniu 1863 został wysłany przez komitet do Wiednia celem zakupu broni. Zdobył 50 sztuk karabinów i przywiózł do Lwowa.[16] W 1863 Jan występuje jako organizator Lwowa[4]. W dokumentacji powstania styczniowego Jan wymieniany jest jako działacz czerwonych, później kapitan, organizator kampanii w obwodzie samborskim. Był skutecznym organizatorem o czym świadczy list z 2.2.1864 polecający do płk. "Naznaczając do pułku Waszego kapitana Topolnickiego, polecam go Wam jako oficera zdalnego i doświadczonego przeze mnie w robotach organizacyjnych, Wydano mu a conto pensji 10 złotych" oraz opinia z 24.2.1864 - dowódcy 3 pułku piechoty i naczelnika wojsk obwodu samborskiego i sanockiego: "Oceniając Wasze gorliwość i poświęcenie się w organizowaniu powierzonej Wam Kampanii pomimo tylu przeciwnych okoliczności, oświadczam Wam moje podziękowanie i zadowolenie, prosząc Was, abyście nadal nie ustawali w szlachetnej gorliwości Waszej"[9][17] Zapewne walczył, lub przynajmniej organizował oddział biorący udział w 21.1.1864. W Powstaniu walczył także jego brat Józef, a także udzielało się jego rodzeństwo - siostry Paulina i Maria. W 1864 jest autorem mapy Rzeczpospolitej Polskiej. W początku lat 70-tych był dyrektorem Banku Budowniczego we Lwowie, który m.in. buduje domy na przedmieściach Lwowa[4]. W 1874 we Lwowie bierze ślub z Praksedą Zenobią Buckiewicz (1-v. Alfred Wolf). Działa w Towarzystwie Historycznym - gdzie m.in. 12.6.1889 wygłasza odczyt i wydaje pracę "Dziejowa Statystyka Polski i Litwy". Zasłyną też wynalezieniem środka przeciwko wilgoci w mieszkaniach. W 1900 właściciel realności przy ul. Zimorowicza 2 [5]. W 1902 mieszkał przy ul. Kurkowej 48. Pochowany Lwów, Łyczaków kw. 69.
Józef Topolnicki
Topolnicki Sas Józef, ur. 19 . marca 1835 r., z ojca Dyonizego i matki Maryi z Zadoreckich, w Dobrostanach koło Lwowa. Z rodziny najbliższej dwaj bracia Józefa starsi Julian i Jan pracowali w organizacyi lwowskiej, jak niemniej siostra Paulina. Józef Topolnicki ukończywszy uniwersytet lwowski w 22 roku życia wstąpił do dyrekcyi skarbu i przydzielony został w charakterze komisarza do domenów lasowych. Gdy nadszedł rok 1863 poczynił Topolnicki starania o uzyskanie dłuższego urlopu a otrzymawszy go wyruszył do oddziału Horodyńskiego pod Radziwiłłów, gdzie walczył jako oficer w od dziale konnym. Brał czynny udział w ataku na Radziwiłłów i podczas walki w ulicach tego miasteczka został ranny kulą w nogę. Nędzne było uzbrojenie oddziału, gdy nasz powstaniec, zbrojny w pałasz kawaleryjski i pistolet odstąpił tę broń pierwszą swemu towarzyszowi a sam atakował jedynie z pistoletem w ręku. Po rozbiciu oddziału pod Radziwiłłowem w dniu 1. lipca przeszedł granicę i powrócił do kraju, zgłosił się w swym urzędzie do służby i pełnił ją przez szereg miesięcy. W lutym 1864 wyrusza wystarawszy się po raz wtóry o urlop za kordon graniczny i w dniu 17. lutego walczy w nieszczęśliwej potyczce pod Miechowem, błąka się następnie czas dłuższy po lasach w poszukiwaniu za nowym oddziałem, do którego mógłby wstąpić, przechodzi wreszcie granicę i powraca do kraju, gdzie pełnił funkcye nadinspektora podatkowego. Zmarł w Jarosławiu w dniu 10. sierpnia 1908, spoczywa na cmentarzu tarnopolskim. Pistolet z pod Radziwiłłowa i fotografię tego powstańca złożyła rodzina w muzeum Towarzystwa Szkoły Ludowej w Tarnopolu.
Władysław Trąmpczyński
Śp. Władysław Trąmpczyński weteran a r.1863 zmarł nagle w domu swego siostrzeńca w Poznaniu na udar serca dnia 20 kwietnia rb. Przeżywszy lat 73. Msza św. Odprawi się w poznaniu w kościele św. Floriana w środę 23 bm. o godz. 9., we Wrześni w czwartek o godz. 10 ½, następnie pogrzeb na cmentarz wrzesiński. wspomnienie pośmiertne Ojciec śp. Władysława, Hipolit Trąmpczyński, wybitny w połowie ubiegłego wieku działacz narodowy, pierwszy w Poznańskiem leśnik-Polak z wyższym wykształceniem zawodowem, za którego podnietą i staraniem powstał Wydział leśny przy Centralnem Towarzystwie Gospodarczem, był jednym z przywódców ruchu zbrojnego u nas w roku 1846; ciężko ranny w utarczce oddziału kórnickiego na moście Chwaliszewskim w Poznaniu, został osądzony w głównym procesie moabickim na 24-letnią kaźń więzienną, z której oswobodziła go dopiero berlińska rewolucja marcowa w roku 1848. Za przykładem ojców podążyło i następne pokolenie w bój o niepodległość, rozgrywający się tym razem w drugiej dzielnicy, w Kongresówce. Śp. Władysław walczył w roku 1863 w oddziale pod wodzą szlachetnego Francuza, pułkownika Young de Blankenheima; skoro Powstanie Styczniowe wygasło, i śp. Władysław wrócił w swoje strony, pojmali go Prusacy i osadzili na Kernwerku w Poznaniu, gdzie wespół z innymi przebył długie miesiące więzienia. Opuściwszy je, oddał się kupiectwu; miał najpierw przez lat dwadzieścia i kilka skład żelaza i materjałów budowlanych w Nakle, w końcu zaś był członkiem Zarządu „Rolnika” w Wrześni, które to stanowisko opuścił dla podeszłego wieku dopiero w czasie obecnej wojny. W ciągu życia swego śp. Władysław doznawał bardzo ciężkich i bolesnych ciosów; w kilku zaledwie latach utracił wszystkie czworo swych dorosłych dzieci: dwie córki zamężne i dwóch synów, referendarjusza Zbigniewa i administratora dóbr jaktorowskich Wiesława; w tym czasie pochował także swą żonę. Mimo tych strasznych doświadczeń nie złamał się ten starzec szlachetny, lecz zachował równowagę ducha, a dziś podążył za swymi najbliższymi w zaświaty, doznawszy pod koniec dni swych doczesnych tej pociechy, że widział Ojczyznę z grobu powstającą, tę, za którą przed 56 laty niósł młode swe życie w ofierze.
Romuald Traugutt
S. p. Romuald urodził się w Kobryńskim powiecie, niedaleko okolic które wydały Kościuszkę. Zmuszony ustawą moskiewską, odbierającą szlachectwo, a z niem i przywileje do posiadania i do życia intellektualnego tym, którzy nic pełnią służby carskiej, wstąpił do wojsk rosyjskich, kształcił się w wojennej petersburgskiej akademji, jak i śp. Sierakowski, a zdolnością i przewagą charakteru w młodym jeszcze wieku osiągnął stopień podpułkownika saperów. Nie ładziły go zaszczyty i ordery moskiewskie: jak tylko okoliczności na to pozwoliły, porzucił służbę i osiadł na rodzinnym zagonie. Hasło powstania wyrwało go z spokoju, z łona żony i dzieci: uformował oddział w swoim powiecie i niebawem stał się postrachem okolicznych załóg moskiewskich. Wysyłane z Brześcia i z Kobrynia oddziały, doznały porażki; w lesistych okolicach Pińszczyzny, tworząc zręczne zasieki, Traugutt kilkakrotnie odparł przeważne siły Moskali, ale ażeby działanie walecznego partyzanta na dłuższy czas górę trzymać mogło, trzeba było aby przynajmniej w każdym powiecie jeden był podobnego hartu i zręczności człowiek i odrywał część sił nieprzyjacielskich. Traugutt, Świętorzecki, Narbutt, Mackiewicz, Dłuski-Jabłonowski, Sierakowski, dzielni to i zdolni byli Litwini, ale niewystąpili jednocześnie, liczba ich i tak bardzo szczupła, uzbrojenie jak najlichsze, brak amunicji często zupełny; wśród takich okoliczności każdy z nich po pewnym przeciągu czasu musiał uledz losowi i przewadze moskiewskiej. Straciwszy oddział, umknął Traugutt z niedobitkami z powiatu zalanego Moskwą, aby w Podlaskiem tegoż samego po pewnym przeciągu czasu doznać losu. Widząc bezskuteczność tego ro dzaju usiłowań, osądził, że znajomością swoją sztuki wojennej przydać się może więcej w Warszawie w wydziale wojny, aby silniejszą organizacją całej maszyny pomocniczej, dać łatwiejszy byt i wzrost od działom. Nie tu miejsce oceniać działalność Traugutta na tem polu: usiłowania jego nie ułatwiły rozwoju oddziałów, bo to zależało od innych okoliczności, od całego kierunku naszej i europejskiej polityki; sądzić jednak możemy, że prace jego bynajmniej nie były bezpłodne, że w danym zakresie czyniły zadość położeniu. Słabość charakteru jednego indywiduum użytego do pomocy w organizacji wydala Traugutta w ręce Moskali. Zdanowicz pułkownik moskiewski, członek komisyi śledczej na Pawiaku, zaraz go po znał, bo służył z nim razem; trudnem więc było wy przeć się swego nazwiska, żadne jednakowoż środki niezmusiły śp. Romualda do podania choć jednej osoby z którą był w stosunkach politycznych. P. Helenę Kirkor skazano do kopalń za to tylko, że miała takiego lokatora. O ostatnich jego chwilach mało wiemy, a raczej nic prawie, bo nie miał tu ani rodziny, ani znajomych, ale spokój z jakim zbliżał się do miej sca śmierci i opisy jego wrogów zmuszonych do czci tej wyniosłej postaci, stwierdzają przysłowie: jakie życie taka śmierć. Sp. Traugutt był wzrostu średniego, szczupły, brunet, nosił małą bródkę i kolorowe oku lary; w obejściu odznaczał się zarówno łagodnością jak i nieugiętą wolą. W obozie powstańców kochano go i obawiano się zarazem. Był w wysokim stopniu religijny i moralny: życie prawdziwie święte prowadził.
Romuald Traugutt
W kilka dni po zgonie Traugutta, gdy na stokach cytadeli warszawskiej wznoszono nowe szubienic dla trzech skazanych, z których dwóch z rusztowania miało pójść na Sybir, dysponował jednego z mających być ocalonymi (Antoni Schmidt z Warszawy), tenże sam kapłan (o. Serafin kapucyn), który Trauguttowi towarzyszył w ostatnich chwilach pod szubienicą. Otóż ów kapłan, dysponując śmierć swego penitetna, jako wzór prawdziwie chrześcijańskiego zgonu, stawił mu naprzód bohaterów, ginących dla imienia Chrystusowego na arenie pogańskiego świata, a obok nich podniósł Romualda Tragutta. To imię musiało być wzorem, źródłem odwagi, przykładem wzniosłym dla skazanego. Gdy wreszcie egzekucja rozpoczęta nie została dokonaną i skazany zdjął śmiertelną koszulę i zstąpił z rusztowania, wówczas kapłan uradowany darował mu krucyfix z którym w dłoni Traugutt umierał ... "Nic cenniejszego dać ci nie mógłbym, mój synu, nad tę pamiątkę po owym mężu prawdziwie świętym..." mówił kapłan odchodzącemu spod szubienic. Zdarzenie to jest jeszcze jednym świadectwem owego bohaterskiego ducha Traugutta, który wszędzie i zawsze, czy na polu pracy, czy w epoce ostatnich wysiłków, gdy wysoko podnosił sztandar Polski wojującej o niepodległość, cza na rusztowaniu był podziwem dla wszystkich. (...) Krzyż ten darował Schmidt na Syberii, ja zaś odesłałem ową cenną pamiątkę wdowie po dyktatorze. Co się stało z tą rodzinną pamiątką - nie wiem.
Kazimierz Tułodziecki
syn ś. p. Antoniego, dzierżawcy dóbr Osiek \\ lelki w Królestwie Polskiem, i Pelagii z Lipińskich, w r 19 roku życia przerwawszy kursa agronomiczne w Pruszkowie i z trudnością przeszedłszy granicę, połączył się z oddziałem Younga w przededniu mającej się odbyć bitwy na polach Nowejwsi. Tam, dnia 27 kwietnia 1863 r., po bohaterskiej walce śmiertelnie ranny, zakończył życie w Słom ko wie w domu państwa Busse, gdzie był urządzony tymczasowy lazaret, dnia 13 maja t. r. Ciało jego sprowadzono do Ósiecza, zkąd się odbyła uroczysta eksportacya zwłok do parafialnego kościoła w Boniewie pod Czerniewicami, w pobliżu stacyi drogi żelaznej Kowal, gdzie płaski kamień z imieniem i nazwiskiem zmarłego, oraz datą jego uro dzenia i śmierci, pokrywa grób bohaterskiego młodzieńca. Ś. p. Kaźmierz był wzorowym synem, najlepszym bratem i budził najpiękniejsze nadzieje przyszłości w sędziwym już ojcu. Szalona odwaga i zapał mło zieńczy położyły zbyt prędko kres jego życiu. W początku już bitwy okazał się jego sztucer całkiem bezużytecznym. Na uwagę jednego z towarzyszów 7 , aby szedł do furgonu po inny, odpowiedział: „Nie mogę tego uczynić, bo myślanoby, że uchodzę z pola bitwy, a zły przykład nie dobrzeby działał 11 a innych. Stać zatem będę w szeregu, choć bez czynny . 44 Wtem usłyszano komendę: „Na bagnety! Kto ma ochotę wypierać Moskali z ich obronnego stanowiska ?“ Pierwszym był Tułodziecki, który wyskoczył z szeregu, a za nim poszli inni. Przed zgonem, przyszedłszy do przytomności, cieszył się i dziękował Bogu, że mu po zwolił wziąć udział w tej morderczej walce, która chlubę przyniosła orężowi polskiemu. Towarzyszami broni ś. p. Kaźmierza byli: Mieczysław Leitgeber, dawniejszy księgarz w Poznaniu, a dziś w Ostrowie, dr. Lucyan Szmyt, który także poległ, dr. Roma 11 Szymański, obecnie redaktor „Orędownika 44 w Poznaniu, i brat rodzony, ś. p. Stanisław Tułodziecki, zmarły dnia 31 marca 1875 r. w Poznaniu
Witold Turno
W ciasnych ramach czasu objęte czyny wojenne Witolda Turno, od wystąpienia jego na pole walki, aż do chwili śmierci, upływa zaledwo dni kilkanaście. A jednakże postać jego uwydatniła się na tle wydarzeń ostatniego powstania i nazwisko jego zapisanem będzie na kartach krwawego rocznika w liczbie dzielniejszych synów Polski. Witold Turno urodził się w dawnem województwie poznańskiem, z majętnych rodziców 1834 r. Rodzina jego od czasu rozbioru kraju, w każdej Wojnie o niepodległość dostarczała dowódców, tak za księstwa Warszawskiego, jak 1831 roku, był w wojsku jenerałem Turno. Witold młodszy z dwóch braci, po pierwszych przygotowawczych naukach, okazywał skłonność do zawodu wojskowego, w tym celu został wysłanym do Paryża, gdzie uczęszczał przez dwa lata na kursa szkoły politechnicznej, zamkniętej jak wiadomo dla cudzoziemców, uzyskał on ’ wyjątkowe ministerjalne pozwolenie, przez wzgląd, iż dziad jego był w służbie francuskiej. Następnie wstąpił do szkoły wojskowej pruskiej a zostawszy oficerem, pozostał w służbie linjowej czas jakiś, aby się wyrobić praktycznie w za wodzie, którym spodziewał się wspierać walkę o nie podległość ojczyzny. W ciągu tych studjów, zebrał z francuskich dzieł i ułożył „Trygonometrję prostokreślną" opatrzył ją objaśnieniami, Wykładem wag i miar systemu metrycznego. Po ukończeniu tak pomyślnem nauk wojskowych, osiadł na wsi i gospodarował w majątku od danym mu przez rodziców. W każdym zawodzie okazywał czynność i energję, z skrzętnością obiegał też skibę ojczystą, dopełniając gorliwie i sumiennie obowiązku obywatela kraju i pana włości. Krótko przed powstaniem jak we wszystkich częściach Polski, tak i w Poznańskiem, zaczęto przy wdziewać strój polski. Drobna to rzecz na pozór, jednakże nikt z przesiąkłych kosmopolityzmem nie wdzieje go na siebie, a ludzie przeciwni wszelkim ruchom w kraju z niechęcią spoglądają na czamary, jak by się lękali pod niemi bijących serc. Turno chociaż znaczniejszą część życia swego przebył za granicą, przywdział strój narodowy, poczciwa polska natura przemagała nad wszystkiem u niego i cechowała po stępowanie jego na każdym kroku. Skoro tylko do biegła wieść o powstaniu i młodzież gotowała się aby spieszyć w pomoc braciom, co podjęli tak nierówną walkę, Turno krzątał się o zebranie hufca, z którym pragnął co najprędzej dostać się za kordon graniczny. Zbiegiem rozmaitych przeszkód, wyprawa została odłożoną do ostatnich dni lutego. Naprzód wy szedł oddział tak niefortunnie prowadzony przez Garczyńskiego, który starł się z Moskalami pod Mieczownicą i Dobrosołowem, gdzie po klęsce i straszliwej rzezi rannych naszych, powrócił przez kordon pruski. Według ułożonego planu, Turno za tym pierwszym oddziałem miał poprowadzić drugi, kiedy klę ska nastąpiła, nie był jeszcze przekroczył granicy, lecz w pobliżu czekał, bawiąc w gościnie u jednego ze swych znajomych. Tu go aresztowano i chociaż nie znaleziono przy nim broni, ani nic takiego coby podejrzenie ściągnąć mogło, uwięziono go w Gnieźnie. Miejsce w którem go zamknięto z trzema innymi, było tak ciasne, iż kiedy jeden znich się ubierał, trzej inni przytuleni pod ścianą pozostać musieli, a przytem powietrze podwórzowe tak fatalne, że okna uchylić nie mogli. A jeżeli drzwi uchylili, żołnierze stojący na warcie, wymierzając nabitą broń do nich, lżyli ich trzymając tak długo na celu, dopóki się tą dziką igraszką nie nasycili. Zanoszona skarga do oficera, nie odniosła żadnego skutku, przeżyli w tern dzikiem traktowaniu przez 4 tygodnie, w niebezpie czeństwie uduszenia się złem powietrzem lub padnięcia od kuli rozpasanego żołdactwa. To nieludzkie obejście, silnie oddziałało na stan zdrowia Turny, wyszedł z więzienia posmutniały, osłabiony i z boleścią w nogach, która mu już do kuczała, aż do czasu udania się na pole walki. Ta słabość fizyczna nie osłabiła jednak dawnej energji duszy, zabrał się zaraz do przygotowania na wojen ną wyprawę, aby się złączyć z pierwszymi spieszą cymi do boju. A z głębokiem uroczystem przejęciem się spieszył do walki, nim opuścił dom rodzicielski, odbył spowiedź i przyjął komunję. W ośiemnaście dni po wyjściu z więzienia, złączył się z oddziałem stojącym w Słupcy, pod dowództwem francuza Faucheux, przy którym został szefem sztabu. Nazajutrz 29 kwietnia był w boju pod Pyzdrami, gdzie Faucheux w pierwszej godzinie walki zo stał rannym.j Turno objął po nim dowództwo i przez ośm następnych godzin, pozostał z oddziałem swoim w przedniej straży pod naczelną komendą Taczano wskiego, gdzie własną odwagą i zimną krwią, umiał utrzymać młodego żołnierza pod siłnym ogniem nie przyjacielskim. Oddział jego głównie się przyczynił dnia tego' do odniesionego zwycięztwa, a to pierwsze tak szczęśliwe wystąpienie dowódcy, zjednało mu przychylność oddziału całego. Zrozumiał też Turno stanowisko dowódcy powstańców, był surowym gdzie potrzeba, lecz w czasie marszu dzielił z żołnierzem wszelkie niewygody, jedząc z nim z jednego kotła, spoczywając na jednej słomie. Po wyruszeniu z Pyzdr, dążyły oddziały po wstańcze ku miastu Kołu, otoczone ciągle przeważnemi nieprzyjacielskiemi siłami, z których strażami częste trzeba było odbywać utarczki. W przechodzie przez Chocz, spoczywali nasi w lesie opodal drogi, przez którą przeciągnął patrol zło żony z 23 kozaków. Turno wezwał na ochotnika, i wyruszył w 5 konnych i 10 pieszych strzelców. Przecięli kozakom drogę, wpadli na nich, 3 ubili, 10 wzięli do niewoli. Z tych Turno dwóch położył własną ręką a jednego ujął. Wiadomo jak wysoko cenią osobistą odwagę towarzysze broni, to też młody dowódca po tym czynie wzrastał wysoko w szacunek w całym obozie. Po sześciu dniach marszu, stanęli nasi w Kole, zaledwie się rozłożyli, kiedy o 3 wiorsty ukazała się przednia straż moskiewska z dwoma działami. Turno rozstawił w lasku za miastem strzelców, wstrzymując przeszło godzinę natarczywość nieprzyjaciela, nie bez straty z naszej strony, gdyż poległ tutaj Kazimierz Unruh kapitan strzelców, młody prawnik, pełen pięknych przymiotów. Tymczasem nasi zdołali zniszczyć częściowo dwa mosty na Warcie, wstrzymując po za sobą Moskali, sami zaś ruszyli w dalszy pochód. Wieczorem 7 maja stanęli w borach lubstowskich, pod kolonją Ignacewo. Taczanowski miał główne dowództwo, Turno pułk strzelców liczący około 700 ludzi. Umocniono na prędce front obozu, sypanemi od domu do domu szańcami. W tej pozycji przepędzili noc, gotowi na przyjęcie walki. Nazajutrz 8 maja około godziny 12 przed południem, zagrzmiały nieprzyjacielskie działa, ukazali się kozacy i piechota, a za nimi ustawione do ataku kolumny. Nasz oddział liczył około 1200 ludzi. Lewem skrzydłem dowodził Taczanowski, prawem Tur no, środkiem Strzelecki. Moskali było przeszło 4000 i z ośmioma działami. W samym początku bitwy, Moskale przypuścili i główny atak na prawe skrzydło, lecz zostali przez Turnę szczęśliwie odparci, straciwszy dużo ludzi pod strzałami naszych. Z drugiej strony parli na lewe skrzydło, które przełamali po godzinnej walce, do wodzący nim Taczanowski został odciętym, bo go nie było widać w dalszym boju. Teraz uderzyli Moskale Całą siłą na środek i pra we skrzydło, gdzie już bój nie ustał przez półtory godziny. Nasi bronili się dzielnie, strzelając z do mów i z po za drzew i wtedy dopiero zaczęli ustę pować, nieprzyjaciel podsunął się pod domy i te zapalił. Wtenczas to poległ dzielny Strzelecki. Turno chcąc otworzyć drogę do przeboju oddziałowi pozo stawionych w rezerwie 60 strzelców, zakomenderował na bagnety. Stanąwszy na ich czele podniósł ( w prawym ręku pałasz, lecz zaledwie postąpił kilka naście kroków, kiedy został śmiertelnie w bole ugodzodzony kulą karabinową. Towarzysze unieśli ukochanego dowódcę przed dzikością moskiewską, zło żyli na wozie, który go uwiózł spiesznie do wsi Lechinia, majątku bliskich jego krewnych. Nazajutrz umarł w skutek śmiertelnej rany, dzielny dowódca strzelców i tamże pochowany został. Resztki oddziału pozostawione bez dowódcy, ze brał Działyński, lecz młody żołnierz łatwo się demoralizował każdą klęską i nie zaraz powracał do zaufania sobie samemu. Rozeszli się ludzie, broń zachowano, która się zmarnowała, jak to się działo najczęściej w takich razach.
Stanisław Turski
Wywodził się on ze znanej szlachty kresowej pochodzenia ormiańskiego. W 1863 roku, w randze pułkownika, brał udział w walkach powstańczych pod dowództwem generała Langiewicza. Opis rozsypki jego oddziału i przedostania się jego żołnierzy do strefy austriackiej: "O świcie 19 marca Langiewicz opuścił obóz z niewielką konną eskortą, pozostawiając rozkaz dzienny, w którym zapewnił "walecznych i wiernych towarzyszy broni", że żegna się z nimi tylko na kilkanaście dni. Tegoż dnia po południu przeprawił się przez Wisłę na stronę austriacką i został przez Austriaków aresztowany. Mówiono wtedy powszechnie, że to mirosławczycy wskazali go austriackiej straży granicznej. Po wyjeździe Langiewicza oddział rozprzęgł się całkowicie. W ciągu paru następnych dni oficerowie na wprzódki z żołnierzami, bezładnie przedostawali się na stronę galicyjską." [Kieniewicz S. "Powstanie Styczniowe", PWN, Warszawa 1983, str. 436] Nie wiemy, czy pułkownik Turski przekroczył Wisłę z grupą eskortującą generała (choć wiele na to wskazuje), czy też później. Faktem natomiast jest, że obaj byli aresztowani przez Austriaków i przez pewien okres internowani. Po zwolnieniu wielu powstańców musiało opuścić tereny Galicji. Powrót na ziemie pod zaborem rosyjskim groził zsyłką na Sybir, pułkownik Turski wybrał więc Zurych w Szwajcarii, gdzie zamieszkał i założył rodzinę. Tam zawarł związek małżeński z Polką, Teklą Ginawską. Z małżeństwa tego urodziło się pięcioro dzieci: trzy córki (Stanisława, Wanda, Maria) i dwóch synów (Tadeusz oraz Karol).
Leon Ulrich
ur. 10. kwietnia 1845 w Nowej wsi, w guberni warszawskiej. Uczył się kotlarstwa w warstacie Sylwestra Okońskiego w Warszawie, gdy wybuchło powstanie. Wyrusza do szeregów 13. maja wraz z dwoma towarzyszami na rogatkę Wolską i kieruje się wraz z nimi w stronę Nowego Miasta, gdzie za Pilicą organizował się oddział Drewnowskiego. Po drodze rósł zastęp i doszedł do cyfry około 200 ludzi, wstąpił tedy do owego oddziału, a gdy nie było dla wszystkich broni, nowo zaciężni zostali poumieszczani po kwaterach w najbliższej okolicy. Tymczasem oddział Drewnowskiego zaatakowany przez znaczniejsze siły moskiewskie przyjmuje bitwę w lesie nad Pilicą koło Nowego Miasta, zostaje jednak pobity i rozprószony. Bitwa rozpoczęła się około 3-ciej po południu w tym czasie, gdy Ulrich przebywał na kwaterze oddalonej w jednym z okolicznych dworków. Podwody, które wiozły Moskali w kierunku powstańczego oddziału, powracając z łupem kos, zdobytych na nim, przywiozły smutną nowinę o rozprószeniu oddziału. Ulrich wraz z towarzyszami udaje się w kierunku Iłży, w poszukiwaniu za oddziałem natrafia na dworek szlachecki, którego właściciel formował oddział powstańczy. Gdy formowanie zastępu ulegało zwłoce, Ulrich opuścił ów dworek i po dłuższem błąkaniu się dotarł do Iłży, gdzie u pewnego zduna przemieszkiwał w ukryciu dni kilkanaście, wkońcu postępując we wskazanym kierunku zaciągnął się do oddziału Czachowskiego, który go przydzielił do kompanii kapitana Dolnickiego. Z oddziałem Czachowskiego wyrusza w dalszy pochód, bierze udział w trzech większych potyczkach, wśród nich w ostatniej pod Bobrzą, a gdy oddział został rozprószony, pociągnął dalej pod miasteczko Rataje, gdzie wobec nadciągających większych oddziałów nieprzyjacielskich, nasi powstańcy musieli się rozprószyć. Ulrich dotarł do fabryki żelaza w Brodach, przy trakcie radomskim, gdzie przez czas pewien przebywał, poczem wstąpił do oddziału Ćwieka. Ruszył z nim na nową walkę i w krótkim czasie wziął udział w krwawej bitwie pod Kowalami. Odcięty chwilowo z kompanią od oddziału bronił się wraz z towarzyszami zająwszy silną pozycyę za karczmą i przydrożnemi lipami i zdołał się wkońcu połączyć z oddziałem, który tymczasem zajął obronną pozycyę pod lasem, gdzie koło dworu wywiązała się krwawa walka. Przeciągnęła się do północy i skończyła się klęską przeciwnika, który z dwóch kompanii piechoty i sotni dragonów zachował jedynie kilku żołnierzy. Po bitwie wyruszył oddział pod Kowalów, oparł się kilkakrotnie naporowi wojsk rosyjskich, jakie pędził milę całą w stronę osady fabrycznej, ]eryny. Wobec pojawiających się wieści o nadciąganiu z kilku stron kolumn rosyjskich, które za wszelką cenę oddział starały się rozprószyć, zarządził Ćwiek przeprawę przez Wisłę i marsz do guberni lubelskiej. Dziarskim szykiem, w cztery oddziały sformowanym, ruszył oddział ku Wiśle, którą na promach zdołał przebyć, zanim z przyległych wzgórzy zdążyli nad brzeg dragoni oraz piechota. Moskale, uformowawszy się na brzegu, poczęli strzelać, strzały jednak żadnej siejby śmiertelnej nie niosły z powodu znacznej odległości, jedyna kula musnęła kawalerzystę zadrasnąwszy go lekko. Drużynami ruszył oddział dalej i skierował się w stronę miasta Biłgoraja i w sąsiednich lasach stanął obozem. Mieszkańcy z miasta przywieźli wiele żywności, niedługo jednak spokój panował w obozie, rychło bowiem doniesiono, że od strony Lublina zbliżają się furgony z piechotą rosyjską. Do przejeżdżających szosą dali powstańcy ognia, cofnęli się jednak do lasów, przez noc całą forsownym marszem szli dalej a połączywszy się po drodze z oddziałem Lelewela stanęli na folwarku pomiędzy Porębą a Panasówką. Na folwarku z powodu zbliżania się nieprzyjaciół ruch panował znaczny. Oddziały połączone zajęły pozycyę na wzgórzu, Ulrichowi wyznaczono miejsce na skrzydle lewem. Nadeszły roty moskiewskie i rozpoczęła się bitwa pod Panasówką. Ulrich walczył tuż koło płonącego folwarku od 4-tej popołudniu do 1 I-tej w nocy zmieniając się kolejno z towarzyszem w nabijaniu i strzelaniu. W chwili gdy towarzysz ów stał na przedzie a Ulrich za nim broń nabijał, padł strzał i położył na miejscu owego towarzysza, przyczem kula przemknęła tuż obok Ulricha. Po zwycięskiej bitwie pod Panasówką ruszyły oddziały powstańcze do Zwierzyńca, gdzie pozostawiły swych rannych i pochowały zabitych, a następnie do Opolska. Po bitwie odjechał Ćwiek za kordon celem uformowania nowego oddziału i zebrania broni a oddział swój pozostawił pod dowództwem swego szefa sztabu, Kowalskiego. Oddziały ciągnęły w dalszą drogę w pobliżu Zamościa a myląc w tropy postępujących nieprzyjaciół stanęły we wsi Otroczu, przez którą wiedzie głęboki wąwóz. Z jednej jego strony stały zastępy Ćwieka, z prawej Lelewela, broń ułożono w kozły i zatoczono chwilowo obóz. W tym czasie Ulrich jako szeregowiec pełnił obowiązki podoficera. Gdy nagle z widety nadbiegł koń bez jeźdźca, znak był niezbity, że nieprzyjaciel się zbliża. I rzeczywiście w krótkim czasie nadciągnęły znaczne siły z sześciu armatami, z których natychmiast rozpoczęły ogień w kierunku obozu powstańczego. Oddziały cofnęły się w lasy i przyszły pod Batorz, gdzie wąwóz między wzgórzami obsadziły oba oddziały w ten sposób, że lewą zajęli powstańcy z pod znaku Ćwieka, prawą z pod znaku Lelewela. Ulrich stał tuż obok drogi, ciągnącej się wąwozem. Lelewel sądził, że zająwszy wzgórza nad wąwozem uchwyci nieprzyjaciół w pułapkę, popadł jednak sam w zasadzkę, atakowany odrazu przez nieprzyjaciół z kilku stron nadciągających. Wobec pewnego zamętu, jaki wynikł w pierwszej chwili walk!, cofnął się Ulrich do oddziału Lelewela, gdzie zaraz w pierwszej chwili omal nie padł od kuli, która przeszła tuż obok ucha naszego powstańca. Gdy padł Lelewel oddział poszedł na bagnety, został jednak rozprószony. Powstańcy ustąpili z pola a Ulrich wpadłszy między furgony zdołał się w ten sposób ochronić przed gęsto padającemi kulami nieprzyjaciela. Rozbici zebrali się powstańcy w lesie granicznym, poczem przeszli kordon w liczbie około 60. Na gruncie galicyjskim osaczeni przez żandarmów, poprowadzeni zostali do Radomyśla, którego ludność wśród wielkiego entuzyazmu witała powstańców. Polki z tego miasteczka poznawszy po mowie, iż Ulrich jest Kongresowiakiem, starały się go uwolnić, plan jednak cały zawiódł w zupełności. Pod silną eskortą żandarmów i wojska odstawieni zostali powstańcy do Jarosławia, gdzie próba uwolnienia Ulricha znowu nie dała rezultatu. Ulrich przyznał się tymczasem, że pochodzi z Warszawy, podał swe nazwisko a gdy poprzednio innem się osłaniał, skazany został za podanie fałszywego nazwiska na areszt dwutygodniowy a po odsiedzeniu kary pod eskortą odstawiony został do Krakowa i więziony czas dłuższy »pod Telegrafem.. Tu jednak nie był kres mitręgi więziennej Ulricha, który niebawem przewieziony został do więzienia w Ołomuńcu. Powzięty przez Ulricha zamiar ucieczki z twierdzy ołomunieckiej udał się o tyle, iż zdołał się wraz z 10 towarzyszami wydostać z więzienia, po sześciodniowej jednak włóczędze koło Skoczowa przez chłopów przytrzymany, wrócić musiał znów do więzienia w Ołomuńcu, gdzie go zaraz na wstępie czekał w kaźni podziemnej sześciodniowy areszt o chlebie i wodzie, a następnie przeniesienie do drugiej fortecy, Tafelbergu, gdzie stosunki pod każdym względem były o wiele ostrzejsze aniżeli w pierwszem więzieniu. Wobec tego, że nazwisko Ulricha znalazło się na wykazie tych, którzy mieli być Rosyi wydani, nie pozostawało mu nic innego jak zaciągnąć się do oddziałów, jakie formowano z przeznaczeniem na wojnę w Meksyku. Kampanię meksykańską przeszedł Ulrich szczęśliwie, poczem powrócił do Galicyi, gdzie z biegiem lat osiadł w Tarnopolu. Tu w fabryce Ant. Olszańskiego zatrudniony był do r. 1913, w którym usunął się od ciężkiej pracy fizycznej, gdy siły sterane zostały twardem a ciężkiem życiem.
Napoleon Urbanowski
Napoleon Telesfor , h. {{Prus}}, ps. "Stanisław Boruchowicz" ur. 26.12.1838 Targowa Górka, zm. 25.08.1896 Kraków. Syn Wojciech Wawrzyńca i Zofii Koszutskiej. Ukończył gimnazjum w Piotrkowie. Z wykształcenia inżynier. Ukończył Szkołę Centralną Sztuk i Rzemiosł w Paryżu. Następnie pracował w Centralnej Kompanii Kolei Żelaznej Parysko-Orleańskiej oraz na Kolei Żelaznej Warszawsko-Petersburskiej. Nauczyciel fizyki i nauk matematyczno-inżynierskich w szkole rolniczej w Żabikowie. Jeszcze przed powstaniem działał w organizacji. W 1861 był wysłannikiem Komitetu Centralnego do Krakowa z poleceniem podporządkowania się organizacji krakowskiej. Wywołało to secesję Mierosławczyków.[13] W Powstaniu był adiutantem . Otrzymał misję sformowania oddziału w rejonie sieradzkim. Oddział liczył 250 osób i Urbanowski stanął na jego czele. opisywał go jako "."[10] Walczył w kaliskim: 12.04.1863 (oddział wyprowadzony z matni przez Józefa Oxińskiego), 15.04.1863 . Po tej walce oddział uległ rozsypce a Urbanowski, zagrożony wyrokiem śmierci udał się na emigrację do Galicji.[5] W 1864/5 był sądzony przez Sąd Wojenny w Krakowie, za zbrodnię zaburzenia spokojności publicznej. Obciążony przestępstwem przeciwko zarządzeniom publicznym, od zbrodni uwolniony z braku dowodów, za przestępstwo skazany na 1 miesiąc więzienia, areszt śledczy policzony za karę.[4] Po powstaniu pracował w fabryce Hipolita Cegielskiego. W 1872 Razem z Zygmuntem Niegolewskim i Józefem Romockim założył Fabrykę Maszyn Rolniczych i Lejarnię Żelaza połączoną ze Składem Lokomobil, Młockarni i Żniwiarek w Poznaniu przy ul. Kolejowej 1. Gdy zmarł jego szwagier (Stanisław), przejął fabrykę swojego teścia Antoniego Krzyżanowskiego przy ul. Garbary w Poznaniu. Zainicjował budowę kościoła na Łazarzu.[8] Był też członkiem dyrekcji Teatru Polskiego w Poznaniu, oraz stowarzyszenia "Pomoc". W 1887 na zjeździe Towarzystwa Młodych Przemysłowców, którego był przewodniczącym mówił: "."[12] Śmierć zastała go w Krakowie, gdzie leczył się na raka żołądka. Pogrzeb zanotowany w parafii św. Szczepana odbył się na Rakowicach, w kw. AB (zgon oraz pochówek w te same dni co Teodora Matejko - ceremonia jedna po drugiej)[20]. 27.11.1897 został ekshumowany do grobu w kwaterze X(iks) delta, rząd zachodni, grób po prawej Jaworskich.[21] Żona (1866) Katarzyna Krzyżanowska. Dzieci: Witold (ż. Anna Niegolewska), Czesław (ż. Zofia Wortmann), Maria Halina Antonina (m. Feliks Wize), Maria Stanisława Janina (zm. 1880). Synowie przejęli firmę po śmierci ojca, rozwijając ją i prezentując np. maszyny gorzelniane na krajowej wystawie we Lwowie.
Strona z 25 < Poprzednia Następna >