Portal w rozbudowie, prosimy o wsparcie.
Uratujmy wspólnie polską tożsamość i pamięć o naszych przodkach.
Zbiórka przez Pomagam.pl

Powstanie Styczniowe - uczestnicy

Największa baza Powstańców Styczniowych.
Leksykon i katalog informacji źródłowej o osobach związanych z ruchem niepodległościowym w latach (1861) 1863-1865 (1866)

UWAGA
* Jedna osoba może mieć wiele podobnych rekordów (to są wypisy źródłowe)
* Rekordy mogą mieć błędy (źródłowe), ale literówki, lub błędy OCR należy zgłaszać do poprawy.
* Biogramy opracowane i zweryfikowane mają zielony znaczek GP

=> Powstanie 1863 - strona główna
=> Szlak 1863 - mapa mogił i miejsc
=> Bitwy Powstania Styczniowego
=> Pomoc - jak zredagować nowy wpis
=> Prosimy - przekaż wsparcie. Dziękujemy

Szukanie zaawansowane

Wyniki wyszukiwania. Ilość: 973
Strona z 25 < Poprzednia Następna >
Wojciech Biechoński
Artykuł | Wojciech Biechoński, h. Ogończyk. Ur. 4.2.1839 prawd. Szydłów (nie Kielce i nie Pińczów), zm. 30.12.1926 Lwów. Syn (Radca Honorowy, Asesor Trybunału, p.o. Podsędka Sądu Pokoju okr. kieleckiego) i Anny Stojanowskiej. Rodzeństwo: , Oktawian Bolesław (zm. 1857), Sabin (zm. 1858), , , (zam. Żychoń) oraz z drugiego małżeństwa ojca brat przyrodni Adam Karol. 1857 ukończył gimnazjum w Kielcach. Przed powstaniem urzędnik Komisji Skarbu w Warszawie. Do organizacji patriotycznej należał od 1859 roku. W 1861 wyjechał do Włoch, gdzie przeszedł kurs Polskiej Szkoły Wojskowej w Genui i Cuneo. W 1862 kierował organizacją województwa krakowskiego. 21 stycznia 1863 przygotował nieudany wypad na Kielce. Pomagał Apolinaremu Kurowskiego organizować oddziały powstańcze gromadzące się w Ojcowie w dolinie Prądnika, brał udział w i . Jako komisarz Rządu Narodowego wysłany do obozu Langiewicza. Brał udział w bitwie pod , , , . Internowany przez Austriaków. W randze kapitana przydzielony do sztabu gen. Józefa Wysockiego. Brał udział w . Wyjechał do Warszawy. Od lipca 1863 jeden z 27 okręgowych miasta Warszawy. Wziął udział w przewrocie wrześniowym i wszedł do nowego Rządu Narodowego jako sekretarz stanu. Po październiku otrzymał nominację na Nadzwyczajnego Komisarza Ziem Ruskich, a potem woj. Mazowieckiego. Po klęsce powstania początkowo przebywał na emigracji, kształcąc się w Heidelbergu, Zurychu i Wiedniu. Przeniósł się do Galicji, gdzie odgrywał następnie wybitną rolę w życiu społecznym i gospodarczym. Pionier spółdzielczości i prezes stowarzyszeń zarobkowych i gospodarczych. W 1867 osiadł w Gorlicach. Naczelnik Banku Włościańskiego w Gorlicach, twórca i dyrektor Towarzystwa Zaliczkowego w Gorlicach, burmistrz m. Gorlic, obywatel honorowy miasta Gorlic. Współtwórca przemysłu naftowego w Gorlicach. W 1870 wydał "Rzut oka na przemysł górniczy naftowy w Galicyi". W 1874 przeniósł się do Lwowa. Prezes Banku Związkowego (od 1902), Związku Stowarzyszeń Zarobkowych i Gospodarczych, radny miasta Lwowa, prezes towarzystwa Miejskie Ochronki Chrześcijańskie, prezes sekcji balneoprzemysłowej Krajowego Związku Zdrojowisk i Uzdrowisk we Lwowie. Od 1893 po śmierci brata przejął dwór w Żarnowcu (który w 1903 został przekazany jako dar narodu Marii Konopnickiej). Zakładał wraz z innymi Towarzystwo Wzajemnej Pomocy Uczestników Powstania Polskiego z 1863/64 roku. Od 1904 wiceprezes a od 1912 prezes tego związku. W 29.8.1914 brał udział w uroczystości poświęcenia sztandaru oddziałów strzeleckich ze Lwowa wychodzących do boju. Wygłosił tam podniosłe przemówienie. Komandor orderu Polonia Restituta, odznaczony orderem Odrodzenia Polski. 26.12.1919 uczestniczył na Zamku Królewskim w Warszawie w Zjeździe delegatów Stowarzyszeń Weteranów roku 1863 ze wszystkich dzielnic Polski i zaproszonych gości ze sfer wojskowych. W wykazie weteranów Sekcji Opieki Departamentu Sanitarnego Ministerstwa Spraw Wojskowych figurował pod nr II-762. 1923 doktor honorowy Uniwersytetu Jana Kazimierza w Lwowie. Pochowany Lwów, Łyczaków kw 1a, wraz z żoną. Pogrzeb odbył się w kaplicy szpitala wojskowego, a uroczystość miała oprawę generalską. Obecne były delegacje rady miejskiej, Sokoła, Szkoły Ludowej, towarzystw dziennikarskich, Towarzystwa Weteranów i in. Żona: 1879 Kamila Lewicka (1849-1927). Bezdzietni. Pamiątki po Wojciechu Biechońskim znajdują się w rodzinie Chrzanowskich, potomków szwagierki Wojciecha.
Jan Kazimierz Bielański
Jan Kazimierz używane imię Kazimierz Bielański vel Bilański Jan Kazimierz używane imię Kazimierz ( 1830 Kolbuszowa - ) - powstaniec 1848 r na Węgrzech i Powstaniec Styczniowy. Emigrant w Anglii a stamtąd do Australii, gdzie poszukiwał złota [1] Były poseł na sejm krajowy, długoletni marszałek ziemi staromiejskiej (dzisiejszej starosamborskiej) więzień ołomuniecki z 1863 r, towarzysz śp. Romanowicza. [1] Żył jeszcze w 1904 r , powrócił z Australii. [1] Urodził się ur 1830 [7] Kolbuszowa [2], [7], syn Wincentego Bielańskiego vel Bilańskiego [2], i Antoniny z domu Sawickiej. [1], [2]. Ślub – 1861 Stary Sambor – Staremiasto, on kawaler lat 30, ona [2] Żona – Jadwiga Bilińska, panna lat 28, rodzice: Kajetan Biliński i Ewa Chrobrzyńska [2] Dzieci 1__Kajetan Karol Firley Bielański ur 25.01 1862 Turze par. Star Sambor - Staremiasto akt nr 3 (AGAD Warszawa) - zm. 11.11.1870 2__Aniela Ewelina Bilańska ur 26.09.1866 Turze par. Star Sambor - Staremiasto akt nr 41 (AGAD Warszawa) Rodzeństwo: 1__Karol Bartłomiej Antoni Jan [5] (Antoni) Bielański vel Bilański [1] - powstaniec 1848 r na Węgrzech, prawnik po studiach, emigrant w Anglii a potem w Australii [1] ur 05.07.1827 Kolbuszowa [5] l 2__ Karol Andrzej [6] Firlej [1] Bielański [1], [6] vel Bilański [1] - powstaniec 1848 r na Węgrzech, prawnik po studiach, emigrant w Anglii i tam współwłaściciel fabryki [1] ur. 30.11.1828 Kolbuszowa [6] 3__Michał Hironim Bielański ur. 1831 Kolbuszowa [8] 4__Wincenta Ludwika Barbara de Firley Bielańska [9] ur. 07.09.1834 Brzyście i Babicha par. Gawluszowice [9] zm. 27.11.1834 Brzyście i Babicha par. Gawluszowice 5_Władysław Ludwik Bielański vel Bilański [1] - Powstaniec Styczniowy [1], [15] 07.09.1834 [10] Brzyście i Babicha par. Gawluszowice [Podkarpacie] [3] Ślub - 1877 Sambor (on lat 42 ur. we wsi Brzyście par. Gawluszowice, ona lat 20). [11] Żona - Rozalia Gaisler 1-vo Bielańśka, rodzice Michał Gaisler i Karolina Wiedenopp [11] Zmarł 27.05.1895 Sambor [obecnie na Ukrainie] w wieku 59 lat. [15] Rodzice: 1_Wincenty [2] Bielański vel Bilański [1] 2_Antonina Sawicka [1], [5] 1-vo Bielańska vel Bilańska [1] "Siostra majora Legii Nadwiślańskiej, który z Napoleonem wojował, bywał w Hizpanji, brał udział w wyprawie na Moskwę itp., a potem walczył w 1831." [1] ur ok. 1793 zm. 03.03.1857 Topolnica par. Stary Sambor – Staremiasto, lat 64, żona Wincentego. [4], pochowana w m. Turze na cmentarzu prze cerkwi. [1] - ślub – 1826 Zawada [Podkarpacie] miejscowość Nagawczyna [11] Dziadkowie: 1.1_Stanisław [11] Bielański vel Bilański [1] 1.2_Zuzanna Głowacka [11] po mężu Bielańska vel Bilańska [1] ur ok. 1759 zm 12.08.1852 Turze par. Stary Sambor – Staremiasto, nobilis wdowa lat 93 [14] - ślub przed 1793 2.1_Antoni Sawicki [11] zm. 1826 Nagwczyna par. Zawada [Podkarpacie] lat 63 [16] 2.2_Barbara [11] zm. 1825 Nagawczyzna par. Zawada [Podkarpacie] [17]
Władysław Ludwik Bielański
(07.09.1834 Brzyście i Babicha par. Gawluszowice - 25.05.1895 Sambor ) - Powstaniec Styczniowy [1] brat Karola Firleja Bielańskiego i Kazimierza Bielańskiego i Antoniego Bielańskiego. [1] „jako kapitan walczył pod Jeziorańskim i był ciężko ranny”[1] "Walcząc w oddziale Jeziorańskiego, odznaczył się w bitwie pod Kobylanką, gdzie został ciężko ranny". [15] Urodził się: 07.09.1834 [1] Brzyście i Babicha par. Gawluszowice [Podkarpacie] [3], [1]., syn Wincentego Bielańskiego vel Bilańskiego [3], [10] i Antoniny z domu Sawickiej. [1], [3], [10] Ślub - 1877 Sambor (on lat 42 ur. we wsi Brzyście par. Gawluszowice, ona lat 20). [11] Żona - Rozalia Gaisler 1-vo Bielańśka, rodzice Michał Gaisler i Karolina Wiedenopp [11] Zmarł 27.05.1895 Sambor [obecnie na Ukrainie] w wieku 59 lat. [15] Rodzeństwo: 1__Karol Bartłomiej Antoni Jan [5] (Antoni) Bielański vel Bilański [1] - powstaniec 1848 r na Węgrzech, prawnik po studiach, emigrant w Anglii a potem w Australii , powrócił do Turze [okolice Sambora] [1] ur 05.07.1827 Kolbuszowa [5] l 2__ Karol Andrzej [6] Firlej [1] Bielański [1], [6] vel Bilański [1] - powstaniec 1848 r na Węgrzech, prawnik po studiach, emigrant w Anglii i tam współwłaściciel fabryki [1] ur. 30.11.1828 Kolbuszowa [6] zm, 1904 Turze i tam pochowany [okolice Sambora] 3__Jan Kazimierz [7] Bielański vel Bilański [1] ur. 1830 Kolbuszowa [7] 4__Jan [7] Kazimierz [1], [2], [7] (używane imię Kazimierz [1]) Firlej Bielański vel Bilański [1] - powstaniec 1848 r na Węgrzech i Powstaniec Styczniowy, emigrant w Anglii a stamtąd do Australi, gdzie poszukiwał złota, powrócił do Turze [okolice Sambora] [1] ur 1830 [7] Kolbuszowa [2], [7] ślub – 1861 Stary Sambor – Staremiasto, on kawaler lat 30, ona [2] żona – Jadwiga Bilińska, panna lat 28, rodzice: Kajetan Biliński i Ewa Chrobrzyńska [2] 5__Michał Hironim Bielański ur. 1831 Kolbuszowa [8] 6__Wincenta Ludwika Barbara de Firley Bielańska [9] ur. 07.09.1834 Brzyście i Babicha par. Gawluszowice [9] zm. 27.11.1834 Brzyście i Babicha par. Gawluszowice Rodzice: 1_Wincenty [2] Bielański vel Bilański [1] ur ok. 1793 zm. 03.03.1857 Topolnica par. Stary Sambor – Staremiasto, lat 64, żona Wincentego. [4] 2_Antonina Sawicka [1], [5] 1-vo Bielańska vel Bilańska [1] "Siostra majora Legii Nadwiślańskiej, który z Napoleonem wojował, bywał w Hizpanji, brał udział w wyprawie na Moskwę itp., a potem walczył w 1831." [1] zm. 03.03.1857 Topolnica par. Stary Sambor – Staremiasto, lat 64, żona Wincentego. [4] - ślub – 1826 Zawada [Podkarpacie] miejscowość Nagawczyna [11] Dziadkowie: 1.1_Stanisław [11] Bielański vel Bilański [1] 1.2_Zuzanna Głowacka [11] po mężu Bielańska vel Bilańska [1] ur ok. 1759 zm 12.08.1852 Turze par. Stary Sambor – Staremiasto, nobilis wdowa lat 93 [14] - ślub przed 1793 2.1_Antoni Sawicki [11] zm. 1826 Nagwczyna par. Zawada [Podkarpacie] lat 63 [16] 2.2_Barbara [11] zm. 1825 Nagawczyzna par. Zawada [Podkarpacie] [17] Pradziadkowie 1.1.1. .............. Bielański vel Bilański [1] podobno konfederat barski [1]
Stanisław Bieliński
Ur. 24.2.1842 Brno, Szwajcaria, zm. 21.4.1923 Lwów[5][6]. Syn Edwarda Tadeusza, kapitana Powstania Listopadowego i Julii Antoniny Kieszkowskiej.[8] 1861-65 słuchacz prawa Uniwersytetu Lwowskiej i Jagiellońskiego. W 1863 był w oddziale powstańczym, w stopniu szeregowca kawalerii. Komendant policji narodowej we Lwowie. W marcu 1863 roku spiesząc do oddziału Czechowskiego został aresztowany. Po wypuszczeniu z więzienia wstąpił do oddziału Zapałowicza i brał udział w bitwach pod Tyszowcami i Tuczępami w lubelskim, następnie wstąpił do oddziału Wysockiego i brał udział w bitwie pod Radziwiłłowem. Sądzony przez sąd wojenny i uwolniony. Po powstaniu 31.8.1865 uzyskał absolutorium UJ i 24.3.1868 doktora obojga praw - Wydział Prawa[2]. Od ok. 1872 adwokat w Sanoku, i dyrektor Towarzystwa Zaliczkowego tamże. Członek rady powiatu sanockiego z grupy większych posiadłości ziemskich. . W 1875 wybrany do Rady Miejskiej w Sanoku. W kadencji Sejmu Krajowego 1877-1882 poseł z okręgu Sanok-Rymanów-Bukowsko. Został wybrany posłem na Sejm Krajowy Galicji IV kadencji (1877-1882) w IV kurii w okręgu Sanok-Rymanów-Bukowsko[10], jednak 1 listopada został przeniesiony do Lwowa co poskutkowało zrzeczeniem mandatu. We Lwowie był w składzie Izby Adwokackiej i Senatu Dyscyplinarnego Sądu Krajowego. Długoletni syndyk Wydziału Krajowego. Jeden z założycieli Związku Adwokatów Polskich i jego honorowy członek[3]. Senior adwokatów polskich.[5] Był też członkiem Galicyjskiego Towarzystwa Gospodarczego. Jest autorem opracowania "Sprawa kredytu melioracyjnego dla rolników w Galicyi" (Lwów 1891) 09.10.1888 podpisał deklarację o przestąpieniu do Towarzystwa Weteranów. Po odzyskaniu niepodległości przeprowadził formalnie odzyskanie Wawelu przez państwo polskie[13]. Pogrzeb miał miejsce w kaplicy Boimów przy katedrze lwowskiej z które wyruszył kondukt na cmentarz Łyczakowski - gdzie Stanisław Bieliński został pochowany na górce, w kwaterze powstańczej nr 40. (Na wykonanych później tabliczkach widniała błędna data zgonu).
Jan Bieniedzki
h. Łodzia. młodszy brat Władysława, ur. w r. 1845 w Kopkach, majątku Eustachego br. Horocha. którym podówczas zarządzał towarzysz broni z listopadowego powstania, śp. Karol Bieniedzki, ojciec Władysława i ]ana. Ten drugi obdarzony nadzwyczajnemi zdolnościami, chlubą i nadzieją był całej rodziny — uczył się w Rzeszowie a następnie po przesiedleniu się rodziców do Koziny w gimnazyum w Tarnopolu. Z siódmej klasy w lutym jako 18-letni młodzieniec zaciągnął się w szeregi powstańcze wraz ze starszym bratem Władysławem. Początkowo walczyli obok siebie, los jednak rozdzielił ich z chwilą, gdy Władysław został mianowany porucznikiem. ]an został ranny na polu walki w nogę a wskutek tego ubezwładniony dostał się do niewoli wroga, który nie znał względów litości dla bohaterów małoletnich. Pędzony pieszo rok cały od etapu do etapu, bity i katowany został wreszcie zagnany w Sybir. Z opisów historycznych i powieściowych aż nadto dobrze są znane nieprzesadzone bynajmniej dzieje martyrologii uczestników powstania na posileniu i w katorgach. Jan Bieniedzki przeżył je w najcięższych warunkach w czasie sześcioletniego odbywania karnego pochodu przez przeklętą krainę tortur fizycznych i moralnych, zadawanych nieszczęśliwym skazańcom przez dzikich siepaczy barbaryi i wstecznictwa. Nabawiwszy się ciężkich nieuleczalnych chorób reumatyzmu i wady serca powrócił Jan Bieniedzki do kraju jak nędzarz o kiju żebraczym w 25 roku życia, ofiara krwawej walki cywilizowanej ludzkości o wolność i niepodległość narodu. Wędrowca w łachmanach poznali pierwsi koledzy z ławy szkolnej w Tarnopolu ze łzami radości, współczucia i uwielbienia owacyjnie witali Sybiraka. Żądny dalszej nauki i łaknący pracy ukończył Jan Bieniedzki dwie najwyższe klasy gimnazyalne prywatnie w przeciągu kilku miesięcy, poczem złożył egzamin dojrzałości, i udał się do Krakowa, gdzie się poświęcił studyom medycznym. Utrzymywany przez brała Władysława ukończył w przeciągu czterech lat medycynę budząc zdolnościami swemi podziw kolegów i profesorów. Niezwykłe zalety serca i cierpieniem wyrobionego charakteru, pełnego typowej szlachetności, zjednały mu cześć i ogólny szacunek otoczenia, miłość i zaufanie towarzyszy i wprost fanatyczne uwielbienie rodziny. Przed złożeniem ostatniego rygorozum medycznego uległ chorobie serca w Krakowie w r. 1873 budząc przedwczesnym zgonem żal w szeregach młodzieży, czczącej w nim bohaterskiego męczennika sprawy ojczystej i wielkie nadzieje rokującego w kołach uniwersyteckich, żal i boleść nieopisaną rodziny, wśród której żyje zawsze pamięć najlepszego syna i brata.
Arkadiusz Bieńkowski
Drugie imię: Marceli, oficjał przy Zakładzie dla Obłąkanych w Kulparkowie, adres zamieszkania: Kulparków poczta Lwów. Urodzony 4 stycznia 1842 r. w miejscowości Brzóstówek pow. Opoczno, gubernia Radom, wyznania rzymskokatolickiego, żonaty, bezdzietny. W chwili składania przez niego oświadczenia rodzice nie żyli, dwaj bracia i trzy siostry mieszkały w Królestwie Polskim. Przed powstaniem – „przy familii”. W powstaniu walczył jako żołnierz a następnie podoficer w konnych strzelcach. W oddziale Dworzaczka i Sawickiego a po rozbiciu tego oddziału pod wsią Dobrą w oddziale Skowrońskiego pod dowództwem Parczewskiego i Orłowskiego w powiecie łęczyckim guberni warszawskiej. „Oddział Skowrońskiego, w którym od początku do samego końca byłem, brał udział w bitwach pod Kutnem, Kterami, Łodzią, Popowem Górnym, Kołem, Walewicami, Cymsową Wolą, Krykowem a ostatecznie pod Balkowem został zupełnie rozbity”. Nie był ranny. „Dokumentów nie mam żadnych. Powołuję się na kolegów z oddziału Skowrońskiego, którzy prawdopodobnie w Galicyi się znajdują, a przy obecnej sposobności razem się skoncentrują, gdzie pod moim nazwiskiem mnie znali, jak również na współkolegów z oddziałów Skrzyńskiego, Syrewicza, Kaliego (?) i Szumlańskiego jako należących pod jeneralne dowództwo Taczanowskiego, z którymi oddział Skowrońskiego brał wspólny udział w niektórych bitwach”. Zobowiązał się do wpłacenia wpisowego w wysokości 1 złotego i składki rocznej w wysokości 4 złotych, płaconej w ratach kwartalnych. Oświadczenie podpisał w Kulparkowie 17 maja 1888 r. Przyjęty na członka czynnego 23 czerwca 1888r.
Feliks Joachim Bieńkowski
(1838 Radom - 11.12.1896 Lwów) - powstaniec styczniowy [1], starszy inżynier Wydziału Krajowego. [1], [3] Urodził się w 1838 r w Radomiu [1], uczeń szkól w Suwałkach [1], inżynier komunikacji lądowych i wodnych w Warszawie [1]. W Warszawie należał do organizacji przedpowstańczej. [1] "W powstaniu brał udział jako porucznik kawalerji w wyprawie Krukowieckiego z Krakowa do Królestwa i szaloną szarżą w kilkanaście ludzi na szwadron dragonów, przyczynił się do uratowania samego Krukowieckiego, osaczonego dziewięcioma ludźmi w Gianowskim dworze i broniąścego się śród płomieni przeciw całej kampanji piechoty. Śp. Feliks służył potem w jeździe Różyckiego i przeniosłszy się do Paryża po upadku powstania zarabiał na chleb jako fachowy inżynier przy francuskich kolejach żelaznych. Powróciwszy do kraju w r. 1868 wstąpił do służby kolejowej, w której odznaczał się do samej śmierci nieposzlakowaną uczciwością i najsumienniejszą pracą. Jako członek wydziału "Sokoła", towarzystwa politechnicznego, towarzystwa Szkoły ludowej, towarzystwa weteranów z r. 31 i 63, Skarbu narodowego i wszystkich w ogóle stowarzyszeń, dążących do podniesienia bytu narodowego i do oswobodzenia ojczyzny, nieboszczyk odznaczał się wytrwałą i gorliwą działalnością, niezważającą na żadne przeszkody i rozczarowania. Jako przełożony i kolega zostawił po sobie w Wydziale krajowym i we wszystkich stowarzyszeniach, do których należał, najlepszą pamięć. Śmierć wzbudziła wszędzie żal najszczerszy po takiej niczym niepowetowanej stracie dla sprawy narodowej, której służył wiernie i wytrwale "usque ad finem", jak na prawego Polaka przytoi. Między innemi był czynnym członkiem Towarzystwa demokratycznego i inicjatorem fundacji jednego stypendium dla młodzieży gimnazjum polskiego w Cieszynie. Pozostawił rodzinę z czworgiem dziec " [1] Ślub - żona Stanisława Gura [2], jej rodzice: Franciszek Gura [3], Ludwika Mierzwińska [3] Zmarł 10.12.1896 r [1], [2], we Lwowie [1], [2], w wieku 58 lat [2], na wadę serca. [1], tętniak aorty [2], Pozostawił owdowiałą żonę Stanisławę Gura. [2] Dzieci: 1___Władysław Piotr Bronisław Bieńkowski - zm. 1881 Lwów, 13 miesiecy [5] 2___Stanisław Feliks Bieńkowski - ur 28.03.1882 Lwów [3] 3___Tadeusz Julian Bieńkowski - ur 16.08.1886 Lwów [4] Rodzice: 1__Jan Bieńkowski [3] 2__Elżbieta Kulczycka [3]
Teofil Biernacki
ur 1844 Koropiec pow. Buczacz [obecnie na Ukrainie], powstaniec styczniowy. W Koropcu, we dworze Antoniego Mysławskiego pełnił funkcję chłopaka kredensowego. Za namową kooperatora polskiego w Koropcu, ks. Franciszka Sawy, postanowił wstąpić w szeregi powstańcze i w tym też celu dla owej myśli zjednał Wincentego Tokarskiego z Nowosiółki koło Koropca, Ignacego Kosińskiego z Puźnika, Jakóba Sokołowskiego z Jezierzan, dozorcę stadniny należącej do A. Mysławskiego. Ks. Sawa wyprawił wszystkich przed zielonymi Świętami do dworu p. Dąbrowskiego w Leczaczańcach, gdzie było już zebranych 45 ochotników. Po pięciodniowym pobycie w tym dworze kołowo jechali lasami nocą w stronę Podwłoczysk, znajdując we dworach gościnę. Po drodze nad granicą rozprószył garstkę sałdatów rosyjskich i ruszyli pod Radziwiłłów. Biernacki wraz z towarzyszami brał udział w tej nieszczęśliwej potyczce a cofnąwszy się za kordon ukrywał się jakimś wąwozie przez trzy dni, a następnie nocą podążył do Podwłoczysk, gdzie został przez żandarma aresztowany i pod eskortą 8 żołnierzy odstawiony do Tarnopola, Tu lezał chory w szpitalu, gdzie ściągano z nim protokoły, wierny jednak złożonemy przyrzeczeniu nie wydał swych towarzyszy. [1] Starosta tarnopolski wyjednał po kilku tygodniach uwolnienie dla Biernackiego, który stawić się musiał bezzwłocznie przed komisją asanterunkową a wzięty do wojska po kilkumiesięcznym pobycie w lazarecie lwowskim służył w garnizonach Sybinie, Peszcie i Berlinie, następnie brał udział w wojnie austriacko-pruskiej w r. 1866 w walczył pod Sadową. [1]
Adam Bitis
Adam Bitis był włościaninem koronnym (skarbowym, czyli przypisanym do dóbr rządowych), ze wsi Białozoryszki, w szawlańskiej parafii, w powiecie szawelskim. Urodził się w r. 1836 (niekiedy uważa się że urodził się we wsi Legecze). Był rosłym i bardzo przystojnym mężczyzną, śmiałym i gadatliwym. Ogolony, mocnej postawy, niewysoki, ubrany zazwyczaj w szarą koszulę i szary kapelusz, białe spodnie wsadzone do butów. Przed powstaniem. Ojciec był we wsi gospodarzem, odumarł Adama w drugim roku życia, zostawiając wdowę Barbarę, sześciu synów i córkę. Adam przechodził zwykłe koleje, nim z wiekiem do szedł do godności parobka, czyli robotnika. Cztery lata pasł trzodę domową, sześć lat był półparobczakiem, wdrażając siebie w rutynę wiejskiej gospodarki. Po polsku nie umiał, a nie mając do czynienia z panami nie czuł nawet potrzeby uczenia się polskiego języka, nieużywanego wcale w tem kole, które go wychowało. Natomiast Bitis, za trzodą i za pługiem, nie rozstawał się z elementarzem i z książką do nabożeństwa. Samouczką, lub za poradą rzadkiego naówczas znawcy nauki czytania, Bitis doszedł do znajomości litewskiego pisma, tak iż z łatwością czytywał książkę do nabożeństwa i katechizm, jedyne niemal źródła, które Opatrzność zesłała dla moralnej otuchy wieśniaków. Bitis czytywał lubo z trudnością rękopisma, a nawet umiał stawić liczby i niektóre litery. To była cała jego oświata. Jego językiem oryginalnym był język żmudzki. Bracia wyręczali w gospodarstwie, więc Adam miał dosyć czasu do nauczenia się ciesielstwa i stolarki, do których brał się z amatorską gorliwością. Łatwość pojęcia i wrodzone zdolności z niesłychaną szybkością posuwały świadomość Bitisa w nauce rzemiosł. Tem większą przypisać mu należy zasługę, że kształcąc się sam przechodził niekiedy wytrawionych w tem rzemiośle mistrzów. Rzetelność, trzeźwość i uczciwa praca wysoko go postawiły w mniemaniu okolicy. Nie zabrakło mu ani pracy, ani przyjaciół. Lubo młody, lecz z sądem dojrzałym i tą trzeźwością pojęcia, właściwą naszym wieśniakom, wzywany był najczęściej do rady w sprawach, gminy, gdzie nieraz zdrowym poglądem zadziwiał starców. Będąc zaciętym wrogiem każdej nieprawości, jak sam powiadał, zyskał wprawdzie wielu nieprzychylnych, lecz się nic zrażał nienawiścią występnych, którym publicznie rzucił rękawicę. Drobne nadużycia miejscowe, kradzież publicznego dobra i wszelki występek stronił Bitisa, obawiając się z ust jego potępienia. Z tego względu wytoczono mu kilka procesów przed rząd najazdu. Z dziwną zręcznością bronił swych spraw i dowiódł znajomości procesowania, wprowadzając w obawę swoich przeciwników. Sprawiedliwość moskiewskich sędziów topnieje jednak przed potęgą kubana. Nieprzyjaciele Bitisa znaleźli powód i środki do wtrącenia go do więzienia. Skazany surowym wyrokiem z bajki Agnus et lupus, przesiedział kilka tygodni w turmie, z której uwolniono go na porękę. Wróg wszelkiej nieprawości Bitis coraz to jaśniej widział sprzedajność, tyraństwo i podłość najazdu. Własne doświadczenie uczyło go nienawidzieć Moskwę. Nastał czas reformy włościańskiej w 1858 r. Szlachta smutną przewidywała przyszłość, włościanie się cieszyli. Nienawiść zobopólna, wypływ różnych dziejowych tradycji, podżeganą została fałszywemi wieściami moskiewskiej policji. Roztropny umysł Bitisa z umiarkowaniem sądził bieżące sprawy. Nie ufał szlachcie, lecz jeszcze bardziej się obawiał cudzego wroga, narzucającego dziś bladą wolność, a jutro kajdany. Bitis zresztą w niczem się nie wyróżniał od tego koła, w którem Opatrzność żyć mu kazała. Włościanin z ducha i ze krwi trwał wiernie w tym obyczaju, w jakim wykształcił swój umysł i serce. Tem się właśnie tłumaczy wpływ Bitisa na współczesnych i pokrewnych mu duchem wieśniaków. Stanął on jako wyraz ich moralnych potrzeb, znajdując najzupełniejsze uznanie w duszach urodzonych pod słomianą strzechą. Gdy sprawa włościańska nurtowała w najgłębszych warstwach społecznych, zyskując przyjaciół Moskwie w ciemności i egoizmie, Bitis w swojem kole stał na straży czystości ludowego obyczaju, głosząc zdradę najazdu. W chwili najdrażliwszej społecznej reformy następują manifestacje i śpiewy kościelne. Bitis nie bierze w nich udziału, potępiając niepraktyczność i niestosowność podobnej wojny z Moskwą. Nigdzie zresztą włościanie żmudzcy nie przyjęli czynnego udziału w tej sprawie, bądź nie pojmując manifestacji, bądź uważając je za wybryk szlacheckich malkontentów, w celu sparaliżowania reformy. Biorący udział w śpiewach i procesji były jednostki, ulegające wpływom postronnym, tem samem więc nie mogły być wyrazem ludowego ducha. Manifestacje jednak budziły kraj z uśpienia i wywołały potrzebę nowej walki z najazdem, oddziaływając na wszystkie warstwy społeczne. Te właśnie pobudki równie wpływały i na Bitisa. Rozrzucane śpiewki i odezwy w litewskim języku między ludem wydobywały uczucie i myśl z głębin ludzkiego ducha. Od rozpraw, gawęd i baśni politycznych przeszło do prawdziwego krzątania się około istotnych po trzeb ojczyzny. Początek, przed wybuchem na Litwie Bitis niepoślednim był w tej sprawie działaczem. Kiedy powstanie wybuchło w Kongresówce, a księża na Zmujdzi objawili ludowi obowiązek bronienia kraju, Bitis czynnie się zajął propagandą. Wędrował od wsi do wsi, a zgromadzając w każdej ludzi poważnych, przemawiał słowami prostoty i prawdy. Wszędzie przyjęty i zrozumiany z prawdziwą rezygnacją oddal się. sprawie ojczyzny, równoważąc ją ze sprawą wiary świętej. Włościanie z zaufaniem słuchali jego mowy, bo nie mogli posądzać o wspólne ze szlachtą zamiary. Słowa pochodzące z serca trafiały do ich przekonania. Bitis zresztą nigdy nie zabrał głosu w sprawie nieczystej lub zlej, chyba dla zaprotestowania fałszerzom. Niekiedy zapytywano go, czego życzysz, po cóż nakłaniasz do powstania, wszak niczego ci nie brakuje - masz sowitą zapłatę i czeladników; cóż ci lepszego dać może powstanie, albo i Polska?! Takie argumenta Bitis odbierał, powiadając iż nic nie posiada wobec przemocy i obcego najazdu. Jutro może okują mnie w kajdany, odstawią w rekruty i wyślą z rodzinnej ziemi. Jutro może carowi podoba się zniszczyć nasze obyczaje, język i wiarę, więc je zniszczy bo ma potęgę. Cóż wtenczas z naszych posiadłości zostanie. Takiem lub podobnem temu dowodzeniem Bitis zyskiwał sobie umysły i serca. Nie szczędził własnego grosza, zgromadzając broń myśliwską jeszcze przed wybuchem powstania. Z tem wszystkiem Bitis nie poczytywał siebie, ani mędrszym, ani bardziej zasłużonym od swej współbraci. Spełniał stolarski obowiązek we dworze marszałka Szemiota, nie zapominając ani na chwilę o obowiązku ojczystym. Praca dla Kuszłejki Skoro powstanie wybuchło, zgromadził kilku najbliższych przyjaciół i udał się do obozu Kuszłejki, zaciągając się na służbę jako szeregowiec. Sprawowanie się Bitisa w bezpośrednim z oddziałem Kuszłejki pozostaje związku. Bitis wkrótce po wstąpieniu do oddziału oświadczył Kuszłejce o usposobieniu okolicy i o zaufaniu jakie w nim pokłada. Zapewniał iż w prędkim czasie liczny można sformować oddział, uzbrajając w broń od dawna już przezeń na gromadzoną. Naczelnikiem wyprawy mianowany został Mamert Giedgowd. W razie nieobecności Giedgowda Bitis, zastępował jego miejsce, dając dowody bystrego umysłu i niezwykłej trafności w postępowaniu. Trudno opisać radość mieszkańców, witających Bitisa, dawnego współkolegę, przybywającego stwierdzać swe słowa powagą zbrojnego powstania. Włościanie wyręczali powstańców w trudniejszych wojennych obowiązkach. Sami nawet utrzymywali wedety i posterunki, śledząc w najodleglejszych punktach obroty wroga. Zwożono zewsząd bez rozkazu lub prośby żywność, obuwie, odzienie, bieliznę, szarpie uzbierane w ubogich strzechach wiejskiego ludu. Ochotników byłoby tylu, na ilu wystarczyłoby broni. Szczupłe jednak zapasy wystarczyły na stu sześćdziesięciu z którymi powrócono do Kuszłejki. Bitis wstąpił do kawalerji w roli intendenta i przewodnika w wyprawach, ponieważ znał okolicę. Po dostaniu się Giedgowda w niewolę (uwolnił się po pewnym czasie) Kuszłejko niefortunnie podzielił oddział na trzy części. Bitis widząc chwiejący się w nieładzie trzeci pluton w pobliżu Białozoryszek na prośbę, a raczej rozkaz żołnierzy przyjął na się dowództwo i odpowiedzialność, uprowadzając 80 ludzi w głąb szawelskiego powiatu. W drugiej połowie kwietnia, znowu był z Kuszłejką, kiedy przybył Pujdak z wiadomością o Moskwie. Nie usłuchano rady Bitisa, pragnącego zrobić zasadzkę, z której Moskwa nie wyszłaby bezkarnie. Przyczyną tego było coraz to wzrastające nieporozumienie między Giedgowdem i Kuszłejką. W czasie pochodu miała miejsce pod Zyłajciami mała utarczka z Moskwą. Nieporozumie Giedgowda z Kuszłejką coraz to się zwiększało, przybierając rozmiary zatrważające. Gdy i zebrana rada wojenna nic roztrzygnąć niepotrafiła, Giedgowd rozciął węzeł, oddzielając się z dwiestu oddanymi sobie ludźmi w zamiarze wcielenia się do oddziału ks. Mackiewicza. Z Giedgowdem poszli Bitis i Pujdak. Karność była zachwianą i wszczynały się kłótnie, to Szulca z Giedgowdem, to znowuż Bitisa z Pujdakiem. Przy całem rozprzężeniu Giedgowd szczęśliwie doprowadził kompanję aż do lasów krakinowskich, gdzie się naówczas znajdował Laskowski i ks. Mackiewicz. Kompania Giedgowda wcieliła się pod nazwą czwartego bataljonu. Własny oddział Nazajutrz po przybyciu Bitis został wysiany przez ks. Mackiewicza do szawelskiego powiatu w celu organizowania oddziału. W przeciągu trzech tygodni zgromadził przeszło siedmdziesiąt ludzi, zagartując w swe ręce administrację moskiewską w kilku okolicznych parafjach. Sprawowanie się niektórych, a głównie niedołęstwo chwiejącego się powstania, odstręczało wieśniaków od narodowej sprawy. Bitis przełamywał owe trudności, otaczając swe stanowisko powagą sędziego i opiekuna wieśniaków. Godził powaśnionych, sądził różne sprawy, karcił dawne i świeże nadużycia, ogłaszał nowe prawa polskie, czyli manifest d. 22 stycznia. Surowy lecz sprawiedliwy, zyskał szacunek powszechny, nawet w tych stronach gdzie go przedtem nie znali. Oddział jego, oficerowie, zastępca (Wincenty Powilański), byli sami włościanie Żmudzini. Komendy odbywały się w litewskim języku, nawet rozkazy do dworów po żmudzku były pisywane. Swój oddział podzielił na 2 części i co dwa tygodnie zmieniał rozpuszczając do domów. Wewnątrz Bitis zwrócił szczególną uwagę na moralność żołnierzy. Pod tym względem wydał oryginalne rozporządzenia nie picia wódki w obozie i zachowywania postów nawet w piątki i soboty. Żołnierz wyłamujący się z pod tej reguły, skazywany był na areszt, karę cielesną, poczem na stępowała haniebna dymisja. Karność była wzorowa, przykłady nieposłuszeństwa, lub wyłamywanie się z pod wymienionych przepisów były nieliczne. Pod względem wewnętrznego porządku i sumiennego wypełniania obowiązków, oddział Bitisa wybornie mógł służyć za wzór dla wszystkich, nawet wtenczas kiedy demoralizacja prawem konieczności wkradła się i do jego szeregów. Dnia 9 czerwca Bitis stoczył potyczkę pod Wornianami, spiesząc na pomoc Kuszłejce i zajmując tył nieprzyjacielowi. W tych dniach Laskowski przechodząc te strony z porady ks. Mackiewicza, zanominował Bitisa naczelnikiem oddziału, wkładając nań stosowne atrybucje. Laskowski i ks. Mackiewicz przerzynając las biebrowski, ściągnęli chmarę Moskali. Bitis na śladach powstańców urządził zasadzkę w celu powstrzymania Moskwy. Skoro wstąpili, przyjął ich rzęsistym ogniem, rozkazując żołnierzom po kilku wystrzałach cofnąć się bez komendy i zdążać na miejsce zbioru. Wszyscy niemal włościanie byli z pobliża znali okolicę i doskonale wykonali plan Bitisa. Przerażona Moskwa przetrząsała las, nie znalazła nikogo, chyba ślady dawnych obozów i w zdumieniu wróciła do Szadowa. Odtąd Bitis rósł w sławę i poważanie w całej okolicy. Swój oddział podzielił na 2 części i co dwa tygodnie zmieniał ludzi rozpuszczając do domów dla odpoczynku i najedzenia. W połowie czerwca Bitis urządził zasadzkę w lesie białozoryskim na przechodzących dragonów i kozaków. Dziewięciu położył trupem lecz przybywająca piechota przeszkodziła skorzystać ze zwycięztwa. 16 czerwca zniszczył ważne cesarskie dokumenty w Bejsagole. 27 czerwca zręczny wybieg kawalerji wprowadził dragonów w zasadzkę. Moskale zeskoczyli z koni i kilkakrotny przypuszczali atak w łańcuchu strzeleckim; za każdym razem cofając się w nieładzie. Rzecz się działa na skraju lasu, moskale zaś atakowali z polany, przedstawiając zabawny widok wieśniakom, będącym w polu przy robocie, którzy wysławiali mądrość swego wodza, zabawiając się pociesznym widowiskiem niefortunnych ataków Moskwy. Dragoni usiłowali zająć tył, lecz Bitis zrejterowal w bok i omylił pogoń przybywającej w pomoc piechoty. W pierwszej połowie sierpnia Moskale maszerowali po nocnym spoczynku we wsi . Bitis zawiadomiony o ich pochodzie wprowadził znowuż w zasadzkę. Z przejętego raportu dowiedziano się, iż Moskali legło 20 i kilku rannych. Bitis posiadał wtenczas zaledwo 40 jeźdźców. We wrześniu oddział jego wzrósł do 150 piechoty i 20 kawalerji. 11 września niedaleko folwarku Budriu, oddział Bitisa stoczył potyczkę z 80 strzelcami przeciwnika. 18 września walczył pod wsią Żyłaicie. Przybierające siły przeciwnika pod dowództwem Timesa zmuszają go jednak do wycofania się. 27 października urządził zasadzkę pod , w której legło 6 Moskali. 14 listopada napada na dwór w Szawlanach i niszczy ważne dokumenty moskiewskie. Moskwa się srożyła mszcząc, się i prześladując włościan, którzy posyłali żywność Bitisowi. Zapobiegając złemu Bitis przesłał pocztą list do wojennego naczelnika do Szawlan, przekładając iż niesłusznie znęca się nad bezbronnymi i równocześnie oświadczając, iż skoro Bitis zechce, to i sami Moskale na jego rozkaz wydadzą żywność. Po niejakimś czasie zaalarmowano Szawlany, Moskale wyruszyli do lasu szukać powstańców, zostawiając w miasteczku 20 żołnierzy. W tej chwili Bitis wpada do Szawlan, odbija magazyny, a służba moskiewska na jego rozkaz wydaje żywność, odzienie i amunicję. Załoga skryła się bez śladu, Bitis spokojnie zrejterował. około 20 listopada zburzył pocztę w Radziwiłowie, spalił papiery, zburzył kancelarję i zabrał dziewięć koni moskiewskich. Zwyczaje w oddziale Godnem uwagi jest, iż Bitis w większości potyczek nie stracił żadnego żołnierza. Moskale sami urządzali zasadzki czyhając szczególniej na włościański oddział Bitisa. Włościanie jednak czuwali nad jego dolą i żaden ruch nieprzyjaciół nie był mu tajny. Do późnej jesieni kawalerja Bitisa alarmowała Moskwę, lecz żadnej już nie staczał potyczki. Moskale szukali majątku Bitisa, sądząc że był właścicielem ziemskim, szlachcicem, w celu domierzenia konfiskaty i rabunku. Lecz jakież ich było rozczarowanie, gdy się dostatecznie przekonali, że Bitis był chłopem, i nawet nie gospodarzem, tylko pogannym kutnikom, według ich wyrażenia. Zrabowali więc siedzibę braci, a rodzinę zesłali na Sybir. Moskale się srożyli, lecz żadna siła ludzka nie zdolna była wytropić jego kryjówki. Bitis nie wieszał przestępców, jak czynili inni dowódcy, zaradzał złemu dowcipną karą. Pewien starszyna (wójt gminy) nazwiskiem Boks, znany był jako łotr i szpieg. Bitis sprowadza go do obozu i rozkazuje mu wydawać piśmienne rozkazy do obywateli. Poczem uwolnił Boksa, który natychmiast udał się do Moskali zanosząc skargę. Wkrótce się okazały piśmienne rozkazy Boksa. Na próżno się wypierał, lub składał winę na powstańców; po sprawdzeniu podpisów Boks został skazany na dziesięć lat do robót fortecznych. Kraina upadała na duchu, dawni przyjaciele Bitisa dziś się zamieniali w przyjaciół Moskwy. Wojenni naczelnicy ogłosili rozporządzenie Wieszatiela, potrzebując z każdej wsi na siedmiu gospodarzy jednego kozaka na czasową służbę. Pomimo zakazu Bitisa niektóre wsie wysłały kozaków. Zamierzył więc ukarać nieposłusznych. W tym celu wysłał sekretnie jednego z dymisjonowanych żołnierzy przebranego po moskiewsku do wsi okolicznych. Żołnierz ów od imienia Moskali napadał na wsie, groził rabunkiem i okładał nahajem, przepowiadając iż jego bracia (moskale) jeszcze srożej katować będą. Przerażeni włościanie z bólem serca wykrzykiwali, iż sami moskale wprowadzają pomiędzy nich zgodę i jedność. Zwątpienie już było niezmierne, a upadek wskazywał interwencję jako ostatni środek ratunku. Koniec walk Włościanie nie inaczej byli usposobieni. Oczekiwali oni szczególniej ubóstwionego przez nich Jabłonowskiego, mającego, według ich mniemania, przybyć z zagranicy z Francuzami. Bitis polecając oddział Powilańskiemu, powędrował przekonać się o tej prawdzie. Pod koniec roku wypłaca żołd swoim żołnierzom, poleca ukrywać się przez zimę i w nowym roku ponownie zorganizować oddział. Jego oddział, ale bez dowódcy, był widziany 10 lutego w pobliżu wsi Prebaise ubrany w chłopskie sukmany. Dalsze losy Niestety z emigracji już nie wrócił. W Paryżu, pracował m.in. zapalając latarnie uliczne, był drukarzem. Od Rządu Narodowego otrzymał stopień pułkownika. Działał w Stowarzyszeniu Weteranów. Nauczył się mówić po polsku i francusku. Mieszkał na Rue Catheriue-d’Enfer nr 4. 29.12.1878 ożenił się z Lucille Le Prieur, córką Louisa Jeana i Louise Francoise Vivier. Zmarł w 9.1.1884 w Poitiers
Konrad Błaszczyński
/Bitwa pod Górami/ Jazda, która przyjęta ogniem rotowym piechoty moskiewskiej z zasadzki z domów i z za parkanów strzelającej, chwilowo zmieszała się straciwszy pułkownika i cofnęła, sformowawszy się następnie szybko za Górami, na plac wróciła i wparła znów do wsi Moskali, tak, że nie mieli nawet czasu ani dobić ani obedrzeć ranionych, i tylko zabrawszy swoich kilku ranionych i 10 za- bitych (jak się później okazało) chyłkiem wąwozami i lasami do Pińczowa wrócili. Nasi zawieźli do najbliższej wsi podjętego z placu boju ciężko ranionego pułkownika (był przestrzelony na wylot, a nadto miał dwa głębokie cięcia w głowę i pchnięcie lancą w piersi), oraz 14 innych swych rannych i trzech poległych. W parę godzin, przybyło kilku lekarzy z okolicy, którzy wraz z lekarzem obozowym, wszystkich rannych natychmiast opatrzyli; bojąc się jednak zostawić wszystkich, żeby ich później Moskale nie dobili, powieść ich mieli w stronę Krakowa, żeby tam dojechawszy, bezpiecznie leczyć się mogli. Dowiedziawszy się, że w Jędrzejowie są Moskale, bojąc się żeby nie przyszli dobić pułkownika, którego wywieść nie było podobna, gdyż już był konającym, oddział cały poszedł w stronę Jędrzejowa żeby zwrócić na siebie uwagę Moskali i jeżeli można na drugą stronę szosy ich odciągnąć. Pułkownik Bończa, pomimo starań lekarzy mianowicie lekarza obozowego, który go na chwilę nieodstępował, nazajutrz 19go b. m. w południe życie zakończył. Lubo dla jego bezpieczeństwa, starano się ślad miejsca gdzie się znajduje, przed ogółem utaić, i innego rannego, jako pułkownika wywieziono, jednak wiadomość o jego śmierci rozeszła się szybko po okolicy i boleścią wszystkich przejęła. Już nazajutrz rano w kościele parafialnym zebrało się 8 księży i znaczna liczba publiczności, i odprawili solenne żałobne nabożeństwo; wieczorem na eksportacyę przybyło 14 księży, kilkadziesiąt rozmaitych ekwipażów i blisko 500 różnych stanów ludzi, a wszyscy pogrążeni w smutku. Piechotą ze światłem w ręku, a bólem w sercu, z pieśniami żałobnemi na ustach prowadzili trumnę wieńcami i koronami okrytą przez przeszło półmilową drogę do smętarza, tam, gdy przyszło do grobu ją wpuścić, jęk boleści zagłuszał modlitwy księży, i wszyscy rzucili się na trumne pragnąc choć kwiatek na pamiątkę dostać. Żydzi z sąsiednich wsi i miasteczek, licznie pomimo szabasu przybyli, cechy z chorągwiami i światłem, bractwa różne konwojowi towarzyszyły. Włościanie licznie zebrani podtrzymywali na karawanie trumnę. W tym bolesnym obchodzie, przyjemnie było widzieć zapał i chęci wszystkich stanów narodu, pragnących jeszcze ostatnią przysługą uczcić poświęcenie się zmarłego. Donieść wam także muszę, iż starozakonni wzorowo się zachowują. Rabin w najbliższym miasteczku nakazał 4ro-tygodniową żałobę, zakazał muzyki na weselach i pozwolił pomimo szabasu, na pogrzeb się udać. Włościanie rannych zwozili i od- wozili, starannie i ostrożnie z nimi postępując i licznie na pogrzeb przybyli. O postępowaniu oświeceńszej klasy obywateli tak wiejskich właścicieli jak i z miasteczek okolicznych, w niesieniu pomocy, wspominać byłoby zbytecznem, gdyż każdy wie, że oni ponoszą głównie ciężar dzisiejszej wojny, i ponoszą chętnie z całem poświęceniem. Po tym bolesnym wypadku, lubo oddział cały niewiele ludzi stracił, jednak śmieré pułkownika wiele na niego oddziałała, również na całą okolice, która osobę Bogdana Bończy, serdecznie ukochała i wielkie nadzieje dla kraju w nim pokładała.
Konrad Błaszczyński
Jego imię i nazwisko budzą wątpliwość, gdyż w literaturze przedstawiany jest różnie. Tożsamość "Bończy" została ustalona przez autorów niniejszego portalu. Wg ustaleń GP można stwierdzić, że faktycznie nazywał się Konrad Antoni Błaszczyński. Z racji przyjętych pseudonimów i fałszywych nazwisk występuje w literaturze jako Kazimierz, Konrad, Bohdan, Bogdan - Błaszczyński, Błeszyński, Tomaszewski. Pewne jest także to, że w czasie dowodzenia używał pseudonimu "Bończa" i pod takim został pochowany. Potwierdzeniem tożsamości Konrada Antoniego jest raport policji narodowej donoszący o dwóch agentkach carskich: Julii i Ludwiki Ritterband - sióstr Teofili (raport spotkał się z krytyką za niewłaściwe oskarżenia, ma jednak znamiona celowego mylenia tropów). Z kolei Antoni Winnicki z Niegosławic, rejent jędrzejowski, który dobrze znał Bończę twierdził, że faktycznie ma na nazwisko Tomaszewski i pochodzi z Galicji gdzie był oficerem austriackim. Taka wersja miała prawd. służyć do ukrycia prawdziwych koligacji z rodziną. Tożsamość tę potwierdzają także informacje o wczesnej śmierci rodziców, zawodzie ojca i inne. , ur. 17.2.1835 Warszawa (chrzest wpisany w roku 1841)[1]. Zmarł w leśniczówce koło Przezwodów[17], z ran dzień po , która odbyła się 18.6.1863. Syn Józefa i Teofili Berty Ritterband. Jego ojciec, syn Antoniego i Heleny Kozłowskiej[2] był pod koniec życia prezydentem Siedlec, a wcześniej pełnił funkcję naczelnika powiatu ostrołęckiego. Matka urodziła się we Włocławku w religii żydowskiej - córka Maurycego (Mojżesza) Manasse Ritterbanda i Łucji Cholewińskiej. Siostra Rozalia prowadziła kantor loteryjny w Warszawie. Rodzice Konrada wcześnie zmarli (ojciec już w 1851). Konrad był przystojnym wysokim i eleganckim mężczyzną, zawsze jednak o melancholijnym wyrazie twarzy, często oddawał się zadumie. Wcześnie wstąpił do artylerii rosyjskiej. W 1859 został wykładowcą w Michajłowskiej Szkole Artylerii w Petersburgu w stopniu kapitana. W 1862 stacjonował w 5. Brygadzie Artylerii - mieszkał na terenie Cytadeli Warszawskiej. Był członkiem spisku oficerów w 1863. 13 stycznia wziął urlop zajmując się przygotowaniem do działań powstańczych. Zaraz po wybuchu Powstania został mianowany naczelnikiem woj. płockiego gdzie prowadził organizację sił wojennych w stopniu pułkownika. Po nieudanym napadzie na Płock wycofał się jednak, udając się do Galicji. W marcu był widziany w oddziale Langiewicz pod Sosnówką. Zapewne brał udział w bitwie pod Grochowiskami. Dołączył potem do Czachowskiego, a następnie w okolicach Radomia, Skrzyńska, Przytyku starł się zebrać oddział kawalerii. Sformował jazdę składającą się z ok. 200 jeźdźców. Działał od kwietnia głównie pod Czachowskim. Rozgromił jazdę moskiewską (22.04), następnie . 6.5. na czele 250 jazdy, wypędził nieprzyjaciela z tegoż miasta. Niepokoił oddziały moskiewskie wycofując się z bitew, ale zmuszając je do ruchów. Tak się stało w bitwach pod Rusinowem i Przysuchą. Wykonywał też wyroki na zdrajcach i donosicielach. Mówiono że za gremialne wysługiwanie się Moskalom spalił wiś Lipie - w rzeczywistości spalono 4 zabudowania i powieszono dwóch chłopów. 13 maja w Bogucicach wykonał wyrok na 2 donosicielach, którzy wskazali Moskalom tabor powstańczy, przez co doszło do rzezi zaopatrzeniowców i sanitariuszek takich jak [psi]74304|Zofia Dobronoka[&psi] przeszyta 8 kulami. Wykonał też wyroki w Klemęcicach i Gniewięcinie Wrócił do Deszna i tu podczas wesołej zabawy tanecznej wieczorem 17 czerwca otrzymał rozkaz zrobienia pewnej dywersji moskalom celem odwrócenia ich uwagi od pogranicza Galicyi, skąd właśnie w tym czasie miał wkroczyć dwoma oddziałami Jordan. Natychmiast wyprawił kwatermistrzów do Gór i zaraz za nimi, nocą, podczas ulewy, wyruszył tam ze swym oddziałem. Przybył nad ranem pod wieś, nie wiedząc, że tam już czyha w zasadzce powiadomiony wcześnie przez jakiegoś szpiega, major Pleskaczewski z Pińczowa z dwoma rotami piechoty, dragonami i kozakami. Będąc chorym jechał na wozie, dosiadł jednak konia i poprowadził szarżę. Przywitany bardzo silnym ogniem został postrzelony a następnie skłuty lancą w pierś. Miał też cięte rany na głowie. Został zawieziony do gajówki koło Przezwodów. Reszta rannych z tej bitwy została przewieziona do Krakowa, jego jednak z racji na bardzo ciężki stan nie można było wieźć tak daleko. W parę godzin, przybyło kilku lekarzy z okolicy, którzy wraz z lekarzem obozowym starali się opatrzyć rany. Resztki oddziału przeszły na drugą stronę szosy krakowskiej, aby zmylić pogoń. Dla bezpieczeństwa pułkownika, starano się ślad miejsca gdzie się znajduje, przed ogółem utaić, i innego rannego, jako pułkownika wywieziono w inną stronę, jednak wiadomość o jego śmierci rozeszła się szybko po okolicy i boleścią wszystkich przejęła. Pomimo starań lekarzy, m.in. Olszewicza, zmarł na rękach proboszcza Chawłowskiego następnego dnia. Został pochowany na pobliskim cmentarzu w Nawarzycach w grobie dwóch księży, obok grobu Winnickich. W akcie zgonu figuruje jako Bohdan Bończa, kawaler stanu szlacheckiego lat 32. Moskale stratowali grób, lecz pamięć o nim przetrwała. Obecnie znajduje się w kącie cmentarza, na domniemanym miejscu jego pomnik z nazwiskiem Bogdana Tomaszewskiego. Osobistą książeczkę do nabożeństwa Bończa oddał przed śmiercią Winnickiemu, którego brat Edward przekazał do muzeum w Kielcach. O śmierci pisało wiele dzienników. Rok po tym wydarzeniu miała miejsca Msza żałobna za jego duszę w kościele oo. Kapucynów w Warszawie. Jego pseudonim "Bończa" przyjął gen. Kazimierz Załęski, ur. 1919 uważający się za potomka Konrada, jednak genealogia nie potwierdza tego pokrewieństwa.
Ignacy Błeszyński
urodzony w roku 1839, z ojca Błes:tyńskiego i matki z Malczewskich, właściciel małego folwarku w pobliżu Częstochowy, jedynak, w roku już ósmym utracił oboje rodziców z tymi całe mienie. Zaopiekował się sierotą daleki krewny, mieszkający w Petersburgu jako niższy urzędnik - chcąc pozbyć się kosztów i kłopotów, umieścił sierotę w szkolę wojskowej, wyższa też szkoła wojskowa stała mu się dostępną i tą ukończył chlubnie ze stopniem oficerskim w 22 roku życia.. Było to przy końcu roku 1861 w czasie manifestacji obudzenia się, za tyle 'doznanych krzywd, ducha narodowego i pracy organizacyjnej. Wkrótce Ignacy dostał się w koło czynnych - i temu pozostał wiernym do końca. Gdy nadeszła chwila zbrojnego powstania styczniowego, Błeszyński, pod nazwiskiem Malczewskiego, znalazł się w powiecie Wieluńskim przy boku dowódcy Oksińskiego i tam pierwszy oddział powstańczy organizował, nieraz stawiając czoło wojskom rosyjskim. Kiedy oddział Oksińskiego wzrósł do znaczniejszej liczby, delegowano Błeszyńskiego w Piotrkowskie jako wytrawnego organizatora. W lasach Lubienia powstała partia przy pomocy Turczynowicza, która wysłana została w strony Wieluńskie dla połączenia się z Oksińskim, Cieszkowskim, Taczanowskim, Jungiem i in. pod którymi walczyli nasi piotrkowscy weterani jak: Czartkowski rotmistrz, Pajewski, Jaśkiewicz, Jakubowicz i inni. Odtąd Błeszyńskiemu groziło :nieustanne niebezpieczeństwo dostania się w ręce kozackie, niejednokrotnie groziła mu śmierć, zręcznie jednak Błeszyński unikał przychwycenia, lecz w końcu tak był wyczerpany i zmęczony, że znalazłszy schronienie we dworze państwa Buczyńskich, w Ciężkowicach, tam do początku stycznia 1864 roku pozostał. Tuż po wyjściu z Ciężkowic, udał się do Wieigomłyn, otoczony sotnią kozaków., został ujęty i do więzienia w Piotrkowie odstawiony (zawsze jako Malczewski).Po paru miesięcznym badaniu, przez kolegę oficera Dubelta zdradzony - w Piotrkowie został powieszony. Wykonanie na Błeszyńskim kary śmierci przez powieszenie, a nie przez rozstrzelanie, jak innych byłych wojskowych, tłumaczy się tym, że Błeszyński przez czas jakiś należał do żandarmów wieszających w Wieluńskim .W parę dni po straceniu, grabarz z cmentarza katolickiego Józef Łopaciński powziął zamiar wydobycia zwłok ks, Mosińskiego i Błeszyńskiego i przeniesienie ich na cmentarz. W tym celu dobrał sobie do pomocy paru mieszczan: Tomasza Silę, Mateusza Ciesielskiego i z nimi udał się w nocy na błonie. Ciało ks. Mosińskiego wydobyto, ułożono na wozie, przykryto piaskiem i odesłano na cmentarz przez Bijaka. Dniało gdy Bijak wrócił po Błeszyńskiego - gdy wtem niespodziewanie spostrzeżono cwałujących od miasta kozaków. Dwóch pracujących nad odkopywaniem grobu Błeszyńskiego zdążyło uciec i ukryć się, pozostałych jednak spotkał los straszny. Bijaka zabito nahajkami, Łopacińskiego i Ciesielskiego, z okrucieństwem pobitych zabrano do szpitala, gdzie wkrótce Ciesielski zmarł. Łopaciński wyzdrowiał lecz za czyn swój został skazany na Sybir.
Roman Bniński
Urodzony w powiecie zwiahelskim gub. wołyńskiej, w dobrach ostropolskich, nabytych przez dziada Bnińskiego, który z Wielkopolski przeniósł się na Wołyń, ukończył uniwersytet kijowski, a odziedziczywszy po ojcu zadłużone dobra, sprzedał je marszałkowi gubernialnemu wołyńskiemu Włodzimierzowi Szwejkowskiemu, rozpłacił się najsumienniej z wierzycielami i pozostał przy bardzo małym kapitale, od którego procent musiał starczyć na potrzeby matki jego i dwóch sióstr. Nie będąc już bardzo młodym, w przeddzień niemal wypadków 1863 r. ożenił się z panną , bogatą dziedziczką ukraińską i gorącą patrjotką. Gdy powstanie na Rusi postanowionem zostało, Roman Bniński, wspólnie z małżonką wystawił pluton kawalerji własnym kosztem umundurowanej, na czele którego bił się mężnie pod Platonem Krzyżanowskim, a okryty ranami dostał się do niewoli. Skazany na lat dwadzieścia do ciężkich robót, przybył do Usola w 1865 roku, gdzie był wzorem dla innych pod każdym względem. Oboje Bnińscy, oszczędzając się bardzo, dopomagali potrzebującym kolegom wygnania w największej tajemnicy, jako ludzie wolni od wszelkiej próżności. Po wyjeździe z Usola długoletniego prezesa Towarzystwa Usolskich Wygnańców Alesandra Oskierki, czynność tę przez czas jakiś pełnił Roman Bniński. Czci najgodniejsza pani Wacława skutkiem denuncjacji została powołaną z Usola do komisji śledczej w Kijowie i tylko dzięki ludzkości władz irkuckich uniknęła tej podróży, odpowiadając na wszelkie pytania urzędowe z Usola jako chora. Sprawa ta wlokła się aż do manifestu wierzbołowskiego, który wszystkie nieukończone sprawy przerwał, a tem samem Bnińskę i jej majątek ocalił. W czasie gdy sprawa ta była w biegu, pani Wacława, jako aresztowana w mieszkaniu własnem, nie mogła wychodzić na ulicę bez asystencji kozaka burjackiego, którego jej dodano jako szyldwacha. Zabawny był widok tej pani, za którą automatycznie postępowało bezwiedne narzędzie autokracji rosyjskiej, tem zabawniejszy, że naówczas my wszyscy wolni już byliśmy od straży. Sybiracy zaś po swojemu tłumaczyli uwięzienie Bnińskiej, twierdząc, że zapewne musiała sobie coś przywłaszczyć z własności męża i dlatego jest pod aresztem. W szeregu manifestów i ulg na mocy prywatnych starań polepszał się stopniowo los Bnińskich, czemu towarzyszyło ciągłe zbliżanie się do kraju. Tym sposobem przenosili się kolejno do Irkucka, Tobolska, Astrachania, Chersonu, Odessy, wreszcie osiedli w Krakowie, gdzie pani Wacława zmarła w 1887 roku. Po zgonie ukochanej małżonki osiadł Bniński na Ukrainie w Wacławówce, gdzie dotąd mieszka obok młodszego syna Hilarego. Z dwóch córek Bnińskich młodsza Wacława zmarła w dzieciństwie, starsza zaś Marja poślubiła hr. Adama Komorowskiego Suffczyńskiego, jest wzorową żoną i matką dwóch dziarskich chłopaków i dorastającej córki. Z synów pp. Romanowstwa starszy Roman pracuje nad wydżwignięciem majątku rodzinnego z interesów, w chwili zaś obecnej, gdy to piszę, jest pełnomocnikiem bogatego właściciela ziemskiego na Wołyniu, Małyńskiego, i stanowić może słusznie chlubę rodziny i wzór dla młodzieży na Rusi. W 1904 roku poślubił pannę Marją Czarnecką z Wielkopolski. Młodszy Hilary, wielki zwolennik sportów, ożeniony od lat paru z hrabianką Tarnowską, córką Stanisława, mieszka w Wacławówce, zajmując się gospodarstwem i zarządem dóbr własnych, nie odrzucając rad i wskazówek starszego brata.
Karol Boberski
Po srogiej klęsce, jakiej doznał w d. 1. lipca r. 1863. pod Radziwiłłowem oddział pułkownika Franciszka Horodyńskiego, przesiedziałem dzień cały nieruchomo pomiędzy trzcinami bagniska — ukryty przed pościgiem kozaków. Opodal leżały gęsto trupy. Nie jestem pewien, ale, zdawało mi się, w jednych ze zwłok poznawać Antoniego Kotarbińskiego, studenta z Petersburga. Około północy wyruszyłem wśród ulewnego deszczu, przemoczony i przeziębnięty, w drogę. Nagle w debrze — błysk światła. Było to ognisko sześciu rozbitków oddziału Młotka (Gustawa Strawińskiego), którzy nie wiedząc o przegranej pod Radziwiłłowem, dążyli do naszej chorągwi! Głową tych ochotników był kapitan Tadeusz Janowski, ongi podoficer legii polsko-węgierskiej z r. 1848. Z brzaskiem dnia puściliśmy się razem na dalszą wędrówkę, natknąwszy koło południa na ośmnastu naszych kolegów, z oddziału jenerała Józefa Wysockiego. Borykając się z kilkudziesięciu kozakami, odpierali oni dzielnie ich ataki strzałami, bagnetem, kolbą. Bez namysłu pospieszyliśmy im w pomoc i z okrzykiem: »Za Boga i Ojczyznę!« uderzyli z tyłu na przeciwnika, a ten przerażony niespodziewanym napadem, rzucił się do ucieczki. Tak ocalało 11-tu kolegów zdrowych, 3-ech lekko rannych, podczas gdy 4-ech pokładło się na pobojowisku. Powiększeni w trójnasób zyskaliśmy wprawdzie na sile odpornej, ale straciliśmy za to możność ukrywania się przed wrogiem. Linia graniczna, od strony Austryi, była szczelnie obsadzoną, liczne piesze i konne patrole snuły się wokoło, chwytając rozbitków przy pomocy poruszonych chłopów i psów wiejskich.. Dążąc wciąż lasami powiększamy się znów o ośmiu rodaków\ Zbiegli oni przed tygodniem z szeregów rosyjskich. Odziani w mundury, poszukiwali pierwszego lepszego oddziału, iżby zaciągnąć się pod sztandar narodowy. Gromadka więc nasza wynosiła już teraz 29-ciu uzbrojonych ludzi. Potrzeba było tylko przeczekać gdzieś w gąszczach, zanim nie uspokoi się na granicy. Obliczenie nasze zdawało się teoretycznie dobre, ale robione bez moskali. Zaledwie bowiem jedna noc przeszła w bezpiecznem miejscu, zaledwńe zaczęło świtać, gdy któraś wedeta dała sygnał o zbliżaniu się nieprzyjaciela. Będzie rozprawa! Miejscem przez naczelnika wybranem był pagórek /prawd. /, grzązkiemi błotami wokoło otoczony, a gęstym kryty lasem. Znaleziono nas i otoczono. Już z dala brzmiały okrzyki: »Zdaj sia! kryczy pardon! nie ujdiosz!« Położenie wprost bez wyjścia, a poddanie się jedyną możliwością ocalenia życia, ale, niestety, nie dla wszystkich. Biedni dezerterzy skupili się razem, oświadczając, że muszą iść przebojem, nam zaś zostawiają zupełną swobodę ruchu. Honor zabrania! nam wszakże — z jednej dwie czynie sprawy, więc bez słowa, uściskawszy się wszyscy po raz ostatni, w odpowiedzi na wezwanie do poddania się, stoczyliśmy się jak lawina na ogłupiałych sałdatów. Zanim zaś mogła paść jakakolwiek komenda, rozprysły się rozbite szyki, a my znaleźliśmy się po za obsaczeniem. Nie wszyscy! Chociaż nieregularne, nieliczne, dane z blizka wystrzały, odniosły przecie swój skutek. Biegnąc tuż przy kapitanie, uczułem nagłe uderzenie w łokieć. Za chwilę dojął mnie ból piekielny. Broń wypadła mi z dłoni. Przyszedłszy do przytomności, ujrzałem się w niewoli, ze związanemi w tył rękami, przytroczonym do siodła kozackiego. W ręce opuchniętej nie czułem ani bólu, ani władzy, tylko palenie w głowie, w którą, jak mi później powiedziano, otrzymałem trzy cięcia. Inni, ocaleli prawie wszyscy! Ku wieczorowi, razem z rannym towarzyszem, odstawiono nas do Ostroga /prawd. chodzi o Ostrów/. Komendant tamtejszej załogi, stary major, Warchołow, zdjęty litością, kazał nas nie do kazamat, lecz odstawić do »bolni«, czyli szpitala. Zapełniali go zaś ranni i chorzy żołnierze, tak, że zbrakło już dla nas miejsca. Poczciwy major i na to poradził ; kazał pozsuwać tapczany, przynieść jeden dla nas dwóch i ustawić go tuż koło drzwi, gdzie o wiele lepsze było powietrze, przyczem obdarował nas pożądanemi zawsze papierosami. Po dniach kilkunastu troskliwej opieki naszego dobrodzieja, miałem się o wiele lepiej, rany moje goiły się zwolna, kości ze strzaskanego łokcia wyjął felczer. Mój kolega, 18-toletni student ze Stanisławowa, Ludwik Gorzycki /lub Górzycki/, postrzelony w obie nogi, czuł już również w nich władzę, kiedy zjawia się zacny major i oświadcza, że dziś wieczór maszeruje dalej. — Opuszczam was moje dzieci — mówił rozrzewniony stary moskal — a na moje miejsce przychodzi wasz, »polaczek«, pies najgorszego gatunku! Radzę wam więc nie czekać na jego przybycie i odesłanie was do kazamat. Dziś wieczór, jak tylko pościągam warty, zanim drugie zajmą stanowiska, zbierajcie siły i uciekajcie co żywo! Do granicy zaledwie 3 mile, możecie próbować dostania się do waszej Galicy i... Mówiąc te słowa, wcisnął każdemu z nas po parę rubli srebrem i nakreślił jeszcze krzyż nad nami... Obmyśleliśmy pospiesznie plan ucieczki. Umykać trzeba było w szpitalnej bieliznie. Na dwóch — przypadła jedna para pantofli i szlafrok. Gorzyckiemu więc oddałem te skarby, sam okrywając się kocem. Kiedy już dobrze zmierzchło, przeprowadzamy zamysł nasz do skutku... Już jesteśmy przy parkanie. Pomagam Gorzyckiemu przeleźć przez deski... Ha, wolność, w dali las gęsty i ciemność dokoła... Ale przeceniliśmy nasze siły. Ja naruszyłem przy parkanie strzaskaną rękę, jemu otworzyły się rany na nogach. Aż ustał i ze łzami w oczach prosił, aby go zostawić własnemu losowi. Oburzony — chwyciłem go zdrową ręką, usadziłem na ramionach, ruszając ku granicy. Już tak do niej blisko!... Dobywam więc resztek sił, lecz sam krwawić poczynam... Ot... tam... o kroków kilkanaście zjadą się warty i rozejdą za chwilę. Moment do przemknięcia się jedyny! Rzucam się więc prawie ku ochronnej stronie. Na nieszczęście spostrzega mnie objeszczyk... Daje już strzał ku mnie... Po strzale uczułem ciało kolegi zsuwające się z ramion bezwładnie. Nie wiedząc, jak rzeczy stoją — przebywam kordon, jestem w gęstwinie leśnej, po tej stronie. Pierwsze promienie słońca... oświecają martwą twarz Gorzyckiego. W najbliższej wsi pochowano kolegę broni, a w najbliższym szpitalu amputowano mi prawą rękę. Ale i bez niej można chwalić P. Boga i kochać Ojczyznę! [1] ur. 1838 w zaścianku szlacheckim Hnilczu w Brzeżańskim powiecie [na Podolu, obecnie na Ukrainie] [2] Do szkół uczęszczał w Stanisławowie. W 20 r życia wzięty do wojska do 58 p. arc. Stefana odbył kampanię włoską w r. 1859. Otrzymawszy urlop w r 1861 w randzie sierżanta zaciągnął się w szeregi narodowe i służył jako oficer w kilku oddziałach, między innymi w oddziele Horodyńskiego. Był ranny. W 1864 emigrował do Turcji. [2]
Roman Bocheński
Herbu Rawicz. Ur. 1842 Ruda Maleniecka, zm. 15.11.1907 Stanisławów. Syn Tadeusza, kapitana wojsk napoleońskich, skutecznego przemysłowca i jego drugiej żony Karoliny Elżbiety Krauz. Brat przyrodni m.in dwóch innych osób związanych z Powstaniem Styczniowym - i Bocheńskich. Przed powstaniem podporucznik dragonów w Kielcach, w III dragońskim noworosyjskim pułku, pod płk. Szydłowskim. Służył tam jeszcze po wybuchu powstania, lecz ni mogąc utrzymać uczuć patriotycznych postanowił oddalić się. Zdezerterował na własnym koniu z rynsztunkiem do oddziału Czachowskiego dnia 26. marca 1863 wraz ze sztabskapitanem Dobrogojskim, który planował zorganizować wyjście 200 żołnierzy. To się jednak nie udało i wyjechali we dwóch. Odkomenderowany do oddziału Kononowicza celem organizowania kawalerii, stracił pod Wąchockiem konia, sam zaś ranny kulą w nogę pozostał w lazarecie w Łapczynej Woli, gdzie przeleżał 8 tygodni. Wyzdrowiawszy wstąpił do oddziału w randze rotmistrza. Walczył pod Kaszewem i Chorzenicami. gdzie otrzymał 18 ran ciętych. Uważany za nieżywego. obdarty do naga. pozostawiony na placu boju, został odszukany przez służących Pstrokońskiego i wraz z 6-c-iu rannymi zabrany do dworu. (Historia ta posłużyła Stefanowi Żeromskiemu do napisania "Wiernej Rzeki"). Po odzyskaniu sił wywieziony na dalszą kuracyę do Drezna, mając nominację na majora, został po powrocie z zagranicy aresztowany w Oświęcimiu. Po 5-cio tygodniowym więzieniu udał się do Szwajcarji, następnie do USA, gdzie zarobiwszy nieco grosiwa wrócił do Galicji i wziął dzierżawę wieś Wysoczankę koło Bednarowa niedaleko Stanisławowa. Rozwinął tu bardzo gorliwą pracę nad ludem. Człowiek nadzwyczaj prawy i gorący patriota. Zmarł nagle i został pochowany na miejscowym cmentarzu - który został przez komunistów zrównany z ziemią.
Rygobert Bocheński
Rygobert Bohdan Bocheński, ur. 16.1.1846[1], zm. 17.12.1926 Lwów Bardzo rzadkie imię (z niem. Rigobert), było często zapisywane z błędem (Rogobert, Rigibert, Dagobert, lub Robert). Nazwisko rodziny zapisywane czasem Bochyński. (c. Wacława i Wiktoii Gegermann). Jego rodzeństwo urodziło się w Kętach, gdzie ożenili się też rodzice w 1845 roku (lecz jego samego nie ma w księgach). Matka miała wcześniej dwójkę nieślubnych dzieci (być może z tym samym ojcem). Mieszkali pod nr domu 98.[2] Po szkole rymarskiej praktykował w Krakowie na ulicy Floriańskiej u rymarza Sokołowskiego. Stamtąd wydalił się do obozu Langiewicza. Służył jako żuaw - szeregowiec w oddziale Rochebruna, pod dziesiętnikiem Łąckim. Oglądał przysięgę Langiewicza w Goszczy. Walczył pod , , i . Tam w nocy z 19/20 marca trafił do niewoli. Przeprowadzony do Olkusza a następnie do Warszawy do Pawilonu X, gdzie spędził 3 miesiące na II piętrze. Zasądzony na 11 lat zsyłki do guberni tobolskiej. Powrócił (piechotą[12][18]) w 1867 roku.[1] (Najprawdopodobniej nie była to ucieczka, lecz na mocy amnestii dla obywateli austriackich). Mieszkał przez pewien czas w Winnikach gdzie rodziły się jego dzieci. Pracował jako woźny sądowy w Birczy[18], Dobromilu[5] i we Lwowie[3][4]. W lutym 1900 roku z powodu coraz większych obowiązków (noszenie węgla i wody), słabnących sił, chorej żony i niepełnosprawnego syna na utrzymaniu,[1] targnął się na swoje życie, lecz został odratowany.[9] W 1901 mieszkał przy ul. Hausnera 13[3] a następnie w 1904 przy Łyczakowskiej 47[4]. W 1906 zgłosił się do Towarzystwa Weteranów (powoływał się na opinie: szewca, , - szewca i ). Brał udział w uroczystościach powstańczych w 1912. W 1913 mieszkał w przytulisku dla weteranów powstania we Lwowie. Pochowany na cmentarzu Łyczakowskim, w kwaterze powstańczej. Żona Karolina Segelbach[7] c. Michała i Antoniny Grunach[18] Miał 4 (lub więcej) dzieci, m.in.: * Antoni Sebastian[6][7][18] ur. 20.1.1874 Winniki, ojciec Tadeusza Antoniego - geologa i paleontologa[8], * Michał[17][18], * Helena[12].
Stefan Bogucki
BOGUCKI Stefan urodzony 1846 r. w należącej do jego ojca wsi Lachi, w wo jewództwie płoekiem, kończy! nauki w Warszawie, kiedy wypadki 1801-02 roku zmusiły go opuścić kraj; znalazłszy się zagranicę, ufny w niedalekie powstanie, wszedł do wojskowej szkoły polskiej w Cuneo, aby się na żołnierza wykształcić. Po wybuchu 22 stycznia, pośpieszył do stron rodzinnych i zaraz sio zaciągnął do jednego z oddziałów walczących w jego województwie; ranny w boju cięciem pałasza, pchnięciem lancy i dwoma postrzałami, dostał się do niewoli moskiewskiej; umknąwszy z niej szczęśliwie, gdy młodość zabliźniła rany, stanął znowu w sze regach powstańczych i pozostał w nich do końca walki. Po jej zupelnem ustaniu, udał się do Francyi, a wierząc że wałka dla Polaka zawsze jest tylko zawieszoną, postanowił oddać się zawodowi wojskowemu, dla prawdziwego zaś usposobienia się do niego nabycia gruntownych wiadomości, podał się do szkoły wojskowej wSainl- Cyr. Zdawszy świetnie examena, w 186o r. przyjętym do niej został; jaką zaś mi łość u kolegów i uznanie u przełożonych zjednać dla siebie umiał, pokazało się najwyraźniej podczas choroby jego, którą już w lutym 1867 r. odnawiające się rany spowodowały. Był przedmiotem najtroskliwszej pieczołowitości nie tylko współtowa rzyszy, ale i samego dowódzcy szkoły, jego żony nawet i córki, które godziny cale przy łożu umierającego młodzieńca spędzały. Kiedy nareszcie skonał, dnia 8 marca, oddano mu ostatnią posługę ze wszelkiemi hononuni wojskowemi; cała szkoła była przytomną pogrzebowi, oddając mu cześć jako poległemu na polu chwały; do wód/ca szkoły, jenerał baron de Gondrecourt, skreśliwszy w kilku rysacłi krótki żywot młodzieńca, zakończył temi słowy: « Znaliście go wszyscy przyjaciele moi, kochaliście go wszyscy, byliście pełni szacunku dla tej ujmującej a młodej twarzy, przeciętej z góry do dołu głęboką blizną, będącą przedmiotem waszego uwielbienia i waszej nic wątpię, zazdrości. Bogucki umarł w skutek postrzału, który mu na wskroś przeszył udo i kość nadwerężył. O drogi młodzieńcze! byłem przy tobie w r chwili ostatnich twych cierpień; umierałeś z taką odwagą z juką dawniej nara żałeś się na śmierć; cłirześciańska twoja wiara wyrównywała twej patryolycznej wierze, a nawet kiedyś już ducha oddał, otwarte twe oczy, lak zdawały się pełno szlachetnej dumy, jak gdybyś jeszcze patrzał niemi na nieprzyjaciela twojego naro du. Uczniowie St. Cyr, wy coście z powołania obrali twardy zawód żołnierza, coście zaprzysięgli pełnić jego obowiązki i „ukochać nawet wielkie jego boleści, zapiszcie w duszach waszych pamięć tego żałobnego obchodu, lak pełnego nauki. Niech każdy z was przysłucha się biciu własnego serca, niech oczy otworzy, a posłyszy i ujrzy, jaką to czcią i jakiemi hołdami otaczają zwłoki człowieka który padł na polu chwały, walcząc za Ojczyznę. Wy zaś, zdała przybyli krewni, współziomkowie i przyjaciele szlachetnego młodzieńca, nie płaczcie po nim : nie umarł on na wy gnaniu, ho spocznie w ziemi francuzkiej. Głos męczennika potężniejszym jest dzisiaj od głosu waszego; on modli się za silnem pokoleniem które go przeżyło. Nic płaczcie po nim, ale mu cześć oddajcie. » Po jenerale przemówił jeszcze kapitan Bureau, professor historvi; w rzewnych wyrazach oddając cześć zmarłemu mło dzieńcowi i sławiąc go otaczającej młodzieży za wzór miłości Ojczyzny i szlache tnie za nią poniesionej śmierci, skończył, w imieniu bohaterskiej Polski żegnając bohaterskie jej dziecię. Wzruszenie było ogólne; zdawało się żo wojskowa młodzież franeuzka oddając ostatnią zmarłemu usługę, chciała w nim uczcić wszystkich jego towarzyszy, którzy przy zgonie na polu bitwy nie mieli ręki przyjaznej colty im zamknęła powieki. Cala szkoła przywdziała żałobę, na dni 8, a że nazajutrz po pogrzebię przypadała niedziela, więc wszyscy 300 jak byli, udali się do Paryża z krepą czarną na lewem ramieniu. Sympatya żywiej okazać się nie mogła.
Paulin Bohdanowicz
Paulin Bohdanowicz (Nieczuj). Obok postaci które powagą swego stanowiska stawały na czele narodowego ruchu, zjawiały się coraz to nowe imiona patrjotów, uwieńczone laurowym wieńcem, zdobytym na krwawem polu ofiary. Z liczby takich Polaków był Paulin Bohdanowicz. Męztwo i chwalebne czyny, złożone na ołtarzu ojczyzny, zapiszą nazwisko Niecznja obok imion Dołęgi i ks. Mackiewicza, niezatartych w narodowej pamięci. Bohdanowicz był młodzianem lat 21, pełen zdrowia i życia, z sercem pełnem miłości ojczyzny. Wychowanie odebrał w szkole artyleryjskiej w Petersburgu. Lubo od dzieciństwa opuścił ojczystą ziemię, szlachetna ta dusza przechowała cały ogień patrjotyzmu. Miłość ojczysta była właśnie powodem, iż Bohdanowicz został wydalony ze szkoły, za jakąś polską manifestację i odtąd jako junkier artyleryjski, pełnił służbę w arinji moskiewskiej. Wkrótce też uwolnił się z pułku, gdy sprawa narodowa zawezwała go na pole działań. Posiadając znaczną majętność w powiecie szawelskim, gdzie przebywała jego rodzina, tam się też naprzód udał. Pisarski był zanominowany wojennym naczelnikiem powiatu, więc Nieczuj wdrożoony do karności, oddal się pod jego rozkazy. Pisarski udzielił mu upoważnienie do zgromadzenia ochotników, aplikowania ich na żołnierzy i wcielania do jego oddziału. Nieczuj więc został organizatorem. Nie przesądzimy kwestji, jeśli, powiemy, że w ostatniem powstaniu rzadko kiedy umiano się poznać na ludziach. Nieczuj posiadał wszystkie zalety dobrego żołnierza i dowódcy. Karny, odważny i przytomny, chciwy był niebezpieczeństw, a główną zasadą jego taktyki było: naprzód — na bagnety! Szkoda, iż nie wielu dowódców naszych było z podobnem usposobieniem. Wychowanie żołnierskie oswoiło go z wojennemi trudami i pracom iego nadało hart wojskowy, którego najwięcej brakowało naszym sejmikowym partyzantom. Szanowany i ubóstwiany przez żołnierzy, w prędkim czasie otoczył siebie gronem 150 doborowego żołnierza wprawiając go w musztrę i oswajając ze wszelkiemi wymaganiami wojny. Nie widząc chwili stosownej unikał potyczki, a gdy wyaplikował żołnierza, stawił się przed Pisarskim i oddał mu 120 ludzi. Pozostałych 30stu towarzyszyło mu w dalszej wyprawie. Za kilka dni Nieczuj posiadał już przeszło 80 osób, z których 20stu stanowiło kawalerję (kozaków), reszta piechotę (strzelców). Skwarny czerwiec dokuczał powstańcom i znojem słońca i znojem trudów wojennych. Dnia 20 t. m. Mieczuj po męczącym pochodzie, wprowadził oddział na krótki spoczynek pod cień puszczy odwiecznej, gdy zadyszany wieśniak przyniósł wiadomość o Moskwie. W miasteczku Wornie o milę od obozu ulokowało się 80 dragonów i nic nie stawało na przeszkodzie do skorzystania ze zręczności. Pojmujemy jakie owa wiadomość sprawiła wrażenie na umyśle Nieczui. W mgnieniu oka uszykował kompanję, wezwał najodważniejszych i na czele 50ciu ludzi przyśpieszonym marszem udał się ku Worniom. Już się słońce chyliło ku zachodowi, kiedy Nieczuj zbliżał się ku miasteczku. Wornie, położone w dolinie nad rzeczką Wornienką, otoczone są pagórkowatą miejscowością, a miasto ukazuje się widzom wtenczas zaledwo kiedy doń wstępują. Miejscowość szła w parze z zamiarami Nieczui. Korzystając przytem z furgonów żydowskich, które wstępowały do miasta, wpadł z nienacka, a oskoczona wedeta złożyła broń. Aresztowany moskal stał się przewodnikiem. Równa kolej spotkała i drugą wede-tę. W mgnieniu błyskawicy rozniosła się trwoga po mieście Moskale poczuli niebezpieczeństwo. Rozproszonych po mieście ogarnęła trwoga. Nie było dla nich, ani ogrodzenia dosyć wysokiego, ani Wornienką nie była zbyt głęboka. Bez mundurów i bez' broni unosili się przez pola, a wieśniacy z upodobaniem przyglądali się widowisku. W domu asesorskim były natenczas koszary, gdzie pozostałych kilkunastu nie mogąc ratować się ucieczką, dało kilka strzałów do powstańców. Nieczuj w celu powstrzymania uciekają cej Moskwy, wysłał kawalerję dla oskrzydlenia pozycji i zabierania jeńca. Zaledwo kawaler ja posunęła się się ku rynkowi, ujrzała z przeciwnej strony szykującą się piechotę moskiewską w liczbie dwóch kompanji, które niespodzianie przybyły z Kosień. Zawiadomiono o tem Nieczuję. Nie tracąc przytomności, z męztwem godnem podziwu, Nieczuj wydał rozkazy nielicznej garstce. Dwudziestu killcu pod dowództwem Palczewskiego, wysłał na drugą stronę Wornienki, sam zaś z kawalerją, niemając czasu do odwrotu, zaj:\ł karczmę drewniany położoną nad samym brzegiem Wornienki. Skrzydła powstańców, lubo przecięte rzeką, wspierały się wzajemnie, lecz Palczewski, zajmując ogród przy kurji kanonika Kul-wińskiego, bronił karczmy od otoczenia. Rozpoczęła się walka zacięta. Nieczuj jeszcze przed wstąpieniem do karczmy, został raniony w ramię. Nie tracąc jednak odwagi, rozkazuje zatarasować otwory, wstąpić na dach i z tamtą d rozpocząć ogień. Wornienką wzbraniała Moskwie ostąpić karczmo. Z drugiej zaś strony szereg domów razem połączonych, stawił v o-skwę w możności atakowania tylko z dwóch stron. Powstańcy razili strzałami i wszelkie usiłowania atakujących spełzły na niczem. Cztery razy moskiewskie kolumny szły na bagnety, ale liczne strzały zmuszały do odwrotu. Przed samym zachodem Moskale zdołali podpalić karczmę. Krew się sączyła po rynsztokach i kłęby dymu rozdzielały walczących. Już się rzadziej dawały słyszeć strzały Palczewskicgo i atak Moskwy stał się mniej natarczywym. Zaczęło zmierzchać. Karczma objęta ogniem wkrótce już miała zniknąć w płomieniach. Znaglony pożarem Nieczuj zgromadza kilkunastu pozostałych i korzystając ze zmroku, przez tylne drzwi wymyka się ku Wornience. Osłabiony upływem krwi i zmęczeniem w trzygodzinnej walce, na haikach towarzyszy przebył rzekę i niepostrzężony wymknął się z miasta. Tejże nocy miał się na miejsce obozu. Przywitał pozostałych w lesie towarzyszy, lecz nie mogąc im dalej przywodzić po-uwalniał do domów, naznaczając dzień zbioru. Ha u a mu dolegała, sprawując coraz to nieznośniejszą męczarnię. Pożegnał więc mężnych towarzyszy broni i uda) się w bezpieczne miejsce na dwutygodniowy spoczynek. Po miesiącu dopiero, kiedy się zagoiła rana, Nieczuj zażądał znowu walki. W połowie sierpnia zebrał naprędce kilku swoich i połączył się z ks. Dębskim, który dowodził 60 ludźmi. Wkrótce przybył Pisarski na czele kilkunastu. Tegoż dnia zawiadomiono, iż kozacy świeżo zaciężni przez Szeremietjewa, w celu zemszczenia się za śmierć brata zabitego pod Popielanami (potyczka Jabłonowskiego), będą przechodzić gościńcem o póltory mili od obozu. Połączeni wodzowie złożyli radę, a zagrzani męztwem i zapałem Nieczuja, postanowili zrobić zasadzkę. Przebyli trzęsawiska i bagna, na których może nigdy ludzka nie stanęła stopa i w niewielkim gaiku, nad raeką Szymszą, uszykowali swoich w gęstwinie. Przepuścili bez strzału kilkunastu kozaków i godzin kilka czekali z niecierpliwością, a nawet już wątpili o ich przybyciu, kiedy usłyszeli głuchy, zbliżający się tentent. Przeszła awangarda, a w minut kilka ukazał się korpus. Runęły wtenczas strzały powstańców. Oniemieli kozacy, stanęli jak wryci. Zeskoczyli z koni, które tratowały zabitych i rannych i rucili się ku stronic przeciwnej. Przerażenie Moskwy i nieład kawalerji zbitej na miazgę, trudne są do opisania. Z przeraźliwym wyciem rzucali się tu i owdzie, wołali: na piki! lecz żadnego nie byli w stanie postawić odporu. Na nieszczęście za kozakami zdążała piechota. Szybkim zwrotem oskrzydliła powstańców, zostawiając im bagno do odwrotu. Powstańcy przebyli bagno, a ciężka piechota moskiewska zmuszona była zaniechać pogoni. Zasadzka owa miała miejsce w polowie sierpnia, w powiecie szawelskim pod Szyrwuciami. Ilu legło Moskali, trudno obliczyć. Siniało jednak można powiedzieć, źe żaden strzał powstańców nie padł na próżno. Przedzieleni kilkunastokrokową przestrzenią, strzelali w ścieśnioną masę, bezwładną i bierną, pod wpływem nieoczekiwanego ciosu. Odtąd Nieczuj wspólnie z księdzem Dębskim, wciąż ścigani przez Moskwę, do późnej jesieni dzielili los wspólnych trudów. Pod koniec, sierpnia zaatakowani przez kilkudziesięciu Moskali pod Piłwela-mi zręczny postawili opór, lecz Moskale uratowali siebie szybkim odwrotem. W kilka dni po potyczce, Nieczuj widząc niepodobieństwo podjazdowej wojny, dla przeciągania ruchawki, uwolnił piechotę i sformował niewielki kawaleryjski oddział. Niespodziany napad w lasach tyrszklewskich (w powiecie telszewkim), pozbawił go koni. Jeden tylko ks. Dębski zdołał ratować się konno. Wspólne usiłowania prze-dewszystkiem zaś niezmordowana czynność Nieczuja, stworzyły znowuż nieliczny oddział kawalerji. W początkach listopada zaniemógł ks. Dębski i opuścił obóz. Toż zamierzył uczynić Nieczuj. Nadwątlono zdrowie, zwłaszcza gdy się odnowiła rana, zmusiło go w pierwszej połowie listopada uwolnić żołnierzy i udać się na spoczynek. Nieostrożność zdradziła miejsce jego pobytu. Nieczuj krył się w majętności Puszynów [Puszynowo], należącej do jego rodziny. Zdrada, której powodem była pokątna intryga, odkryła jego kryjówkę, poczem pewna kobieta den uncjo wała Moskwie. W chwili kiedy najmniej się spodziewano, kapitan Szram (niemiec), oskoczył mieszkanie i aresztował Nieczuję. Mężny młodzian porwał za rewolwer, z którym się nigdy nie rozstawał i chciał sobie odebrać życie. Zwilgocony proch wymówił posłuszeństwo. Stawiony przed komisję w Szawlach, z prawdziwą rezygnacją i męztwem odpierał zarzuty sędziów. Znalezienie się jego wzbudzało nie tylko uszanowanie w obecnych, lecz wywołało nawet przyjazną manifestację wojskowych. Oficerowie jako kolegę, wzięli go pod swoją opiekę, osładzali jak mogli resztę jego życia i obiecali protekcję w razie gdyby wyrok Murawjewa skazał go na śmierć. Komisja śledcza do tego stopnia posunęła swą powolność, że zezwoliła na odwiedziny krewnych i znajomych. Trudno było przypuszczać, żeby po takim obrocie rzeczy, Nieczuj mógł być rozstrzelany. Dekret Murawjewa zapadł, lecz wstrzymano się z wykonaniem. Oficerowie zażądali zwłoki, Sodali petycję do cara, prosząc o złagodzenie kary dla Nieczuja. Poczciwość moskiewska przekroczyła zwykłe swe granice, więc jakżeż car mógł na to zezwolić. Murawjew potępiając gorszącą swawolę wojskowych, powtórzył wyrok i mężny Bohanowicz zginął od kuli oprawców.
Ksawery Bolewski
h. Łodzia, urodzony w Żydowie, na Kujawach, dnia 11 Listopada 1811 r., uczeń we Włocławku i w Warszawskiem liceum. Dla zbyt młodzieńczego wieku przyjęty z trudnością do artyleryi w 1831 r. pod Ostrołęką, gdy towarzysze legli, ostatni przy armacie oczekiwał pocisku, który mu nogę strzaskał. Ranny i obalony, podjęty był na konia przez rannego oficera 6 pułku jazdy, który gdy nie wiedział kędy uchodzić, bo mu oczy zalewała krew, unoszony służył za wzrok unoszącemu. Do Warki tak dobiegli, do Warszawy odniesieni byli. Krzyż „virtuti militari" odebrał Bolewski w dzień amputacyi palców. Ukończył szkołę „sztuk i rzemiosł" i „jeneralnego sztabu" w Paryżu za dni wygnania. Czas niejaki w Anglii i trzy lata na wyspie Jersej spędził, gdzie z hiszpańskimi żyjąc wygnańcami, zaznajomił się z ich mową i wiedzą. W 1843 r. do Francyi wrócił, w mi8tycznem rozgorliwieniu owego czasu udział przyjął, w 1845 r. ożenił się, 1860 żonę utracił 4 Kwietnia, a na dniu 13 Listopada umarł mu piętnastoletni syn. Pod tę boleść i czasy, rozwinięty w Horodle sztandar woli i przyszłości narodowej nie dozwolił Bolewskiemu spocząć ani się zatrzymywać, dwoje sierotek i wiek nie były mu zaporą, w burzę wielką o nocy, dnia 20 Lipca 1863 r. ujechał z Paryża do Samostrzału, gdzie równie nie wstrzymany, dwa dni zaledwo przebył, biegnąc pod naczelnictwo jenerała Edmunda Różyekiego, do Galicyi. Ńa Wołyniu, dokąd weszli pod Poryckiem, w ośmset ludzi i zaraz tysiącami nieprzyjaciela otoczeni, gdy rozdzielili się na głosy na wstecz i naprzód iść chcących, Ksawery Boleski z mniejszością heroiczną radził: „na przebój", lecz wysłany temu gwoli z siódemką zbrojnych, 2 Listopada, zaledwo pół mili ujechać zdołał, natychmiast przez tłumy moskiewskiego otoczony, porwał za sobą podwładnych swoich i uderzył. Kilkanaście trupów nieprzyjaciela, gdy nie poprawiło w niczem położenia, zestrzelony z konia, upadł pod ciosami nieprzyjaciół. Zwłoki jego śmiertelne, rozpoznane po głowie i obliczu wielkiej powagi, zabrane zostały na płaszcze żołnierzy z oddziałów owdzie nadeszłych, i pochowane w Porycku na cmentarzu. (p. Roczniki towarzystwa historyczno literackiego w Paryżu).
Ksawery Bolewski
herbu Bodzia, oficer artyleryi z r. 1831, następnie trzydziestoletni tułacz, ojciec rodziny, przybyły na odgłos po wstania w r. 1863 z Francyi do Lwowa, zginął bohaterską śmiercią pod Poryckiem na Wołyniu dnia 2 listopada t. r. Urzędowe sprawo zdanie o śmierci Ksawerego Bolewskiego brzmi: „W miesiącu listopadzie 1863 roku miała miejsce wyprawa na Wołyń, składająca się z oddziałów do operowania na Wołyniu prze znaczonych. Oddziały te : 4, 6 i 7-my stały pod naczelnem dowództwem podpułkownika wojsk narodowych, Wojciecha Komorowskiego. „W jeździe oddziału 7-go służył Ksawery Bolewski w stopniu porucznika, komenderując drugim plutonem ułanów, znajdujących się pod bezpośrednią komendą majora Karola Zaremby (Szkarłata). „Oddziały przekroczyły granicę austryacką dnia 3 listopada o godzinie 2 po południu. Jazda 7-go oddziału została odkomenderowaną na przednią straż, którą dowodził porucznik Bolewski. Zachowanie się jego podczas pochodu i sposób spełnienia danego mu polecenia, dowowodziły oficera doświadczonego i żołnierza śmiałego. Nad wieczorem dowódzca zatrzymał oddziały we wsi Wielkie Zdżary, gdzie przez kilka godzin obozowały, będąc zmuszonemi do spoczynku i do wzięcia pożywienia. Około godziny 2 po północy dowódzca kazał zatrąbić do marszu i oddziały ruszyły w drogę ku Poryckowi. O 6 godzinie z rana staneły wobec Porycka. Tu dowódzca dał rozkaz majorowi Zarembie zająć prawe skrzydło, t. j. przestrzeń od wsi Samowoli ku miasteczku, podczas kiedy dowódzca sam z resztą sił lewe skrzydło od wsi Uadnowa ku miasteczku zajął. Otoczywszy Poryck ze wszystkich stron i zająwszy najgłówniejsze punkta, mianowicie cmentarz i chaty położone w pobliżu cmentarza, kroczono do rozstawienia forpocztów. Porucznik Bolewski otrzymał polecenie udania się z pół plutonem ułanów na wzgórze po łożone pod lasem, w celu śledzenia nieprzyjaciela i uwiadomienia swego komendanta, gdyby się Moskale od strony lasu zjawili. „Wkrótce pokazało się na brzegu tegoż lasu trzech dragonów moskiewskich, podjeżdżających ku pikiecie porucznika Bolewskiego, chcąc go zwyczajem swoim w zasadzkę wprowadzić. Po spostrzeżeniu tego rekonesansu nieprzyjacielskiego porucznik Bolewski wysłał jednego z podkomendnych mu ułanów do swojego dowódzcy, ażeby go o tein zawiadomić. Ułan ten, nie zrozumiawszy dobrze danego mu rozkazu, a myśląc, że raport swój dowódzcy oddziału zdać ma — a nie dowódzcy prawego skrzydła, majorowi Zarembie — pojechał w' przeciwną stronę, t. j. ku lewemu skrzydłu, lecz nie mógł do głównego korpusu dojechać, gdyż go bagna i głębokie, wodą napełnione rowy od niego oddzielały. Tymczasem podjazd moskiewski znacznie się zbliżył, strzelając z karabinków do pikiety porucznika Bolewskiego. Ten, widząc się w r sile prze waż nej a chcąc języka dostać, uderzył szybko na Moskali, którzy się w tej samej chwili"ku lasowi cofali. Podczas tego ścigania nieprzyjaciel raptem w sile jednego szwadronu klinem lasu wystającym pod naszą pikietę się podsunął, zająwszy jej tył w największym pędzie. Równocześnie drugi szwadron dragonów z przodu na naszych uderzył, tak że w oka mgnieniu ze wszystkich stron dragonami otoczeni zostali, broniąc się najzacięciej, o czem major Zaremba nic wiedzieć nie mógł, gdyż, jak już wyżej wspomniano, ułan wysłany przez porucznika Bolewskiego, drogę zmylił. Nieprzyjaciel w sile 2 szwadronów podsunął się ku cmentarzowi, lecz powitany celnym ogniem żuawów, do odwrotu był zmuszonym. Wzmocniwszy się piechotą, Moskale powtórny atak do cmentarzy przypuścili. Wtenczas żuawi po za cmentarz ku nieprzyjacielowi się wysunęli, rażąc go ogniem tyralierskim. Przekonani o męztwie naszych przez pięciu bohaterów walczących z porucznikiem Bolewskim przeciwko przeszło 200 dragonom, Moskale po półgodzinnym żywym ogniu w r pospiechu ku lasowi się cofnęli. Ponieważ cały nasz korpus już przez kozaków zaniepokojonym został, strzelcy nasi na swoje silne stanowisko powrócili, nie mogąc się za nieprzyjacielem w gęsty, nieznany im las zapuszczać. Tymczasem główny korpus przez ogień tyralierski o boju toczącym się na prawem skrzydle zawiadomiony został. Major Zaremba, komendant prawego skrzydła, objeżdżając plac boju około cmentarza, dowiaduje się o potyczce pocztu stojącego pod komendą porucznika Bolewskiego i wkrótce też smutny widok go spotkał. Na wyż wspomnianem wzgórzu znalazł on bowiem pięciu naszych bohaterów odartych do naga z odzieży i porąbanych tak mocno, że tylko po silniejszej tuszy swojego dzielnego porucznika poznał, który spełniając sumiennie swój obowiązek, dawną sław r ę polskiego oręża wznowił! „Obok tych bohaterów, których cnota młodzieży polskiej za przy kład stanie, leżało 7 zabitych dragonów moskiewskich, rannych bowiem Moskale- z pobojowiska ze sobą zabrali. Zawiadomiony o tern dowódzca kazał ciała naszych braci zaniesc 11 a cmentarz i księdza katolickiego zawołać, ażeby zwłoki pogrzebał i pobłogosławił. Ponieważ sie to jednak wieczorną porą działo, a korpus nasz na kilku punktach przez kozaków zaatakowany został, nie można było zwłokom naszych bohaterów oddać wojskowej czci. na jaką zasłużyli wojownicy, którzv tak walecznie ziemi Ojców swoich bronili! „Działo się to 4go listopada 1863 r. o godzinie 5 po południu. „Cześć i sława niechaj będzie ich pamięci! (Podp.) Generał Edmund Różycki. Podpułkownik wojsk polskich, Major Zaremba Karol. dowódzca oddziałów wołyńskich dowódzca prawego skrzydła. 4go, 6go i 7go. Marceli Krajewski, adjutant. Wojciech Komorowski. , Do powyższego dodam, że Ksawery Bolewski urodził się 11 listo pada 1811 r. w Żydowie pod Lubrańcem na Kujawach z ojca Dominika i matki Elżbiety z Klichowskich. Pierwsze nauki odbywał w Włocławku, a wyższe w liceum w Warszawie, gdzie 19-letniego młodzieńca zaskoczyło powstanie listopadowe. Wstąpiwszy do artyleryi, brał udział w całej kampanii pod dowództwem pułkownika Kej mano wąskiego. Pod Ostrołęką stracił trzy palce u nogi. Posunięty na oficera artyleryi i ozdobiony krzyżem Virtuti militari, po upadku powstania udał się na tułactwo i ciągle prawie przebywając w Paryżu, pomimo musu pracy odbył i skończył tamże szkołę sztabu. Czynny i gorliwy członek Towarzystwa demokratycznego, w r. 1843 wszedł do Towiańszczyzny. Ożeniony z Francuzką, zmarłą w r. 1860, pozostawił dwoje dzieci, syna i córkę, oddając je pod opiekę swej siostry, Maryi Bolewskiej, która sierotom była odtąd rzeczywistym aniołem opiekuńczym. Pamięć bohaterskiej śmierci Ksawerego Bolewskiego i jego czterech towarzyszy, z których jednego tylko, Mireckiego, nazwisko jest wiadome, uczcili rodacy uroczystem nabożeństwem żałobnem we Lwowie i w r Paryżu, gdzie także w r kościele Wniebowzięcia zebrało się całe Towarzystwo kredytowe ziemskie francuskie, którego Bolewski był przez wiele lat urzędnikiem. Córka Ksawerego Bolewskiego Marya wyszła za mąż za doktora Glabisza w Gniewkowie w W. Księstwie Poznańskiem, syn zaś prze bywa w Paryżu.
Feliks Borkowski
Syn Walentego (uczestnika Powstania Krakowskiego, poległego pod Gdowem) i Anny Janiszewskiej. Brat Stefana.Służył w 26 batalionie strzelców wojska austriackiego w Krakowie. W 1863 agitował na rzecz powstania i wraz z 18 Polakami i Włochami udał się do obozu , zabierając też broń i ładunki z Fortu Kościuszko - gdzie stacjonował. Włączony do oddziału żuawów Rochebruna. Brał udział w bitwie miechowskiej gdzie został lekko ranny w łopatkę i w pierś. Po klęsce razem z Janem Makowskim dołączyli do oddziału Jeziorańskigo w Ratkowie. Walczył pod Małogoszczą. Następnie od Zagoszczy znowu w żuawach Rochebruna. Walczył pod Sosnówką. Uczestniczył w przysiędze Langiewicza objęcia dyktatury. Walczył pod Chrobrzą i Grochowiskiem. Lekko ranny. Brał udział w przemówieniu Mierosławskiego w Opatowcu. Następnie po przemarszu do Koszyc i Igołomii zaaresztowany wraz ze wszystkimi przez Austriaków. Siedział na Wawelu, skąd był wyprowadzony w przebraniu kobiecym przez panie krakowskie. Wyleczony na ul. Stolarskiej w mieszkaniu hr. Morsztyna. Został zdradzony lecz uciekł dachami. Brał udział w bitwie pod Szklarami (nazywa go Gregorowiczem i twierdzi że został zabity 3 strzałami). Następnie służył w oddziale Mossakowskiego, które określa jako zdrajcę, gdyż najpierw zmęczył oddział głodem i forsownymi marszami a następnie uciekł w przebraniu młynarza.P Po tym w potyczce ciężej raniony w żebro kulą. Z kawalerią Zaremby dotarł do Piotrkowa. Następnie w piechocie u Oksińskiego od bitwy pod Kamieniem. Z polecenia dowódcy uformował kompanię żuawów. Kierował też uzbrojeniem i produkcją naboi w dworze niedaleko Przyrowa. Tam spacyfikował bandę udającą powstańców i czyniącą burdy i złodziejstwo po wsiach. Walczył pod Koniecpolem. Lekko rany lancą. Następnie wrócił do Krakowa. Zatrzymał się u Sobolewskiej na ul. św. Anny. Z kolei skierowany w okolice Biecza wyruszył z oddziałem Jordana biorąc udział w kolejnej bitwie. Po rozbiciu tego oddziału przedostał się do zgrupowania Bosaka, służąc pod majorem . Zimę spędzili w lasach cisowskich. W marcu brał udział w bitwie pod Opatowem, a potem pod Sandomierzem. Następnie tułał się w głębi kraju i został schwytany przez Moskali (kapitan Żarnow) i skatowany na śledztwie. Przeznaczony do więzienia w Piotrkowie uciekł. Schwytany powtórnie, przed szpiega Otwinowskiego, przesiedział w Piotrkowie 5 miesięcy. Udając Zygmunta Polityńskiego z Częstochowy, (o którym wiedział, że zginął pod Miechowem) został zasądzony na zesłanie na Syberię, lecz przepiłowawszy kraty uciekł z więzienia. Przez Częstochowę i Skałę (gdzie znany mu mieszczanin o uczuciach patriotycznych pomógł mu), wrócił do Krakowa do mieszkania Sobolewskiej. Zdradzony i uwięziony na Wawelu w Kurzej Stopce. Został skazany na śmierć za namówienie 18 żołnierzy do dezercji i strzelanie do feldfebla. Ułaskawiony - karę zamieniono na 75 kijów. Wcielony z powrotem do armii austriackiej. Uczestniczył w wojnie pruskiej walcząc pod Salicem, Nachodem i Konigsgracem, tracąc palce u prawej ręki.
Strona z 25 < Poprzednia Następna >