Portal w rozbudowie, prosimy o wsparcie.
Uratujmy wspólnie polską tożsamość i pamięć o naszych przodkach.
Zbiórka przez Pomagam.pl

Powstanie Styczniowe - uczestnicy

Największa baza Powstańców Styczniowych.
Leksykon i katalog informacji źródłowej o osobach związanych z ruchem niepodległościowym w latach (1861) 1863-1865 (1866)

UWAGA
* Jedna osoba może mieć wiele podobnych rekordów (to są wypisy źródłowe)
* Rekordy mogą mieć błędy (źródłowe), ale literówki, lub błędy OCR należy zgłaszać do poprawy.
* Biogramy opracowane i zweryfikowane mają zielony znaczek GP

=> Powstanie 1863 - strona główna
=> Szlak 1863 - mapa mogił i miejsc
=> Bitwy Powstania Styczniowego
=> Pomoc - jak zredagować nowy wpis
=> Prosimy - przekaż wsparcie. Dziękujemy

Szukanie zaawansowane

Wyniki wyszukiwania. Ilość: 973
Strona z 25 Następna >
Mikołaj Anderson
wieku lat 50, syn Anglika nauczyciela języka angielskiego w Wilnie a później liweranta wojskowego. Urodził się w Wilnie z matki polki, służył w wojsku rosyjskiem w artyleryi, na żądanie otrzymał uwolnienie w stopniu kapitana, zająwszy się majątkiem jaki mu po rodzicach pozostał, a którynl były: trzy duże domy w Wilnie. Wojna Krymska powołała go znów do broni, przewidując wojnę europejską i możność działania dla oswobodzenia Ojczyzny, wezwania nie usłuchał, lecz zajął się przede wszystkiem uregulowaniem i podziałem majątku pomiędzy młode rodzeństwo dwóch sióstr i brata oficera artyleryi, (który za udział w ostatniem powstaniu rozstrzelany został), sam zaś w charakterze kuryera rosyjskiego dostał się do Galicyi a następnie do Krakowa, gdzie sądził że już zastanie przygotowania do powstania. Doznał jednak rozczarowania i zawodu, wkrótce też potem zagrożony niebezpieczeństwem dostania się w ręce moskiewskie, opuścił Kraków udając się do Anglii Ojczyzny ojca, którego krewni jeszcze byli przy życiu, a mianowicie stryj dostarczający przewozowych okrętów dla broni angielskiej. Gdy wieść się rozeszła o tworzeniu się oddziałów polskich w Konstantynopolu, pospieszył do Turcyi, zaciągnął się do kozaków Sułtańskich jako prosty szeregowiec, a dosłużywszy się stopnia porucznika, na hasło 1863 r. powstania w Królestwie, pospieszył pod dowództwo Krukowieckiego w randze kapitana Strzelców. W trzeciej potyczce ranny i wycieńczony na siłach, udał się do Szczawnicy, lecz zaledwie kuracyą rozpoczął został przyaresztowany, a jako przebywający za paszportem Tureckim, wydalony został do Turcyi przez Wiedeń. Tam niebezpiecznie się rozchorował w szpitalu, wkrótce zmarł roku 1864.
Ludwik Andrycz
Ludwik Andrycz był w oddziałach generała Mariana Langiewicza, walczył pod Wąchockiem, w lasach starachowickich, pod Małogoszczą i pod Pieskową Skałą. W trakcie spotkań w gronie przyjaciół myśliwych wspominał często o swoich przygodach z powstania. Opowiadał jak raz zebrał ochotników i uderzył w nocy na oddział wojska rosyjskiego stojącego we wiosce. Oddział ten zaskoczony w nocy przez nagły wypad powstańców ratował się ucieczką, a łupem powstańców było trochę zdobytej broni i amunicji. Za ten czyn spotkała go jednak nie nagroda lecz surowe napomnienie. Dostał naganę za to, że działał na własną rękę, bez rozkazu wyższego dowództwa, przez co zdradził lokalizację oddziału i oddział ten musiał uchodzić z miejsca swojego dotychczasowego pobytu. Opowieściom tym nie było końca. Opowiadał jak zabito pod nim konia i jak musiał uciekać przed nieprzyjacielem wpław przez rzekę, jak musiał tułać się w zimie po lasach o głodzie i chłodzie z garstką takich samych jak on niedobitków z powstania. Po całkowitej klęsce i upadku powstania, przedostał się jak i wielu innych powstańców do Galicji. Po dłuższej wędrówce dotarł pieszo do Krakowa. Zmęczony usiadł na ławce na Plantach nie wiedząc gdzie ma się dalej udać i co ze sobą zrobić. Na szczęście ujrzał go przechodzący tamtędy kolega powstaniec, których w Krakowie było wtedy sporo. Kolega ten zajął się troskliwie swoim współtowarzyszem niedoli i zaprowadził go do Komitetu Opieki nad powstańcami. Komitet ten zajmował się tymczasowym zakwaterowaniem i wyżywieniem nieszczęśliwych uchodźców. Podczas pobytu w Krakowie Ludwik Andrycz poznał dokładnie miasto i jego zabytki, o których lubił często opowiadać w gronie kolegów i znajomych. Wspominał również o swoich spotkaniach ze sławnymi ludźmi mieszkającymi w owych czasach w Krakowie. Po pewnym czasie kiedy powstanie upadło, a w kraju pod zaborem rosyjskim uspokoiło się nieco, dawni powstańcy zaczęli po kryjomu wracać w rodzinne strony, często pod innymi nazwiskami, znajdując opiekę w społeczeństwie. Ludwik Andrycz przez pewien czas prowadził gospodarkę a później dzierżawę w różnych majątkach ziemskich na Wołyniu, aż wreszcie osiadł w Hajkach (okolice Włodzimierza Wołyńskiego) jako leśniczy, otoczony jako były powstaniec ogólnym szacunkiem okolicznych ziemian i obywateli.
Iwan Arngold
urodzony w Petersburgu w r. 1841. Ojciec jego Kurlandczyk b. kapitan żandarmskiego szwadronu, jeden z najdzielniejszych narzędzi 3go departamentu wlasnej kancelarii Cesarskiej, umierając zostawił Iwana w dziecinnych jeszcze latach pod opieką matki prawosławnej rosyjanki, która w tejze samej wierze syna wychować pragnęła. Lecz młody Iwan wątłego był zdrowia i skłonny do choroby piersiowej, matka chcąc go ocalić, wywiozła go na wieś, gdzie świeże powietrze zbawiennie wpłynęło na stan zdrowia jego. Pobyt jego kilkoletni na wsi wywarł wpływ wielki nie tylko na jego zdrowie ale i na ducha, zamieszkując czas dłuższy pod strzechą chłopską, miał sposobność przypatrzenia się zbliska nędzy i niedoli biednego ciemiężonego Iudu, tamto powstało silne pragnienie dostania się do ziemi ojczystej, bo tam rozbudziły się w nim piękne uczucia ku pracy dla ulgi nieszczęśliwego Iudu. Im bardziej rozwijała się w tej młodzieńczej duszy miłość do kraju, tem trudniej znosić mu było wszystko co sprzeciwiało się idei narodowej i wolności. Oddano go do korpusu kadctów, lecz tam z powodu ciągłych kłótni i zatargów z oficerami dyżurnymi, nie mógł długo wytrwać, opuścił więc szkołę kadetów, a posiadając niepospolite zdolności, został przyjęty z łatwością do armii czynnej w r. 1859 w randze podporucznika. 4go batalionu strzelców. Wspólnie z nim wstąpił do tegoż batalionu nieodstępny kolega jego w korpusie kadetów Piotr Śliwicki z pochodzenia Ukrainiec, urodzony w r. 1841 w Gubenii Charkowskiej, kształcił się wraz z Arngoldem, a zatem przez lat 9 zostawali połączeni węzłami ścisłej przyjaźni i nierozdzielnie pracowali nad sprawami wolności obydwóch narodów uciśnionych, obadwaj byli głównymi działaczami przy założeniu komitetu wojskowego w Warszawie, do którego należeli także dziś już nie żyjący Potebnia Włodzimierz, Iwanów Bałaków, Orłów: zadaniem komitetu tego było, aby przez agitacyę ustną i piśmienną rozjaśniać ciemności żołdactwa, jego pozycyą w Polsce i przygotowywać, aby w chwili wybuchu rewolucyi za porozumieniem się z Komitetem Centralnym Warszawskim być gotowym na wszelkie wypadki stanowcze i czynnie wystąpić w obronie narodu polskiego zawiązując z nim sojusz do utworzenia Rossyi wolnej i wypędzenia carów. Przy tak wielkich i trudnych zadaniach jednak w skutku się pokazał, praca tych dwóch męczenników nie była bezowocowną a czynności podoficera Rostkowskiego i żołnierza Szczura, którzy mieli wpływać na niższych stopni żołnierzy, dowiodła. tego w chwili aresztowania tych dwóch ludzi, bo wówczas żołnierze zaczęli grozić buntem, a 60 zbrojno wystąpiło w obronie aresztowanych, tylko refleksya i czynne wdanie się podporucznika Śliwickiego, wstrzymała ich od wystąpienia czynnie. Stawieni przed sądem wojennym z całą otwartością i zimną krwią zeznali cele swojej agitacyi, a pomimo pogróżek więzienia., na koniec skazania ich na niezliczoną liczbę pałek, sąd nie wydobył żadnego zeznania o członkach tajemnego spisku, potem nastąpiły rewizye i aresztowania oficerów a pomiędzy tymi Arngolda i Śliwickiego, u pierwszego znaleźli jakieś papiery nie koniecznie dowodzące i obwiniające o należenie do Komitetu, głównym oskarżeniem i dowodem przeciw Arngoldowi był znaleziony szkic listu, reflektujący Ludersa w postępowaniu względem narodu, gdy ten list kommissyi śledczej przedstawiono Arngoldowi z zapytaniem czy to on go pisał, nie zaprzeczył temu wcale i odrzekł, iż to jest jego własnoręczne pismo lecz niedokończone, a wziąwszy pióro podpisał nazwisko swoje na liście owym, śmiałe to wystąpienie Arngolda wzburzyło i zadziwiło komissyą śledczą. Przeciwko Śliwickiemu żadnych nie było dowodów prócz tego, że był nieodstępnym towarzyszem Arngolda a tem samem posądzano go o wspólne z nim przewinienia, przy badaniu otwarcie zeznał Śliwicki, iż wole śmierć ponieść, jak patrzeć na męczeństwo niewinnego i bezbronnego narodu, nad którym się pastwicie“. Wyrok na obwinionych był przedmiotem długich badań z powodu obawy buntu żołnierzy, aż nareszcie 16 czerwca. Kiedy w tym dniu padł strzał do Ludersa, zamach ten zdecydował wyrok i karę na winnych. Egzekucyą na wszystkich dopełnil umyślnienie wybrany batalion żołnierzy Estlandzkiego pułku piechoty pod dowództwem dyżurnego jenerała Hana. Śliwicki po 12 strzałach żył jeszcze i dobił go feldfebel oddzielnym wystrzałem, po ich śmierci oficerowie odprawili w obozie żałobne nabożeństwo, co znów oburzyło Moskwę i wywołało śledztwo, następnie wydano rozkaz, aby fotografie straconych zniszczyć, i zabroniono surowo ich kopiowania we wszystkich zakładach fotograficznych.
Kazimierz Asnyk
Artykuł | (Asnik, Aśnik), ur. 4.3.1797 Warszawa (chrz, 13.3.1797[6]), zm. 05.11.1885 Piasek par. Kraków św. Szczepan [2] Syn Jakuba (kowala, zm. 1811 Warszawa, lat 38 [18]) i Marianny Adamskiej po mężu Asnyk (zm. 1813). Rodzeństwo: Magdalena Marianna Asnyk po mężu Najszewska [19] (ślub 180 r Warszawa [19] mąż: Michał Najszewski [19]) i Agnieszka Karolina Asnyk (zm. 1806) oraz Leon Asnyk (kowala, żonaty z Magdaleną Dębińską i zmarły bezdzietnie 1837). Powstaniec Listopadowy [1], 1,5,1822 otrzymał awans na podporucznika 4 Pułku Strzelców Pieszych Wojsk Polskich[3][7] gdzie służył do 1830[11]. Awans na porucznika otrzymał w Powstaniu 6.2.1831. 25.2.1831 pod Grochowem dostał się do niewoli. Zesłany do Urzum w gub. Wiatskiej do służby wojskowej. Przebywał tam 5 lat m.in. z Wojciechem Gałczyńskim. Powrócił na mocy amnestii. Droga powrotna zajęła im dwa lata. (wg innych danych wrócił w 7.1833 i złożył przysięgę na wierność carowi, która pozwalał mu pracować w granicach Królestwa Polskiego[12]). 27.7.1837 w Kaliszu ożenił się z 35-letnia Konstancją Zagórowska (zm. 1871 Piasek par. Kraków św. Szczepan[20], c. Stanisław Kostki i Małgorzaty Czarnosiewicz)[15], guwernantką dzieci Adama Bogumiła Helbicha z Konar (który też był ich świadkiem) - lekarza w oddziale gdzie obaj służyli. Rok później urodził im się syn - , przyszły poeta i powstaniec styczniowy. W 1850 był w Kalinowej świadkiem ślubu Jana Gwalberta Boblewskiego i Marii Róży Chylińskiej.[9] W Kaliszu prowadził handel skórami. . W 1855 wszedł w skład zarządu Resursy Kaliskiej.[13] Uruchomił wkrótce hotel i księgarnię wraz z czytelnią i wypożyczalnią książek przy placu św. Józefa. uczył syna musztry i drygu wojskowego. Zaangażowany w Powstanie Styczniowe.[1] . Pod koniec życia mieszkał u syna w Krakowie przy ul. Łobzowskiej 7[3], choć więcej czasu spędzał w Konarach. Zmarł jako wdowiec, 05.11.1885 Piasek par. Kraków św. Szczepan [2] Pochowany w na cm. Rakowickim w Krakowie, pas. 30 "" Dzieci: 1___Adam Asnyk - poeta, powstaniec styczniowy ur 1838 Kalisz zm. 1897 Piasek par. Kraków św. Szczepanl lat 59 [21] Wnuki 1.1_Włodzimierz Asnyk - syn Adama Asnyka
Karol Baczyński
( ok. 1828 - 1875) = Powstaniec 1848 r i Powstaniec Styczniowy [1] Żołnierz Legionu Polskiego na Węgrzech w 1848 r. i w powstaniu 1863/64 [1] W wieku "16 lat pospieszył do Węgier na wezwanie organizatorów legionu polskiego. Gdy powstanie węgierskie przemocą złamane zostało, udał się do Anglii i tam do t. 1863 pozostawał. Podczas ostatniego naszego powstania wysłany do Warszawy jako organizator oddziałów powstańczych, Po powstaniu, znowu się udał do Anglii, gdzie pozostawała jego żona, urodzona Angielka, z dziećmi. Skoro okazała się możliwość powrotu do kraju ojczystego, ś.p. Baczyński pospieszył przybyć do Galicji, Tu w ciężkiej pracy zaledwie na niezbędne potrzeby życia zarabiał. Zmarły pozostawił żonę i czworo dzieci bez żadnego majątku " [4] Ślub - w Anglii [4]- żona Maria Johnson [1], [2], [3], ur 1837 [1], zm. 1902 [1], narodowości angielskiej [4], pochowana wraz z mężem [1] Zmarł w 1875 r we Lwowie [1] Pochowany na Cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie, kwatera nr 43, nr obiektu 38 [1], w jednej mogile razem z: - Maria Waleyna Archidemia 1861 + 1895 [1] - córka [2] - Aleksander Lodzia Bieniecki 1859 + 1933 [1] - Maria Johson Baczyńska 1837 - 1902 {1] - żona [2] Dzieci: 1. _Maria Waleria Archidamia Baczyńska 1-vo Bieniedzka [2] ur 16.06.1861 [2] zm 1895 Lwów [1] pochowana na cmentarzu Łyczakowskim w jednym grobie z ojcem [1] ślub 1887 Lwów [2], maż Aleksander Emilian Bieniedzki [2] herbu Lodzia [1], ur 1859 [1] zm. 1933 [1] (rodzice: Ludwik Bieniedzki [2] i Ludwika Buczyńska [2]) 2. Ludwik Baczyński [3] ur 18.11.1868 [3] zm ślub 1895 Lwów [3], żona Anna Sławińska [3] (ur 30.10.1870 [3], rodzice Antoni Sławiński [3] i Teresa Bielawska [3])
Edward Baliński
Ranny w bitwie pod Tuczępami, wzięty do niewoli przez moskali, ale uwolniony na podstawie orzeczenia lekarza wojskowego w słowach: «za trzy godziny — trup«, przywieziony zostałem d. 21. maja do lazaretu w Trzeszczanach, w powiecie hrubieszowskim. Że żyję. zawdzięczam to nadzwyczajnej opiece SS. Felicyanek i staraniom dr. Krajewskiego, oraz zarządu dóbr Trzeszczany, który baczył, żeby rannym nie zbywało na niczem. W połowie sierpnia doniósł nam dr. Krajewski, że chcą nas zabrać do Zamościa i radził umykać do Galicyi. Zaaranżowano tedy ucieczkę. W nocy wpadło do lazaretu 6-ciu polskich ułanów, pod komendą porucznika, rozpędziło straż chłopską, aresztowało wójta gminy, a mnie i kolegę mego wsadziło na przygotowaną już bryczkę uwożąc z lazaretu. Oddział majora Zapałowicza, do którego należałem, miał szaraczkowe rogatywki z żółtym lampasem. W braku innej czapki, wywróciłem rogatywkę czarną podszewką na wierzch i w szlafroku lazaretowym wsiadłem na bryczkę Ułani odprowadzili nas do Grabowca i może na wiorstę drogi przed miasteczkiem pożegnali, my zaś pojechaliśmy dalej. Wjeżdżamy do Grabowca. Rogatka — zamknięta, a przy niej dwóch żydów na warcie. Jeden otworzył szlaban, a drugi przystąpił do bryczki i zażądał paszportów. Nic nie mówiąc, zdjąłem z głowy czapkę i zacząłem odwracać na wierzch żółtemi lampasami. Na ten widok nieufny wpierw strażnik zawołał: »Nu — niech panowie jadą!» i przepuścił mnie z kolegą. W trzy, lub cztery godziny po tym wypadku dotarliśmy do lasu, dokąd już przybyła Felicyanka, siostra Marya i przywiozła nam ubrania. Mnie.. ponieważ miałem obandażowaną głowę i twarz — przebrano za zakonnicę, Felicyankę, kolegę zaś za lokaja. Tak w towarzystwie siostry Maryi mieliśmy dążyć ku granicy galicyjskiej. Tymczasem dano znać, że dalej puszczać się nie sposób, gdyż w okolicy kręcą się gęsto patrole kozackie. Zmieniliśmy więc kierunek jazdy i około g. 4-tej popołudniu stanęliśmy na folwarku. Tu zapewniono nas, iż kilka dni będziemy mogli bezpiecznie przeczekać, gdyż folwark leży w głębi lasów. Tak też było rzeczywiście. Ale należało pomyśleć o wyruszeniu do Galicy i tem więcej, że rana moja wymagała pilnej opieki lekarskiej. Wyjeżdżamy, gdy po godzinnej może jeździe polami, potem wąwozem w lesie, stangret zatrzymuje konie, żegna się krzyżem i mówi: >>Trzydzieści lat powożę i jeżdżę tą drogą, a dziś zabłądziłem!< Ponieważ wąwóz tak był wązki, iż nawrócenie okazało się niepodobieństwem, należało konie wyprzęgać, powóz cofać, mnie znów bezwładnego znosić i przenosić — co wszystko zajęło około dwóch godzin czasu. I ta właśnie zwłoka stała się naszem ocaleniem! Gdyśmy bowiem nareszcie dotarli do Poturzyna, powiedziano nam, że nie ma jeszcze dwóch godzin, jak ztąd odeszli kozacy... Niech o tym wypadku myśli kto, jak mu się podoba — zakonnica i ja wierzymy niezachwianie, że było to zrządzenie Opatrzności. Z Poturzyna, przez Wargi /Waręż/, nie długa droga do Sokala. Tu już nasz lazaret, a w nim aniołem stróżem p. Klara z Riegerów Majewska Pisano zapewne nieraz o tej przezacnej pani i patryotce. Ma ona jednak w sercach powstańców osobną kapliczkę, do której wracamy często rzewną, wdzięczną myślą, z ofiarnych bowiem — ona najofiarniejsza. Pokłon jej cieniom!
Franciszek Bałutowski
Sprawozdanie posiedzenia c. k. sądu karnego we Lwowie dnia 11. sierpnia 1863 r. Prezydujacy: Radzca sądu obwod. Stenzel. Asesorowie: Radzcy sądu krajow. dr. Lehmann i Ozurewicz. Zastępca prokurat. państwa: Garbowski. Protokołujący: auskultant Gryzieniecki. Na ławie obżałowanych zasiadają : Franciszek Bałutowski, rodem z Łańcuta w Rzeszowskiem, liczący lat 50, obrz. rz. kat, żonaty, majster krawiecki, i , rodem z Wielopola w obwodzie tarnowskim, liczący lat 38, obrz, rz. kat., żonaty, ojciec trojga dzieci, majster krawiecki, sądownie nieposzlakowani. Obrońca: Adwokat . Początek o godz. 9. przedpołudniem. Prokurator oskarża pp. Franciszka Bałutowskiego i Piotra Wajdę o zbrodnię zakłócenia spokojności publicznej w myśl 8 66. kod. karn. i rozp. min. z 19. paźdz. 1860. przez dostarczanie dla powstania polskiego ubiorów i obuwia, i żąda przeprowadzenia przeciw nim w tej mierze ostatecznej ustnej rozprawy. Po ogólnych pytaniach, zadawanych obydwom obżałowanym, następuje szczegółowe badanie pana Bałutowskiego. Od listopada 2. r., mówi p. Bałutowski, nie było w całem mieście roboty dla krawców. Z końcem lutego, czy w pierwszych dniach marca b. r. przyszedł do mnie jakiś jegomość, słusznego wzrostu, brunet, po francusku ubrany, z zapytaniem, czybym nie mógł dostarczyć mu 200 burek, 100 par pantalonów i pewnej liczby spodni płóciennych. Obżałowany podjął się tego liwerunku licząc na innych krawców, iż będzie mógł rozdać robotę między nich, a gdy nieznajomy dał się z tem słyszeć iż potrzebuje także butów, które jednak da robić w Wiedniu, gdzie je taniej można dostać, skłonił go obżałowany ze względu, iż i szewscy lwowscy również byli bez roboty, do wejścia z nimi w układy. Nieznajomy położył jednak za warunek, aby obżalowany wszystko wziął na siebie, tak, iżby on tylko z nim jednym miał do czynienia. Jakoż udało się obżałowanemu zamówić buty u dwóch szewców po cenach odpowiednich. Nareszcie zapytał także nieznajomy obżałowanego, czyby mu nie mógł dostarczyć cetnaru prochu, na co mu dawał 70 zł. w.a. Obżałowany i temu żądaniu wprost nie odmówił, z góry jednak miał mało nadziei, żeby mógł takowemu zadość uczynić , jakoż potem nie będąc rzeczywiście w stanie dostarczyć prochu żądanego, umieścił go w pierwszym rachunku dla. tego tylko, aby go mieć nadal na pamięci, w drugim zaś rachunku, gdy i potem nie udało mu się dostać takowe. go, podał same 70. zł. jako otrzymaną, nieznajomemu zwrócić się mającą, a przez pomyłkę tylko napisał „za proch“ zamiast „na proch.“ Gdy tę robotę ukończył, (pantalonów mniej żądano potem niż pierwotnie), został się obżałowany znowu bez zarobku. Słysząc więc, iż z Jarosławiu jest potrzeba burek i t. p. a nie ma jej czem zaspokoić, posłał tam na swój rachunek pewną ilość burek, bund, kilka starych płaszczów i 40 par butów, które na ten cel na spekulacje kupił w mieście. Posłał on te rzeczy w pace koleją żelazną na ręce jarosławskiego kupca Jaśkiewicza, zatrzymano je jednak i skonfiskowano na kolei, remonstracja w tej mierze, do namiestnictwa pisana, została bez skutku, a nadto obżałowany został uwięzionym i wytoczono mu niniejszy proces. Na uwagę przewodniczącego, iż wchodząc z owym jegomością w interes, jak sam przyznaje, o 7000 do 8000 zł. i widując się z nim w skutek tego dosyć często, mu. siał się dowiedzieć koniecznie, kto on jest odpowiada p. Bałutowski, iż z razu pytał się go o nazwisko, gdy jednak na to nieznajomy odpowiedział, iż on wyprasza sobie takie pytanie, płacąc gotówką i nie niepotrzebując figurować z swojem nazwiskiem w jego księdze rachunkowej, zaniechał obżałowany dalszych dochodzeń w tym względzie, i dotąd nie wie kto był ów jegomość. Również nie pytał się obżałowany o cel, na jaki przeznaczone były dostarczane przezeń ubiory i obuwie, wnioskował tylko, iż one mogą być przeznaczone dla powstanców polskich, przekonanym jednak nie był wcale, iż tak jest rzeczywiście. Jedną część roboty, mianowicie sporządzenie 18-20 burek powierzył był p. Bałutowski p. Wajdzie. Okazany mu rachunek tegoż uznaje za autentyczny, nie rozumie jednak co mają znaczyć wyrazy w nim zawarte: dla świetnego komitetu. On nie wiedział o żadnych komitetach. Również nie zna Wiśniewskiego, o którym tam mowa, jako tenże odbierał część owej roboty, zamówionej u Wajdy. Na rekomendacje tylko owego pierwszego jegomości wydał on częsc liwerunku niejakiemu Leszkowi, czy temu ostatniemu jednak było na przezwisko Wiśniewski, nie jest mu wiadomo, zna on sam sześciu Wiśniewskich, a trzem robi suknie. Słowa: „wyprawa Leszka“ znajdujące się w rachunku p. Bałutowskiego, mają znaczyć, iż z owemi rzeczami wyprawił Leszka. Rzeczy poprzednio wspomniane, przeznaczone do Jarosławia, pakował p. Bałutowski własnoręcznie i bez świadków, pod koniec dopiero pakowania nadszedł nie. jaki p. Drzewiński czy Żyliński, (którego sąd nie mógł odszukać we Lwowie.) Wyglądał on na prywatnego oficjalistą, miał jasne włosy i brodę. P. Bałutowskiego zapoznał z nim ów jegomość pierwszy, upoważniając go do obierania w jego imieniu rzeczy, których liwerunku podjął się p. Bałutowski. Przyszedłszy wówczas do Bałutowskiego prosił Drzewiński, aby mu tenże pozwolił umieścić w pace rzeczy, które on odbierze sobie w Jarosławiu. Były to rzemienie, tudzież kilka torb. (Przewodniczący dodaje, iż oprócz tego znajdowały się tam kar. tusze, pałasze i listy dla powstańców). Listy z treści mu nieznane, znajdowały się jak mówi p. Bałutowski, w paczce, którą mu przyniósł adiunkt tutejszy sądowy p. August Lewakowski z prośbą, aby je także przyjał do pa. ki, którą wysyła do Jarosławia, skąd je będą może mogli odebrać adresaci: brat jego p. Karol Lewakowski i kuzyn p. Eugeniusz Gerard Festenburg. Starając się dowieść przede wszystkiem p. Bałutowskiemu, iż liwerując wspomniane rzeczy musiał wiedzieć, iż one przeznaczone są dla powstania polskiego, podnosi przewodniczący mianowicie, iż p. Bałutowski w toku procesu zeznał, jako przyrzekł owemu jegomości, z którym główną ugodę zawierał, pod słowem honoru, iż nie wys. mieni jego nazwiska, jegomość zaś ów zawierający kon. trakt na tak znaczną sumę i posługujący się drugim, mianowicie owym Leszkiem, (którym wedle przekonania p. przewodniczącego nikt inny nie, jest jak tylko znany dowódzca oddziału powstańczego, Leszek Wiśniewski) musiał być zapewne członkiem komitetu. P. Bałutowski twierdzi, iż nie zeznał do protokołu, jakoby dał nieznajome. mu słowo honoru, że nie wymieni jego nazwiska, on tylko dał słowo honoru, iż dostarczy rzeczy podług zobowiązania. Podobnież zaprzecza p. Bałutowski okoliczności, przytoczonej przez przewodniczącego, jakoby był po. przednio wyraźnie w sądzie przyznał, iż wiedział, że rzeczy wspomniane były przeznaczone dla powstania, nie widząc wszakże w dostarczaniu takowych nic karygodnego. Następuje odczytanie dotyczących ustępów protokołu, spisanego w śledztwie z p. Bałutowskim. Na zakończenie Zapytuje p. Bałutowskiego radca Dzarewicz, czy posyłał już kiedy, jak wówczas do Jarosławia, gotowe rzeczy na sprzedaż. P. Bałutowski odpowiada na to pytanie przecząco. Poczem następuje przesłuchanie wspólobżałowanego p. Wajdy. Pan Wajda zeznaje zgodnie z p. Bałutowskim, iż na wezwanie dostarczył temu ostatniemu 18 burek. Dla kogo były te burki przeznaczone, nie wiedział. W rachunku napisał: „dla świetnego komitetu“ z powodu, iż dowiedział się w mieście, iż i inni krawcy mają podobną robotę, suponował więc, iz na ten cel czysto zarobkowy zawiązało się stowarzyszenie między nimi, które on nazwał komitetem. Część roboty (podobno jedną burkę) oddał p. Wajda niejakiemu Wiśniewskiemu. Chociaż go nie znał, wydał mu żądane rzeczy, nic domagając się żadnej legitymacji Iub rekomendacji ze strony p. Bałutowskiego, na tej podstawie, iż Wiśniewski okazywał się w cały interes wtajemniczonym, a zatem obżałowany przypuszczał, iż on przychodzi od Bałutowskiego. Przewodniczący stara się wykazać, iż Wiśniewski wymieniony w rachunku p. Wajdy, jest jedną osobą z Leszkiem, o którym jest mowa w rachunku p. Bałutowskiego, a obydwa są Leszkiem Wiśniewskim, dowódcą oddziału powstańczego. Następuje odczytanie protokołu rewizji rzeczy, przedsięwziętej w Jarosławiu, tudzież protokołów spisanych ze świadkami, nareszcie świadectw moralności i majątkowych i protokołu, spisanego w toku śledztwa z p. Bałutowskim, wedle którego on przed sędzią śledczym zeznawał, iż rzeczy wspomniane wysyłał do Jarosławia na rachunek owego pana, który zamówił był u niego cały liwerunek (200 burek, 100 par pantalonów, 400 par butów), podczas gdy teraz mówi, iż je wysłał tam na własną rękę. Sprzeczność tę tłumaczy p. Bałutowski w ten sposób, że myślał sobie, iż jeśliby ich nie sprzedał w Jaroslawiu, to je da na rachunek nieznajomego. Zastępca prokuratora wnosi, aby gdy istota czynu, jako też wina obżałowanych własnem ich zeznaniem, ja ko też przez zabieg okoliczności jest udowodnioną, uznano ich winnymi zarzuconej im zbrodni zakłócenia spokojności publicznej z 8. 66 kodeksu karnego i rozporządzenia ministerialnego z dnia 19. października 1860 roku, ze względu jednak na łagodzące okoliczności, które za nimi przemawiają, mianowicie nienaganne dotąd postępowanie, dłuższe (od maja) więzienie p. Bałutowskiego i również przez pana Wajdę przebyte więzienie śledcze, jako też tę okoliczność, iż do czym karygodnego głównie ich po. pchnęła tylko chęć zysku, gdy z drugiej strony winy ich żadna okoliczność szczególnie nie obciąża -- proponuje zastępca prokuratora przeciw nim najniższy podług prawa wymiar kary, z zastosowaniem przepisu 8. 54 kodeksu karnego. Obrońca adwokat Rodakowski wykazuje najprzód z właściwą mu świetną wymową, iż teoria 8. 58 kodeksu karnego o zbrodni stanu, na której się zaskarżenie opiera, jako niezgodna z zasadami teraźniejszej konstytucji, w sprawie polskiej z zachodniemi mocarstwami sprzymierzonej Austrji, nie powinna tu być wcale zastosowana. Dalej wskazuje obrońca, iż nie ma zresztą w niniejszym razie istoty czynu karygodnego ani przedmiotowo ani podmiotowo: między celem bowiem karygodnym a środkami, używanemi do jego osiągnięcia, musi być zawsze związek przynajmniej pośredni, tu zas i takiego związku nie ma, powstańcy byli, są i będą ubrani, choć inn pp. Wajda i Bałutowski nie dostarczą ubiorów, nie byłoby owego związku karalnego nawet, gdyby obżałowani mieli byli rzeczywiście przekonanie, iż rzeczy zamówione przeznaczone były dla powstania, bo oddając je trzeciej osobie bezwarunkowo do dowolnego użycia, nie mogli w żaden sposób liczyć na to, iż one użyte zostaną do pierwotnego celu, żeby to wiedzieli zresztą, na to nie ma żadnego legalnego dowodu, nie ma zatem dowodu złego zamiaru z ich strony. W czem zresztą, pyta się obrońca, leży zbrodnia, czy w liczbie, czy w jakości dostarczanych rzeczy, czy w własnościach osób, którym je dostarczono? Czyż jest w tem różnica jaka, czy sprzedaje się przez dziesięć dni po dziesięć burek dziennie pojedyńczo, lub czy się sprzeda od razu sto? Czyż rzeczy, o których tu mowa, miały na sobie cechę, iż tylko dla powstańców służyć mogły? P. Bałutowski oddał je w kraju, gdzie one nie mogą jeszcze stanowić w żaden sposób przedmiotu uczynku karygodnego. Oddając je nieznajomem, nie wiedział jak ten niemi rozporządzi. Zresztą podług prawa narodów (jak świadczą dzieła najznakomitszych na tem polu autorów jak n. p. Martensa, Vattela) uchodzi za kontrabandę wojenną proch, saletra i t. p., o ubiorach zaś lub obuwiu jako kontra bandzie nigdy dotąd nie słyszano. Wprawdzie najwyższy c. k. sad sprawiedliwości wyrzekł niedawno temu zdanie, iż dostarczanie ubiorów dla powstania uważane ma być także za czyn podpadajacy pod surowość 8 58, al względnie 8 66 kod kar., lecz zdanie to sadu najwyższego zawierające w sobie szerszą i zaostrzającą interpretację $ 58. kod. karn., nie jest prawem, któreby mogło obowiązywać sędziego niezawisłego, związanego tylko ustawami wydawanemi na legalnej drodze prawodawczej, uchwalonej jak na teraz przez obiedwie Izby rady państwa, sankcjowanemi przez Najj. Pana. -- Odpowiedziawszy jeszcze na pojedyncze zarzuty, czynione obżałowanym w zaskarżeniu i ostatnim wniosku prokuratorji, wnosi obrońca, aby obżałowanych od zaskarżenia uwolniono i za niewinnych uznano. Gdy obżałowani nic nie mają dodać na swoją obronę, i zastępca prokuratorji pozostaje przy swoim wniosku, zamyka przewodniczący posiedzenie o godzinie 12. zaposiadając ogłoszenie wyroku na godzinę 4. popołudniu. Wyrok ten podaliśmy w treści w poprzedzającym numerze naszego pisma. Na zakończenie sprawozdania pozwalamy sobie zrobić wagę prezydium sądu karnego, iż do prowadzenia ustnych rozpraw nie powinnoby się przeznaczać osobnie władających zupełnie językiem, w którym rozprawa się toczy, aby urzędnik kaleczeniem mowy nie wywoływal w słuchaczach mimowolnie śmiechu i nie narażał na szwank powagi sądu, którego jest przedstawicielem. Że p. radca Stenzel, sprowadzony ze Sambora do procesów politycznych, nie posiada dostatecznej biegłości w języku polskim, dowiodą dwa przykłady, które tiu przytaczamy dla poparcia naszej powyższej uwagi. Tak powiedział pan Stenzel do p. Wajdy między innemi: „żebyś p. prawdę mówił, tobyś nie wariował," (miało znaczyć: toby zeznania pańskie nie były sprzeczne.) Po chwili znowu w toku badania rzekł do niego: „Nie idzie o możliwościach, tu idzie o stan rzeczy. Że podobne uchybienia językowe działają silnie na nerwy śmiechu w narodzie, z natury swej szczególnie drażliwym w tej mierze, to każdy nam zapewne przyzna. Zresztą w sprawach sądowych wyrok często zawisł od ścisłego pojęcia każdego słowa aktów, dokumentów czy zeznań. Pan radca Stenzel zaś ma bardzo słabe pojęcie o duchu języka polskiego.
Józef Barański
Ur. ok. 1846, zm. 26.8.1892 Parno. Syn - aptekarza ze Lwowa i Leska i Emilii Facony. W Powstaniu jako 17-latek walczył w oddziałach Zapałowicza, Wysockiego i konno u Jeziorańskiego. Był wówczas na I roku Techniki. W intencji jego szczęśliwego powrotu z Powstania ojciec ufundował w Lesku kaplicę z obrazem Matki Bożej Częstochowskiej. Po powstaniu ukończył edukację i pracował jako inżynier kolejowy w dyrekcji ruchu we Lwowie. Zmarł w wieku 46 lat na apopleksję. Pochowany (Rudno) Zimna Woda k. Lwowa. Żona: Izabela Starzecka (c. Bazylego i Tekli Bilskiej). Miał syna: Władysława Mariana Józef (1874) i dwójkę córek: Zofię Scholastykę Izabelę (1882) i Józefę Helenę Paulinę (1885) - urodzeni we Lwowie. W zapiskach bratanka: "[i]Wyprawili go Dziadkowie, sprawiwszy mu mundur gwardii koloru migdałowego z kamaszami i płaszczem, zaszywając w kołnierzu 20 talarów. Babka Emilia płakała i rozpaczała, ale Dziadek Robert ją uspokajał i tłumaczył, że i on był powstańcem w roku 1831 i chociaż ranny w nogę pod Ostrołęką, wrócił cały i po wyjęciu kuli szybko wyzdrowiał. Józef walczył w oddziale Zapałowicza, porucznikiem był Leszczyński o jednej nodze [jednej ręce - przyp. GP]. W pewnej potyczce gwardia szła na bagnety i gdy trzech żołnierzy rosyjskich natarło na Józefa, zginąłby zakłuty bagnetami, gdyby w ostatniej chwili nie nadjechał Leszczyński zabijając dwóch i trzeciemu Józef sam dał radę. Oddział Zapałowicza składał się z 96 gwardzistów, 200 strzelców, 50 kosynierów i tyleż ułanów. , gdzie dowodził Wysocki [jeden z trzech oddziałów - przyp. GP], oddziały powstańce zostały rozbite i zmuszone przejść przez granicę do Austrii, gdzie zostały rozbrojone. Józefa z towarzyszami zawieziono do więzienia do Lwowa. Po pewnym czasie udało się Dziadkowi wykupić go i przywieźć do domu. Wrócił wymizerowany w dziurawym mundurze i butach, ogromnie zawszony. Wszyscy płakali na jego widok, wykąpany, wyczesany, w czystej bieliźnie upadającego z nóg położono do łóżka. Opowiadał jak po lasach kryli się nie śpiąc i nie jedząc, wodą brudną pili z kałuż, ale mimo tego duch panował dobry i mniejsze oddziały rosyjskie znosili. W lasach odwiedzało ich obywatelstwo, dowożąc żywność i wodę.[/i]
Henryk Basiński
urodzony w 1842 roku we wsi Golicach w Piotrkowskiem, nauki odbywał tamże i w Warszawie, jako celujący z uczniów gimnazyum zapisał się do instytutu politechnicznego w Puławach, lecz brak środków materyalnych zmusił go do opuszczenia zakładu i szukania w Warszawie zarobkowania na opędzenie kosztów kształcenia się w Szkole Głównej. W czasie manifestacyi brał czynny udział, gdy hasło powstania się zbliżało, stanął w opozycyi i silnie w tym duchu agitował, lecz gdy już krew braci się polała, wystąpił znowu pomiędzy zaufanymi kolegami z silną agitacyą dowodząc, „że juanie ma ratunku, że żadna pojedyncza opozycya nie powstrzyma, że obowiązkiem jest dziś każdego prawego Polaka iść tam, gdzie go obowiązki ojczyzny wzywają, bić się i zginąć, to jest dziś moje hasło", wkrótce też wyruszył z kilkoma kolegami, bił się pod dowództwem Jankowskiego jako kosynier, potem pod Oksińskim, pod którego dowództwem w jednej z potyczek ranny w rękę ciężko, która odjętą podobno mu została, kaleką przybył do Paryża w pierwszej połowie 1864 r. Wszedł do szkoły prawa, a pracą wykształcił się w języku, którego bardzo mało posiadał. W dwóch pierwszych latach został celującym uczniem, lecz przy egzaminie trzeciego kursu wytężenie pracą przy cierpieniach fizycznych i moralnych, walka z niedostatkiem itd. silnie oddziałały na jego umysł. Pierwszym objawem pomięszania była mowa powiedziana w sali des pas perdus do zgromadzonych adwokatów, o wielkości powołania sędziów, nazajutrz klęcząc przed kościołem na placu Sorbony, modlił się głośno i do otaczających go przechodniów przemówił znowuż o moralnym upadku świata, o opuszczeniu Polski odprowadzony do domu zdrowia, następnie odwieziony w zupełnem obłąkaniu do Bienêtre pod Paryżem i tam zmarł 22go Listopada 1866 r. w 24 roku życia swego. Obszerniej patrz Boczniki Towarzystwa historycz. literac. w Paryżu.
Ludomir Benedyktowicz
Urodzony w Swiniarach, województwa podlaskiego, w 19-tym roku życia, jako uczeń instytutu leśnego w Broku, powiatu ostrołęckiego, wszedłem w szeregi strzelców Władysława Wilkoszewskiego, działającego pod nazwiskiem Wiriona (tenże Wirion poległ w bitwie pod Myszyńcem, w powiecie łomżyńskim, d. 9. marca r. 1863.). Walczyłem pod Mężeninem, Czyżewem, Ostrowem, Feliksowem i Brokiem. W chwili, gdy w ostatniej bitwie złożyłem broń przy oku do strzału, nieprzyjacielska kula trafiła mnie w lewą rękę, strzaskała obie kości i ugodziła w bok... Padłem omdlały na ziemię i długo leżałem bezprzytomny. Do odzyskującego powoli czucie i pamięć, lecz bezsilnego i o wyglądzie trupim, przystąpili plądrujący pobojowisko moskale i zadali mi kilka pchnięć bagnetem w rękę prawą — ot tak — dla pastwienia się nad bezbronnym. Następnie rzucono mnie w stronę trupów, których miano pochować w wspólnym grobie. Pod wpływem jednak nieopowiedzianego bólu i zimna, wróciłem po jakimś czasie do przytomności — ocalałem. Teraz należało poddać się podwójnej amputacyi: odjęto mi mianowicie około łokcia rękę lewą, którą straciłem słusznie, gdyż walczyłem wówczas z nieprzyjacielem — odjęto mi również dłoń ręki prawej, którą, jak stale twierdzę, straciłem niesłusznie — li z bestyalstwa dziczy, pastwiącej się już nad bezbronnym i omdlałym. Aczkolwiek bez obu rąk — zupełny kaleka — oddałem się sztuce malarskiej... Wkładałem pędzel w bransoletę, opasującą prawą rękę i w ten sposób malowałem. A życie upływa — goi wszelkie rany i kalectwa... tylko jednej, najgłębszej i najboleśniejszej rany duszy, uleczyć nie zdoła. Więc na nic zdał się ów cały ogrom młodzieńczej siły i nieogarnionego zapału, na który w tym stopniu potęgi i mocy raz tylko jeden w życiu człowiek jest zdobyć się w stanie?! A potem dola żołnierza-rozbitka, żołnierza-tułacza. I dusza moja błądzi odtąd ciągle po ukochanych ugorach rodzinnej ziemicy, biednej, nie wolnej — i spowiada jej swoje najszczytniejsze, a niespełnione sny i pragnienia, i błogosławi za ból, za rany, za łzy, i szepcze: »Jeszcześ nie zginęła!« Czas idzie... Ze »Smutno mi Boże« — żaliłem się kiedyś w pieśni mojej Tobie, o, Przedwieczny! Że »Smutno mi Boże* — skarżyłem się kiedyś przed Tobą, o, Wszechmogący! Ty jeden pojmujesz stokrotny ból mój i przemożne pragnienie, zawarte w słowach modlitwy Narodu mojego: »Ojczyznę, wolność, racz nam wrócić, Fanie!* Przeto bądź miłościw Prometejom, przykutym przez Los zły do skały szarego, niewolnego życia i zbaw ich i rozbudź i opromień! Czas idzie...
Ludomir Benedyktowicz
Artykuł | Ludwik Dominik Benedyktowicz, h. {{Bełty}} (Posługiwał się przybranym imieniem Ludomir). Ur. 5.8.1844 Świniary woj. podlaskie, zm. 2.12.1926 Lwów. Syn Piotra, wójta Mokobodów i Marii Ruszczewskiej. Miał siostrę Małgorzatę Zofię, zam. Krautstofl Rozwijał się we dworze rodziców, nawiązując szczere i przyjazne relacje z ludem. "[i]Pamiętam dobrze pierwszą niańkę (...), którą w trzecim roku życia z ócz straci­łem. Była to piękna dziewczyna (...). Gdyby dziś sta­nęła tak piękna, jak ją zachowałem w pamięci, możebym jej z twarzy nic poznał, ale z pewno­ścią poznałbym ją z figury i ruchów. Druga postać (...) z tych czasów, to słu­ga we dworze rodziców, pełniący także funkcje sztangreta.— Był on w łaskach u mnie.— Towarzyszyłem mu wszędzie; na dziedzińcu, w ogrodzie, na łące. Ten Kurp nauczył mnie grać na fujarce a czasem i w innych rzeczach mnie pouczał. Od niego otrzymałem pierwszą lekcję ornitologii, bo gdy na widok przelatującego bocia­na ze zdziwieniem zaśmiałem: Patrz, jaka to gęś leci!— Kurp poważnie mnie wyłożył, że to nie żadna gęś, ale taki ptak, który się bocianem zowie. Jako młodzieniec zetknąłem się z Kur­piami, zapisawszy się do instytutu leśnictwa w Broku. Bliższą znajomość zawarłem z bezpośrednim sąsiadem Michałem Sulęckim, który posiadał doskonałe konie. Więc gdy w niedzielę jechała p. Sulęcka do kościoła, ja do niej przysiadałem, biorąc w pośrodek najmłodszego jej potomka, obok tuliła się starsza dziatwa, z przodu siadał woźnica z p. Sulęckim.[/i][22] Był uczniem w Zakładzie Praktyki Leśnej w Broku pow. Ostrołęka, pod kierownictwem Wojciecha Bogumiła Jastrzębowskiego - powstańca listopadowego. Oprócz rozpoznania terenów leśnych adepci uczyli się też obsługiwać broń. Wraz z grupą 150 innych (w tym 50 uczniów szkoły) zaciągnął się w szeregi powstańcze. Walczył w oddziale " Zameczka", gdzie przydzielono go do doborowych „Celnych Strzelców” "Wiriona". Walczył m.in. pod , , Ostrowem i małej potyczce (Nowym Kaczkowem) 14.03.1863. Ta ostatnia była jedną z serii potyczek małych oddziałów wysyłanych przez Padlewskiego. Brał udział w pięcioosobowym konnym patrolu, pod dowództwem (kolegi ze studiów), mającym za zadanie przejęcie kasy podleśnictwa w Udrzynie koło Broku. Wracający z Udrzyna patrol wpadł pod Feliksowem w zasadzkę kozacką. Teresiński zginął. Benedyktowiczowi zabito konia, co spowodowało że musiał uciekać pieszo do lasu ostrzeliwując się. W chwili, gdy złożył broń przy oku do strzału, nieprzyjacielska kula trafiła go w lewą rękę, strzaskała obie kości i ugodziła w bok. ""[8] Z pobojowiska, narażając własne życie wyniosła go właścicielka pobliskiego dworu i ukryła u siebie. Ranną lewą rękę amputowano mu następnie na w prowizorycznym lazarecie powstańczym. Aby zmylić prześladowców rozpuszczono pogłoskę o jego śmierci i usypano mogiłę, istniejącą w Kaczkowie do dziś. Majątek zgromadzony przez ojca skonsfiskowano - nieszczęścia rodzinne przybiły go zresztą tak że szybko zmarł. Po powstaniu Ludomir studiował w warszawskiej Szkole Rysunkowej w Warszawie pod kierunkiem Wojciecha Gersona, a następnie został przyjęty na podstawie prac do Akademii Sztuk Pięknych w Monachium, gdzie uczęszczał w latach 1868-1872. Otrzymywał tam stypendium Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych w Warszawie. Studiował pod kierunkiem Hermana Anschütza, Adolfa Wagnera, Otto Seitza i Alexandra Strähubera. Następnie jeszcze przez rok studiował na ASP w Krakowie, w klasie kompozycyjnej pod kierunkiem Jana Matejki. Osiągnął poziom artystyczny pozwalający zaliczyć go do grona wybitnych pejzażystów. Malował wkładając pędzel w bransoletę na kikucie dłoni - potem w specjalny przyrząd. Tematem jego prac były głównie pejzaże, w tym także odnoszące się do wydarzeń Powstania Styczniowego. Zwany był "polskim barbizończykiem”, w nawiązaniu do grupy francuskich malarzy, prekursorów malarstwa plenerowego. W 1874 przekroczył granicę zaborów jadąc do Broku, aby spotkać się z rodziną Benedykta Teresińskiego. Miał nadzieję na to, że czujność władz rosyjskich do tej pory ustała. Wizyta ta została przez niego przedstawniona na obrazie "Nad mogiłą powstańca". Niestety został rozpoznany, aresztowany i osadzony w Cytadeli Warszawskiej pod zarzutem agitacji. Zwolniony został dopiero po sześciu miesiącach z braku dowodów. Powrócił do Krakowa. W 1888 na Wystawie Jubileuszowej we Wiedniu wystawiał swoje prace obok innych najwybitniejszych malarzy. 1893 przemawiał na pogrzebie Jana Matejki. Od 1894 członek zarządu Zjednoczonego Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych w Krakowie i członek Komisji Rozpoznawczej tego towarzystwa. 1903 członek zarządu Koła Arystyczno-Literackiego w Krakowie. Członek komitetu dla uczczenia 40-lecia twórczości Elizy Orzeszkowej. Zaprojektował koronę do obrazu Matki Bożej Bolesnej „Smętnej Dobrodziejki Krakowa” w kościele OO. Franciszkanów w Krakowie. Namalował obraz "Ukrzyżowany Chrystus i Magdalena pod krzyżem" do kościoła w Szczucinie Od 1906 rzeczoznawca przy Sądzie Krajowym w Krakowie w zakresie malarstwa, rzeźby i sztuki stosowanej. Był jednym z inicjatorów powstania i prezesem Krakowskiego Klubu Szachistów, a później klubu Lwowskiego "Hetman". Członek Wydziału Towarzystwa Gimnastycznego "Sokół" w Krakowie. Był darczyńcą Muzeum Narodowego. Zasiadał m.in. w komitecie konkursu na polichromie w kościele franciszkanów. Był w komisji artystycznej, która 30.12.1895 odbierała polichromię w prezbiterium świątyni, namalowaną przez Stanisława Wyspiańskiego. 1898 konsultant prac malarskich przy kościele oo. Karmelitów na Piasku w Krakowie. Członek Komisji Dekoracyjnej dla budowy pomnika Adama Mickiewicza w Krakowie. Wydawał prace na temat krytyki i teorii sztuki. Pisał do humorystycznego czasopisma "Diabeł". Tworzył poezję, poematy. Pisał czasem używając pseudonimu "Ludwik Nałęcz". "" Mieszkał w Krakowie przy pl. Dominikańskim 4 (mieszkanie 29-33)[24], gdzie przez pewien czas mieszkał u niego Władysław Żeromski. Później w budynku czynszowym oo. Franciszkanów.[23] W 1910 przeniósł się do syna Bohdana do Kęt, a w 1912 roku osiadł we Lwowie gdzie zgromadził znaczną kolekcję dzieł polskich malarzy. Członek Komisji Rozpoznawczej i Sekretarz krakowskiego Towarzystwa Wzajemnej Pomocy Uczestników Powstania Polskiego r. 1863 i 1864 5.8.1921. W wolnej Polsce weteran w stopniu podporucznika. Liczba wykazu Sekcji Opieki Departamentu Sanitarnego Ministerstwa Spraw Wojskowych: II-1002. 5.8.1921 na stokach Cytadeli odznaczony orderem Virtuti Militari V klasy. Odznaczenia dokonał osobiście Józef Piłsudski. Pochowany został we Lwowie, a następnie ciało przeniesiono do Krakowa, gdzie spoczywa na Rakowicach, kwatera powstańcza Ra - . Nagrobek został odremontowany w 2024 staraniem IPN W Mokobodach, na ścianie kościoła gdzie miał miejsce jego chrzest została wmurowana . Jego imię nosi Szkoła Podstawowa w Kotuniu koło Siedlec. W Krakowie istnieje ulica jego imienia. Także tak zostało nazwane rondo w Siedlcach. W mieście tym także przyznawana jest Nagroda im. Ludomira Benedyktowicza, zwana „regionalnym Oskarem”. Żona: Maria Skalska (1876) Dzieci: * Tadeusz (1877-1897) * Bohdan (inżynier w Kętach) * Zbigniew (1886-1946, inżynier agronom) * Janina (1884–1936, zam. Heczko) * Regina (1879–1890) * Maria Anna Wanda (malarka, zam. Stanisław Kolinek)
Antoni Berezowski
Grzegorz Antoni Berezowski. Ur. 9.5.1847 , zm. 22.12.1916 Bourail, Nowa Kaledonia. Pochodził z rodziny szlacheckiej niezatwierdzonej przez Heroldię zaborczą. Ojciec: Józef (ur. ok. 1823, syn Mikołaja, wcześnie nauczyciel fortepianu i stroiciel, mieszkający w Żytomierzu, dawniej posiadający część wsi Awratyń (Jawrocin), oskarżony bezpodstawnie przez media zaborcze o gwałt na córce). Matka: Kamila Hryniewicz (nie Rygniewicz, c. Józefy, właścicielki wsi Kutyszcze w pow. nowogrodzkim na Wołyniu, zm. 1852). Kształcił się prywatnie w domu babki. W 1862 ojciec przeprowadził się, zaś Antoni został na Podolu, pragnąc oddać się stanu duchownemu. W 1863 wstąpił do oddziału powstańczego służąc w pułku jazdy wołyńskiej . Do powstania przybył w własnoręcznie wykutą lancą na uroczysko Pustocha pod Lubarem gdzie 9 maja doszło do . Charakteryzował się energią, zapałem i niekłamanym patriotyzmem. Służył w 2 szwadronie kawalerii dowodzonym przez , w drugim plutonie. 16.5.1863 brał udział w . Po długim rajdzie najpierw na Podole a potem do powiatu starokonstantynowskiego brał udział w 25.5.1863 i następnego dnia . Następnie pułk udał się nad granicę gdzie miał się połączyć z kolejnymi oddziałami. Niestety nie udało się to aż do marca 1864 w związku z czym pułk został rozformowany a powstańcy własnym sumptem udali się na emigrację. Po wyjeździe Berezowski przez Wiedeń trafił do Leodium w Belgii, gdzie przyuczał się do zawodu rusznikarza. Niestety rosyjska ambasady naciskała na wydalenie Polaków, przez co został zmuszony do przeniesienia do Paryża. Pracował tam w zakładach maszyn parowych Gouin jako mechanik-składacz. W tym czasie wstąpił do szkoły Jouffret, lecz nie mógł się tam utrzymać z powodu słabych zarobków. Wiódł życie zamknięte, bez rozrywek, z zamiłowaniem i mocnymi emocjami czytał jedynie prasę z terenów Polski, z Petersburga a także książki historyczne i filozoficzne. W 1865 pracował jako ślusarz w zakładach Kolei Północnej. O pracę tam wystarał mu się jego dowódca Ruszczewski, również tam pracujący. 1.6.1867 na Avenue du Longchamps w Lasku Bulońskim w w Paryżu dokonał nieudanego zamachu na cesarza Aleksandra II. Zmodyfikowana przez niego amunicja eksplodowała raniąc go, a on sam został pochwycony. W wyniku procesu, gdzie wziął całą winę na siebie został skazany na dożywotnie roboty na Nowej Kaledonii. Nie udała mu się ucieczka w trakcie transportu. W tym czasie ojciec jego szukał w Galicji. Został jednak zaaresztowany za nielegalne przekroczenie granicy a po 1867 słuch o nim zaginął. Na Nowej Kaledonii z początku mieszkał w zakładach prac przymusowych w Ille du Nou. W 1882 wyrok dożywocia skrócono do 20 lat. W 1884 otrzymał działkę 5 hektarów w Bourail, lecz dalej pozostawał w areszcie domowym. W 1899 zwolniono go całkowicie. Pomimo licznych prób czynionych przez przyjaciół nie udało mu się uzyskać całkowitego ułaskawienia. W listach do utrzymujących z nim kontakt rodaków (szczególnie od ppłk Ruszczewskiego, i ) prosił jedynie o polskie książki oraz mikroskop „aby móc obserwować świat, ukryty w liściu lub w kropli wody, bo na tej skalistej wyspie nie ma nic godnego uwagi". Do końca życia mieszkał w miasteczku Bourail. Karny, pogodzony z losem, przywykł do życia wygnańca. Coraz trudniej składał myśli. Nie zajmował się jednak polityką. W wywiadach widać było osobę głęboko wierzącą, patriotę, która dokonała aktu walki z tyranem i z - jak sam mówił - gdyby mógł, zrobiłby to ponownie. Zmarł w szpitalu w Ille du Nou. Cmentarz na których chowano zmarłe tam osoby nie zachował się. Miał brata (powstańca i zesłańca), siostrę Karolinę (w 1865 u ciotki Rybczyńskiej w Kutyszczach, zam. Kusocińska), Cezarego (zajmującego się końmi w Żytomierzu u francuskiego oberżysty Minellego). W Bourauil w znajduje się dzisiaj poświęcona jemu tablica. Kilka dni po zamachu Cyprian Kamil Norwid napisał wiersz: [i]Gdyby ducha - prąd lub czar kuglarstwa, Pędzel obracał w grot, sztukę w czyn zamieniał kolejką, Berezowski byłby politycznym - Matejką, A Matejko Berezowskim - malarstwa![/i]
Antoni Białobrzeski
ksiądz kanonik kapituły warszawskiej, proboszcz parafii przy kościele N. Maryi Panny. Starzec 60 kilkoletni, po śmierci arcybiskupa księdza Fijałkowskiego zmarłego w dniu 6 października 1861 r. obranym został 12 tegoż miesiąca administratorem archidyecezyi Warszawskiej, zmuszonym był zaraz stanąć do walki z ówczesnemi władzami rosyjskiemi w obronie znieważonych kościołów, a to z następujących przyczyn. W dniu 15 października tegoż roku jako w rocznicę śmierci Tadeusza Kościuszki odbywały się uroczyste nabożeństwa po kościołach przy zamknięciu sklepów w Warszawie. Wiadomem jest postąpienie wówczas władz rosyjskich i obejście się z ludem zamkniętym po kościołach mianowicie u Fary i u OO. Bernardynów, o czem ówczesne pisma miejscowe jak i zagraniczne szeroko się rozpisywały. Ograniczając się tu tylko na wspomnieniu, że wymienione wyżej kościoły rozkazano oblegać, a następnie po 18 godzinnem oblężeniu drzwi wyłamywać. Lud wewnątrz kościołów znajdujący się, kolbowano a dwóch nawet bagnetem raniono, mężczyzn zaś wszystkich w liczbie do 3,000 pod silnym konwojem odstawiono do Cytadeli. Śp. Białobrzeski na drugi dzień po tym krzyczącym gwałcie zebrał kapitułę, która na radzie zdecydowała znieważone a wyżej wzmiankowane 2 kościoły zapieczętować, a wszystkie inne zamknąć. Po dokonaniu tej decyzyi kapituły, śp. Białobrzeski w dni kilka czy kilkanaście został aresztowany i osadzony w Cytadeli, w parę tygodni zaś po aresztowaniu wezwano do Komisyi śledczej księdza kanonika Czajewicza sekretarza konsystorza Warszawskiego i przedstawiono mu tam akt zeznania, który własnoręcznie miał być spisany i podpisany przez śp. Białobrzeskiego. Akt ten znany narodowi z ówczesnych pism Warszawskich, jako to Gazety Policyjnej i Dziennika Warszawskiego wyrażał jakoby zamknięcie kościołów nastąpiło tylko przez wpływ i agitacyę duchowieństwa otaczającego b. administratora, że tenże miał się opierać zamknięciu i że zrzuca z siebie wszelką odpowiedzialność błagając miłosierdzia i litości komisyi śledczej nad swoim wiekiem itd. Ks. Czajewicz czytając owe zeznanie administratora miał zeznać, że pismo zdaje mu się że jest podobnem wprawdzie do pisma śp. Białobrzeskiego, lecz pewnym tego być nie może czy ono jest własnoręcznem, zeznanie to ks. Czajewicza potwierdzone jego przysięgą ogłosiły wraz z aktem śp. Administratora Gazety policyjne, usuwając atoli wszelką wątpliwość w zeznaniu księdza Czajewicza, i twierdząc jakoby tenże miał stanowczo poświadczyć autentyczność tak pisma jako i podpisu śp. Białobrzeskiego. Po tej publikacyi ks. Czajewicz został uwolniony, a administratora Białobrzeskiego skazanego przed publikacyą wyżej wymienionego aktu na śmierć, z pod tego wyroku uwolniono i wywieziono dnia 10 stycznia 1862 r. do fortecy Bobrujska, zawyrokowanego na dwuletnie więzienie. W dzień wywożenia go, rozkazano na rogatkach, któremi miał przejeżdżać nie wpuszczać i nie wypuszczać nikogo tak z pieszych jako i jezdnych aż do cofnięcia rozkazu, a to w celu zapewne odjęcia Białobrzeskiemu sposobności komunikowania wiadomości komukolwiek o swoim więzieniu. Wywieziony z Cytadeli w nocy o godzinie 11tej pod eskortą żandarmów, przypadkowym sposobem spotkał się śp. Białobrzeski w czasie chwilowego spoczynku na jednej ze stacyi pocztowych z podróżnemi, z któremi dozwolono mu chwilowej rozmowy i przed temiż oświadczył: „że nie wiem gdzie jadę, że wyroku swego nie znam, i że żadnego aktu podczas więzienia nie pisałem i nie podpisywałem”. A gdy znajdujący się Kuryjerek pod ręką, mieszczący w sobie wyrok na prałata przeczytał i dostrzegł hańbiący go opublikowany akt, sędziwy starzec się rozpłakał. Dnia 14 maja 1862 roku śp. Białobrzeski został ułaskawiony i powrócony do swego probostwa, a w r. 1865 powtórnie aresztowany i wywieziony z tytułu winy jaką mu przypisywano przy oporze kapituły w czasie wyboru na administratora archidyecezyi po wywiezieniu nowego arcybiskupa Felińskiego na Sybir. Na wygnaniu tem umarł Białobrzeski w r. 1866 według powziętych wiadomości od powracających rodaków z wygnania, i doniesienia do Czasu tegoż roku.
Strona z 25 Następna >