Portal w rozbudowie, prosimy o wsparcie.
Uratujmy wspólnie polską tożsamość i pamięć o naszych przodkach.
Zbiórka przez Pomagam.pl

Powstanie Styczniowe - uczestnicy

Największa baza Powstańców Styczniowych.
Leksykon i katalog informacji źródłowej o osobach związanych z ruchem niepodległościowym w latach (1861) 1863-1865 (1866)

UWAGA
* Jedna osoba może mieć wiele podobnych rekordów (to są wypisy źródłowe)
* Rekordy mogą mieć błędy (źródłowe), ale literówki, lub błędy OCR należy zgłaszać do poprawy.
* Biogramy opracowane i zweryfikowane mają zielony znaczek GP

=> Powstanie 1863 - strona główna
=> Szlak 1863 - mapa mogił i miejsc
=> Bitwy Powstania Styczniowego
=> Pomoc - jak zredagować nowy wpis
=> Prosimy - przekaż wsparcie. Dziękujemy

Szukanie zaawansowane

Wyniki wyszukiwania. Ilość: 973
Strona z 25 < Poprzednia Następna >
Mieczysław Ignacy Borkowski
Mieczysław Ignacy Dunin-Borkowski h. Łabędź. Mieczysław hr. Dunin-Borkowski ur. 30.7.1833 Płotycz, zm. 11.11.1906 Płotycz, poch. Mielnicy Podolska. Syn Henryka Jakuba i Julii Marii Korytkowskiej, z hrabiów Korytowskich [9] Odziedziczył dobra Mielnicę z Mazurówką i Wołowszczyznę oraz Chudykowice [5] W 1851 r fundował kościół w Mielnicy. [9] W 1863 r miał powierzone przez Rząd Narodowy przeprowadzenie organizacji powstańczej na Podolu. [5] Organizator powstania z ramienia Rządu Narodowego na Podolu. Poseł na Sejm Krajowy, odznaczony licznymi orderami. Po powstaniu był marszałkiem Rady Powiatowej w Borszczowie i urząd ten nieprzerwanie sprawował aż do ostatniego dnia swego życia. [5] Był posłem sejmowym i parlamentarnym, w końcu członkiem izby panów. Gdy podczas pobytu cesarza we Lwowie w r. 1894 przypadła rocznica urodzin cara Aleksandar III, hr. Borkowski jako podkomorzy odmówił przyjęcia zaproszenia, nie mógł bowiem gdy siwizna pokryła jego skroń, on organizator powstanie z r. 1863 pogodzić się z myślą, aby piś toast na cześć cara [5] W 1868 r został marszałkiem borszczowskiej rady powiatowej [9' W 1881 r był posłem na sejm krajowy [9] Od 1883 r był posłem w sejmie mniejszych posiadłości powiatu borszczowskiego. [9] Należał do komisji drogowej i dyscyplinarnej. [9] W latach 1891-1897 należał do Rady państwa [9] W 1897 r został powołany do Izby panów [9] Prezes oddziału boryszczowskiego towarzystwa gospodarczego [9] Doprowadził do odrestaurowania kościoła w Okopach św. Tórjcy, poświęcenie kościoła odbyło się 3 lipca 1904 r [9] Żona: (15.1.1867 [8] hrabianka [9] Maria Eleonora Stanisława Wodzicka [8] z Olejowa [9] (jej rodzice: hrabia [9] Kazimierz Wodzicki [8], [9] i Eleonora Plater [8]) Dzieci: 1. Henryk Kazimierz Dunin-Borkowski -ur. 1868 - zm 11.09.1868 Mielnica par. Mielnica Podolska [6] 2. Kazimiera (1869), 3. Florentyna 4. Helena (1871, żona Kazimierz Dunin-Karwickiego) 5. Juliusz (1875), Władysław (1877) 6. Jadwiga (1879, żona Henryka Mniszek-Tchórznickiego) 7. Maria Karolina Dunin-Borkowska - ur. ok. 1872 - zm. 01.10.1874 Mielnica par. Mielnica Podolska [7] Przodkowie - znana gałąź zapiastowskich komesów ze Skrzyna Dunina herbu Łabędź, która od dóbr Borkowic w sandomierskiem wzięła dzisiejsze swe nazwisko i z której Jan na Borkowicach otrzymał dd. Augsburg dnia 15 marca 1597 r od Ferdynanda, króla rzymskiego tytuł hrabiowski S.J.R. Jego wnuk, hr. Stanisław, kasztelan połaniecki, przeniósł się na kresy, tego syn Jerzy pułkonik kresowy zostawił Jerzego, bohaterskiego obrońce Wiśniowca i tamże zabitego przez Tatarów 1675 r, zaś prawnuk Jan pułkownik, który także między innymi walczył pod Wiedniem zostawił Jerzego męża rycerskieg, buńczuckiego królewskiego, kasztelana gostyńskiego, a tego syn także Jerzy na Gródku, starosta radelicki, zostawił z Józefy Olizarównej trzech synów, założycieli trzech nowych gałęzi tego rodu. Z nich najstarszy h. Jerzy Jakób - dziedzic Mielnic z przyl., marszałek szlachty prowoncji tarnopolskiej, żonaty z Julią hr. Lanckorońską był dziadkiem Mieczysława Dunin-Borkowskiego. [9]
Stanisław Briganti
Stanisław Briganti (właśc. Briganty, zapisywany też Bryganty) h. {{Jastrzębiec}}, ur. ok. 1820, zm. 21.2.1886. Syn Wincentego Ferreriusz i Wiktorii Kunegundy Anastazji Trzebińskiej (rodzice pobrali się w 1818 w Trzebini). Miał brata Władysława Wincentego Pawła (prawd. zmarł w dzieciństwie), oraz dwie siostry: Julię Eugenię Olimpię (zam. z Ferdynandem Tarczewskim), oraz Antoninę Eufemię Krystynę (zam. z - jednym z czołowych organizatorów Powstania 1846, również aktywnym w Powstaniu Styczniowym) Pochodził z rodziny mającej od XVII wieku polski indygenat, osiadłej we wsi Przebieczany pod Wieliczką. Ojciec był oficerem wojsk polskich w kampanii napoleońskiej (odznaczony), który po bitwie pod Berezyną dostał się do niewoli rosyjskiej i kilka lat spędził na Syberii. W 1846 więzień stanu przez 2 lata w Sączu i Krakowie. W 1848 oficer 1. Pułku Ułanów Legii Polskiej. W Bitwie pod Temeszwarem należał do eskorty gen. Dembińskiego, który był przyjaciele jego ojca. Internowany w Kutahji a następnie wyjechał do Francji. Tam imał się prostych prac, zostając na posadzie urzędnika kolei zachodniej. W 1863 pośpieszył do Powstania, gdzie brał udział w partii Wysockiego w bitwie pod Radziwiłłowem. Po powstaniu pracował jako urzędnik w magistracie krakowskim. Pochowany 22.2.1886 w Krakowie, cm. Rakowicki, w kwaterze Ra na wsch. od pomnika poległych.[4] Jego pogrzeb był dużą manifestacją. Towarzysze broni nieśli trumnę ze szpitala św. Łazarza na cmentarz. Na pogrzebie byli obecni rektor Łepkowski, rodzina Lucjana Siemińskiego, rodzina senatora Hoszowskiego, poseł Weigel i in. Msza żałobna z udziałem ks. biskupa, miała miejsce w kościele oo. Kapucynów.
Kajetan Brudnicki
Artykuł | Kajetan (Józef) Brudnicki. Karmelita bosy, pochodzenie chłopskie. Ur. 1836 Ursynów (lub w pobliskich Zawadach) gm. Brzoza, pow. kozienicki, gub. radomska. Ochrzczony 15 marca w Jedlińsku, syn Jana i Józefy z Michalskich, rodzeństwo: brat Michał i cztery siostry. Do 18 lat był przy ojcu, gospodarzu, następnie ks. Lisikiewicz z pobliskiej wsi Brzoza umieścił go w lipcu 1855 r. w zakonie karmelitów w Warszawie dla nauki. Stąd w 1860 wysłany do Lublina, gdzie jako „wolny słuchacz" uczęszczał na nauki do seminarium lubelskiego. Wyświęcony na kapłana w 1862 r., był kaznodzieją. W 1863 r. przystąpił do powstania i walczył jako kapelan w oddziałach Deputowicza i Wierzbickiego. Uczestniczył w wielu bitwach. Pojmany z bronią w ręku (prawdopodobnie pod w sierpniu 1863 r.), starał się ukryć swój stan kapłański, podając się za austriackiego poddanego Józefa Niedzielskiego. Pozbawiony wszelkich praw i zasądzony na 12 lat katorgi w kopalniach rudy, namiestnik konfirmował wyrok 15 marca 1864 r. Odprawiony z Warszawy 30 marca tego roku. 25 listopada 1864 przybył do Irkucka, 29 stycznia 1865 odprawiony za Bajkał. Na robotach od 13 marca 1865 w kopalni , 3 czerwca 1866 uczestniczył w buncie z innymi przeciwko pracom w święta. Na podstawie amnestii carskiej z 16 kwietnia 1866 r. zmniejszono mu wyrok o połowę, a 28 października tego roku jeszcze raz do jednej czwartej. Latem 1868 (na mocy amnestii z 28 maja t.r.) odprawiony do Irkucka, skąd 24 września - do Tunki, tam zajmował się krawiectwem. 4 sierpnia 1875 wysłany „porządkiem etapowym" z Irkucka do Europy, od 1876 r. zamieszkiwał stale w Cywilsku gub. kazańskiej. 5 maja 1876 r. naczelnik lubelskiej żandarmerii przesłał gubernatorowi kazańskiemu informacje dotyczące urodzenia i przeszłości Brudnickiego, ojciec jego Jan już nie żył, brat Michał i wszystkie siostry (zamężne za chłopami) mieszkali w Ursynowie. W 1878 przebywał w Cywilsku, w 1882 r. z zakonnym br. Wawrzyńcem Drozdysem zajmowali jedną kwaterę. Później osiedlony w Kurlandii w Subbacie, wbrew zakazowi chodził w sutannie i wykonywał posługi religijne. Zwolniony z zesłania w 1885 r. wyjechał do Galicji, najpierw do Krakowa, a później zamieszkał u proboszcza w Rudzicy na Śląsku austriackim. 5 kwietnia 1890 r. zwracał się za pośrednictwem konsystorza krakowskiego do przeora klasztoru w Czernej o. Rafała Kalinowskiego, także byłego zesłańca, o ponowne przyjęcie do zgromadzenia. Pomimo zgody władz zakonnych nie przybył do Czernej, ale w 1891 r. znalazł się w klasztorze Karmelitów Trzewiczkowych we Lwowie, prawdopodobnie z tej przyczyny, że u Karmelitów Bosych o. Rafał Kalinowski wprowadzał w tamtym czasie zbyt ostre rygory życia zakonnego, albo też nakłoniony przez współbrata Drozdysa. W 1892-1896 przebywał w klasztorze w Bołszowcach. Schematyzmy za dalsze lata nie wymieniają już jego nazwiska, nie podają też, że zmarł. Możliwe, że odszedł z klasztoru albo przeniósł się do klasztorów niemieckich; nie występuje w spisach duchowieństwa archidiec. lwowskiej i krakowskiej.
Stefan Brykczyński
Ten ostatni... W dniu 30 maja odprowadzono na miejsce wiecznego spoczynku ostatniego w Krakowie weterana z powstania 1863 r., Stefana Brykczyńskiego, który zmarł 28 maja. Rzadko mam czas na słuchanie radia, to też uważać można za szczególnie zrządzenie losu, że onego popołudnia, 6 czy 7 lat temu, miałam właśnie słuchawki na uszach... Tajemniczymi falami płynęła z przestrzeni entuzjastyczna opowieść o roku owym, gdy tłumy na ulicach Warszawy stawały nieustraszenie przeciw najeźdźcy, zbrojne jedynie w krzyż i czarodziejstwo pieśni. Nie słyszałam początku, ale zaraz przy pierwszych paru zdaniach stanęła mi jasno przed oczami ta cyfra i szereg obrazów: 1861 rok... Grottgerowski ponury cykl... pierwsze trupy... zamykanie kościołów... żałoba narodowa... A przecież mocny męski głos, co wskrzeszał tamte dzieje, brzmiał dziwnie jasno, rześko, jakby samą tylko radością zawartego w nich nieśmiertelnego piękna. Aż w pewnej chwili buchnął młodzieńczością uniesienia: - Wtedy, po pierwszej salwie, zobaczyłem oficera – Moskala, jak wybiegł przed front, wyrwał z pochwy pałasz, złamał go na kolanie i odrzucił przecz od siebie. Blady był, oczy mu płonęły... Ja to widziałem!!! A więc mówił starzec co najmniej 80 letni – czy to możliwe? Porwał chyba wszystkich słuchaczy, tak jak mnie, upił życiem tętniącym w historii i czymś więcej jeszcze: żarem duszy. - Nazajutrz wysłałam do dyrekcji krakowskiego radia list adresowany do prelegenta, Stefana Brykczyńskiego, oraz prośbę, aby takie zachwycające odczyty powtarzały się częściej. Na wyrazy mego hołdu i nieśmiałą prośbę o adres odebrałam odpowiedź dopiero w kilka tygodni później. Pan Brykczyński musiał się wpierw przewiedzieć kim jestem, wydostać i przeczytać moje wspomnienia z wojny, a wówczas zwrócił się do mnie z jowialnym uznaniem, jakby do kolegi, akcentując wielką swą cześć dla Marszałka, która go zjednała także dla mojej książki. Na szczęście mieszkał w Krakowie, w zakładzie Helclów. Prosił, aby go odwiedzić. Jakże się lękałam zawodu dążąc chłodnymi, długimi korytarzami do wskazanych drzwi!... Może autor nie będzie taki, jak ten odczyt, jak ten list. I rzeczywiście: ni jedno, ni drugie nie mogło dać jeszcze całkowitego pojęcia o ogromie żywotności umysłowej, wdzięku i temperamentu, które promieniowały od wysokiej, barczystej postaci Weterana. Długa, srebrna broda przy czerstwej cerze, stanowiła efekt niebywały, niebieskie oczy, nie zimne, jakby u dobrego, rozumnego dziecka wychodziły zawsze tak ślicznie naprzeciw odwiedzających! Lubił bardzo gości, tak dawnych przyjaciół, jak i znajomości nowe, wśród których orientował się bystro i swobodnie. Z trudem, lecz niezmiennie, odruchem światowym a serdecznym, dźwigał się z fotela, żartobliwie tłumacząc ociężałość swej ''nóżki'', przestrzelonej na wylot w powstaniu. Przez całe długie, bujne życie nie dawała wcale znać o sobie, pozwalając nawet na sporty, aż o kilku lat coraz więcej dokazuje, że chodzić trudno... Z miejsca zaczynały się opowiadania, jak to było z ta raną, z tą potyczką i tylu innymi (Tyszowce, Tuczempy, Mołozów). Jak to się bił o Polskę ów 15 letni Stefek... radosna jego beztroska, młody animusz i zapał biły od każdego słowa i gestu starca. Co za barwność, obrazowość narracji , jaki mocny kontakt z psychiką słuchacza, ekspresja głosu, ruchu, spojrzenia! Co opowiadanie, to małe arcydziełko swoistego kunsztu, a taką przepojone siłą i prostotą zdrowego duchowego życia, że chciałoby się przyprowadzić tu na naukę, po kolei, całe szkoły... W tym malutkim pokoiku, przy zagraconym stole, nakrytym gazetami, naprzeciw kilku ubożuchnych fotografii na przybrudzonej ścianie przeżywało się jakieś cudowne podróże ''a la recherche du temps... passe'', w piękno epoki umarłej niby, która jednak stanowi istotny podkład dla wszelkich przyszłych możliwości niepodległego bytowania. Tu się czuło wieczność, przeświecającą poprzez mijanie czasu, ale tak po prostu, bez górnych frazeologii, bo staruszek, jako inżynier z zawodu, mocno trzymał się realizmu życiowego, trzeźwą logiką i zmysłem rzeczywistości. Interesowało go wszystko, co się w Polsce dzieje i czyni, jakby ciągle czuł swoją cząstkę odpowiedzialności za naród. Z jego to inicjatywy i z wybitnym współudziałem zorganizowano w Krakowie, przez niewielu laty, podoficerską szkołę pływacką, był bowiem od dawna konsekwentnie czynnym propagatorem (także przez rasę) tego sportu. - Każdy mały Niemiec umie pływać – mówił do mnie z żalem- bo go tego w szkole uczą – a u nas? Topi sie tego co lata w każdej rzeczułce, jak szczurów – czy nie szkoda?! A w razie wojny... aż myśleć przykro. Widział, że społeczeństwo, że armia nie docenia wartości owej podstawowej nauki – to było jedyną kroplą goryczy w jego jasnym na świta spojrzeniu. Jakże pięknie, przejmująco opowiadał o swoim bohaterskim czynie w drodze na katorgę: skoczywszy w rozszalałe nurty jakiejś ogromnej rzeki syberyjskiej, uratował z nich tonącego żołnierza rosyjskiego, za co potem został uroczyście ułaskawiony i odznaczony wysokim orderem. Najbardziej jednak cieszyło go to, że uratowany okazał się Polakiem. Wyobrażałam sobie nieraz, jakim uosobionym huraganem musiał być ten człowiek w młodości i w sile wieku: istny Kmicic tego niewdzięcznego okresu, kiedy to nic się nie działo właściwie. Cóż dziwnego, że szukał sobie ujścia w jakichś pionierskich niemal zadaniach inżynierskich w głębi Rosji, dorabiając się wśród zmagań z obcą, pierwotną przyrodą, aby wreszcie do kraju powrócić i założyć rodzinę. Tamten najdawniejszy błysk, krótki a świetny – powstanie – został mu w sercu, rozrastał się z latami: w perspektywy widać wyraźnie, że on to prześwietlił sobie życie całe. Pozostał godnym jego do końca! Ileż dzielności, wielkopańskiej jakiejś fantazji, finezyjnego humoru w tej jego dumnej rezygnacji, nienarzucającej się nikomu: on przecie wiedział, że już nigdy nie będzie normalnie chodził, że jego rówieśni odeszli niemal wszyscy, a on sam jest właśnie na odlocie... Czy zdawał sobie sprawę, że poza szczupłym gronkiem przyjaciół, był żałośnie, krzywdząco samotny: on , co mógł był obdzielać całe rzesze chlebem żywiących wspomnień i mądrości radosnej? Miałam szczęście zaliczać się do bliskich mu – a przez całe te 6 lat nie poskarżył się przede mną nigdy na nikogo i na nic w ogóle. Przychodząc bez zapowiedzi, o najróżniejszych porach dnia, zastawałam go zawsze, zawsze pogodnym, w ochoczej gotowości do pogawędki, takiej właśnie, jaka mogła gościa interesować. Kochał prawdziwie i potrafił podbijać młodzież: to też lekcje konwersacji francuskiej, którymi mile zabijał czas, sztukując zarazem swe weterańskie ubóstwo, dawały początek przyjaźniom obustronnym, długotrwałym. Dwunastoletnia wówczas córka moja uskarżała się nieraz, że ją prowadzam w Krakowie ''po samych starych ciotkach'', ale rwała się zawsze samorzutnie do ''naszego Weterana''. I warto było widzieć jak się witali! Zostanie mi w oczach ten obraz: złota, bujna czupryna dziewczątka, przytulona czule do bielutkiej brody – wyraz obu twarzy... i dziękuję Bogu, że dał mojemu dziecko wziąć w serce na całe życie błogosławieństwo tamtych oczu! Od pół roku mniej więcej wzrok tak nie dopisywał staruszkowi, że nie mógł wcale czytać – o tym jednym wspominał z lekką melancholią. Zmobilizowane przeze mnie ''pewiaczki'' (przysposobienie wojskowe kobiet) przychodziły w ostatnich czasach czytywać mu, dyżurami – ileż przy tym zyskać musiały niezastąpionych wspomnień! O śmierci Pana Brykczyńskiego dowiedziałam się zupełnie nagle i poraziła mnie jakby lękiem myśl, że nigdy, przenigdy nie będzie można przyjść do znanego domu, do małego pokoiku, odetchnąć tamtym powietrzem... jakby się zapadła w morze czarodziejska wyspa. Nie nad nim płakałam, tylko nad sobą, nad nami wszystkimi... Kraków witał właśnie Pana Prezydenta Rzplitej, kiedy koło dworca przechodził kondukt żałobny ze sztandarem powstańczym – za karawanem prowadzonym przez pluton wojska szło 30 może osób, dalej, w dorożce dwaj weterani (z Podgórza i Chrzanowa). Zmarły był w samym Krakowie ostatnim. Gdybyż o dwie godziny później... kto wie, może sam najwyższy dostojnik państwa brałby udział w tym pogrzebie?... Los chciał inaczej – a nie będzie już dane miastu błędu niepojętego naprawić – bo taką trumnę odprowadza się na cmentarz raz tylko – nigdy więcej... Lecz nie mogło to zaważyć ani cieniem na słonecznej duszy starca – idącej teraz śmiało, lekko, jak niegdyś do bitwy ku ''wzgórzom wiekuistym''. Jakby się koniec wiązał z początkiem w logice prostej, nieuchronnej...: ''Bój, zwycięstwo: Czarowne słowo, cudne uczucie, z niczym nieporównane. Ono to chłodziło grenadierów napoleońskich wśród spiekłych pustyń Egiptu, a rozgrzewało wśród mroźnego dnia pod Austerlitz... Mnie, wychowanemu w tych tradycjach, brzmiało w uszach po francusku: Mourir pour la patrie, c’est le sort le plus doux, le digne d’envie!''. Jedna taka chwila za życie starczy, żal mi tych, co jej nigdy nie doświadczyli... Broń zdawała się nam w ręku jak piórko... jakby unosiła w górę, każdy niby skrzydeł dostawał i wnet wlot pofrunie'' (S. Brykczyński: Moje wspomnienia, s. 62). Zofia Zawiszanka
Franciszek Budziszewski
Do trzech województw graniczących z zaborem pruskim miały wkroczyć w zbliżonych terminach trzy wyprawy. [...], w związku z czym oddział jazdy kaliskiej pod rotmistrzem Franciszkiem Budziszewskim został włączony do tej wyprawy. Całością miał dowodzić pułkownik Raczkowski. [...]. Tymczasem rotmistrz Budziszewski zebrawszy w okolicach Wrześni 110 jeźdźców, zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, a nic nie wiedząc o odwołaniu wyprawy, wyruszył na południowy wschód. Rankiem 22 marca przeszedł granicę koło Szamarzewa, a poinformowany, że w Ciążeniu nad Wartą stoi posterunek objezczyków, wysłał jeden pluton, który zaatakował go; ci zaś się poddali. Zabito też kozaka wiozącego depesze. Szybko jednak zostały zaalarmowane oddziały rosyjskie w Pyzdrach i Słupcy. Budziszewski starał się przemknąć wzdłuż Warty na wschód, aby ruszyć potem lasami ku północy na przewidziany teren koncentracji, ale już pod Ratyniem dopadła go kompania piechoty i pól sotni kozaków z Pyzdr. Rozgorzała walka, niedogodna jednak dla działań kawalerii ze względu na podmokły teren. Kiedy więc do akcji wkroczył oddział ze Słupcy, Budziszewski zdecydował się na dalsze cofanie się ku Golinie. Tymczasem wysłany w stronę Konina patrol powiadomił go, że od tamtej strony pospiesza jeszcze jeden oddział rosyjski, aby nie dopuścić go do lasów kazimierzowskich. Ruszył szwadron ku północy, na czas pewien oderwał się od przeciwnika i stanął na krótki odpoczynek nad jeziorem Głodowo. Kiedy jednak Polacy wyjechali z lasu koło Tokarek, na wschód od Nowej Wsi, ujrzeli zajeżdżające im od frontu drogę dwa szwadrony huzarów z Kleczewa i Słupcy oraz piechotę ze Ślesina. Budziszewski dla wyprowadzenia szwadronu z okrążenia z kilkunastoma ochotnikami ruszył do szarży, otworzył drogę swej jeździe na północ, a następnie osłonił od tyłu przed pogonią, prowadzoną na przestrzeni kilkunastu kilometrów. Pod Tokarkami stracił 10 rannych i zabitych. Dla wypoczynku po stukilometrowym rajdzie szwadron Budziszewskiego ukrył się między dwoma jeziorami, leżącymi na wschód od wsi Ostrowite, licząc na nadciągniecie sił głównych Raczkowskiego. Tam doszło jednak ponownie do walki z piechotą rosyjską, w której znów stracił do 10 ludzi. Otoczony przez dziewięciokrotnie silniejszego przeciwnika Budziszewski podjął trzykroć rozpaczliwsze szarże na polach miedzy Ostrowitem a wsią Kąpiel, aby nie licząc już chyba na spodziewane inne oddziały powstańcze, przebić się na południe. W tej sytuacji rozdzielił swój szwadron na kilkunastokonne grupy, które przedzierając się w rozbieżnych kierunkach w części szczęśliwie wymknęły się z okrążenia. Sam Budziszewski w 7 szabel krążył jeszcze przez półtorej doby po okolicy. Wyprawa w marcu 1864 r. osamotnionego szwadronu Franciszka Budziszewskiego była ostatnim akordem walk powstańczych, toczonych od lutego 1863 r. na obszarze pomiędzy Wisła, Warta i granica zaboru pruskiego.
Polikarp Bugielski
(pod przybranym nazwiskiem Praga), inspektor Policyi miasta Suwałk, czynny i niezmordowany w pracy od samego początku zawiązania się organizacyi narodowej. Gdy już powstanie wybuchło, zebrawszy 50 mieszczan z Suwałk, przybył z nimi do formującego się oddziału Wincentego Kamieńskiego, po kilku utarczkach w jakich brał udział, przeszedł pod dowództwo , po bitwie pod Stawiszkami, w której ten dowódzca zginął, przyłączył się do oddz. Brandta. W potyczce pod Wizną ranny, po wyleczeniu się wrócił do oddziału, w szturmie na komorę Wincenta 19 września z nieustraszoną odwagą i męztwem dowodził kompanią kosynierów pod głównym kierunkiem Wolskiego (Miecza). W listopadzie zmuszony był schronić się do Prus Wschodnich wraz z 3 wiernemi swemi byłemi policyantami. Po paru miesiącach gdy już powstanie upadało, wchodzi do Królestwa w kwietniu 1864 r. na czele 40 dobrze uzbrojonych strzelców pieszych, po potyczce pod Gontarzami i Kuziami w Augustowskim, w których doznał silnej porażki, i oddziałek jego zmniejszył się do kilkunastu tylko ludzi, z którymi wchodzi w okręg Biebrzański i pod wsią Grabowo otoczony przeważnemi siłami, po upartym oporze powtórnie ranny wzięty w niewolę i rozstrzelany dnia 14 maja 1864 r. w Sczuczynie, miał lat 34-38, zostawił dwie siostry. Oprócz powyżej przytoczonych potyczek brał także udział pod Balinką, Kadyszem, Gruszkami, Kozim-rynkiem, Burzynem, Radziłowem. Korespondent z Augustowskiego z dnia 31 maja 1864 r. do Dzien. Poznań. Nr 128 podaje do wiadomości, że śp. Polikarp miał publicznie złożyć winę na właściciela wsi Grabowo, iż ten zamiast w dwie godziny zawiadomić władze rosyjskie po oddaleniu się Bugielskiego jak tenże zalecił, dał znać natychmiast dowódzcy moskiewskiemu o pojawieniu się powstańców, i tenże bezzwłocznie wysłał oddział kawaleryi, która napadła zabierając w niewolę Bugielskiego, po bliższe szczegóły odsyłamy czytelnika do wyżej wzmiankowego numeru dziennika.
Edmund Callier
"[i](...) około 2 marca wkroczył do Królestwa na czele grupy zbrojnych Edmund Callier. Ten trzydziestoletni Wielkopolanin o demokratycznych przekonaniach miał przygotowanie wojskowe, a przede wszystkim wielkie doświadczenie bojowe, zdobyte m.in. w walkach z Beduinami w Algerii. Z oddziałem, który urósł mu do 85 ludzi, zaszył się w lasy beniszewskie, oczekując nadejścia . Tymczasem Mielęcki (...) wkroczył w kompleksy leśne rozciągające się na południe od Kazimierza. Tam też 17 lub raczej 18 marca połączył się z siłami głównymi oddział Calliera. Dowódcą piechoty, podzielonej na dwie kompanie strzeleckie i jedną kosynierów, mianował Mielęcki Calliera, awansując go do stopnia majora. Rząd Narodowy 16 kwietnia 1863 r., w uznaniu jego męstwa na polu walki, podniósł go do stopnia podpułkownika. Callier został trzykroć ranny, również Mielęcki dostał ciężki postrzał w plecy(...) Rannego Calliera złożono najpierw w jednym z domostw w Pątnowie, gdzie widział go nawet Wittgenstein. Później, w czas, zdążono go przewieźć do , a następnie przemycić za kordon. Wyzdrowiawszy, w maju odwiedził Mieleckiego w Mamliczu, gdzie ten awansował go na pułkownika i powierzył mu dowództwo nad działaniami zbrojnymi na terenie powstańczego województwa mazowieckiego. Callier na pole walki powrócił w końcu maja 1863 r. Wydział Wojny Rządu Narodowego mianował go, po śmierci Mieleckiego, oficjalnie z dniem 11 lipca 1863 r. naczelnikiem wojskowym województwa mazowieckiego, z czego wkrótce jednak Callier zrezygnował, nie aprobując ówczesnego kunktatorskiego stylu prowadzenia wojny, narzuconego z Warszawy, w związku z czym 5 sierpnia otrzymał dymisję z tej funkcji i z wojska powstańczego. Na plac boju chciał raz jeszcze wrócić w 1864 r., lecz został uwięziony przez Prusaków.[/i]"
Jan z Dukli Tomasz Chądzyński
(11.08.1824 Warszawa - 30.04.1904 Lwów) - Powstaniec Styczniowy [1] "Dr, emerytowany prymarjusz szpitala powszechnego, uczestnik powstania z r. 1863 zmarł w 1904 r we Lwowie w wieku 80 lat". [1] Urodził się 11.08.1824 [3] 11.07.1824 w Warszawie [12] Rodzice: Antoni Chądzyński [5], [12], wielmożny lat 31 [12] inżynier dróg i mostów (?) [12] i Józefa Weigner [5], [12] lat 20. [12] Ślub - żona Karolina [4], [13] Barbara [13] Raczyńska [4], ur 1838 Uście Zielone [obecnie na Ukrainie] [13] rodzice: Stefan Raczyński [5] [13] i Łucja[5], [13] Hasso Agospowicz [5] Agaspowicz [13] Zmarł 30.04.1904 [3] [4] we Lwowie [4] wdowiec po Karolinie Raczyńskiej [4] Pochowany na Cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie [2] w grobowcu Chądzyńskich Świtalskich [3] Pochowany w jednym grobie razem z: - Wanda z Raczyńskich Chądzyńska ur 30.03.1830 zm. 22.08.1863 [3] - Karolina z Raczyńskich Chądzyńska ur 03.03.1838 zm. 24.03.1888 [3] - żona Jana Chądzyńskiego [4] - Helena z Chądzyńskich Świtalska 1863 - 1937 "dała ojczyźnie sześciu obrońców" [3] - Zofia z Chrzanowskich Świtalska 31.03.1901 - 28.05.1955 [3] Inskrypcja na grobie: "Z żalem boj toczyć Po cierpieniach kroczyć Stąpać i upadać, Szukać i badać Śmierci nie wyrwać Siebie .... Umierać To jest nędzarza Życie lekarza" [2] Dzieci: 1___Bogumiła Marcelina Chądzyńska - ur 1880 Lwów [5] 2___Jadwiga Rozalia Chądzyńska 1-vo Rettinger - ur 1868 [6] - ślub 1889 Lwów [6] mąż Karol Rettinger [6] rodzice Ferdynand Rettinger [6] Klementyna Frank [6] 3___Karolina Stefania Chądzyńska 1-vo Chaberska - ślub Zawałów 1893 [7] - ślub Kazimierz Marian Chaberski [7] rodzice: Włodzimierz Chaberski [7] i Olga Jaworska [7] 4___Bronisława Chądzyńska - ur ok. 1868 - zm. 1882 Lwów, lat 14 [8] Rodzeństwo: 1____ Antoni Szczepan Ignacy Chądzyński - ur 1822 Chotomów [woj. mazowieckie w 2024 r], szlachcic, syn Antoniego i Józefy Wagner vel Waygner [10] 2____Wanda Chądzyńska - ur ok. 1833 - zm. 05.10.1880 Lwów , lat 47 [9] Rodzice 1____Antoni Chądzyński [11] - ur ok. 1793 [12] 2____Joanna Józefa Waygner [11] - ur. ok. 1804 [12] - ślub 19.03.1822 Warszawa [11] Dziadkowie: 1.1___Ignacy Chądzyński [11] 1.2___Tekla Żorakowska [11] 2.1___Franciszek Waygner [11] 2.2___Katarzyna Łada [11]
Stanisław Bronisław Chłopicki
1843 Kopanie rejon Przemyślanów - 1914 Lwów Stanisław Bronisław Chłopick?. W dniu onegdajszym o godz. 4 rano zakończył życie w naszem mieście śp. Stanisław Bronisław Chłopicki, emer. pocztmistrz i uczestnik powstania 1863 r. Urodzony w Kopaniu obok Świeża (powiat przemyślański) w roku 1843, jako student wziął czynny udział w ówczesnym ruchu powstańczym i jako taki wstąpił do piechoty w oddziale Czechowskiego a przeszedłszy następnie do oddziału Horodyńskiego pod Radziwiłłowem, służył ostatecznie w oddziale Różyckiego przy kozakach Wieleżyńskiego. Po rozpuszczeniu oddziału podczas stanu oblężenia, zaprowadzonego przez rząd austrjacki, pełr.il służbę adjutanta przy komendancie placu dzielnicy H we Lwowie z ramienia organizacji Narodowej. Po upadku powstania powrócił do przerwanych studjów, a następnie wstąpił do służby pocztowej. Jako pocztmiritrz najpierw w Korszowic, a następnie w Zawałowie, przed dwoma laty przeszedł w stan spoczynku i osiadł na stałe we Lwowie. Znany w szerokich kołach naszego grodu był wysoko ceniony przez przyjaciół i znajomych dJa nieskazitelności charakteru, pracy, uczynności i gorliwości, z jaką brał zawsze udział we wszystkich pracach obywatelskich i narodowych, a szczególnie podczas pobytu w Zawałowie przez założenie i gorliwe opiekowanie się czytelnią T. S. L. Pozostawił pogrążoną w smutku wdowę, Kornelję z Ciemirskich z którą przeżył szczęśliwie 40 lat i serdecznie żałujących go druhów i przyjaciół. Cześć Jego pamięci! [1] Ur. 07.05.1843 Gniła par. Świrz [3] W powstaniu walczył pod Tanwą i Potokiem, gdzie otrzymał ranę w nogę. Po tej potyczce cofnął się do Zarzycza nad Sanem i pod troskliwą opieką ks. Lubomirskich leczył się w szpitalu przeworskim do Wielkiejnocy w r. 1863. Następnie wstąpił do oddziału Hordyńskiego i z końcem czerwca przybył do Olejowa. Walczył w sniu 1 lipca 1863 po Radziwiłłowem, a cofnąwszy się do Lwowa po kilkunastu dniach w poszukiwaniu za oddziałem przybył na Podole, by wstąpić do formującego się oddziału Jazdy wołyńskiej. Tu chwilowo należał do formacyi "Kozaków" pod atam. Welżyńskim. Powróciwszy do Lwowa brał udział w nowo zorganizowanej polskiej generalnej komendzie jako adjutant komendanta 2. dzielnicy m. Lwowa, śp. Henzla, późniejszego posła. W końcu jako poczmistrz w Zawałowie rozwinął działalność na niwie narodowej, założył czytelnie T.S. L., straż ogniową, Kasę Raiffeisena. [2] Ślub - żona Kornelia Stanisława Ciemirska ur. 1845 Nowosielce par. Chodorów (jej rodzice: Tomasz Ciemirski i Emilia Ancuta) [7] Zmarł 15.03.1914 Lwów, ul. Nabielaka nr 5. [4], lat 71 [4] Pochowany na Cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie - kwatera nr 71, grób nr 160 [6] Razem z nim są pochowani - Kornelia z Ciemirskich Chłopicka (1845 - 11.05.1919) [6] - jego żona - Tomasz Ciemirski - zm. 16.06.1887 lat 70 [6] - jego teść - Sabina Ciemirska - zm. 188.. lat 20 [6] - Honorata z Ancutów Ciemirska - zm. 23.02.1898 lat 70 [6] - Maksymiliana Ancura - zm. 31.08.1903 lat 70 [6] - Aniela Ancuta - zm 13.04.1904 lat 74 [6] Rodzice: 2. Hieronim Chłopicki [3] - ur 1816 Kopań par. Świrz [5], również powstaniec styczniowy 3. Wiktoria Domein [3] Dziadkowie 4. Maciej Chłopicki [5] 5. Julianna Dembicka vel Dębicka [5]
Strona z 25 < Poprzednia Następna >