Portal w rozbudowie, prosimy o wsparcie.
Uratujmy wspólnie polską tożsamość i pamięć o naszych przodkach.
Zbiórka przez Pomagam.pl

Powstanie Styczniowe - uczestnicy

Największa baza Powstańców Styczniowych.
Leksykon i katalog informacji źródłowej o osobach związanych z ruchem niepodległościowym w latach (1861) 1863-1865 (1866)

UWAGA
* Jedna osoba może mieć wiele podobnych rekordów (to są wypisy źródłowe)
* Rekordy mogą mieć błędy (źródłowe), ale literówki, lub błędy OCR należy zgłaszać do poprawy.
* Biogramy opracowane i zweryfikowane mają zielony znaczek GP

=> Powstanie 1863 - strona główna
=> Szlak 1863 - mapa mogił i miejsc
=> Bitwy Powstania Styczniowego
=> Pomoc - jak zredagować nowy wpis
=> Prosimy - przekaż wsparcie. Dziękujemy

Szukanie zaawansowane

Wyniki wyszukiwania. Ilość: 1205
Strona z 31 < Poprzednia Następna >
Jan Żalplachta
pseud. Zapałowicz. Ur. 1834, syn Antoniego (nauczyciel prywatny z Moraw, syn. Marcina i Tekli Kotzian) i Elżbiety Szmerglewskiej (c. Walentego i Anny). Miał braci Adama i Ferdynanda i siostrę Filipinę (żonę Tytusa Wilda). Ukończył Akademię Wojskową w Ołomuńcu. Porucznik artylerii austriackiej. Powstaniec, dowódca oddziału. Mianowany majorem w oddziele Czechowskiego. Na czele oddziału 800 ludzi walczył - obok Wiśniewskiego i Czerwińskiego pod Tyszowcami a następnie pod Mołozowem (Stara Wieś). Zaaresztowany odsiedziała karę więzienia w Lwowie. Po powstaniu kupiec we Lwowie, gdzie wszedł do grona założycieli Sokoła. Ożenił się w 1866 w Brzozdowcach z Jadwigą Heleną Anną Neronowicz (c. Tobiasza i Justyny Chłopeckiej). Rok później urodził mu się syn - Jan (późniejszy lekarz, ukończył wydział medycyny we Wiedniu i dziennikarz). W 1876 osiadł w Rumunii w jako przedsiębiorca kolejowy i robót publicznych, a także w obszarze przemysłu naftowego. Prowadził tam ożywioną działalność w kołach polskich. Przez 2 lata był prezesem Koła Polskiego, które praktycznie stworzył na nowo. Prezes kasyna austro-węgierskiego w Rumunii (które bronił przed centralistami niemieckiemi). Wybrany prezesem towarzystwa słowiańskiego w Rumunii "Biesiada". Założył też towarzystwa Wzajemnej Bratniej Pomocy. Jego dom był otwarty dla uciekinierów politycznych z Polski. Zmarł gwałtownie w lipcu 1894 w Bukareszcie przebywając w hotelu. Służba okradła go, i nie zawiadomiła rodziny przez co został pochowany w grobie dla bezimiennych. Dopiero po interwencji policji ciało ekshumowano i złożono w grobowcu rodzinnym na miejscowym cmentarzu.
Marcin Zawora
Pamięć o zrywie narodowym, jakim było Powstanie Styczniowe w 1863 roku, trwała w sercach ówczesnych Polaków jeszcze długie lata po jego zakończeniu. Wiele rodzin pielęgnowało historię i opowieści dotyczące powstańców, ich rodzin i dramaturgii tamtego czasu. Jedna z takich historii jest związana z rodziną Bazarników z Czatkowic, których przodek (1826-1887) odnalazł w lesie rannego powstańca, uczestnika roku. Warto ją przypomnieć w 150. rocznicę Powstania Styczniowego. W 1863 roku, pewnego zimowego poranka Sebastian Bazarnik, gajowy w dobrach hrabiego Potockiego, jak zazwyczaj poszedł na obchód lasu. Po pewnym czasie, niespodziewanie szybko, wrócił. Nakazał swojemu synowi - Izydorowi zaprzęgać konia do sań i pojechali w stronę lasu. Gdy dojechali na miejsce, Sebastian zaszył się w gęstwinę leśną by po dłuższej chwili wynieść z niej rannego i wyczerpanego ze zmęczenia człowieka. Był to powstaniec. Po powrocie do domu ułożyli rannego na łóżku. Broń, która była przy nim, czyli: szabla i dwa pistolety z nabojami Sebastian, w obawie przed żołnierzami austriackimi, ukrył w szopie, przykazując zachowanie tajemnicy na temat zaistniałej sytuacji. Ranny powstaniec opowiadał o sobie: "". Sebastian Bazarnik udał się do Krzeszowic, w celu zorganizowania pomocy rannemu powstańcowi. Poprzez organistę powiadomił szpital hr. Potockich o zaistniałej sytuacji. Polecono by ranny pozostał w Czatkowicach, ponieważ husarzy austriaccy przeszukują okolicę szukając powstańców. Kolejnego dnia, o zmroku pod chatę zajechały sanie i zabrano rannego do szpitala na Nowej Wsi. Niestety nie udało się uratować Marcina Zawory, zmarł w skutek ran odniesionych w bitwie. Zmarłego żołnierza Powstania Styczniowego pochowano na cmentarzu w Krzeszowicach. Jego grób znajduje się na starej części cmentarza, po lewe stronie idąc od głównej bramy. Na nagrobku widnieje napis: Marcin Zawora włościanin wsi Balin lat 36 w skutek odniesionych w sprawie Ojczyzny i Wiary ran pod Miechowem d 9/3 1863 zmarł w Krzeszowicach Od tamtego czasu, kolejne pokolenia potomków Sebastiana Bazarnika (1826 -1887) z Czatkowic pielęgnują grób i pamięć Marcina Zawory - żołnierza Powstania Styczniowego. Robert Kuczara (Na podstawie spisanych wspomnień Władysława Bazarnika)
Józef Zduńczyk
Służyliśmy razem z bratem, Adolfem, w oddziale Jasińskiego — obaj w randze oficerów, brat mój bowiem brał już poprzednio udział w kampaniach wielkopolskiej i węgierskiej, w latach 1846. i 1848,49, ja zaś w wojnie węgierskiej i sebastopolskiej, ostatecznie w charakterze oficera rosyjskich grenadyerów W d. 12. sierpnia r. 1863. stanął Jasiński obozem nad Narwią, pomiędzy Gostkowem a , kiedy otrzymaliśmy z ust naczelnika naszej żandarmeryi doniesienie o zbliżaniu się licznych oddziałów moskiewskich, wysłanych z Pułtuska. Z rozkazu naczelnika zajął brat mój z swoim batalionem strzelców, tudzież z kosynierami, pod komendą kapitana Lipińskiego, pozycye nad Narwią, podczas gdy mój batalion czekał na razie w odwodzie. Rozpoczęła się żwawa palba karabinowa. Sałdaci, którzy chcieli przejść w bród rzekę, padali gęsto od naszych strzałów. I bylibyśmy odparli wnet nieprzyjaciela, gdyby nie nadciągnęła mu w sukurs artylerya. Pod silnym ogniem kartaczowym musiał Adolf cofnąć się z nad brzegu rzeki, a ja wszedłem z moim batalionem w akcyę, wstrzymując pochód przeciwnika. Ostatecznie wyparły i mnie z pozycyi przemagające liczebnie i lepiej uzbrojone zastępy i uderzyły na resztę oddziału, stojącego pod komendą samego Jasińskiego. Widząc to rzucił się brat mój w wir walki, nie podtrzymany jednak należycie przez swych podkomendnych nie zdołał wstrzymać nawały... Poległ śmiercią bohaterską, rozniesiony formalnie na kozackich pikach. Jasiński z kawaleryą wycofał się z pola bitwy, a oddział poszedł w rozsypkę... W bitwie tej starłem się z rosyjskim dragonem. Jakkolwiek silnem uderzeniem pałasza zsadziłem go z konia, odniosłem sam głębokie cięcie w lewą stopę. Rannego odwieźli mnie chłopi z Gostkowa do Sielca i oddali pod opiekę obywatela Gąsowskiego. Wyleczywszy się z ran otrzymałem rozkaz Rządu narodowego zorganizowania rozbitego pod Magnuszewem oddziału. W ciągu d. 14-tu stanęło 350-iu ludzi pod bronią, nad którymi objął komendę kapitan rosyjskiej marynarki Lasocki, pod nazwiskiem Dubois. Mnie mianowano jego szefem sztabu. W d. 12. listopada nastąpiło , — trwało ono od g. 8-mej rano aż do późnego wieczora. Lasocki zniknął nam z oczu, a ja, objąwszy dowództwo, utrzymałem się na pozycyi, dzięki tej okoliczności, iż znając, jako oficer rosyjski, sygnały trąbki przeciwnika mogłem go uprzedzać w moich dyspozycyach. W dniu tym zostali ranieni nasz chorąży, tudzież lekarz oddziału Chłopicki Po bitwie przeprawiłem się zaraz przez Bug do wsi Brzozy, gdzie osaczony przez przemagające siły musiałem rozpuścić mój oddział. Z kolei objąłem po Aleksandrze Grzymale komendę nad oddziałem konnym 120- tu ludzi. Podzieliwszy go na cztery sekcye, alarmowałem i niepokoiłem po nocach rosyjskie załogi w łomżyńskiem. Wreszcie pod Zambrowem powiodło mi się w 3O-tu ludzi przepędzić sotnię kozaków. Spełniwszy na razie swoje zadanie udałem się z kolegami, Józefem Kubickim, późniejszym profesorem Akademii rolniczej w Dublanach i Hipolitem za kordon pruski. Aresztowani przez patrol, otrzymaliśmy za interwencyą niejakiego Reicha, agenta Rządu narodowego, z rąk landrata karty upoważniające do pobytu pierwotnie w Wilburgu, następnie w Warmii. Nie dano mi wszakże spocząć dłużej. W marcu r. 1864. przysłał rai Rząd narodowy nominacyę na pułkownika i wojennego naczelnika trzech wschodnich powiatów województwa płockiego. Zarazem nakazano mi zorganizować bez zwłoki nowy oddział. Uzbroiłem już 120-tu ludzi, ćwicząc ich w musztrze, gdy cywilny wojewódzki, Olszański, odwołał imieniem Rządu pierwotne zarządzenie, a to wobec nagromadzonych na granicy zastępów wojska rosyjskiego. Wyjechałem teraz z kraju na długą tułaczkę. Nie ciężki los bolał, ale żarła duszę za ziemią, za tem, co swoje tęsknota... I dopiero po latach znalazłem we Lwowie serca bratnie, i dzięki łasce Stwórcy, doczekałem się tu dziewiątego krzyżyka, oraz półwiekowego jubileuszu owych chwil pamiętnych, w których gotowi na wszystko stawaliśmy pod znakiem Orła i Pogoni!
Józef Paulin Zduńczyk
Zduńczyk Józef Paulin (20 III 1832—1922), syn Jana i Anny. Por. grenadierów wojsk rosyjskich. Urodził się w majątku Walochy, pow. Zambrów. Uczestnik wojny węgierskiej i krymskiej. Był członkiem Kola Oficerów Polskich w Petersburgu. Na wieść o wybuchu powstania styczniowego porzucił służbę w wojsku carskim i przybył do oddziałów organizowanych w Puszczy Białej. Pod Nagoszewem zainicjował udany pościg za kolumną carską. W czasie bitwy pod Magnuszewem został ranny, po czym po zaleczeniu ran zorganizował oddział, nad którym objął dowództwo Walenty Lasocki, on sam zaś przyjął nominację na szefa sztabu. 12 listopada 1863 r. oddział ten stoczył wielogodzinną zwycięską bitwę pod Porębą w pow. ostrowskim (dawniej ostrołęckim) z kolumną płka Borowskiego, przybyłą z Ostrowi. Zduńczyk objął tu dowództwo, gdyż Lasocki opuścił pole bitwy. Dowodził też oddziałem konnym po Aleksandrze Grzymale , wraz z którym stoczył pod Zambrowem udaną potyczkę z sotnią kozaków. W marcu 1864 r. otrzymał od Rządu Narodowego nominację na pułkownika i naczelnika wojennego wschodnich powiatów woj. płockiego oraz rozkaz sformowania nowego oddziału, do którego zwerbował 120 ochotników. Po powstaniu styczniowym odbył dłuższą tułaczkę poza granicami kraju. Wreszcie osiadł we Lwowie, gdzie zmarł w 90 roku życia. Został pochowany z honorami wojskowymi na lwowskim cmentarzu Łyczakowskim. W powstaniu styczniowym brał również udział Adolf Zduńczyk, brat Józefa, który poległ pod Magnuszewem 12 sierpnia 1863 r.
Pelagia Zgliczyńska
Dąbrowska z domu Gliczyńska, żona Jarosława, współpracowała z nim w przygotowaniu Powstania i na emigracji. Po Powstaniu kierowała gimnazjum żeńskim w Krakowie. Zm. 11.2.1909 Ś.p. Pelagia Jarosławowa Dąbrowska. Dnia 11 lutego br. zmarła w 66 roku życia w Krakowie ś.p. Pelagia z Gliszczyńskich Dąbrowska wdowa po Jarosławie Dąbrowskim, jenerale komuny paryskiej. Zmarła należała do tych kobiet entuzystek które do ostatnich chwil życia zachowały żywość i świeżość umysłu, siłę uczucia, energię, zapał dla wszystkiego co piękne, dobre i szlachetne. Przejęta gorącem uczuciem patryotycznem w okresie manifestacyj narodowych i prac przygotowawczych do wybuchu powstania, zespół ze swym małżonkiem ś.p. Jarosławem oficerem armii rosyjskiej, rzuciła się z właściwym sobie zapałem w odmęt akcyi narodowo-politycznej. Następstwa tejże dla małżonków Dąbrowskich były ciężkie: jarosław Dąbrowski skazany na śmierć przez sąd wojenny w Warszawie, a następnie ułaskawiony, otrzymał 20 lat ciężkich robót, ś.p. Pelagia została skazana na wygnanie do Rosyi, gdzie na miejsce jej pobytu wyznaczono Ardatów, miasto powiatowe w guberni niżegorodzkiej. Wkrótce jednak wyjątkowo pomyślny zbieg okoliczności połączył na nowo małżonków, rozdzielonych - jak się zdawało - na długie lata. Małżonkowi udało się najpierw uciec z więzienia przesylnego w Moskwie a następnie małżonce - z Ardatowa. Po dokonanej szczęśliwej ucieczce, oboje przez Sztokholm i Kopenhagę udali się do Paryża, gdzie przeżyli lat kilka spokojnie, aż do krwawych wypadków 1870-71. Straciwszy męża Pelagia z trojgiem dzieci przybyły do Galicji gdzie odtąd zajęta pracą na własne i dzieci swych utrzymanie spędziła ostatnie dziesięciolecia swojego życia. W najcięższych okolicznościach życia nie traciła odwagi, a z wytrwałością i poświęceniem bezgranicznem przez udzielanie lekcji prywatnych języka francuskiego, zdołała i siebie utrzymać i synów wychować, nie uciekając się nigdy do pomocy zamożniejszych krewnych lub licznych swych przyjaciół. Ostatnie lata życia spędziła w Krakowie, gdzie w charakterze damy klasowej w prywatnem gimnazyum żeńskiem imienia Królowej Jadwigi z całym zapałem, z całą miłością dla powierzonych jej pieczy przez lat kilkanaście pracy oddała znaczne usługi sprawie wychowania dziewcząt, zyskując uznanie władze przełożonych, przywiązanie uczennic, a wdzięczność rodziców. Wspomnieć także należy że ś.p. Pelagia Dąbrowska, pomimo ciężkich i trudnych warunków, wśród których żyć i pracować nieraz wypadłom nie upadła nigdy na duchu, nie traciła swego entuzyazmu prawie młodzieńczego, oddawała się, o ile czas i okoliczności pozwalały, równocześnie pracy społecznej, żywo interesowała się literaturą ojczystą i teatrem, a dla swych przymiotów towarzyskich była wszędzie w każdym inteligentnem domu pożądanym gościem.Ten niewyczerpany zasób sił i zasobów moralnych - o czem nie należy zapominać - czerpała ta niezmordowana pracownica w gorącem szczerem przywiązaniu do Kościoła katolickiego dzięki któremu umiała ''z trudnościami łamać się za młodu'' i nie upadać ''pod lada ciosem''. Cześć jej pamięci!. Al.S.
Antoni Zieliński
Herbu Leliwa. ur. w r. 1842 w Tarnopolu, uczeń kursu pedagogicznego akademii krakowskiej, służył jako sierżant w żuawach Rochebruna, w oddziałach i Langiewicza. Walczył pod Miechowem, Chrobrzą i Grochowiskami. Ranny w rękę. Po powstaniu profesor szkoły wydziałowej. W pamiętniku swym podaje Zieliński następujące szczegóły: »W grudniu pamiętnego roku zaprzysiężono nas wszystkich i mieliśmy wszyscy wyruszyć w pole, czekaliśmy tylko na wezwanie. By nie zwrócić na siebie niczyjej uwagi, chodziliśmy dalej pilnie na wykłady, ale czas wolny poświęcaliśmy nie nauce, lecz pracy wśród młodzieży rękodzielniczej, każdy z nas bowiem miał obowiązek dostarczyć przynajmniej dziesięciu ludzi. Agitacya szła łatwo, młodzież rękodzielnicza paliła się do walki. Ze wsi okolicznych nadciągało grupkami włościaństwo, by zaciągnąć się w szeregi. Szli - wiedzeni zapałem — nie wiedząc nawet na kogo, byleby tylko im dano broń do ręki na Moskala. Raz kiedy szedłem na wykłady, przystępuje do mnie kilku włościan i pyta: »A pan nas? "— >Tak« odpowiedziałem. — »No to dobrze! a gdzie to Panie przystaje się do Ojczyzny?« Zaprowadziłem ich tam, gdzie przystaje się do Ojczyzny i zaraz zaprzysiężono ich, by z najbliższym transportem odesłać w pole«. »Dnia 1. lutego otrzymałem rozkaz do pochodu. Zabrawszy trochę prymitywnych prowiantów, wyruszyłem. O godz. 7. wieczorem stanąłem pod Floryańską bramą, gdzie wnet zebrała się spora kupka naszych. Na wózkach ruszyliśmy do Chrzanowa, gdzie stanęliśmy późną nocą, skąd mieliśmy się przeprawić przez granicę. W Chrzanowie zastaliśmy smutną wieść, że ruszyć nie możemy, bo niema broni dla nas. Przykrym był ten pierwszy zawód, trzeba było wracać do Krakowa, gdzie w dwa dni otrzymaliśmy znowu rozkaz do wymarszu. Wybraliśmy się już inną drogą, mianowicie przez błonie na Łobzów do Ojcowa, gdzie gromadzono liczniejsze zastępy«. »Pod Ojcowem zastaliśmy cały obóz. Kilka dni poświęcono na nauczanie nowozaciężnych zasadniczych rzeczy z zakresu sztuki wojennej, poczem mieliśmy wyruszyć, czekano tylko na broń, bo tej ciągle jeszcze nie było. Rozdzielono tymczasem przybyłych do rozmaitych znaków, mnie przydzielono do pierwszej kompanii żuawów. W końcu po sosnowieckiej wyprawie przywieziono nam trochę starej broni palnej, ale ta była prawie nie dbo użytku, bo każdy karabin był inny. Pomimo braku broni otrzymaliśmy rozkaz wymarszu do Olbroma i Skały, żuawi mieli udać się do Skały. Z polecenia mego komendanta Rochebruna pozostałem jeszcze w Ojcowie, by zaciągnąć nowych ludzi i uzupełnić nimi drugą kompanię żuawów. Spełniwszy polecenie wybrałem się z zebranymi ludźmi do Skały. Zamieć śnieżna i uciążliwa droga zmęczyły nas tak strasznie, że cieszyliśmy się na odpoczynek w naszych kwaterach. Skoro jednak przybyliśmy do Skały i ułożyliśmy się na spoczynek rozległ się alarm. To Moskale ze Słomnisk podsuwali się pod nasze pozycye, spodziewając się, że zaskoczą nas nieprzygotowanych do walki. W kilku chwilach jednak stanęliśmy gotowi do niej a silny ogień przeciw przednim strażom moskiewskim skierowany, powstrzymał ich w pochodzie«. »Na drugi dzień otrzymaliśmy rozkaz wyruszenia pod Miechów, gdzie miała nastąpić potyczka z Moskalami. Smutnym był widok tego pochodu. Młodzież wycieńczona ledwie się wlokła, żołnierz niewyćwiczony szedł bezładnie wywołując często niepotrzebny tumult. W drodze odpoczywaliśmy tylko kilka godzin w Czaplach«. »Nad ranem podsunęliśmy się pod Miechów. Moskale spostrzegli nas a kilka rakiet puszczonych przez nich zaalarmowało załogę. Wnet rozpoczął się obustronny ogień. Zagrzani zachętą Rochebruna, zaatakowaliśmy górkę, obsadzoną przez Moskali i zdobyliśmy ją a potem cmentarz. Z cmentarza wpadliśmy w wązką uliczkę, wiodącą do rynku. Tu rozegrała się prawdziwa rzeź, bo Moskale bronili się zaciekle. Żuawi, jako aryergarda, walczyli jak wściekli, pomni, że im wolno iść zawsze tylko naprzód, bo żuaw nie cofa się przed wrogiem. Po dłuższej walce słychać było z naszej strony coraz rzadziej odgłos padających strzałów, podczas kiedy Moskale prażyli prawie bez przerwy gęstym ogniem. Polakom brakowało amunicyi... Musiano dać hasło do odwrotu. Ze stu sześćdziesięciu żuawów pozostało przy życiu około trzydziestu, przeważnie rannych. Kwiat młodzieży i inteligencyi zasłał krwawe ulice Miechowa. Pozostała przy życiu garstka poszła w rozsypkę wałęsając się po okolicznych wsiach i lasach«.
Franciszek Zima
Ur. 1827 Luszowice, k. Dąbrowy, zm. 1899. Syn Wacława (oficjalisty i dzierżawcy dóbr na Pokuciu) i Katarzyny Brzozowskiej. Student akademii technicznej lwowskiej. W 1848 w szeregach gwardii narodowej a następnie Legionu Polskiego na Węgrzech, uzyskując stopień kapitana w legionie Wysockiego, korpusie Damianicza. Dwa lata przebywał internowany w Szumli. Następnie w 1851 wyjechał do Anglii do Manchester gdzie pracował w zarządzie przędzalni, gdzie miał rodzinę (żona i dziecko), jednak na wieść o wybuchu powstania wyjechał. Współorganizator i uczestnik w charakterze szefa sztabu oddziału tureckiego, który miał za zadanie przedostać się przez Rumunię na Podole. Oddziała stoczył przegraną - w której Franciszek odniósł rany. Następnie brał udział także w wyprawie na Poryck. W Latach 1863-4 więzień stanu. Po powstaniu mieszkał we Lwowie, gdzie był dyrektorem Galicyjskiej Kasy Oszczędności. Był też w Radzie Nadzorczej Miejskiego Muzeum Przemysłowego. Prawy człowiek, odznaczał się zdrowym osądem, z zamiłowaniem do rzemiosła wojennego. Wzbudzał szacunek tak ze strony kolegów jak i przełożonych. W ostatnich latach życia życia nie oparł się niesumienności w zarządzaniu kasą, do czego skłoniła go chęć pomocy w rozwoju przemysłu naftowego w Galicji przez osobę nie zbyt skutecznego Szczepanowskiego. Został za to oskarżony o sprzeniewierzenie funduszy banku rzekomo wynikające z uwikłania w liczne kontakty z kobietami i szantażowany przez osoby mające o tym wiedzę. W rzeczywistości akt oskarżenia wniosła osoba, której Franciszek Zima odmówił kredytu. Mając bardzo duże możliwości Franciszek Zima niekiedy omijał procedury, co posłużyło za podstawę do aktu oskarżenia. Zaaresztowany, chorując na serce zmarł w celi śledczej z silnego wzburzenia. Proces sądowy uniewinnił wszystkich podejrzanych. Pochowany we Lwowie, na cm. Łyczakowskim pole nr 69
Ludwik Honoraty Żmudowski
(1826–1891), duchowny katolicki, kanonik honorowy sandomierski, długoletni proboszcz parafii św. Marcina w Białobrzegach Opoczyńskich (1855–1877) i w Przedborzu (1877–1891), patriota polski zaangażowany w działalność niepodległościową, działacz społeczny, zapalony myśliwy. Urodził się 16 VIII 1826r. we wsi Dzietrzniki (na ziemi wieluńskiej) w rodzinie pochodzenia szlacheckiego. Był synem Ksawerego, strażnika lasów rządowych w Straży Długie, i Salomei z Papiewskich. Został ochrzczony 25 VIII 1826r. w kościele pw. św. Katarzyny w Dzietrznikach przez ks. Marcina Gumkowskiego. Otrzymał dobre wykształcenie w gimnazjum w Piotrkowie Trybunalskim. Początkowo wstąpił do Seminarium Duchownego we Włocławku, gdzie pobierał nauki w latach 1847–1849. Edukację kontynuował w seminarium w Sandomierzu, zakończoną święceniami kapłańskimi (1852). Od 1852r. niósł posługę bożą w parafii Wzdół koło Bodzentyna. W 1855r. objął parafię św. Marcina w Białobrzegach Opoczyńskich (obecnie dzielnicy Tomaszowa Mazowieckiego). W 1861r. dzięki hojności parafian z Białobrzeg, Brzustowa, Celestynowa, Ciebłowic, Unewla i Wądołu dokonał remontu kościoła, m.in. naprawił i rozbudował organy kościelne, położył posadzkę, zakupił nowe ławki. Podczas powstania styczniowego ks. Żmudowski wspierał partyzantów i zachęcał parafian do udziału w walce narodowowyzwoleńczej. W pierwszych dniach maja 1863r. w kościółku modrzewiowym wypełnionym po brzegi szlachtą i powstańcami odebrał przysięgę wierności Polsce od 66-osobowego oddziału tomaszowian, wyrusza jących do boju pod komendą miejscowego aptekarza Aleksandra Stanisława Langego. Po kilku miesiącach – 7 XI 1863r. – został aresztowany przez kozaków, którzy w kostnicy przy cmentarzu parafialnym znaleźli mundury powstańcze. Duchowny spędził 13 tygodni w więzieniu w Piotrkowie Trybunalskim. Dzięki znajomości wśród możnych i oficerów rosyjskich, którzy przyjeżdżali w lasy spalskie na polowania, uniknął kary i powrócił do parafii. Po upadku powstania żarliwie bronił parafian przed represjami ze strony władz carskich. W 1864r. po kasacji konwentu ojców Franciszkanów w Smardzewicach jako reprezentant arcybiskupa sandomierskiego przejął księgozbiór biblioteki klasztornej, który następnie przekazał bibliotece Seminarium Duchownego w Sandomierzu. W 1866r. osobiście zwalczał epidemię cholery, która panoszyła się w Tomaszowie Mazowieckim i jego najbliższych okolicach. Opracował nietypowe, lecz skuteczne sposoby walki z cholerą (kąpiele w zimnej wodzie). Nie ustawał w działalności dla parafii: w 1875r. zakupił dwa nowe dzwony, w roku następnym odnowił dzwonnicę i odremontował kościelne organy. Ks. Żmudowski był zapalonym myśliwym, który chętnie zapraszał innych pasjonatów na polowania do okolicznych lasów. W ostatnim ćwierćwieczu XIX w. lasy spalskie stały się szczególnie popularne dzięki przedsiębiorczej postawie ks. Żmudowskiego, który sprowadzał do tych lasów wyższych oficerów i notabli rosyjskich, szukających szczególnie dogodnych miejsc do uprawiania myślistwa. W listopadzie 1873r. gościł przez 3 dni feldmarszałka rosyjskiego, ks. Aleksandra Bariatyńskiego, a w dniach 10– 18 IX 1876 r. następcę tronu, Aleksandra Aleksandrowicza, przyszłego cara Aleksandra III, oddających się w pobliskich lasach myśliwskim pasjom. Monarcha wkrótce zdecydował się na zbudowanie letniej rezydencji w Spale. W 1877r. został powołany na proboszcza parafii w Przedborzu nad Pilicą. Pełniąc to stanowisko (w latach 1877–1891), przyjeżdżał kilkakrotnie do Białobrzegów i Spały na polowania. Objąwszy parafię przedborską, zabrał się energicznie do pracy. W roku 1878 rozebrał resztki kościoła szpitalnego św. Leonarda, a ciosy piaskowcowe wykorzystał do ogrodzenia cmentarza przykościelnego. Rozszerzył też cmentarz rzymskokatolicki w Przedborzu, otoczył go murem i zadrzewił. Później zbudował budynek katakumb. W 1880r. zlikwidował cmentarz grzebalny wokół kościoła, a zebrane szczątki pochował uroczyście w jednym miejscu, które oznaczył krzyżem z piaskowca. Na jego cokole wyryto napis: „Pamiątka pochowania KOŚCI 10 czerwca 1880r. KLŻ”. W r. 1885 dobudował do nawy głównej kościoła zakrystię ministrancką. Pokrył czerwoną dachówką dach kościoła, a obie kaplice blachą. W 1887r. pozyskał środki (30 rubli srebrem) na reperację organów. W 1889r. w Przedborzu obok historycznej przeprawy przez Pilicę wystawił krzyż dziękczynny na potężnej sześciennej kolumnie z piaskowca, za ocalone życie cara, z wezwaniem w języku rosyjskim: „Boże cara chrani”. W 1891r. rozpoczął malowanie przedborskiej świątyni. Z datą 24 V 1891r., kazał pod chórem wypisać rys historyczny kościoła (obecnie usunięty). W styczniu 1890 roku ks. Żmudowski został zaproszony na członka warszawskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. W lutym jako myśliwy i członek tego towarzystwa wystosował apel do innych myśliwych z okolic Przedborza, aby zaniechali polowań w roku bieżącym wskutek „znacznego wyniszczenia zwierzyny i dość ostrej zimy”. Duchowny angażował się także w działalność publicystyczną. Kilka razy do roku jego listy i artykuły zamieszczały „Tydzień” (piotrkowski) i „Gazeta Radomska”. W 1889r. pisał o obawach w związku z topnieniem lodów i przyborem wód Pilicy, nawiązując do nieszczęśliwych doświadczeń z 1888r., gdy wielka powódź zerwała most na Pilicy, wielu mieszkańców pozbawiając plonów i mieszkań, a z kolei jesienny pożar strawił 9 stodół. W 1890r. w tekście publicystycznym namawiał do porządkowania miasta i podniesienia stanu zdrowotnego oraz zapobiegania wielkim pożarom poprzez budowę studni. Ks. Żmudowski rozchorował się w Radoszycach, podczas wizyty biskupa sandomierskiego Antoniego Franciszka Sotkiewicza. Zmarł 12 VI 1891r. o godz. 20 w Przedborzu i tam został pogrzebany.
Strona z 31 < Poprzednia Następna >