Portal w trakcie przebudowywania.
Niektóre funkcje są tymczasowo wyłączone, inne mogą nie działać poprawnie.

Powstańcy styczniowi

Szukanie zaawansowane

Wyniki wyszukiwania. Ilość: 40
Antoni Białobrzeski
ksiądz kanonik kapituły warszawskiej, proboszcz parafii przy kościele N. Maryi Panny. Starzec 60 kilkoletni, po śmierci arcybiskupa księdza Fijałkowskiego zmarłego w dniu 6 października 1861 r. obranym został 12 tegoż miesiąca administratorem archidyecezyi Warszawskiej, zmuszonym był zaraz stanąć do walki z ówczesnemi władzami rosyjskiemi w obronie znieważonych kościołów, a to z następujących przyczyn. W dniu 15 października tegoż roku jako w rocznicę śmierci Tadeusza Kościuszki odbywały się uroczyste nabożeństwa po kościołach przy zamknięciu sklepów w Warszawie. Wiadomem jest postąpienie wówczas władz rosyjskich i obejście się z ludem zamkniętym po kościołach mianowicie u Fary i u OO. Bernardynów, o czem ówczesne pisma miejscowe jak i zagraniczne szeroko się rozpisywały. Ograniczając się tu tylko na wspomnieniu, że wymienione wyżej kościoły rozkazano oblegać, a następnie po 18 godzinnem oblężeniu drzwi wyłamywać. Lud wewnątrz kościołów znajdujący się, kolbowano a dwóch nawet bagnetem raniono, mężczyzn zaś wszystkich w liczbie do 3,000 pod silnym konwojem odstawiono do Cytadeli. Śp. Białobrzeski na drugi dzień po tym krzyczącym gwałcie zebrał kapitułę, która na radzie zdecydowała znieważone a wyżej wzmiankowane 2 kościoły zapieczętować, a wszystkie inne zamknąć. Po dokonaniu tej decyzyi kapituły, śp. Białobrzeski w dni kilka czy kilkanaście został aresztowany i osadzony w Cytadeli, w parę tygodni zaś po aresztowaniu wezwano do Komisyi śledczej księdza kanonika Czajewicza sekretarza konsystorza Warszawskiego i przedstawiono mu tam akt zeznania, który własnoręcznie miał być spisany i podpisany przez śp. Białobrzeskiego. Akt ten znany narodowi z ówczesnych pism Warszawskich, jako to Gazety Policyjnej i Dziennika Warszawskiego wyrażał jakoby zamknięcie kościołów nastąpiło tylko przez wpływ i agitacyę duchowieństwa otaczającego b. administratora, że tenże miał się opierać zamknięciu i że zrzuca z siebie wszelką odpowiedzialność błagając miłosierdzia i litości komisyi śledczej nad swoim wiekiem itd. Ks. Czajewicz czytając owe zeznanie administratora miał zeznać, że pismo zdaje mu się że jest podobnem wprawdzie do pisma śp. Białobrzeskiego, lecz pewnym tego być nie może czy ono jest własnoręcznem, zeznanie to ks. Czajewicza potwierdzone jego przysięgą ogłosiły wraz z aktem śp. Administratora Gazety policyjne, usuwając atoli wszelką wątpliwość w zeznaniu księdza Czajewicza, i twierdząc jakoby tenże miał stanowczo poświadczyć autentyczność tak pisma jako i podpisu śp. Białobrzeskiego. Po tej publikacyi ks. Czajewicz został uwolniony, a administratora Białobrzeskiego skazanego przed publikacyą wyżej wymienionego aktu na śmierć, z pod tego wyroku uwolniono i wywieziono dnia 10 stycznia 1862 r. do fortecy Bobrujska, zawyrokowanego na dwuletnie więzienie. W dzień wywożenia go, rozkazano na rogatkach, któremi miał przejeżdżać nie wpuszczać i nie wypuszczać nikogo tak z pieszych jako i jezdnych aż do cofnięcia rozkazu, a to w celu zapewne odjęcia Białobrzeskiemu sposobności komunikowania wiadomości komukolwiek o swoim więzieniu. Wywieziony z Cytadeli w nocy o godzinie 11tej pod eskortą żandarmów, przypadkowym sposobem spotkał się śp. Białobrzeski w czasie chwilowego spoczynku na jednej ze stacyi pocztowych z podróżnemi, z któremi dozwolono mu chwilowej rozmowy i przed temiż oświadczył: „że nie wiem gdzie jadę, że wyroku swego nie znam, i że żadnego aktu podczas więzienia nie pisałem i nie podpisywałem”. A gdy znajdujący się Kuryjerek pod ręką, mieszczący w sobie wyrok na prałata przeczytał i dostrzegł hańbiący go opublikowany akt, sędziwy starzec się rozpłakał. Dnia 14 maja 1862 roku śp. Białobrzeski został ułaskawiony i powrócony do swego probostwa, a w r. 1865 powtórnie aresztowany i wywieziony z tytułu winy jaką mu przypisywano przy oporze kapituły w czasie wyboru na administratora archidyecezyi po wywiezieniu nowego arcybiskupa Felińskiego na Sybir. Na wygnaniu tem umarł Białobrzeski w r. 1866 według powziętych wiadomości od powracających rodaków z wygnania, i doniesienia do Czasu tegoż roku.
Julian Danicz
(1822 Kamieniec Podolski - 1903 Lwów) - Powstaniec 1848 r i Powstaniec Styczniowy, emigrant w Londynie i w Genewie, drukarz we Lwowie [1] W 1848 r walczył w legionach [1] "Urodził się w 1822 r w Kamieńcu Podolskim, W r. 1848 przybył do Lwowa w chwili, gdy bombardowali austriacy miasto. Jako 27 letni młodzieniec brał czynny udział w legionach w r. 1849 pod komendą Józefa Bema. Po walce musiał szukać schronienia na obczyźnie. Śp. Danicz wyjechał do Londynu. Tam wydawano wówczas rewolucyjne pismo w języku rosyjskim "Kołokoło" (Dzwon). Z konieczności stanął do pracy przy tem piśmie i kształcił się już dalej w drukarskim zawodzie. W r. 1863 pospieszył Danicz do walki przeciw Moskwie, biorąc czynny udział w kilku potyczkach. Po powstaniu tułał się znowu na emigracji. W Genewie należąc do Tow. wzajemnej pomocy emigrantów, został prezesem tego towarzystwa. Do Lwowa przybył sp. Danicz w r. 1871 i wstąpił do drukarni "Dziennika lwowskiego" śp. Jana Dobrzańskiego. Później należał do założycieli drukarni Związkowej i pracował tam przez szereg lat. Pogrzeb odbył się przy licznym udziale kolegów zawodowych, delegatów tow. uczestników powstania, stwo. "Gwiazda" ze sztandarem, Kapeli narodowej i licznej publiczności. Zwłoki złożono na cmentarzysku towarzyszy z r. 1863. Zmarły z oszczędności swoich zapisał między inemmi 1.000 koron dla personelu żeńskiego przy maszynach w drukarni Związkowej. Cześć pamięci patryoty-robotnika," [1] Pochowany na Cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie. [2] kwatera weteranów 1863 r , rząd VIII. [4]
Hernyka Daniłowska
Zgon weteranki 1863 r. ś. p. Daniłowska zmarła w 94 roku życia Gdy przed półtora miesiącem cała Polska obchodziła uroczyście 70 lecie powstania styczniowego, wśród 240 żyjących jeszcze podówczas weteranów było także sześć kobiet, noszących ten zaszczytny tytuł i mundur za udział w powstaniu. Dziś pozostało ich przy życiu juz tylko pięć, gdyż weteranka Henryka z Podolskich Daniłowska poszła onegdaj w ślady swych ośmiu kolegów z powstania, którzy w międzyczasie przenieśli się do wieczności. Czapka granatowa z cyfrą 1863 na głowie kobiety należała do rzadkości. Tylko 33 kobiet na przeszło 4.000 weteranów dostąpiło tego zaszczytu za swój bezpośredni udział w powstaniu z bronią w ręku, albo za inną służbę żołnierską dla tej idei. Ś. p. Daniłowska spełniła tę służbę snać bardzo wiernie, skoro pierś jej ozdobił również, rzadki wśród kobiet order Virtuti Militari i Krzyż Niepodległości. Była kurierką Rządu Narodowego, w którym zasiadał brat jej męża Władysław Daniłowski, ojciec Gustawa, poety i legionisty pierwszej brygady. Władysław Daniłowski dwukrotnie zawdzięcza wolność i życie swej szwagierce, która uwolniła go z więzienia, gdy dostał się w ręce Moskali pod manifestacjach roku 1861, a następnie w 1867 r., gdy po powrocie z Paryża wpadł w nastawioną nań zasadzkę i groziła mu wtedy szubienica. Już na parę lat przed powstaniem i przez cały jego czas ś. p. Henryka Daniłowska przechowywała u siebie, z narażeniem życia, najtajniejsze rozkazy Rządu Narodowego i nielegalną bibułę, której była nieustraszoną kolporterką. Po powrocie rodziny szwagra z wygnania ś. p. Daniłowska przyczyniała się wydatnie do wychowania synów jego: Bronisława, Gustawa i Stanisława. Dożyła sędziwej starości – 94 lat – od dłuższego jednak już czasu nie opuszczała łóżka. Zmarła w schronisku dla weteranów na Pradze, otoczona troskliwą opieką. Pogrzeb dziś o godz. 10.30 po nabożeństwie w kościele garnizonowym. Z kroniki żałobnej Jedna z ostatnich... Śmierć weteranki 1863 roku – Henryki Daniłowskiej W Warszawie w schronisku dla weteranów 1863 r. zmarła w 94 roku życia Henryka z Podolskich Daniłowska, wdowa po Janie Daniłowskim, szwagierka Władysława, członka Rządu Narodowego i stryjenka znakomitego literata Gustawa Daniłowskiego, uczestniczka bojów o niepodległość Polski w Pierwszej Brygadzie Legionów. Przed 70 rocznicą powstania styczniowego na kilka tygodni przed śmiercią czcigodnej weteranki, miałam sposobność porozmawiać z ‘‘babunią’‘ Daniłowską. Starowina straciła już zupełnie władze w nogach, malutka i skurczoną przenoszono ją z miejsca na miejsce – ale świeżość i przytomność umysłu zachowała w całej pełni, jak również zadziwiającą w tym wieku pamięć... – W walkach orężnych nie brałam udziału – opowiadała mi – ale byłam kurierką przy Rządzie Narodowym i załatwiałam ważną korespondencję. W 1861 r. udało mi się uwolnić z więzienia mego szwagra Władysława. Aresztowano go po manifestacji narodowej w kościele Wizytek... A potem po raz drugi, kiedy go prowokatorzy zwabili z Paryża do Warszawy... Z jakąż przemiłą dumą staruszka pokazywała mi jaśniejące na jej piersi odznaki: order Virtuti Militari i Krzyż Niepodległości. Dostrzegłszy na stoliku kilka książek – zapytałam o lekturę... i dowiedziałam się, że ‘‘babunia’‘ Daniłowska czytała ostatnio ‘‘Topiel’‘ Sieroszewskiego i ‘‘Tętenty’‘ Gustawa Daniłowskiego... Lektorka i pielęgniarka staruszki – stwierdziła, że sędziwa weteranka żywo interesuje się życiem współczesnym, a treść czytanych jej książek i gazet nieraz ostro krytykuje... Słuch miała do ostatnich dni życia doskonały i na krótko jeszcze przed skonem słuchała muzyki przez głośni radiowy, ale tylko wtedy kiedy wykonywano Szopena i sentymentalne walce... Nowoczesnej synkopowej muzyki nie lubiła, rumby i foxtroty drażniły staruszkę... Dzięki ogromnej łagodności swego charakteru Henryka Daniłowska była ulubienicą wszystkich w schronisku – zarówno współpensjonariuszy, jak i personelu opiekującego się weteranami. Pogrzeb ś. p. Daniłowskiej odbył się w piątek 6 marca.
Leon Frankowski
Artykuł | lat 20 liczący, syn obywatela z podlaskiego, w roku 1861 ukończył gimnazjum realne w Warszawie. Od samego początku narodowego ruchu brał w nim najczynniejszy udział. On to podczas sławnego zjazdu ukoronowanych, był duszą owéj manifestacji, która była początkiem wielkiego dzieła. Od téj chwili cały wylany dla sprawy narodowéj, nie spoczął ani chwili, aż zawisł na szubienicy. Za jego to główną sprawą powstała drukarnia tajna w Warszawie, za jego to sprawą wychodziły druki z takowéj, rozszerzały się na całą Polskę. On głównie organizował manifestacye z dnia 25 i 27 lutego i 7 kwietnia w Warszawie i 12 sierpnia w Horodle, on rozrzucał obwieszczenia i odezwy i sam takowe rozlepiał. On to zaczął wiązać pomiędzy sobą patryotów i tworzyć organizacyą. W tym celu już to dla szerzenia ducha rewolucyjnego, już to dla szerzenia pism rewolucyjnych, oraz przygotowania zasobów do powstania, objeżdżał wciąż Polskę a mianowicie Płockie, Lubelskie, Podlaskie, Wołyń, Podole, Ukrainę, Mołdawię, wszędzie pozostawiając po sobie widoczne ślady swego pobytu. Działanie jego nie ograniczało się na wyższych sferach, owszem wchodził pomiędzy lud i mieszczan, a porywając ich ogniem swéj miłości dla kraju, przygotowywał przyszłości obrońców ojczyzny. W chwili zaś utworzenia komitetu centralnego zamianowany przez tenże komisarzem województwa lubelskiego, aż do chwili wybuchu powstania pracował energicznie, gorliwie i bez wytchnienia nad przygotowaniem materyalów, pomimo iż był ciągle ścigany przez Moskali. Za Danem hasłem do uderzenia zabrał kasy w Kurowie, 75,000 rubli srebr., a następnie uzbroiwszy do 800 ludzi pod Kazimierzem, nominował na wojskowego naczelnika, na nieszczęście swe Zdanowicza, człowieka nie zasługującego na zaufanie, wszedł z nim do Lubartowa, gdzie ogłosił rząd narodowy, następnie w Puławach, Gołębiu, Kazimierzu i w Tomaszowie (Czas Nr 138, 139.). W pierwszych dniach lutego, pierwszy raz się potykał z nieprzyjacielem pod dowództwem pułk. Mednikowa pod Annopolem (właściwie Rachowem), we dwa dni zdaje się potym (Dz. Pow. Nr 34 w raporcie swoim nie podaje bliższych szczegółów.) w skutek niedołęztwa i zdrady Zdanowicza rozbity pod Słupczą, 8 lutego Frankowski będąc ranny, wzięty był do niewoli i do Sandomierza zawieziony. Tam w lazarecie poznany przez żandarma, któremu poprzednio wziętemu przez siebie do niewoli życie darował, wskazany został pod właściwem swem nazwiskiem. Przewieziony natychmiast do Lublina, leczony był przez Moskali z największą troskliwością, a jak wieść niosła miał leżeć w osobnym pokoju w mieszkaniu jen. Chruszczowa, który go obsypywał pieszczotami i otaczał opieką w nadziei, że po wyleczeniu, licząc na jego młodość, powezmie od niego wiadomości o całéj organizacyi narodowéj, lecz ani ich łaskawe z początku obchodzenie się, ani następnie katowanie, ani wreszcie ogłoszenie na miesiąc przed egzekucyą wyroku śmierci, ani odmówienie pociech religijnych, nie mogły złamać téj młodocianéj i zacnéj duszy. Matka zaś jego pragnąc go ocalić jako ostatniego z trzech synów, udała się z prośbą do żony wielkiego księcia Konstantego, która wyjednała u męża swego darowanie życia śp. Leonowi. Na drugi dzień jednak po tem przyrzeczeniu, bo dnia (Dz. Poz. Nr 153, Czas Nr 139.) 16 czerwca 1863 roku w Lublinie śp. Leon został powieszony, odrzuciwszy prośbę o łaskę, żądał tylko śmierci przez rozstrzelanie, a gdy mu tego odmówiono, spokojnie a poważnie z tym samym ironicznym śmiechem, który mu całe życie towarzyszył, wszedł na rusztowanie, wyrzekłszy do oprawcy ,,spiesz się prędko“ i skończył. Nie długim więc był jego zawód powstańczy, ale przygotowania po większej części jego ręką zgromadzone zostały. W konspiracyi narodowéj jest to jedna z najwydatniejszych postaci, czysta, cała miłością ojczyzny żyjąca. Jako cechę znamionującą jego zapał i wiarę w sprawę narodowa, przytaczamy tu słowa śp. Leona, które zawsze powtarzał tym co go zapytywali ,,czém się bić będziemy" - odpowiadał Frankowski: "kij zdobywa karabin, a karabin armaty“. Wzrostu był niskiego, szczupły, z dziecięcym wyrazem twarzy, z wiecznym nieco ironicznym uśmiechem na ustach, z potarganym włosem, zawsze w zaniedbanym ubiorze. W życiu publicznem jako téż prywatnem każdy mógł łatwo dopatrzeć się w téj gorącéj duszy zupełnego zaparcia się siebie, jako student żył dla kolegów, jako Polak poświęcał się dla Polski, którą kochał nad wszystko. Zaopatrywany przez zamożnych rodziców w wygody życia odmawiał sobie wszystkiego - sypiał na podłodze, żywił się chlebem, ale gdzie nędza koleżeńska wołała o pomoc, tam śp. Leon z obowiązku spieszył z ulgą. Jedynym zbytkiem w jego wydatkach stanowiły książki - tego sobie nie odmawiał, i z tego czerpał pokarm dla swego umysłu. Życie jego było jedną wiązanką poświęcenia się dla braci - dla kraju. Umarł tak niepokalanie, jak niepokalanym był cały żywot jego.
Ryszard Janicki
ur. w r. 1835 w Kipiaczce z ojca Michała, kawalera legii honorowej i porucznika wojsk Napoleońskich i matki Herberty z Małachowskich. W r. 1857 osiadł na gospodarstwie w pobliżu Odessy, które rozwinął wzorowo w ciągu lat kilku. Gdy wybuchło powstanie styczniowe opuszcza dzierżawę i z kilku tysiącami rubli w kieszeni udaje się na Kiszyniew przez Nowosielicę do Czerniowiec, gdzie spotkał się z Mieczysławem Borkowskim z Mielnicy. Poinformowy o przygotowaniach do powstania i wstępnej akcyi zbrojnej powziął Janicki niezłomne postanowienie współdziałania w akcyi organizacyjnej i w tym też celu udał się do Komitetu Rządu Narodowego, gdzie z powodu tego, iż znał kilka języków i byl w posiadaniu paszportu uzyskał początkowo misyę przewiezienia pieniężnej sumy do Gałaczu, później jednak zmieniono powyższe zarządzenie i polecono mu odbyć podróż informacyjną z Gałaczu do Tulczy i Bukaresztu. Pozyskawszy pewne informacye u Dra Gracowskiego w Gałaczu, zajmującego się tamże pracami organizacyjnemi, udał się do Tulczy, gdzie zgłosił się u Polaka, Cholewińskiego, naczelnika urzędu telegraficznego, pracującego również w organizacyi. Cholewiński udzielił Janickiemu żądanych informacyi, z któremi powrócił do Gałaczu, gdzie uzyskał polecenie udania się do Bukaresztu. W mieście tem pozyskał informacye u Polaka, Dra Gliicka, lekarza nadwornego ks. Kuzy. Informacye te dotyczyły składek na rzecz organizacyi powstańczej, nastroju wobec ruchu powstańczego, kwestyi różnych zaciągów. Z Bukaresztu wyjechał Janicki na Jassy do Lwowa, gdzie należący do organizacyi Michał Mrozowicki zawiadomił go, że postanowioną jest misya do Włoch celem pozyskania dla sprawy powstania poparcia ze strony Garibaldiego, bawiącego podówczas na Kaprerze. W Komitecie misyę tę powierzono Janickiemu z tem, by przybrał sobie bawiącego we Florencyi Zygmunta Sarneckiego, który zbiegiem okoliczności był kuzynem Janickiego. Sprawa misyi dotyczyła formowania oddziału ochotników włoskich. Zaopatrzony w papiery wyjechał Janicki do Włoch, we Florencyi porozumiał się z Sarneckim i obaj ruszyli do Genui, gdzie konferowali z Komitetem, organizującym oddział ochotników włoskich. W oddziale tym, jaki miał wylądować w Odessie, powierzono Janickiemu funkcye komisarza wojennego. Serdecznie przyjęci przez Komitet w Genui udali się następnie obaj do Garibaldiego, by zyskać poparcie jego dla sprawy. Z Magdaleny ruszyli łodzią na wyspę Kaprerę, gdzie podówczas bawił Garibaldi. Zastali go złożonego ciężką chorobą a gdy mówić mu wzbroniono, pisał na kartce na przemowę Sarneckiego. Garibaldi zachęcał do wytrwania i wobec obu polskich kuryerów zachował się bardzo uprzejmie, przyrzekł moralne poparcie powstaniu i obiecał wyjednać zezwolenie na uformowanie oddziału oficerów włoskich dla celów ruchu zbrojnego. Z polecenia ojca towarzyszył obu kuryerom w ich drodze powrotnej na wyspę Magdalenę syn jego Menotti Garibaldi, odnoszący się ze szczerem uznaniem dla powstania styczniowego. Na wyspie tej ofiarował Menotti Garibaldi z polecenia ojca lawetę dużego kalibru na rzecz powstania. Janicki przewiózł ją do Genui, skąd wysłał dar Garibaldiego do Krakowa. Garibaldi przedstawiał delegatom, że powstanie polskie budzi wśród włoskiego społeczeństwa wielką sympatyę, której dowodem miało być formowanie oddziału ochotników włoskich w Genui. Przez Turyn i Wiedeń wrócił Janicki do Krakowa. We Lwowie omal nie wpadł w ręce policyi i uniknął więzienia jedynie z tego powodu, że spisane na cienkiej bibule informacye w ostatniej chwili przed mającem nastąpić aresztowaniem połknął. Janicki po przybyciu do Lwowa udał się do Komitetu, któremu złożył obszerną relacyę ze swej misyi bo Włoch. Niebawem otrzymał Janicki nową misyę bo Obessy, bezwłocznie wyruszył w brogę, otrzymawszy papiery, które miał obbać w ambasabzie angielskiej w Konstantynopolu. Z paszportem wyrobionym bla siebie i furmana wyruszył Janicki w drogę, podczas której umożliwił ucieczkę Józefowi Krajewskiemu, naczelnikowi powiatu konstantynowskiego, któremu groziło aresztowanie — a uczynił to w ten sposób, że mimo ścisłej rewizyi przewiózł Krajewskiego przebranego za furmana swego bo Konstantynopola. W półtora boby przybyli bo tego miasta. W Konstantynopolu zgłosił się Janicki w Komitecie, w którym obok ks. Czartoryskiego zasiadali Tomasz Kwiatkowski, zegarmistrz, — Sokulski i inni. Janicki złożył informacye, podane przez Komitet lwowski i oddał papiery w ambasadzie angielskiej. Wobec możliwości pozyskania ochotników włoskich, zakupiono w Konstantynopolu statek, który miał im umożliwić przejazd. W ambasadzie angielskiej przyjęto Janickiego uprzejmie i zapewniano go o sympatyach bla ruchu zbrojnego polskiego a powziąwszy ob niego informacye o dotychczasowym stanie rzeczy zaznaczono, że odpowiedź będzie przesłaną Komitetowi przez konsulat w Odessie. Janicki udał się następnie Dunajem bo Wiednia a później bo Krakowa. Polki z Konstantynopola ofiarowały na rzecz powstania kwotę 5.000 fr., którą Janicki wręczył Komitetowi krakowskiemu, poczem udał się bo Lwowa. Tu powziął plan wstąpienia bo oddziału i został mianowany komisarzem w oddziale Miniewskiego. W Środopolcach, w żółkiewskim powiecie, przez dwa dni czekał w bomu P. Stecknich na ów oddział, który zbierał się w lasach. Po poświęceniu chorągwi odebrał imieniem Rządu Narodowego przysięgę ob oddziału, który następnie ruszył w kierunku na Radziwiłłów. Po rozbrojeniu oddziału przez wojsko austryackie objechał Janicki bo Środopolec 30 a stamtąd do Lwowa, gdzie przez czas pewien złożony był chorobą. Gdy powrócił do zdrowia czekała nań nowa misya z ekspedycyą polską do Konstantynopola. Tworzyli ją Tadeusz Oksza Orzechowski, Dr Jan Zaleski, T. Zawadyński z Ukrainy, Puchała z Królestwa i kilku innych. Ekspedycya wyruszyła w ośmiu przez Tryest do Konstantynopola, gdzie Orzechowski prowadził ciągłe konferencye z Wielkim Wezyrem, z krajem w ustawicznej też pozostawał korespondencyi. Janickiego wysłano do stacyi kolejowej Kistendże z poleceniem ukrycia broni, jaka miała nadejść statkiem a następnie wysłania jej do Odessy. W miejscowości owej przebywał Janicki przez przeciąg trzech tygodni, nie doczekał się jednak oczekiwanej broni. Tymczasem w kraju szło coraz gorzej. Janicki otrzymawszy urlop przez Odessę powrócił do Lwowa a gdy powrót w okolicę Odessy był już niemożliwy, osiadł na roli w kraju w majątku własnym, w Berezowicy Wielkiej pod Tarnopolem. Współpracował w organizacyi z tytułem komisarza województwa bracławskiego.
Zygmunt Jaroszyński
Urodzony w majątku rodzinnym w Stawkach na Podolu rosyjskiem, dnia 9. stycznia 1842 r. z ojca Jana i matki Julii z Tyzenhauzów Jaroszyńskich. Po ukończeniu szkoły realnej i złażeniu matury w Warszawie w r. 1860. uczęszczał dalej w Paryża na kursu przyrodnicze. I Z końcem 1862 r. osiadł w swym majątku Staweckim, Olhopolskiego powiatu, guberni podolskiej. Ponieważ organizacja powstania została spóźnioną w guberni podolskiej, mianowano ś. p. Zygmunta dopiero w r. 1864 Naczelnikiem powiatu Olhopolskiego. Z poleconego mu zadania wywiązał się Naczelnik jak najsumienniej, nadto udało mu się zupełnie otrzymać broń potrzebna dla. powstania Wraz z ś. p. Zygmuntem Jaroszyńskim, mieszkał jego starszy brat Bolesław, były porucznik huzarów, który współdziałał z swym bratem w pracach Organizacji Narodowej. Bolesław polecił leśniczemu ukryć w sąsiednim lesie swą broń, na której było wyryte jego nazwisko, tudzież książki i inne papiery. Chłop zbierający w lesie chrust, znalazł tę paczkę w d/.iuplc starego drzewa i doniósł o tein sprawnikowi. Otoczono dwór, nastąpiła rewizja i uwięzieni*' Bolesława. Natomiast ś. p. Zygmunta jako właściciela majątku, który powinien był wiedzieć o u kryciu broni w jego lesie, a następnie że nie doniósł o tem władzy skazano na wygnanie („mieszkaniecstwa, puriadkom administracyjuom") w gubernię kazańską Bolesław wywieziony został zaraz, zaś Zygmuut w pół roku później do miasteczka powiatowego Jadrynia w guberni kazańskiej, skąd dopiero po przesło półtora roku. zostali obaj uwolnieni na mocy manifestu Wierzbołowskiego. Z końcem 1867 r. wrócił ś. p. Zygmunt Jaroszyński do Warszawy, a że wzbroniono mu powrotu do jego majątku, udaje się nasz wygnaniec do swej rodziny we Wiednia gdzie w r. 1860. wchodzi w związki małżeńskie z swą kuzynką Jadwigą z Tyzenhauzów, poczem zaraz osiada się w Krakowie. Nabywszy w r. 1873 majątek Błudniki w powiecie stanisławowskim, osiadł ś. p Zygmunt Jaroszyński w naszem sąsiedztwie oddając się cały niezmordowanej i wzorowej pracy gospodarskiej. Kto raz widział księgę rachunkową milionowego majątku ś. p. Jaroszyńskiego, o rocznym dochodzie 200.000 k., nie mógł nie zauważyć, że tam i przy pozycjach kilkunastu halerzowych więcej pewnie jak szeląg zaginąć nie mógł. Mrówcza skrzętność i zapobiegliwość, niezrównane przywiązanie i ukochanie swej gleby, tudzież wszystkiego co swojskie i nasze, tudzież pospolite przymioty wyniosły ś. p. Zygmunta do godności prezesa stanisławowskiego oddziału Galicyj. Towarzystwa Gospodarskiego, na którem to stanowisku obywatelskiem wytrwał jak długo mu zdrowie pozwalało, pełnych lat. W uznaniu położonych zasług, został zamianowany prezesem honorowym tegoż oddziału. Dla ludzi zasłużonych, którym los nie sprzyjał, był ś. p. Jaroszyński wspaniałomyślnym dobrodziejem. Kto przed 13 laty był w dworze w Błudnikach musiał poznać w otoczeniu właściciela, także i majora z r. 1831. Franciszka Sokulskiego, który po emigracji i kampanii węgierskiej 1819 r. a następnie po powrocie ze służby tureckiej, (po dokonanych zdjęciach topograficznych i jako naczelny inżynier wilajetu adrjanopolskiego) wiekiem złamany, znalazł serdeczny, wieloletni przytułek w domu ś. p. Zygmunta O wielu i bardzo wielu innych dobrodziejstwach tego wielkiego męża nie wspominam, posłuszny jednak dewizie nieboszczyka: „co daje prawica, nie powinna wiedzieć lewica", /wracam się do godnego następcy i syna Jego, do Ciebie Panie z gorącą prośbą, byś tym bezdomnym i już nielicznym biedakom z r. 1863, którzy jak dotąd w swej tułaczce o Twe furty zakołaczą, nie powiedział i odczuć nie pozwolił, że ich Dobroczyńca już nie żyje i będzie Ci to niewątpliwie największą ulgą w Twem złamanem sercu i po doznanych najboleśniejszych ciosach z powodu niedawnej straty najdroższej Matki i najukochańszego Ojca, jednego z najzasłużeńszych Mężów krajowi i Ojczyźnie! W Stanisławowie, 10. marca Leon Krzemieniecki, delegat Towarzystwa Uczestników Powstania z r. 1863 delegat Tow. Uczestników poWsl.c z r. Ib63.
Karol Kalita
(pseud. Rębajło) ur. r. 1830 w Komarnie, należał w r. 1846 jako uczeń z całą młodzieżą wyższych klas do konspiracyj. Aresztowany, po kilkutygoclniowem więzieniu w piwnicach karmelickich i chłoście rózgami, został asenterowany do 9-go pułku piech. w Stryju na lat 14. W r. 1848 zdezerterował i zaciągnął się do legii polsk. do 1-go pułku ułanów pod wodzą pułk hr. Ponińskiego w korp. jener. Józefa Wysockiego. W tym pułku przebył kamp. węgier. a następnie z legionem polsk. wkroczył do Turcji, względnie Serbii. Internowany w twierdzy Szumli, otrzymał po roku paszport i 25 piastrów (25 zł.) na drogę i uwolniony pozostał w Bułgaryi jako dzienny zarobnik przy winnicach, lub przy budowie kościoła koło Sistowy, jako majtek na statku kupieckim, jako nauczyciel w węgierskiej szkółce kolonii niemiec. jako tancmistrz w Tulczy, nareszcie jako aptekarz, w Ruszczuku. Na tej ostatniej posadzie otrzymał ułaskawienie, zaledwie przybył atoli statkiem Lloyda do Orsowy, został w granicznej komendzie aresztowany, okuty w kajdany i pod eskortą 5-u żołnierzy, wytransportowany pieszo, blisko 40 mil drogi do twierdzy Temeszwaru, gdzie pułk 9-ty stał garnizonem. Ośm miesięcy przesiedział w kazamatach, ostatecznie przez sąd wojenny za obrazę majestatu, popełnioną w kancelaryi granicznej w Orsowie przy skuwaniu w łańcuchy, został skazany na 60-t kijów tej hańbiącej, śmierci równającej się karze, uwolnił go marszałek polny hr. Coronimi i wcielił ponownie jako szeregowego do pierwotnej kompanii. Dwa lata przebył w szkole kadetów, w roku 1854 podczas wojny krymskiej awansowany na sierżanta. W roku 1856 został porucznikiem, w 1859 nadporucznikiem i odbył kapanię włoską. W bitwie pod Magentą ranny, został wzięty do niewoli francuskiej. Po zawarciu pokoju, powrócił do pułku w Peszcie, gdzie służył bez przerwy jako komendant kompanii do maja r. 1863. W Peszcie było w r. 1863 kilka polskich pułków. Oficerowie-polacy zgromadzali się u Kality na narady, jakiemi drogami dojść do celu, opuścić szeregi austr. i stanąć w szeregach powstańczych. Wydelegowano Kalitę do Krakowa celem porozumienia się z Komitetem centralnym, uzyskania funduszów na pokrycie honorowych długów w sklepie pułkowym, sprawienia ubrań cywilnych i pokrycia kosztów podróży do Krakowa. Komitet centralny, obiecał, że każdy oficer udający się do powstania, otrzyma 250 złr. winien natomiast mieć własny uniform i broń. Po powrocie Kality do Pesztu rozeszła się rychło wieść o ugodzie, a w parę dni zgłosiło się kilkudziesięciu oficerów chętnych do opuszczenia szeregów austr. Z pułku 9-go, 10-ciu podało o dymisyę. Szóstego dnia przyjechał hr. Juliusz Tarnowski z ramienia komitetu i wręczył dla oficerów 1.000 złr. Za pośrednictwem pewnej damy z arystokr. węgiers. uzyskano jeszcze 3.000 złr. i 10-ciu oficerów wyjechało do Krakowa. Byli nimi nadpor. Karol Kalita, poruczn. Franciszek Bandrowski, Władysław Macieszkiewicz, Bronisł. Macieszkiewicz, Wiktor Zdanowicz, Lubin Grodzki, Jul. Rosenbach, Angerer, Bodyński i Hankiewicz. W Krakowie otrzymał Kalita nominacyę na majora i organizatora wojennego w po w. Stobnickim, oraz polecenie zorganizowania batalionu w sile 800 ludzi. W dwa tygodnie batalion był już skompletowany a kapitanowie i oficerowie z pułków austr. musztrowali swoje kompanie po ogrodach. Z końcem lipca 1863 nadszedł rozkaz do wymarszu. Na czele oddz. stanął pułk. Tetera. Po rozbiciu oddziału, pod Czernichowem, rozpoczął Kalita nową organizacyę z rekrutów miejskich i wiejskich przy pomocy żandarmeryi Stobnickiej pod wodzą rotmistrza Junoszy (Nowackiego). Odtąd zaczęło się powodzenie dla oddziału, przeobrażonego w grudniu 1863 w III-ci pułk Stobnicki. Na czele oddz. walczył Kalita pod , , , , i pod . W tej ostatniej bitwie komendę prowadził pułk. Topor. Stanąwszy na czele rozbitków, operował Kalita jeszcze 6 tygodni, dążąc ku Iłżeckim lasom, gdzie miały się znajdować rozbitki pułku Kieleckiego pod wodzą majora Rosenbacha. Po drodze odmawiano oddziałowi żywności, tylko siłą, mocą, zdobywali ją po dworach i chałupach. Około Brodów w Iłżeckich lasach, zapadł Kalita na tyfus i przeleżał 4 tygodnie. Jako rekonwalescent dostał się do Galicji, a następnie do Bomunii, gdzie otrzymał posadę w minister, robót publicz. jako inżynier dróg i mostów w Buszczuckiej guber. pod Jerzmanowskim, majorem wojsk polsk. z r. 1831. W roku 1869 został inżynierem en Chef w Sandżaku Philipopolis. Przeszedł następnie jako inżynier do kolei bar. Hirscha, a w listopadzie 1871 powrócił do kraju. Tutaj otrzymał posadę zarządcy magazynów materyałowych przy budującej się kolei Łupkowskjej, w końcu w r. 1875 posadę pisarza, później kasyera w zakładzie obłąkanych w Kulparkowie. Dnia 1. maja 1903 przeniósł się w zasłużony stan spoczynku.
Herszlik Kasztan
Jak Herszlik walczył o Polską. Żyd-staruszek brał czynny udział w powstaniu 1863 roku, jako dowódca oddziału kawalerji — Wielokrotnie ranny, nagradzany odznakami i medalami, utrzymywany jest obecnie przez chłopów okolicznych. Rozmowa żyda patrjoty z Marsz. Piłsudskim Herszlik Kasztan dowódca oddziału powstańców w r. 1863-im. Bohaterskie dzieje walk o niepodległość w roku 1863 stanowią jedną z najpiękniejszych kart w historji Polski. Powstanie nie ogarnęło wówczas całego kraju. Bojownicy o wolność napotykali na każdym kroku przeszkody, zmuszeni walczyć z wielokrotnie silniejszym nieprzyjacielem. Bez środków pieniężnych, niedostatecznie zaopatrzeni w broń, dokazywali wówczas cudów męstwa i waleczności. Niewielu pozostało przy życiu uczestników powstania 63 roku. Z pietyzmem i czcią spoglądamy dziś na tych starców w granatowych mundurach, którzy doczekali się ziszczenia ich marzeń. Ale wiele faktów pozostało dotąd niezbadanych. Wiele aktów pięknych zaginęło w okresie niewoli i nigdy już chyba nie wypłyną i nie uzupełnią historji. Tylko od czasu do czasu przypadek pozwala natknąć się na wspaniałe pamiątki z owych czasów. We wsi Krzeczów pod Wieluniem zamieszkiwał na dwóch morgach gruntu wiekowy staruszek — żyd staruszek — żyd Herszlik Kasztan, 95-letnI starzec od dłuższego już czasu cierpiał głód i nędzę. Chłopi, którzy otaczali go wielkim szacunkiem, opowiadali, jadąc do miasta, o tym starcu, który niegdyś był wielkim panem i właścicielem wielkiego majątku. Opowiadali również dziwne historie o jego przeszłości. Wieść szła dalej i oto w ubiegłym roku radca Grigoliński z Częstochowy, do którego dotarły te opowiadania, zainteresował się niemi tak dalece, że osobiście udał się do Krzeczowa i tam na miejscu stwierdził rzecz, napozór nieprawdopodobną. Starzec, który po dzień dzisiejszy nosi chałat i tradycyjną czapeczkę na głowie, okazał się jednym z powstańców 63 roku, nawet więcej, okazał się jednym z dowódców oddziałów powstańczych. Brzmiało to zgoła fantastycznie, gdy jednak zbadano dokumenty i odznaki, które posiadał p. Kasztan, gdy przesłuchano kilku wiekowych chłopów z tej wsi, okazało się, że historja jest prawdziwa.. Herszlik Kasztan, w 1863 roku, ożywiony gorącem uczuciem patrjotycznem zaciągnął się do oddziału powstańczego, dokazał cudów waleczności w czasie bojów o niepodległość, zaawansowany został przez Orłowskiego i Taczanowskiego, którzy w owym czasie dowodzili oddziałami powstańczei w Kieleckiem do stopnia oficera, a później do stopnia zastępcy komendanta oddziału kawalerji w sile 28S koni, przebył całą kampanię tego historycznego 63 roku. Kilkakrotnie ranny, kilkakrotnie odznaczany. po upadku powstania salwował się ucieczką zagranicę, a gdy po kilku latach udało mu się powrócić, włożył znów swój stary strój i żył spokojnie przez wiele lat nie ulegając się o zaszczyty, o tytuły i honory. Nie opowiadał nikomu o swei przeszłości, nie interesował się tem, że weterani otrzymują rentę, która pozwala im żyć w spokoju, sam cierpiąc wielką nędzę i żyjąc z datków, które otrzymywał od okolicznych chłopów. Radca Grigoliński natychmiast przesłał jego dokumenty do Warszawy. Wywołały one wielkie wrażenie. Kasztana sprowadzono do Warszawy, umieszczono go w hotelu sejmowym, zainteresowano się nim, pchnięto w ruch wszystkie sprężyny i ostatecznie zdecydowano, iż w całej pełni zasługuje na przyznanie mu praw weterana 63 roku, na przyznanie mu stopnia oficerskiego i renty wetęrańsklej za wszystkie lata, od chwili niepodległości Polski. P. Herszlik Kasztan w tych dniach przybył do Łodzi. Przyjechał tu w pewnej swej sprawie i zbiegiem okoliczności trafił do naszej redakcji. Siwiuteńki jak gołąbek, pięknie mówi po polsku, z chłopska. Na zapytania opowiada wiele ze swej przeszłości, nie zdając sobie zupełnie sprawy, dlaczego nagle tak się nim zainteresowano i co w tem nadzwyczajnego, że brał udział w powstaniu narodowem. 69 lat upłynęło od tych pamiętnych chwil, a 95-letni Herszlik Kasztan opowiada te dzieje tak dokładnie, jakby się to działo dopiero wczoraj. Rzetki jest jeszcze, mimo podeszłego wieku, pamięta dokładnie wszystkie potyczki, w których brał udział, wszystkich kolegów z powstania. I rzecz charakterystyczna dla starca — pamiętając tak dokładnie nazwiska z owych czasów, zapomina łatwo nazwisk z czasów dzisiejszych. Gdy go zabrano do Warszawy, m. in. zaprowadzono go również do Belwederu, gdzie długo rozmawiał z Marszałkiem Piłsudskim, opowiadając o tem, jak żyd dowodził oddziałem kawalerji w powstaniu, jak bił kozaków. Wiedział z kim rozmawia. A gdy nam dziś o tem opowiada, nie pamięta już nazwiska swego rozmówcy. — Ten nasz, największy, z wąsami... — tak określa Marszalka Piłsudskiego. Płynie piękna opowieść z ust tego wiekowego starca, trzymającego się tak godnie, z taką powagą. Minione dzieje wstają, jak żywe. — Urodziłem się we wsi Krzeczów, w powiecie wieluńskim, tam, gdzie mieszkam po dzień dzisiejszy. Ojciec mój, Aron, był bogatym człowiekiem, posiadał dwa młyny, papiernię i niewielki folwark, Broników. Dobrze mi było wtenczas. Gdy miałem lat 26 zaczęło się powstanie. Trzeba było walczyć z moskalami. Poszedłem. Ojciec mi nie pozwalał, bał się o mnie, ale ja bardzo kochałem Polskę. — Walczyłem początkowo pod Orłowskim, a później pod Taczanowskim. Pierwszy mój wielki bój był pod Parzymiechami. Tam zostałem ranny piką kozacką w rękę i w głowę. Ale mimo to walczyłem dalej. Napiłem się tylko okowity, bardzo lubialem okowitę. I własnoręcznie posłałem 5 kozaków na tamten świat. Generał Orłówski dał mi wówczas medal. Później była wielka bitwa w Lututowskim lesie. Zostaliśmy okrążeni przez kozaków. Orłowski lubiał mnie bardzo i pamiętam, jak dziś, powiedział do mnie: — Zginęlismy, Herszko, co ? Wówczas wpadłem na pomysł. Poradziłem, by rozpalono wielkie ognisko, a sam, znając dobrze te strony, pod osłoną nocy wyprowadziłem cały oddział. Kozacy zmyleni ogniskiem, rozpoczęli atak. Rozpoczęli go z dwóch przeciwległych stron i w ten sposób wytrzebili się wzajemnie. Za ten manewr dostałem drugi medal i awans na oficera. A później walczyliśmy w Popowie za Wieluniem, w Dąbrowie pod Wieluniem. Pod Krzeszowicami, a byłem już wówczas komendantem oddziału w sile 288 koni, ocaliłem życie jednemu księdzu. Znęcali się nad nim kozacy, ponieważ udzielił gościny powstańcom. Rozbiłem oddział kozacki, wziąłem księdza na swego konia i umieściłem go u chłopa w Krzeszowicach, Stanisława Orszulskiego. Ten to Orszulskl żyje jeszcze. I teraz pod przysięgą w kościele zeznawał, że to prawda, i że mnie zna, i ze byłem w powstaniu i przywiozłem do niego rannego księdza. Jak się ten ksiądz nazywał — nie wiem* Po powstaniu uciekłem zagranicę. Tam zachorowałem poważnie. Zaopiekował się mną pewien lekarz, który wystarał mi się o zaświadczenie, że od 5 lat przebywałem w Berlinie. Z tem zaświadczeniem odważyłem się wrócić. Następnego dnia po powrocie zaaresztowali mnie żandarmi, ale zaświadczenie uratowało mi życie. Moje papiery i medale schowałem w garnku, który zakopałem w polu. Teraz to wszystko już jest w Warszawie. W czasie wojny sprzedałem cały swój majątek, chciałem kupić wielkie gospodarstwo, 30 włók, by gospodarować na roli. Sprzedałem wszystko za 150-000 rubli, pozostawiając sobie tylko dwie morgi, na pamiątkę po ojcu. Ale po wojnie już nic nie zdążyłem kupić. I te 150.000 rubli mam do dnia dzisiejszego w swym kuferku. Już to nic nie jest warte- I tak żyłem z tego, co mi dobrzy ludzie dawali. Gdy mnie w zeszłym roku zabrali do Warszawy, wzięli mnie do pałacu, gdzie rozmawiałem z tym naszym, największym, z tymi wąsami... — Z Marszałkiem Piłsudskim? — podpowiadamy. — Tak, tak, z nim. Pyta mnie się o wszystko. Zapytał też, skąd miałem, ranny, tyle sił by dalej walczyć. Powiedziałem, że wypiłem trzy kwaterki okowity. — A teraz napilibyście się jeszcze, dziadku? — zapytał mnie Piłsudski. — Naturalnie — odpowiedziałem. I wówczas dali mi jeść i pić, kupili bilet na drogę powrotną i dali 30 złotych.Powiedzieli, że teraz dostanę 19 tysięcy złotych, za cały czas od powstania Polski i będę dostawał pensję aż do śmierci i że mi sprawią mundur weterana. Już pięć miesięcy od tego czasu upłynęło, ale ja czekam- Tymczasem to mi starosta z Wielunia daje od czasu do czasu na życie, póki przyjdą te pieniądze z Warszawy... Siwiuteńki, jak gołąbek, staruszek, skończył opowiadanie. Siedzi przez chwilę zadumany. Czy wspomina te dni, gdy jako młody chłopiec poszedł walczyć za Polskę? Poważnie żegna się i majestatycznym krokiem wychodzi. Żyd, dowódca oddziału powstańczego 63 roku.
Karol Kosiński
Karol Kosiński, zamieszkały w Ponętowie Górnym ziemi Kaliskiej - jako 18-toletni młodzieniec walczył za Ojczyznę w roku 1863, pod dowództwem Zajfryda i Oborskiego, gdy pod Nową Wsią na Kujawach, zwycięzką przeprowadzono walkę w lasach na Osowiu pod miastem Brudomem, gdzie do obozu Zajfryda i Oborskiego, dołączył się jeszcze Jung z 500 dobrze uzbrojonymi poznańczykami, tak że cały obóz zawierał najmniej 5.000 ludzi. Lecz wskutek wielkiej ilości dział moskiewskich doszczętnie rozproszony został przez generała Konstande, który wówczas wojskiem rosyjskiem dowodził. W tej strasznej bitwie Karol Kosiński uratował życie jeszcze dziś żyjącemu dyrektorowi cukrowni Strzelce panu Henigowskiemu, którego na swoich ramionach wyniósł z gradu kul i u swej matki w Cieplinach z ciężkiej rany wyleczył. Pod dowództwem Kaljego brał udział w zwycięzkiej bitwie pod Ruszkowem, lecz już drugiego dnia oddział Kaljego otoczony ze wszystkich stron w lasach Kazimierzowskich pod Kleczewem, rozbity został doszczętnie. Tamże Karol Kosiński z narażeniem własnego życia, widząc swego kolegę i przyjaciela Znanieckiego, omdlałego ze znużenia, oddaje mu swojego konia i tym sposobem życie mu ratuje. Przy schyłku powstania Karol Kosiński wstąpił do lotnej konnicy Zielińskiego, która w połączeniu z piechotą Orłowskiego pokonała wojska rosyjskie pod Żdżaromi. Lecz oddział, ścigany przez konnicę i piechotę rosyjską na wozach, już drugiego dnia po zwycięzkiej potyczce, musiał przyjąć bitwę z przemagającemi siłami i pod Dobieszkowem, niedaleko Zgierza, został rozproszony, tamże Karol Kosiński, walcząc z czerkiesem, raniony w kolano pałaszem, spadł z konia i chroniąc się w zaroślach stawu, życie ocalił. Nogę jednak utracił, gdyż przerąbany staw w kolanie zagoić się nie mógł. Gdy Karol Kosiński powrócił z wojny, zastał swoją starą matkę na gruzach spalonej wioski, którą wojsko rosyjskie przez zemstę doszczętnie zniszczyło. Sam skaleczony na całe życie, składając przysięgę na wierność, tym tylko sposobem od deportacji uchronić się zdołał, Młode życie wołało ratunku, a prośby usta wyksztusić nie mogły, i oto, jak w bajce, znalazł się w mieście Kole niejaki kupiec Markus, który mu zaufał i choć na 24 procent, ale pieniędzy pożyczył. Dalej już wszystko poszło pomyślnie. Dzisiaj Karol Kosiński, jako 70-Ietni człowiek zachował zdrowie, trzeźwość umysłu i prawie wieszczy sąd w sprawach społecznych. Skarży się, że musi przeżywać nieszczęścia, jakie kraj nasz nawiedziły.
Jakub Koton
25 lat w lodach Sybiru. Dzienniki wiedeńskie podają wzruszająca do głębi historję jednej z ofiar carskiego rządu, niejakiego Jakóba Kotona, który po okropnej tułaczce wreszcie dowlókł się niedawno do Wiednia i pozostaje tam bez żadnych środków do życia. Koton, syn zamożnego niegdyś młynarza ze wsi Ławkowa w Królestwie Polskiem, jako 19 letni młodzieniec stanął w 63 roku w szeregach powstania, niedługo jednak w jednej z potyczek raniony, odwieziony został do Wilna i tam przez Murawiewa na dożywotnie zesłanie na Sybir skazany. W Tomsku przydzielono go do oddziału zesłanych i stamtąd rozpoczął się pochód na Sybir po tej drodze cierniowej, aż nadto dobrze narodowi polskiemu znanej. W Krasnojarsku fotografowano zesłańców. Przez Irkuck, Jakuck, po ośmiomiesięcznem pędzeniu z osady do osady, pozostawiono Kotona wreszcie w Tarbogotai i pozwolono mu tam zarabiać na życie polowaniem. Wkrótce por- wała go tęsknica za ojczystym krajem. Nie zważając na trudy i niebezpieczeństwa, na jakie się narażal, próbował raz ucieczki, próbowal drugi raz i trzeci. Za każdą próbą schwytany, nowe męczarnie znosić musiał. Wreszcie postanowił zebrać znaczniejszy fundusz i po pewnym czasie jeszcze raz próbować szczęścia. Tym razem nie nastąpiło to tak rychło. Przez 20 długich i ciężkich lat siedział spokojnie, odkładając z lichego zarobku zaoszczędzone grosze. Wreszcie znalazł się w posiadaniu 4.000 rubli. Z tym funduszem puścił się po raz ostatni w drogę, tym razem z większem szczęściem. Przez Ural przebijał się i przemykał po nocach. przeważnie i dotarł do Jekaterynburga, a ztamtąd przez Petersburg i Helsingfors przedostał się do Sztokholmu. Nie znalazł jednak nigdzie spokoju i musiał się tułać po Kopenhadze, Lubece, Hamburgu, Berlinie, aż wreszcie znalazł się w Paryżu. Tu jednak wyczerpały się wszystkie jego zasoby pieniężne i tak szczupłe i rząd francuski odstawił go do granicy belgijskiej. Przez Holandje dostał się ten prawdziwy męczennik do Niemiec, skąd pieszo, drogą na Kolonię i Monachium po ośmiu tygodniach wśród śniegu i mrozu przybył do Wiednia. Dzienniki wiedeńskie wzywają mieszkańców do dania pomocy i wsparcia temu nieszczęśliwemu tułaczowi, który po tak cierniowej drodze żywota, dziś na starość pozostaje bez żadnych środków do życia.
Michał Krasowski
Urodził się r. 1846 w Dolinie, powiatu stryjskiego. Jako 17-letni student lwowskiej szkoły realnej, udał się wraz z kilkunastoma rówieśnikami do powstania, zaciągając się do oddziału Lelewela, następnie do Wierzbickiego. Jako szeregowiec brał udział w bitwach pod Chruśliuą, Połichuą, Kaniowolą i Zyżynem, o których to potyczkach chętnie opowiadając, podkreślał z pewną dumą swe wyszczególnienie, pi“zez powierzenie mu przez czas dłuższy czynności żandarma polowego. Do niedawnych jeszcze czasów, przechowywał z pewnym pietyzmem swą czapkę powstańczą, którą przebiła kula moskiewska na jego głowie. Po upadku powstania, kończył szkołę realną we Lwowie, a na technikę uczęszczał we Lwowie i Wiedniu. Ukończywszy studia techniczne, pracował początkowo jako praktykant techniczny w ministerjum handlu we Wiedniu, następnie jako inżynier przy trasowaniu kolei w Styrji. Jedynem marzeniem ś. p. Michała było wrócić i pracować dla kraju, więc dowiedziawszy się, że właśnie postanowiono budowę kolei Albrechtowskiej, wraca ś. p. Krasowski wraz z kilkoma kolegami, w swe rodzinne strony. Niestety niespodziewany krach w r. 1874 pozbawia między innymi i stanowiska Michała, udaje się zatem bezzwłocznie do Królestwa, gdzie go zaraz przyjęto jako inżyniera przy trasie kolei Iwangrodzko-Dąbrowskiej. Po ukończeniu robót mierniczych, wraca ś. p. Michał Krasowski do kraju, osiada w Tarnowie, z początku jako inżynier prywatny, poczem w r. 1882. mianowano go inżynierem powiatowym, na którem to stanowisku zostaje w Tarnowie aż do r. i907. Od tego to czasu podupadał na zdrowiu, a nie mając jako kawaler przy sobie nikogo z rodziny, przeniósł się już będąc chorym do Stanisławowa, gdzie mimo nadzwyczajnych wysiłków jego brata Stanisława, dyrektora tutejszego szpitala powszechnego, nie udało się niestety dłużej podtrzymać życia chorego. Zmarł 2. stycznia b. r. po ciężkich i długich cierpieniach, na zwapnienie żył, w 62. roku życia. Zmarły był przez całe swe życie wzorem cnót obywatelskich, serdecznym przyjacielem i szczodrym dobrodziejem ludu. Z majątku swego, około 30.000 koron wynoszącego, utworzył nieboszczyk fundację na stypendja swego imienia w pierwszej linii dla krewnych, ewentualnie po połowie dla mieszczan i włościan powiatu tarnowskiego. W żałobnym, bardzo licznym orszaku, zauważało się także deputację Towarzystwa uczestników powstania z r. 1863, a między obcemi osobami: profesora Politechniki lwowskiej Skibińskiego i inspektora inżyniera Kułakowskiego. Spoczął w grobowcu obok swego stryja ś. p. proboszcza i kanonika ks. Jana Krasowskiego. Cześć Jego pamięci! W Stanisławowie, 5. stycznia 1909.
Włodzimierz Lubieniecki
Włodzimierz hr. Lubieniecki z Lubieńca h. Rola, ur. 1844 Balice w kieleckim, zm. 23.11.1912 Kielce. Syn Hipolita i Jadwigi Łempickiej. Prawnuk Adama Lubienieckiego - generała wojsk koronnych, po matce wnuk senatora-kasztelana Królestwa Kongresowego Ludwika Łempickiego, pana na Plantach koło Iwanisk w Sandomierskim. Ojciec Hipolit, oprócz rozległych Balic oszacowanych na około 85.000 rubli rosyjskich, był właścicielem trzech dalszych dóbr Bogorii i Zimnowody w Sandomierskim /50.000 r.s./ oraz Soboszowa w Skalbmierskim /21.000 r.s./. Brał udział w Powstaniu Listopadowym walczył jako adiutant sztabowy przy boku generała Samuela Różyckiego pod Pińczowem i Iłżą. Został kapitanem i przyłączony do Prezesa Rządu Narodowego, księcia Adama Czartoryskiego. Po upadku powstania listopadowego wyemigrował na parę lat na Węgry i do Galicji, zanim amnestia pozwoliła mu powrót do rodzinnych Balic, gdzie zmarł 29 maja 1864 roku. Włodzimierz Lubieniecki urodził się jako piąte z dziewięciu dzieci. Siostra Teresa tak wspominała: ""[6] Studiował w Instytucie Szlacheckim w Warszawie. Tam został zaprzysiężony do tajnej organizacji a w chwili wybuchu powstania przystąpił do oddziału.[3] Wnuk Gustaw pisał o udziale dziadka w tajnych organizacjach i powstaniu: ""[7] Zakończenie powstania wspomniał brat Włodzimierza - Jan: ""[8] Dwukrotnie żonaty: z Felicją Drużbacką h. Gierszt i Jadwigą Rostworowską h. Nałęcz. Jest pochowany w Kielcach na Starym Cmentarzu (między kwaterami 4B i 6B). Jego córka z 1. małżeństwa - Maria była matką majora Henryka "Hubala" Dobrzańskiego. Wnuk Włodzimierza - Gustaw tak opisywał wydarzenia po śmierci dziadka: ""[7]
Stanisław Bruon Piotrowski
Ur. 1808. Dziedzic dóbr Strzyże w okręgu pułtuskim. Otrzymał wykształcenie czysto wojskowe i ukończył szkołę podchorążych w Warszawie. Następnie służył pod Wielkim Księciem Konstantym w batalionie saperów, po czym przeniósł się do kawalerii i służył przy ułanach. Brał czynny udział w nocy listopadowej, a następnie jako oficer wojsk polskich w powstaniu listopadowym. Został ranny w bitwie pod Grochowem. Po upadku powstania podał się do dymisji i osiadł w majątku Strzyże, w guberni płockiej. Od tego czasu oddał się pracy ziemiańskiej. Brał czynny udział w pracach Towarzystwa Rolniczego w Warszawie. 30 września 1842 ożeniła się z Elżbietą Delfiną Bedlińską. Około 1845 roku zakupił dobra Czerwona w guberni radomskiej. W dobrach tych przeżył powstanie styczniowe biorąc w nim udział pod względem duchowym i materialnym, co w znacznej mierze przyczyniło się do ruiny majątku Piotrowskich. W powstaniu w randze kapitana w oddziale Dionizego Czachowskiego brał udział najstarszy syn Stanisława i Elżbiety - Konrad. Piotrowscy dostarczali powstańcom żywności oraz udzielali gościny. Gdy wiadomość o tym doszła do władz rosyjskich Stanisław został aresztowany i pieszo poprowadzony do Radomia. Po drodze bito go kolbami. W Radomiu postanowiono zesłać go na Sybir. Uratować go mogło wpłacenie okupu w wysokości 3.000 rubli. Piotrowski nie posiadał jednak tak dużej sumy. Z pomocą dziedzicowi przyszli chłopi. Za dobrodziejstwo uwłaszczenia złożyli wyznaczoną kwotę, umożliwiając Piotrowskiemu powrót do Czerwonej. Stanisław Piotrowski zmarł w swym majątku 30 maja 1873 roku. Elżbieta zmarła 2 października 1908 roku w Chryplinie, w domu swego syna - Stanisława. Pochowana została na cmentarzu w Stanisławowie.
Jan Rudowski
Urodził się 18 lutego 1840 roku w Rumoce koło Mławy w rodzinie ziemiańskiej. W czasie wybuchu powstania służył jako junkier, podchorąży w wojsku carskim w batalionie strzelców celnych Połockiego pułku piechoty w Piotrkowie Trybunalskim. W dniu 3 lutego zbiegł wraz ze swoim przyjacielem, Bronisławem Gromejko z garnizonu piotrkowskiego do obozu powstańczego Hipolita Zawadzkiego, który w okolicach Szkucina koło Rudy Malenieckiej tworzył znaczną partię powstańczą. Zawadzki tytułował się majorem, który to stopień prawdopodobnie sam sobie nadał. W obozie Rudowski zajął się musztrowaniem młodych rekrutów, a zwłaszcza szkoleniem kawaleryjskim. Formowanie tak dużego, liczącego około 400 osób oddziału nie mogło zostać nie zauważone przez wroga. W połowie kwietnia chłopi z pobliskiej wsi Lipa, oraz dróżnik drogi bitej z Sielpi, wskazali carskiemu naczelnikowi wojennemu powiatu kieleckiego, opatowskiego i sandomierskiego, generałowi Ksaweremu Czengieremu miejsce kwaterowania oddziału. Ten nie mogąc sam wyruszyć z wojskiem, gdyż w tym czasie uganiał się za oddziałem Dionizego Czachowskiego w okolicach Stąporkowa, zażądał pomocy z Radomska, gdzie kwaterował 13 Białozierski Pułk Piechoty. W dniu 20 kwietnia 1863 roku wyszedł z Radomska oddział w sile jednej roty piechoty i 27 kozaków pod dowództwem kapitana Obuchowa. Po przemarszu przez Przedbórz oddział ten dotarł wieczorem do wsi Czermno, gdzie zanocował. Podczas postoju w Czermnie kapitan otrzymał wiadomość, że w odległości około 7 wiorst znajduje się obóz powstańczy. Na drugi więc dzień, to jest 21 kwietnia, oddział wyruszył w podanym kierunku. Po przemaszerowaniu czterech wiorst kozacy pochwycili bez wystrzału dwóch powstańców stojących na pikiecie, którzy następnie poprowadzili oddział rosyjski do obozu powstańczego, z tej strony, z której powstańcy nie spodziewali się zupełnie napaści. W odległości około stu kroków od obozu spostrzeżono na drodze bryczkę, w której jechał, jak później ustalono dowódca Zawadzki, który ujrzawszy kozaków, dał sygnał wystrzałem o zbliżającym się wojsku. Powstańcy przywitali salwą rosyjski łańcuch tyralierski, raniąc śmiertelnie kapitana Obuchowa. Żywa wymiana strzałów trwała około dwóch godzin; powstańcy trzymali się uporczywie na swojej pozycji, a nawet wysłali kolumnę kosynierów celem uderzenia na nieprzyjaciela z flanki. Wówczas setnik Bogajewskij objął dowództwo po ciężko rannym kapitanie Obuchowie i zsiadłszy z konia poprowadził strzelców do szturmu na bagnety, wyrzucając w ten sposób powstańców z obozu. Jeszcze tego samego dnia w rejon walk, od strony Kielc, dotarł z wojskiem generał Czengiery. Druga bitwa praktycznie zakończyła istnienie oddziału Zawadzkiego. Walka z ustępującymi powstańcami ciągnęła się na przestrzeni dwóch wiorst do zupełnego ich rozproszenia. W bitwie poległo kilkunastu powstańców, kilku odniosło rany, a między nimi i junkier Jan Rudowski (został ranny w prawy bok), wielu zaś dostało się do niewoli w tym Zawadzki, który zmarł z odniesionych ran w więzieniu kieleckim. Straty oddziału rosyjskiego wyniosły 4 zabitych żołnierzy, 9 żołnierzy odniosło rany, a kapitan Obuchow ciężko ranny zmarł na drugi dzień. Ranny został również 1 kozak oraz 16 koni. Niewielki oddział rozbitków z partii Zawadzkiego udało się zebrać Janowi Rudowskiemu i Bronisławowi Gromejce i ostrzeliwując się doprowadzić 23 kwietnia o godzinie 10 rano do obozu Dionizego Czachowskiego w lasach suchedniowskich. Epilogiem tej bitwy było wykonanie wyroków na płatnych donosicielach i szpiegach carskich. Jeszcze tego samego dnia w którym miała miejsce zagłada oddziału Zawadzkiego, z rozkazu Rządu Narodowego, powstańcy z oddziału Czachowskiego pochwycili i powiesili dróżnika z Sielpi, który jako szpieg Moskwy był już wcześniej notowany. W dniu 27 kwietnia oddział żandarmów narodowych z oddziału Bończy-Tomaszewskiego, także z rozkazu Rządu Narodowego, we wsi Lipa powiesił 2 chłopów oraz spalił 4 chałupy i oborę. W oddziale Czachowskiego, który swoim podkomendnym kazał zwracać się do siebie per "ojczulku", Rudowski przydzielony został już jako porucznik do kompanii strzelców majora Manowskiego. Z tą partią przeszedł cały szlak bojowy, klucząc przed obławami i walcząc w kilku bitwach. W trakcie toczonej w dniu 4 maja 1863 roku bitwy pod Jeziorkami, Manowski został ranny w biodro. Z rozkazu Czachowskiego, Rudowski objął komendę nad kompanią jego strzelców. Prawdopodobnie po tej bitwie został podniesiony do rangi kapitana. Kompania strzelców pod dowództwem kapitana Rudowskiego odznaczyła się dzielnością w bitwach pod Smardzewem, Rusinowem, Niekłaniem i Bobrzą. W tej ostatniej, odciętą przez Moskali od głównych sił kompanię, wyprowadził Rudowski w sile 79 ludzi w lasy przysuskie, która od tej pory działała już jako samodzielny oddział powstańczy. Dzień później, w bitwie pod Ratajami oddział Czachowskiego został rozbity. Czachowski wydaje rozkaz o rozwiązaniu oddziału. Swojemu szefowi sztabu majorowi Władysławowi Eminowiczowi nakazuje powrót w lasy iłżeckie i odtworzenie tam oddziału powstańczego, a majorowi Piotrowi Dolińskiemu powierza zadanie zbierania powstańców w Puszczy Kozienickiej, po rozbitej partii Kononowicza. Sam uchodzi do Krakowa. Samodzielny oddział powstańczy Rudowskiego nadal operował głównie w powiecie opoczyńskim, skupiając się do końca czerwca na werbunku i szkoleniu ochotników. Na początku lipca liczył już 50 konnych strzelców, 180 piechociarzy uzbrojonych w karabiny i 100 kosynierów. W lipcu na te tereny przemieścił się również nowo powstały oddział majora Dolińskiego. Po spotkaniu w okolicach Przysuchy oddziału Rudowskiego, postanowiono wspólnie uderzyć na to miasteczko. W dniu 8 lipca 1963 roku połączone oddziały uderzyły na załogę rosyjską w Przysusze, która rozlokowana była w tamtejszych fabrykach, w których więziono ludzi, zadając jej znaczne straty. Następnego dnia oddział Rudowskiego przeniósł się za Pilicę w okolice Nowego Miasta. Z rozkazu Rządu Narodowego miał osłaniać przeprawę przez Pilicę i szkolenie niedawno utworzonego oddziału "Dzieci Warszawy" pod dowództwem majora Ludwika Żychlińskiego. Po przeprawieniu się oddziału mostem w Domaniewicach, Żychliński rozłożył się obozem we wsi Ossa. Ubezpieczenie składające się z już zaprawionych w boju oddziałów Rudowskiego i konnicy rawskiej majora Władysława Grabowskiego rozlokowało się w zabudowaniach klasztornych w Studziannie. 10 lipca już w godzinach popołudniowych szkolący się oddział warszawski zaatakowała od strony Odrzywołu kolumna wojsk carskich majora Szukalskiego. Młody rekrut poczynał sobie w tej bitwie bardzo dzielnie, odnosząc w niej całkowite zwycięstwo. Do tego pojawienie się jeszcze na placu boju konnicy Grabowskiego, spowodowało panikę w szeregach wroga i bezładny jego odwrót. Oddział Rudowskiego bezpośrednio w bitwie nie uczestniczył, zabezpieczając tabory powstańcze, a tylko jego 40 konnych, już pod koniec bitwy ruszyło w pościg za pierzchającymi Moskalami, ale z powodu zapadających ciemności zawróciło spod Odrzywołu. Następnego dnia oddział "Dzieci Warszawskich" opuścił Ossę udając się do Inowłodza. Tu wieczorem rozłożono się obozem na wzgórzu nad Pilicą od strony Tomaszowa. Po drugiej stronie rzeki swój obóz założył oddział Rudowskiego. W Inowłodzu do Żychlińskiego dotarł rozkaz Rządu Narodowego nakazujący mu powrót i operowanie w województwie Mazowieckim. Zwinął więc 14 lipca swój obóz i ruszył w kierunku Rogowa, po uprzednim upewnieniu się, że nadal może liczyć na zabezpieczenie ze strony oddziałów Rudowskiego i Brzozowskiego. Jednak tego samego dnia doniesiono Rudowskiemu o zbliżaniu się od strony Opoczna i Nowego Miasta licznych sił carskich. Bojąc się okrążenia postanowił więc wycofać się za Opoczno, licząc, że organizacja cywilna powiadomi o tym Żychlińskiego. Tak jednak się nie stało. Maszerujący lasami oddział Żychlińskiego natknął się we wsi Jasień na carskich dragonów, którzy jednak widząc tak liczny oddział, składający się z 200 żuawów, 300 strzelców, 600 kosynierów i 50 jeźdźców, umknęli w kierunku Lubochni. Pomaszerowano więc śmiało naprzód, będąc pewnym, że idzie za nimi Rudowski i zwiększając tylko ostrożność. Pod wsią Brenica tyły oddziału zostały niespodziewanie zaatakowane od strony Rawy przez konnych kozaków i piechotę. Żychliński ufny, że w ariergardzie posuwa się za nim Rudowski i na odgłos strzałów zaatakuje Moskali od tyłu, postanowił przyjąć tu bitwę i rozwinął szyk bojowy swojego oddziału. Bitwa trwała już około dwóch godzin, kiedy nagle od strony Tomaszowa i Lubochni pojawiły się nowe carskie oddziały wyposażone w artylerię. Wtedy dopiero Żychliński zrozumiał w jakim znalazł się położeniu. Próbował jeszcze przegrupować swoich żołnierzy, ale na wiadomość, że od strony Rogowa, lasem, posuwa się ku nim kolejny oddział nieprzyjaciela, zarządził odwrót i przemieszczenie się oddziału w stronę kolonii niemieckiej Teodozjów? (Stanisławów?), leżącej po drugiej stronie lasu, od Rawy. Odwrót ten zamienił się w paniczną ucieczkę. W Teodozjowie? (Stanisławowie?) udało się Żychlińskiemu zebrać około 400 powstańców i pluton ułanów. Uratowano też powstańcze tabory. Jako, że wszyscy byli już bardzo zmęczeni dowódca zarządził rozbicie obozu w lesie za kolonią, licząc, że przez noc uda mu się ustalić ruchy nieprzyjaciela i następnego dnia niepostrzeżenie wymknąć w bezpieczniejszą okolicę. Niemieccy koloniści znając miejsce kwaterowania oddziału, wieczorem ściągnęli Moskali spod Lubochni, którzy z zaskoczenia zaatakowali obóz. Powstał ogólny popłoch. Każdy uciekał w inną stronę, kozacy zaś wraz z kolonistami rozpoczęli dobijanie rannych i pogonie za uciekającymi. Sam Żychliński na czele 50 strzelców, 25 ułanów i kilkunastu oficerów dwa razy odpierał natarcie Moskali cofając się ku wsi Studzianki. Na szczęście zapadająca noc i grabież taborów powstańczych w których znajdowała się duża ilość pożywienia i alkoholu wstrzymały pogoń. Z rozbitego oddziału jeszcze tej samej nocy udało się zebrać Żychlińskiemu kilkunastu oficerów i 150 szeregowych. Do niewoli dostało się około 50 uciekinierów. Okoliczni dziedzice po bitwie pochowali 15 ułanów, 36 żuawów, 39 strzelców i 46 kosynierów. Rannych było tylko 26 osób, gdyż Moskale wraz z niemieckimi kolonistami wymordowali ich większość na taborach. Bratnie mogiły powstańcze znajdują się na cmentarzach w Lubochni - z dziennej bitwy pod Brenicą, w Czerniewicach - z wieczornego rozbicia obozu i pojedyncze zmarłych z odniesionych ran na cmentarzu w Krzemienicy. Tymczasem Rudowski po przemieszczeniu się na południe powiatu opoczyńskiego znów spotkał się z majorem Dolińskim. Już w dniu 12 lipca, czyli jeszcze przed wymarszem Żychlińskiego z Inowłodza, napadli wspólnie pod Bliżynem na oddział dragonów pod dowództwem Rebiedajewa, który rozbili, biorąc wielu jeńców, koni oraz cały tabor. W potyczce tej Rudowski został ranny w rękę. Również wspólnie, w dniu 18 lipca, stoczyli zwycięską potyczkę z wojskami carskimi pod Końskimi. Prawdopodobnie w końcu lipca, były szef sztabu Czachowskiego, a obecnie zastępca naczelnika wojennego województwa sandomierskiego, major Władysław Eminowicz przywozi z Galicji dużą ilość amunicji i zarządza zbiórkę byłych oddziałów po korpusie Czachowskiego w lasach iłżeckich. Na miejsce zgrupowania w oznaczonym terminie stawiają się oddziały : Rudowskiego, Dolińskiego-Gromejki, Markowskiego oraz kawaleria majora Figettiego. Na wezwanie naczelnika wojennego województwa lubelskiego i podlaskiego, pułkownika Michała Haydenreicha-Kruka, oddziały Rudowskiego, Dolińskiego-Gromejki i Eminowicza, pod ogólnym dowództwem tego ostatniego, przekraczają Wisłę i udają się w lubelskie. Tu w dniu 5 sierpnia wspólnie z oddziałem pułkownika Kajetana Cieszkowskiego-Ćwieka i pułkownika Józefa Ruckiego zwyciężają Moskali w bitwie pod Depułtyczami koło Chełma. W bitwie tej szczególnie wyróżniły się kompanie strzelców Jana Rudowskiego i Bronisława Gromejki. W uznaniu za waleczność, Rudowski zostaje przez Rząd Narodowy 12 sierpnia mianowany majorem i naczelnikiem wojennym powiatu opoczyńskiego i radomskiego. Jego zaś przełożony, major Władysław Eminowicz, podpułkownikiem i tymczasowym naczelnikiem wojennym całego województwa sandomierskiego. Jednocześnie otrzymują rozkaz, aby ze swoim zgrupowaniem powrócić w sandomierskie. Wyruszają więc jeszcze tego samego dnia wraz z oddziałem Ćwieka-Cieszkowskiego spiesznym marszem ku Wiśle. Dla zmylenia przeciwnika cześć konnicy podąża w kierunku Puław, a całość zgrupowania w sile około 1200 ludzi, w nocy z 14 na 15 sierpnia w Kazimierzu Dolnym przeprawia się przez Wisłę i 17 sierpnia jest już w Rzeczniowie, a 20-tego pod Iłżą. Tu nie chcąc zdradzić kierunku swojego marszu, aby nie podejmować, zgodnie z instrukcją Rządu Narodowego walnej bitwy, a tylko demonstrować przed tutejszą ludnością swoją obecność, próbowano zmylić załogę moskiewską miasta, jednak źle wykonany rekonesans jazdy zdradził powstańcze zamiary i oddział musiał szybko uchodzić w kierunku Radomia. W dniu 21 sierpnia zatrzymano się na odpoczynek we wsi Kowale-Stępocina pod Radomiem. Tu doszła ich wiadomość, że z Radomia wyszły ku nim 2 roty z 26 Mohylewskiego Pułku piechoty oraz 2 szwadrony dragonów i kozacy pod dowództwem pułkownika Tichockiego. O 6-tej wieczorem Eminowicz ściągnął powstańcze pikiety i postanowił ruszyć w kierunku Opoczna. Jednak jedna z kompani piechoty, zajmująca karczmę we wsi, wskutek nieporozumienia nie została w porę ściągnięta do wymarszu i to ją zaatakowali najpierw carscy dragoni, a później piechota. Główne powstańcze siły, które opuściły już wieś, musiały więc zawrócić i podążyć towarzyszom z odsieczą. Eminowicz rozwinął szyk bojowy ustawiając w środku oddział kosynierów Makarskiego, na prawym skrzydle oddział Rudowskiego, a na lewym Ćwieka. Rozwinięte w ten sposób oddziały, równocześnie ze wszystkich stron uderzyły na nieprzyjaciela, wypierając go ze wsi. Powstańcom sprzyjał fakt, że Moskale po wejściu podpalili wieś i teraz byli bardzo dobrze widoczni na tle palących się domostw, podczas, gdy ich przeciwnicy pozostawali w mroku. Zwycięstwo powstańcze było całkowite. Zginęło około 100 Moskali, a swoich rannych zabrali na 17-stu wozach, uchodząc do Radomia. Powstańcza kawaleria zapędziła się za nimi aż za rogatki miasta, a dowiedziawszy się o tym Naczelnik Radomskiego Oddziału Wojennego, generał Uszakow, w panice schronił się w koszarach. Ze strony powstańców poległo 15 osób, a rannych było 28, w tym 20 z oddziału Rudowskiego. Zabrani oni zostali do pobliskiej Krogulczy, skąd Eminowicz wysłał podjazd pozorując atak na Radom, a reszta oddziału zatrzymała się w Wirze pod Drzewicą. Tu 22 sierpnia dotarła informacja, że z Radomia o świcie wyruszyła ich śladem świeża kolumna wojska carskiego pod dowództwem majora Protopopowa. Ruszono więc do Goździkowa i Ossy. Tu znów łącznik z organizacji cywilnej przekazał informacje, że Moskale są już w Przysusze, a od Końskich idzie w ich kierunku generał Czengiery z 6 rotami piechoty. Eminowicz bojąc się odcięcia od lasów opoczyńskich, postanowił powrócić do Wiru, który miał być już wolny od wojsk moskiewskich. O wpół do piątej rano, 23 sierpnia, oddział stanął pod Wirem i tu dopiero okazało się, że Moskale jednak są we wsi. Eminowicz pozostawił oddział Ćwieka wraz z kosynierami Rudowskiego na skraju lasu, a sam z tym drugim obszedł i zaatakował wieś z drugiej strony, wypierając Moskali na pola, które z jednej strony przylegały do bagna, a z drugiej do lasu w którym stał Ćwiek. Moskale początkowo przypuścili atak na oddział Ćwieka, ale parci z tyłu przez Rudowskiego niespodziewanie zmienili szyk i całymi siłami uderzyli na Eminowicza, który musiał cofnąć się do wsi, tracąc kontakt z Rudowskim. Eminowicz trzy razy wysyłał adiutanta do Ćwieka, z rozkazem przyjścia z pomocą, jednak ten czując już za plecami zbliżającego się Czengierego, obszedł błota i zrejterował na Przytyk, zabierając przy tym ze sobą wszystkich kosynierów Rudowskiego (ok. 200 ludzi). Następnie pomaszerował w kierunku Wisy, którą przekroczył 26 sierpnia udając się w lubelskie. Pozostali sami na placu boju Eminowicz z Rudowskim bronili się dzielnie. Po trzygodzinnej wymianie ognia, ściśnięci w czworobok strzelcy, nad którymi komendę trzymał Gromejko, widząc, że odsiecz nie przybywa, zaczęli uchodzić z pola walki. Carscy dragoni silną szarżą złamali resztę, a oddział Rudowskiego wyparli w błota. Bój trwał do godziny dziesiątej przed południem i zakończył się klęską powstańców, uchodzących małymi grupami z pola walki. Straty powstańców wyniosły 25 zabitych, w tym kapitan kosynierów Makarski, i około 60 rannych. Ranny był także kapitan Gromejko, który po tej bitwie ukrywał się po okolicznych dworach. O klęskę w tej bitwie naczelnik cywilny w Radomiu obwinił podpułkownika Eminowicza, zarzucając mu w raporcie do Rządu Narodowego, że nie doszacował sił moskiewskich stojących w Wirze, które wynosiły 3 roty piechoty, szwadron dragonów i 4 armaty. Do tego doszły jeszcze jakieś oskarżenia skierowane przeciwko właścicielowi Wira, o otrucie oficera Cybulskiego, co nie było prawdą i to wystarczyło, aby w listopadzie nowy naczelnik wojenny województwa sandomierskiego, generał Hauke-Bosak pozbawił go stopnia podpułkownika i odebrał dowództwo oddziału. Eminowicz zażądał rozprawy sądowej i wyjechał na urlop do Wiednia. Od bitwy pod Wirem major Rudowski znów był dowódcą samodzielnego oddziału powstańczego, złożonego już tylko z konnicy. Klucząc i unikając większych starć przemieścił się na początku września w okolice Przedborza. Tutaj połączyło się z nim około 120 jeźdźców z kawalerii Taczanowskiego, rozbitego pod Kruszyną w dniu 29 sierpnia. W tym okresie Rudowski nie przestawał nękać nieprzyjaciela i pełno go było w całym opoczyńskim. Zatrzymywał dyliżanse, zajmował poczty zabierając fundusze, a gdy wyruszały przeciwko niemu wojska carskie przepadał gdzieś bez wieści i nie mogli Moskale zasięgnąć o nim języka, gdyż ze zdrajcami i szpiegami rozprawiał się bezwzględnie. W dniu 2 października 1863 roku zajął miasteczko Radoszyce, gdzie obatożył kilku młodych ludzi, którzy zdezerterowali z oddziału majora Sokołowskiego-Iskry oraz prawdopodobnie donosiciela, miejscowego rzeźnika, żyda Icka Aleksandrowicza. Następnego dnia rano uszedł w okoliczne lasy. Zaś w dniu 13 października był już pod Tomaszowem Mazowieckim, do którego tego samego dnia wkroczył konfiskując 1500 rubli z kasy miejskiej, za co władze carskie nałożyły na mieszkańców miasta kontrybucje pieniężną, a przeciwko burmistrzowi Józefowi Lenartowskiemu wytyczono śledztwo za niepoinformowanie o biwakowaniu w pobliżu miasta oddziału. Tego było już za wiele Generałowi Uszakowowi. W dniu 16 października wyszedł z Radomia pod dowództwem pułkownika Tichockiego oddział konny złożony z dwóch szwadronów dragonów i kilkudziesięciu kozaków i udał się w opoczyńskie. Tu udało mu się wytropić liczący 220 jeźdźców oddział Rudowskiego, który zmuszony był uchodzić przed tak przeważającymi siłami przez Przysuchę, Chlewiska, Niekłań, Milicę, Suchedniów, Bodzentyn i Nowa Słupię ku Wiśle. W nocy z 19 na 20 października udało się wreszcie Tichockiemu doścignąć oddział Rudowskiego rozłożony na nocleg w Solcu, który po krótkiej walce musiał wycofać się z miasteczka i napierany, wpław przeprawił się na drugą stronę Wisły w lubelskie. W lubelskim Rudowski nie zabawił jednak długo. Po dostarczeniu oddziałowi broni, amunicji i odzieży znów powrócił w sandomierskie, spotykając się na początku listopada pod Kunowem z nowym oddziałem Czachowskiego. Stąd znów skierował się w opoczyńskie i już 8 listopada dowiedziawszy się, że w Szydłowcu po wyjściu stamtąd oddziału moskiewskiego pozostało tylko 50 żołnierzy, zajął miasteczko, rozbroił owych pozostawionych żołnierzy i zabrał przygotowany zapas kożuchów uchodząc dalej. Powrót Rudowskiego w opoczyńskie związany zapewne był z przeglądem i reorganizacją oddziałów powstańczych wprowadzaną przez nowego naczelnika wojennego województwa sandomierskiego i krakowskiego generała Józefa Hauke-Bosaka. Generał Hauke-Bosak rozkazem z dnia 29 wrzenia został powołany przez Rząd Narodowy na naczelnika sił wojskowych w województwie krakowskim i sandomierskim. W dniu 10 października przekroczył granicę między zaborem austriackim a Kongresówką i na czele stu kawalerzystów udał się w świętokrzyskie. W połowie listopada, po wcześniejszym zwizytowaniu oddziałów krakowskich udał się w sandomierskie. W lasach iłżeckich przeprowadził przegląd i reorganizację oddziału radomskiego i po tym ruszył do oddziału Rudowskiego w opoczyńskie. Przegląd oddziału wypadł pozytywnie, gdyż Rudowski został przez Bosaka mianowany podpułkownikiem, na co wkrótce otrzymał nominację Rządu Narodowego. Po przeprowadzeniu przeglądów Bosak powrócił do swojej kwatery na św. Krzyżu. Tutaj przed 20 listopada nadjechał także Rudowski i pozostawił szwadron jeźdźców w sile 200 ludzi pod dowództwem rotmistrza Juliusza Solbacha, do tworzonego przez Bosaka oddziału kawalerii, który miał składać się z czterech szwadronów. Sam Rudowski na czele kilkunastu dragonów miał korygować działania trzech batalionów utworzonych po podziale oddziału radomskiego, które zostały rozesłane w opoczyńskie i radomskie z rozkazem dokompletowania się do 400 osób. Z nastaniem zimy zmniejszyła się też aktywność wojsk moskiewskich w terenie, ograniczających się do ochrony własnych garnizonów w miastach. W grudniu, z osobistego rozkazu cara, wszystkie siły moskiewskie w województwie sandomierskim zostały zaangażowane w tropieniu i ujęciu żywcem, jako powinowatego rodziny cesarskiej, generała Bosaka. Sprzyjało to Rudowskiemu w szkoleniu podległych mu oddziałów i rekrutowaniu ochotników. Jednak nie pozostawał on bierny i nadal na czele swojego lotnego oddziału jeźdźców niepokoi Moskali, przerywając ich linie komunikacyjne, napadając i grabiąc poczty oraz niszcząc po okolicznych gminach księgi meldunkowe, aby utrudnić kontrolę moskiewską nad mieszkańcami. Z generałem Bosakiem utrzymywał kontakt i przekazywał zajętą gotówkę za pomocą łączników. Jeden z nich, siedemnastoletni Kosiński został ujęty przez Moskali z depeszami i pieniędzmi i powieszony w Radomiu 5 stycznia 1864 roku. Romuald Traugutt dekretem z dnia 15 grudnia 1863 roku ograniczył samodzielność istniejących oddziałów, zakazał dowolnego ich formowania i rozformowywania, powołał regularne oddziały aż do poziomu korpusu, pragnąc przekształcenia oddziałów partyzanckich w rzeczywistą siłę zbrojną. Dowódcą II Korpusu Krakowskiego, obejmującego województwa: krakowskie, sandomierskie i kaliskie, mianował generała Hauke-Bosaka. Ten rozkazem z dnia 10 stycznia 1864 roku podzielił korpus na trzy dywizje (odpowiadające terytorialnie województwom), te zaś na mniejsze jednostki - pułki (odpowiadające powiatom). Dowódcą Pułku Opoczyńskiego został mianowany podpułkownik Rudowski. Pułk ten dzielił się jeszcze na bataliony, a te na kompanie. Dowódcą 1 kadrowego batalionu strzelców Pułku Opoczyńskiego został Rosjanin, dezerter z armii carskiej, major Mateusz (Matwiej) Bezkiszkin, 2 batalionu-Majewski, następnie kapitan Józef Walter, a 3 batalionu-major Józef Szemiot*. W skład pułku wchodził również szwadron jazdy pod dowództwem rotmistrza Juliusza Solbacha i 50 kawalerzystów stanowiących osobistą ochronę podpułkownika Jana Rudowskiego, pod dowództwem porucznika Korneliusza Minaty. W późniejszym okresie, na wiosnę, kompanie te miały zostać zasilone masowym ochotnikiem. W tym czasie władze carskie zaczęły w rejon świętokrzyski ściągać ogromne posiłki mające na celu ujęcie Hauke-Bosaka. Rozpoczęły się więc kolejne utarczki. Już 25 stycznia wyruszył z Opoczna w tamtym kierunku oddział wojska carskiego pod dowództwem kapitana Nawrockiego-Oposzyńskiego. Pod Wólką Zychową wykrył on obóz powstańczy prawdopodobnie którejś kompanii z Pułku Opoczyńskiego i rozbił go. W tym starciu zginęło ponoć 28 powstańców. W dniu 1 lutego ten sam oddział moskiewski pod Bryzgowem koło Przysuchy znów zaatakował niewielki oddział powstańczy. Tym razem jednak powstańcy nie dali się zaskoczyć i po wymianie ognia, bez strat, ukryli się w lesie. Na odpowiedź Rudowskiego nie trzeba było długo czekać. 14 lutego pod Białobrzegami Radomskimi jego oddział napadł na konwój pocztowy rozpędzając konwojujących kozaków i zabierając pocztę. 17 lutego pod Orońskiem odniósł całkowite zwycięstwo nad oddziałem carskim biorąc do niewoli 60 żołnierzy i 6 oficerów. Po wygłoszonej do jeńców przemowie i odebraniu od nich przysięgi, że nie wezmą więcej udziału w toczącej się wojnie, puścił wszystkich wolno. W połowie lutego generał Czengiery skoncentrował wokół Cisowa, który był wtedy główną siedzibą Bosaka i gdzie znajdowały się znaczne siły powstańcze II Korpusu, 4500 żołnierzy carskich. Pod nieobecność Bosaka jego oficerowie, pułkownik Apolinary Kurowski-szef sztabu Korpusu oraz pułkownik Ludwik Topór-Zwierzdowski- dowódca dywizji krakowskiej, postanowili przebić się w najsłabszym punkcie rosyjskiego okrążenia, którym miał być garnizon miasta Opatowa. Posiadali jednak mylne informacje. Kilkugodzinne walki o miasto, rozpoczęte wieczorem 21 lutego, nie przyniosły sukcesu, powstańcy ponieśli znaczne straty i musieli nocą wycofać się z miasta. Oddziały polskie wycofały się z miasta początkowo w jak największym porządku, ale Kurowski, który objął komendę nad nimi po rannym Zwierzdowskim, podjął chyba najtragiczniejszą w swoim życiu decyzję o powrocie do Cisowa, wokół którego przecież koncentrowały się ogromne siły moskiewskie dochodzące już do 10 000 żołnierzy. Oddziały powstańcze w dniu 22 lutego staczały pojedynczo drobne utarczki z kolumnami moskiewskimi, jednak osaczane i rozbijane pod Piórkowem, Witosławicami, Witosławską Górką, rozpraszały się w różnych kierunkach, próbując przedrzeć się w lasy iłżeckie. Po tej bitwie Moskale zalali całe opatowskie, tropiąc i rozbijając resztki oddziałów korpusu Bosaka. Klęski te dotknęły także powstańców z Pułku Opoczyńskiego. Jeszcze 8 marca połączone oddziały Rudowskiego i Bezkiszkina pod Suchedniowem stoczyły potyczkę z oddziałem carskim majora Dońca-Chmielnickiego i wycofały się w porządku nie dając się rozbić. Ale już w dniu 10 marca pod Wąchockiem, napadł znienacka na szwadron jazdy rotmistrza Solbacha i batalion Szemiota*, działający na zasadach partyzanckich oddział Medyanowa. Po dłuższej walce, w której niestety poległ rotmistrz Juliusz Solbach, rozproszono powstańców. Cześć oddziału udało się Szemiotowi* wyprowadzić w bezpieczne miejsce. Tego samego dnia, oddziały moskiewskie wykryły w lesie pod Opocznem obóz batalionu Bezkiszkina, który zaległ tu po bitwie pod Suchedniowem. Powstańcy jednak i tym razem nie dali się zaskoczyć i po starciu wycofali się bez strat. Ostatnia zwycięska bitwa z Moskalami na tym terenie była udziałem Rudowskiego i powstańców z jego Pułku Opoczyńskiego. W dniu 16 marca 1864 roku Rudowski powziąwszy wiadomość, że oddział kozaków kubańskich pułkownika Kulgaczewa pod dowództwem jego zastępcy podpułkownika Zankisowa, zatrzyma się na nocleg w Bliżynie, ściągnął pośpiesznie w ten rejon batalion Bezkiszkina i przygotował zasadzkę. Nocą, gdy kozacy posnęli, jedna kompania piechoty pod dowództwem kapitana Berezy (lub kapitana Rząśnickiego) i część jazdy Rudowskiego pod dowództwem porucznika Minaty, zaatakowała karczmę i stajnie, podpalając je. Natomiast trzy kompanie piechoty z Rudowskim, Bezkiszkinem i kapitanem Władysławem Ciepłym uderzyły na pałac Wielogłowskiego, gdzie nocował Zankisow, który jednak zaalarmowany pożarem zdołał zbiec ze stacjonującym przy nim wojskiem. Największe straty ponieśli Moskale obozujący w karczmie i stajniach. Zginęło ich około 50, a rannych było 20. Pochwycono również 32 konie. Straty własne wyniosły 2 zabitych i 4 rannych. Ale była to już ostatnia pomyślna nowina ze świętokrzyskiego. Generał Bosak wymykając się obławom zastawianym na niego przez różne partyzanckie oddziały moskiewskie, dotarł w okolice Cisowa dopiero 10 marca, gdzie zastał jeszcze około 800 ludzi pod dowództwem majora Juliana Rosenbacha. Nie tracąc jeszcze nadziei na podtrzymanie powstania, mianował dowódcą dywizji sandomierskiej podpułkownika Jana Markowskiego, a dywizji krakowskiej pułkownika Karola Kalitę-Rębajłę i udał się ku Wiśle do oddziału majora Andrzeja Denisewicza. Z tym oddziałem stoczył swoją ostatnią potyczkę w dniu 21 marca pod Maruszową z dwoma kolumnami partyzanckich oddziałów moskiewskich Tytowicza i Assjewa, które zawzięcie go tropiły. Po wymknięciu się z obławy Denisewicz udał się ku Iłży, natomiast Bosak schronił się w klasztorze w Solcu nad Wisłą i stąd próbował zarządzać powstaniem. Jednak nagromadzone w świętokrzyskim hordy moskiewskie, systematycznie rozbijały kolejne powstańcze oddziały. 9 kwietnia rosyjska kolumna, którą dowodził podpułkownik Zagriażski, przeczesując lasy pod Klinami? (Klonowem?) w powiecie opoczyńskim natknęła się na obóz 2 batalionu Pułku Opoczyńskiego w liczbie 60 ludzi pod dowództwem Waltera, całkowicie go rozbijając. Wzięto do niewoli 42 powstańców, byli tez i zabici. Następnego dnia Rudowski otrzymał od generała Bosaka rozkaz, aby przybył na naradę z nim do Sienna za Iłżą. Jadąc tam z trzema ludźmi obstawy został w czasie odpoczynku pojmany przez kozaków. Tylko dzięki własnej sile, zarówno fizycznej jak i moralnej, udało mu się oswobodzić z więzów, zbiec do lasu i powrócić do swojego oddziału. Generał Bosak, po otrzymaniu wiadomości o pojmaniu w nocy z 11 na 12 kwietnia przez Moskali w Warszawie Romualda Traugutta, opuszcza 15 kwietnia klasztor w Solcu i dzięki patriotycznej postawie kilku obywateli dociera w okolice Sandomierza. Tutaj w dniu 19 kwietnia, nocą, dzięki pomocy, jak sam to opisuje czterech szlachciców i sześciu włościan, mimo obstawienia granicy przez Moskali, zostaje przewieziony do zaboru austriackiego i udaje się do Krakowa. Los powstania jest już przypieczętowany. W dniu 19 kwietnia w lasach radkowickich moskiewski major Bergman roznosi resztki 3 batalionu Pułku Opoczyńskiego pod przywództwem majora Józefa Szemiota*. Ginie sam dowódca wraz z czterema oficerami. 27 kwietnia, w jakiejś leśniczówce pod Kielcami, mimo zaciętej obrony z dwóch pistoletów, zostaje pojmany przez kozaków Zankisowa major Mateusz Bezkiszkin, dowódca 1 kadrowego batalionu Pułku Opoczyńskiego. Osadzony początkowo w kieleckim więzieniu, na rozkaz generała Czengeriego, jako były oficer armii rosyjskiej, zostaje przewieziony do Radomia, gdzie polowy sąd wojskowy skazuje go 16 maja 1864 na karę śmierci przez rozstrzelanie. Jednak już po wydaniu wyroku, w odpowiedzi na zarzucane mu czyny przeciwko Imperium Rosyjskiemu, Bezkiszkin stwierdził, że jako zrodzony z matki Polki, czuł się zobowiązanym do pomszczenia krzywd jej synów i braci. Został za to grubiańsko zelżony i obrzucony przez śledczego stekiem wyzwisk i obelg urągających pamięci jego matki. Bezkiszkin uderzył więc za tę zniewagę śledczego prosto w twarz. Z zemsty zmieniono mu sposób wykonania kary śmierci z rozstrzelania na powieszenie. Wyrok wykonano publicznie 17 maja 1864 na rynku w Radomiu. Po dziś, jedynym śladem jego bohaterstwa i oddania życia za drugą ojczyznę jest tylko tablica z imionami i nazwiskami powstańców styczniowych znajdująca się na lwowskim Cmentarzu Łyczakowskim. Przebywający w Krakowie generał Hauke-Bosak próbuje jeszcze podtrzymać dogasające powstanie. Organizuje dwa konne hufce po 50 koni, z których jeden ma dotrzeć do oddziału Rudowskiego, a drugi stanowić osobistą ochronę nowo mianowanego dowódcy Pułku Radomskiego. Nominację na to stanowisko otrzymuje przyjaciel Rudowskiego, major Bronisław Gromejko, który po wyleczeniu się z ran odniesionych w bitwie pod Brzostówką w lubelskim, ma niezwłocznie wkroczyć na czele swojego oddziału do Kongresówki, dotrzeć do Rudowskiego i z nim początkowo współdziałać. Ma również dostarczyć mu 200 000 sztuk amunicji. Rozkazy te datowane na 27 i 28 kwietnia nie docierają już do Rudowskiego. Osamotniony podpułkownik Jan Rudowski, nie widząc już sensu dalszej samotnej walki z zaborcą, po porozumieniu się z cywilnymi władzami narodowymi, w dniu 4 maja 1864 roku podejmuje decyzję o rozwiązaniu swojego kilkunastoosobowego konnego oddziału. W wieku 24 lat, w stopniu podpułkownika, po 15 miesiącach spędzonych w oddziałach powstańczych, przegrany lecz nie pokonany, jako jeden z ostatnich opuszcza powiat opoczyński, by nigdy już do niego nie powrócić. Po udanej przeprawie przez Wisłę, dociera do Krakowa. Stąd, jako emigrant wyjeżdża do Francji, potem osiada na Pomorzu, gdzie administruje majątkiem. Wypadek na polowaniu, na którym postrzelił śmiertelnie gajowego Niemca, zmusza go do opuszczenia Pomorza. Wyjeżdża wtedy do Galicji, obejmując tam administrację dóbr książąt Sapiehów w Ostrowie pod Ropczycami. Umiera w maju 1905 roku i zostaje pochowany we Lwowie.
Henryk Schmitt
Ur. 5.7.1817 Lwów, zm. 16.10.1883 Lwów. Syn rzeźnika. Studiował filologię na Uniwersytecie Lwowskim Jana Kazimierza. Historyk, publicysta, bibliotekarz. Wiezień stanu w 1846 roku, skazany na śmierć, lecz potem ułaskawiony. Bibliotekarz zbiorów rodziny Pawlikowskich. Członek honorowy Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk. Żonaty z Leokadią Mitraszewską. Syn: Mieczysław. Pracował w organizacji lwowskiej. Należał do grupy "czerwonych". Działał w redakcji pisma "Prawda". W dodatku do Gońca z 30.5.1863 ogłosił rozprawę "Kilka uwag do sposobu prowadzenia dziś wojny w Polsce". W jego mieszkaniu na ul. Zimorowicza 3 "Dom Turasiewicza-Koralnika"[3], odbywały się często spotkania Wydziału Miejskiego organizacji. Był też członkiem organizacji (został nim w lipcu lub sierpniu 1863). Wg. Zienkowicza brał udział w przygotowaniu ustawy organizacyjno-policyjnej z dnia 14.9.1863. Był głównym organizatorem ucieczki z więzienia Milowicza.[3] 28.11.1863 właściciel Hotelu "Pod Różą" w Krakowie upominał się że Henryk Schmitt, mianujący się byłym komisarzem wojennym przebywał u niego i nie zapłacił, pozostając winnym 226 złr. i 67 c.. W lutym 1864 zadenuncjowany prawd. przez Pawlewicza (który wyjechał potem do Rosji) odbyła się w jego mieszkaniu rewizja. Dokumenty zdołano spalić, ukryć bądź wynieść. Pomimo to został jednak skazany na rok więzienia (lub wg innych na 14 dni zaostrzonego więzienia).[4] Skazana została też jego żona. Aresztu uniknęli wyjeżdżając ze Lwowa. Rozłączył się z żoną która udała się do Bilcza do rodziny Celestyna Chołodeckiego, sam zaś z Wróblowic Tarnowskich, przez Mościska, Tarnów, Wadowice, Białę, Ołomuniec i Pragę do Cieplic gdzie przemknął się przez granicę i przedostał do Paryża. Został zaproszony przez Agatona Gillera do współredagowania dziennika "Ojczyzna". Wydał tam też broszurę analizując sprawy zaangażowania patriotycznego. Z emigracji wrócili po amnestii. Po powrocie inspektor Rady Szkolnej Krajowej we Lwowie. Zdrajca Kaczkowski opisywał go: "błazen pierwszego rzędu, który wszakże teraz dopiero po raz pierwszy sam się o tym przekonał"[2] Zmarł w nocy. Całe życie poświęcił dla ratowania Ojczyzny, a służba ta nie była na pokaz. Pogrzeb zgromadził 30.000 ludzi. Wieńców było 40. Żona zmarła pół roku później. Oprócz grobu na Łyczakowie miał też tablicę u oo. Dominikanów we Lwowie. Żona: Leokadia Mitraszewska h. Nałęcz. Syn Mieczysław.[4]
Tomasz Stamirowski
Ur. ok. 1830 Stamirowice. Jego rodzice posiadali własny majątek w Stamirowicach w powiecie rawskim. Jasny blondyn, z wąsikiem, wysokiego wzrostu, bardzo przystojny[3]. Oficer rosyjskiej kawalerii. Już wcześniej był znany z awanturniczego trybu życia. Początkowo w Powstaniu, napadł samotnie na 5 Moskali w Mszczonowie. Walczył pod rozkazami gen. Mariana Langiewicza, gen. Antoniego Jeziorańskiego (jako oficer sztabowy), od 4.1863 dowodził niewielkim oddziałem kawalerii u Dionizego Czachowskiego. Nie stronił od alkoholu, unikał walki, próbował czerpać własne korzyści, opuszczał pole walki. Uciekł np. z pola bitwy pod Michałowem 24.4.1863. Przez liczne skargi w końcu wydano na niego wyrok, lecz on umykał zarówno Moskalom jak i powstańcom. Do egzekucji jednak nie doszło prawdopodobnie z tego powodu, że Czachowski znał dobrze rodziców i dał szansę młodemu awanturnikowi, który obiecał poprawę i lojalność. Stamirowski sformował samodzielny oddział żandarmerii.[4] Zajmował się głównie nakładaniem kontrybucji na własną rękę, gwałtami, rozbojami. Podrabiał pieczęcie powstańcze,sam mianował się pułkownikiem. Czachowski odnalazł go jednak w domu rodzinnym i zastrzelił go, a adiutant Majchrowski dla pewności dał jeszcze dwa strzały. A jednak Stamirowski uszedł z życiem. Powrócił do dawnego rzemiosła. Później próbował go zmusić do posłuszeństwa Bończa co nie osiągnęło żadnego skutku. W końcu, gdy w końcu sierpnia wraz z kasą 20.000 złotych przedzierał się do Krakowa został zatrzymany przez Chmielińskiego w Oksie. Doszło tu do regularnej potyczki po której Stamirowski został schwytany i wydany pod sąd polowy. Zakończył się on wyrokiem powieszenia Stamirowskiego - co też zostało wykonane w Radkowie. Po założeniu stryczka prosił żeby mógł się sam udusić - na co mu pozwolono. Sam podciągnął się i trzymał w ręku postronek, aż do oddania ducha.[1] Prasa podawała, że został rozstrzelany przez Czachowskiego już w czerwcu 1863[2], lecz opis jego egzekucji z sierpnia w oddziale Chmieleńskiego dał naoczny świadek - Władysław Modrzewski[1]